Dzielę się przeżyciami, póki ciało jeszcze gorące. W sanatorium przeżyłem trzy tygodnie. Zabiegi były w porządku. Borowiny, magnetotron, naświetlania, ćwiczenia rozciągające, kąpiele, co kto sobie życzy. W ciągu 3 tygodni (18 dni zabiegowych), przeszedłem 61 zabiegów.
Panowała dyscyplina. Trzeba było przybyć na czas. Siódma czterdzieści pięć to siódma czterdzieści pięć. Spóźniłeś się, zabieg przepadał. Wszyscy ruszali się jak na mustrze sprężeni niby maszyna do druku inflacyjnych pieniędzy. Każdy pędził, aby zaznać jak najwięcej słodyczy. Jeden kuracjusz mówił, że podobnie było tylko w sanatorium w Egipcie. Pokazywał nawet zdjęcie. Niezbyt wyraźne, bo na papirusie.
Stołówkę też przeżyłem. Przy moim stole zorganizowały się od razu sekcje. Samobójcy (trzy osoby) byli najsympatyczniejsi. Mało jedli, dużo palili. Cienkie papieroski, podobno zdrowszy dym. Przy trzech posiłkach dziennie co najmniej trzy wyjścia na papieroska przed budynek. Był tam napis „Palenie zakazane”. Władzom sanatoryjnym to nie przeszkadzało. Wszyscy byli za.
Jem dużo, bo chcę być jeszcze większy, niż jestem. W stołówce dokarmiało mnie jedno małżeństwo. Jestem im wdzięczny. Bardzo zacni ludzie. Polubiliśmy się nawzajem. Oni palili, więc nie musieli tyle jeść. Odchudzali się zresztą. Mam wrażenie, że całe życie o tym marzyli.
Ja reprezentowałem sekcję sportową. Samotniczo. O godzinie 6.30 rano wychodziłem, aby pobiegać jak Robert Korzeniowski. 40 minut. Uparłem się i liczyłem czas. Dlatego mnie dożywiano. Inaczej bym nie przeżył. Biegając przez ogródki działkowe i po parku planowałem zabójstwo ofiary mojego kolejnego opowiadania. Czytajcie mnie, to dożyjecie momentu, kiedy ten człowiek padnie, zostanie poćwiartowany i zakopany. Nie piszę o szczegółach, ale będą krwawe.
Pozostałe cztery osoby przy stoliku były neutralne w zainteresowaniach. Innych stołów nie oceniałem.
Jedzenie było trafione jak rzadko. Zawsze to samo na śniadanie. Nikt nigdy się nie przejadł. To było cudowne. Chlebek, masełko, jakiś serek i większa ćwiartka pomidora. Zacna osoba żeńska, o której wspomniałem, nazwała go plastikowym. Mnie wydał się on papierowy, ale nie wdawałem się w spory. Poza tym był jeszcze obiad i kolacja. Nie mogę o nich pisać, bo łzy wspomnień cisną mi się do oczu.
Mieszkałem w jedynce. Dwa pokoje podwójne i dwie jedynki obok siebie w tak zwanym studio z jedną łazienką i jedną ubikacją. W ubikacji papier ciemnobrązowy i szorstki, jeszcze z czasów PRL.
Rozrywek było w bród. Wycieczki, spacery, spotkania towarzyskie, wieczorki taneczne. Jeden pan rozrzedził sobie krew, poszedł na tańce, popił alkoholem, znowu rozrzedził i dostał krwotoku. Zabarwił łazienkę na czerwono. Sprzątaczka była zachwycona.
– Lubię żywe kolory. – Tak twierdziła sprzątając.
Za drugim razem zabrało go pogotowie. Podobało mu się to.
– Cholernie nie lubię chodzić na piechotę do szpitala. Kocham, jak mnie wożą. – Miał powiedzieć.
Lubiłem go, bo w nocy głośno śpiewał, przeklinał i nie spuszczał wody w sedesie. To ostatnie także w dzień. Raz nawet myślałem przyłączyć się do niego z piosenką “My młodzi, my młodzi, nam wino nie zaszkodzi”, ale była ona zbyt słaba w stosunku do jego ambitnych marynarskich szant w rodzaju “Raz bosman Pipa miał wychodne”. Żwawy kuracjusz miał 82 lata, ubierał się w garniturek, lakiereczki i chodził regularnie na tańce.
Ciekaw jestem, czy ja też będę mieć taki ładny garnitur w tym wieku. Zawsze marzyłem o bogactwie.
Dam Ci radę. Jedź do sanatorium. Poczujesz się dużo lepiej. Wróci ci młodość i błogostan z nią związany. Obyśmy tylko zdrowi byli.
Dzisiaj postanowiłem napisać coś na luzie, relaksującego, pozytywnego, nie uciekając jednak od realiów współczesności i codzienności, która nierzadko wiąże się z przykrościami, o czym chętnie świadczy krajowa i światowa polityka.
Na Costa Brava przed oczami obserwatora przetaczają się tysiące turystów. Językowo to istna wieża Babel. Najbardziej popularne języki znajdują odzwierciedlenie w info sklepów i menu restauracji. Obok języków, że tak powiem oczywistych, czyli angielskiego, niemieckiego i francuskiego, najbardziej popularny jest rosyjski. Polskiego nie widziałem w żadnej pisanej reklamie. Moje samopoczucie uległo jednak poprawie, kiedy okazało się, że właścicielem ładnego sklepu „Vladimir” w Malgrat de Mar jest mężczyzna, którego babcia była Polką. Rozmawialiśmy, mówił wyjątkowo dobrze po polsku.
Wracam do turystów zagranicznych w Hiszpanii. Dobrobyt, wcześniejszy na Zachodzie, rosnący u nas, nie poprawił gatunku ludzkiego. Nie ma wyjątków. Dominuje otyłość i raczej mało kształtne sylwetki, niektóre zdeformowane. Chyba nie widziałem osoby, o której mógłbym z czystym sumieniem powiedzieć, że jest kształtna lub zgrabna, jak niegdyś ludzie bywali. To nie tylko kwestia jedzenia, ale i trybu życia, przede wszystkim ruchu czy raczej jego braku, preferencji spędzania czasu, a obecnie chyba także już dziedziczenia niedobrych cech. Twierdzenie, że człowiek został stworzony na wzór i podobieństwo boże coraz bardziej obraża Stwórcę, jeśli w ogóle zwraca on na to uwagę.
Na plaży widać setki osób: znakomita większość, powiedzmy 90 % na piasku, leżących, siedzących lub stojących, pozostałe 10% w wodzie. Mało kto pływa, większość zanurzonych utrzymuje się tylko na wodzie lub leniwie porusza w prawo i w lewo. Życie stało się męczące.
Obraz zaniedbania fizycznego naszego gatunku uzupełniają obserwacje osób jedzących śniadania i obiadokolacje w hotelu. Sam lubię zjeść, ale to co widziałem na talerzach, zdumiewa. Niektórzy turyści, zwłaszcza ci tężsi, jedzą tak, jakby potrzebowali zgromadzić zapasy ciała na kilka lat naprzód.
Kiedy o tym piszę myślę o alienacji cywilizacyjnej, sytuacji, w której cokolwiek człowiek stworzy, co mu służy, obraca się także przeciwko niemu. Jesteśmy zasobni, mamy obfitość jedzenia, samochodów, rozrywki i telefonów komórkowych, równocześnie mamy otyłość, bylejakość cielesną i choroby cywilizacyjne.
Wzorów zdrowia i piękna żywego organizmu upatruję już tylko w przyrodzie. Czy widzieliście brzydkie, niesprawne lub nieforemne zwierzę żyjące na wolności? Ja nie widziałem. Za to zwierzęta żyjące razem z ludźmi i karmione przez nich, nierzadko już upodabniają się do nas. W moim filozoficznym stuporze twierdzę, że człowiek nie jest ani najpiękniejszym, ani najmądrzejszym gatunkiem na ziemi. Na pewno ma największy mózg, ale nie jestem pewien, czy to jest najlepszy wyróżnik gatunku. O okrucieństwie, głupocie i niszczycielskich zdolnościach człowieka nie piszę.
Nie usprawiedliwiajmy się, jaki jest koń nie każdy widzi. Myślenie ma za sobą piękną przeszłość. Pozdrawiam.
Jak zwykle dla zachęty zakupu mojej książki „Niezwykła decyzja Abuelo Caduco. Humoreski i inne opowiadania” , fragment kolejnego opowiadania:
„Idea pytania psa wydała jej się takim nonsensem, że odrzuciła ją natychmiast z obrzydzeniem. Pokazała to jej twarz, skrzywiona i niechętna. Myśl o psie obserwującym człowieka była utkana jednak z mocnej i lotnej materii, gdyż wracała do niej jak bumerang. Zmęczona zagadką Berenika podjęła kamień z ziemi. Nie po to, aby rozprawić się ze zwierzęciem, lecz aby, odrzucając go, wyzbyć się wraz z nim natarczywych myśli. Był to efekt taniej kalkulacji, że kamień da się związać z myślą. Powiodło jej się, rzut był udany. Berenika poczuła się lepiej.
Wkrótce niepokój jednak powrócił i rozwinął się w zupełnie nieoczekiwanym kierunku. Pies nie tylko przyglądał się Berenice, lecz w dodatku wykazywał dziwne podniecenie i napięcie. Szczekając intensywnie, biegał wokół niej, jakby chciał jej coś zakomunikować. Zachowywał się jak małe dziecko, które wiele już rozumie, lecz nie potrafi jeszcze niczego powiedzieć. Niemoc ekspresji uwidoczniła się w niespokojnych reakcjach zwierzęcia, hipnotycznych oczach i mordce skrzywionej w dziwny sposób. Wiadomo, że pies reaguje przekrzywieniem głowy w prawo lub w lewo i uważnym spojrzeniem, kiedy coś go zafrapuje: śmiech, melodia, muzyka lub gwizdanie. Pod wieczór niepokój Hektora sięgnął zenitu i tak zakończył się dzień. Berenika wyłączyła się ze świata psich zachowań, perorując nieprzerwanie przez komórkę”.
Uniosłem się w sensie i pozytywnym i negatywnym, ponadto wyszło mi to bardzo szybko. Chyba dlatego, że nieprzerwanie odczuwam presję; zalegam z blogiem, mam inne niespełnione obowiązki, a czas płynie szybciej niż wóda w gardło moczymordy zmęczonego pustynnym upałem.
Negatywne uniesienie odnosi się do gniewu z powodu mojej powolności. Wolałbym być szybszy, a nie jestem.
Sens pozytywny uniesienia wywołało zwycięstwo polskich siatkarzy nad Brazylią. Pokazało ono, że skromy polski Dawid może pokonać potężnego zagranicznego Goliata.
Moja prognoza rozwoju wydarzeń jest pozytywna: wygramy z Rosjanami, kiedy przyjdzie czas meczu. Umiem to uzasadnić, choć w Polsce nie jest to konieczne zważywszy na postępowanie polityków. Może taki pleść wierutne bzdury i nikt go nie przygwoździ konkretnymi pytaniami, aby pokazać mu bezmiar pustki pod jego sufitem. Oglądałem wszystkie mecze polskiej drużyny a potem – bezpośrednio na hali Ergo Arena – mecz Rosji z Bułgarią. Zaobserwowałem, że Rosjanie grają klasycznie, a przez to statycznie (na raz, dwa, trzy!), choć sprawnie technicznie i mocno jak diabli. Kiedy zawodnik rosyjski uderzył piłkę, to ziemia drżała. Polacy grają bardziej zróżnicowanie i w tym widzę siłę oręża rodzimej piłki siatkowej.
W rozbuchanym entuzjazmie umocniła mnie ocena anatomii i zdrowia polskiego zespołu. Po meczu Polski z Iranem w telewizyjnym studio sportowym padły znamienne słowa: „Nasi chłopcy mieli jaja i pokazali charakter”.
Sędzia miał już dosyć przepychanek, niesubordynacji, łamania reguł gry. Szalę przeważyło wydarzenie, którego nikt się nie spodziewał. Sędzia nie słyszał wymiany słów, ale widział doskonale brutalny akt napaści kapitana drużyny Nowych Kreacjonistów na kapitana drużyny Ewolucjonistów, bokserskiej reakcji tego drugiego oraz nieudaną próbę zabójstwa w odwecie. Takiego bezprawia na boisku nie mógł zdzierżyć. Naruszało ono najbardziej podstawowe zasady fair play, na których opiera się sport od czasów starożytnych. Sędzia włożył do ust gwizdek zawieszony na paseczku u szyi, nabrał w płuca powietrza i wtłoczył je z desperacją w narzędzie sędziowskiej komunikacji. Dźwięk był tak przeraźliwie ostry, że stojący obok ludzie podskoczyli. Wszyscy patrzyli, co się stanie.
Nic. Kompletny brak reakcji. Albo pana nie słyszeli, albo pana zignorowali – relacjonował przejęty Szczerbaty.
Krew w Sędzim zawrzała. Fale gorąca i zimna ogarniały go na przemian.
Podaj mi syrenkę z tej żółtej torby! – krzyknął do Szczerbatego głosem nieakceptującym sprzeciwu. Ten posłusznie wykonał rozkaz. Twarz sędziego wykrzywiała wściekłość. Wprawnie odciągnął na bok składaną rączkę i zaczął kręcić nią jak szalony. Ryk syreny wbił się jazgotem w uszy zawodników, do których był skierowany. W jednym momencie odwrócili głowy i popatrzyli w kierunku źródła niezwykłego dźwięku. Zauważyli sędziego przyzywającego ich do siebie. I jeden i drugi wskazał ręką w kierunku własnej piersi wyrażając tym gestem zapytanie, czy to rzeczywiście chodzi o niego.
Tak! – ryknął Sędzia w ciszy, która zapadła po niespodziewanym użyciu syreny. Wy dwaj, proszę natychmiast do mnie. Adresaci okrzyku usłyszeli niepozostawiające wątpliwości wezwanie. Teraz już bez wahania, każdy w przekonaniu, że to on jest poszkodowany, karnie podeszli do Sędziego. Widzowie, zawodnicy, personel pomocniczy i telewidzowie zauważyli, że Kaczan nie tylko umie chodzić i jeździć konno, ale całkiem dobrze radzi sobie z chodem. Dla wielu było to zaskoczeniem.
Popatrz! A mówiłeś, że on ma drewnianą nogę – kobieta w berecie z wyrzutem zwróciła się do stojącego obok męża. Ten był zbyt zaabsorbowany śledząc, co się dzieje, aby cokolwiek odpowiedzieć.
Operatorzy kamer telewizyjnych w pośpiechu nagrywali przemarsz dwóch najbardziej rozpoznawalnych osobistości politycznych w kierunku platformy sędziowskiej.
Rozmowa odbyła się w osiem oczu: sędzia, Szczerbaty, którego w międzyczasie Sędzia mianował swoim zastępcą, oraz wezwani zawodnicy. Sędzia zatrzymał ich gestem ręki, kiedy znaleźli się u stóp platformy, aby przemówić do nich z pozycji autorytetu władzy. Przechylił się przez barierkę i wygłosił swoją kwestię.
Panowie doskonale znacie zasady gry. Mieliście ich przestrzegać. Reprezentujecie dwie najsilniejsze drużyny, które powinny dawać przykład innym, jak należy grać. I co? – Sędzia patrzył na nich z napiętą uwagą. Czuł się w roli ojca karcącego dzieci dla ich własnego dobra. I dla dobra rodziny.
Dwaj mężczyźni popatrzyli najpierw na sędziego a potem na siebie, jakby pierwszy raz się widzieli. Uważnie, taksująco, trzeźwo, bez żadnej ulgi.
Teraz proszę o uwagę. Obydwaj dostajecie po czerwonej kartce. Mnie nie daliście szansy ostrzeżenia was przed grą nie fair, ale wcześniej przestrzegali was inni sędziowie. Co ważniejsze, podpisaliście deklarację, że znacie regulamin Sportowych Igrzysk Politycznych i zobowiązujecie się go przestrzegać. Dlatego otrzymujecie po czerwonej kartce. Od mojej decyzji nie ma odwołania – był to głos osoby ferującej wyrok śmierci.
Pierwszy otrząsnął sie Słabosilny.
Za co? –zapytał niepewnie. Był w szoku. Zupełnie nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Na jego lewym policzku pojawił się tik poruszający kącik ust. Premier zebrał się w sobie, aby dokończyć myśl. Za to, że ten tutaj … ten tutaj … typ uderzył mnie w twarz a potem strzelał, aby mnie zabić? – Premier z najwyższym trudem powstrzymał się od użycia mocniejszych słów na określenie brutalnego aktu napaści.
Nie. Za to czerwoną kartkę dostał zawodnik Kaczan – wyjaśnił Sędzia głosem niedopuszczającym sprzeciwu. Dostał ją za agresywność i rozbój z bronią w ręku na boisku, za dawanie fatalnego przykładu tysiącom, a nawet setkom tysięcy zwykłych ludzi, obserwujących sportową grę, jak nie należy zachowywać się na boisku. Jest pan antytezą sportowca! – piorunujące spojrzenie arbitra przeszyło kapitana drużyny Nowych Kreacjonistów.
A pan, zawodniku Słabosilny, zarobił czerwoną kartkę za zaplanowanie, stworzenie i ukrycie pułapki na boisku, niebezpiecznej i mającej na celu eliminację zawodnika przeciwnej drużyny.
Szczerbaty uśmiechnął się szeroko z radości, że wreszcie znalazł się sędzia, który potrafił rozwiązać nierozwiązywalny problem. Jego spontaniczny akt zachwytu ujawnił kolejny raz poważne ubytki zębowe dolnej szczęki. Jemu to nie przeszkadzało. Gotów byłby oddać całą szczękę, dolną i górną, za taką chwilę i całować po rękach człowieka, który pierwszy spośród sprawiedliwych wydał wyrok skazujący.
Skąd on ma w sobie tyle siły i determinacji? – zadał sobie pytanie Szczerbaty. Facet ma jaja. A nawet gdyby nie miał, to i tak na pewno ma charakter i wpływy – doszedł do niewzruszonego wniosku. Poczuł się głęboko zaszczycony rolą asystenta i zastępcy sędziego.
Podniecony głos pomagiera wyrwał sędziego z nastroju uniesienia. Skoncentrował się.
W głębi równiny po prawej stronie jest najwięcej akcji. Czy widzi pan, panie Sędzio, tego niskiego, krępego faceta siedzącego na czarnym koniu? – Szczerbatemu udzieliło się napięcie rozwijającej się akcji. Mówił szybko wskazując ręką miejsca działań.
Widzę doskonale! – odkrzyknął Sędzia po przyłożeniu lornetki do oczu. Siedzi mocno w siodle, ma okrągła głowę i krótkie siwe włosy.
Zgadza się! – potwierdził entuzjastycznie Szczerbaty. To Kaczan, przywódca największej partii opozycyjnej, Nowych Kreacjonistów. Jest najostrzejszym i najmniej przewidywalnym politykiem – relacjonował tonem zawodowego sprawozdawcy sportowego. Proszę się mu przyjrzeć, to kluczowa postać dzisiejszych igrzysk.
Sędzia podregulował okulary lornetki. Teraz mógł widzieć zawodnika i jego konia ze wszystkimi szczegółami. Poświęcił na to chwilę czasu. Mruczał po cichu spostrzeżenia, jakby chciał je zapamiętać. Klasyczny strój do gry w polo. Koszulka z krótkim rękawem w kolorze granatowym z białym pasem pośrodku. Ku jego zdumieniu, zawodnik miał nałożony na polo błyszczący czarny napierśnik. Sędzia nie umiał wytłumaczyć sobie tego zjawiska, nie miał jednak czasu zastanawiać się nad dziwnym dodatkiem do sportowego ekwipunku. Dalszy strój zawodnika stanowiły białe spodnie wpuszczone w wysokie czarne oficerki, ochraniacze na kolana, kask spięty paskiem pod brodą, elastyczny kij w dłoni ubranej w skórzaną rękawicę. Kaczan swobodnie machnął kilka razy kijem sprawdzając lub demonstrując jego stosowną wagę, długość oraz grubość uchwytu.
Siodło umocowane na kolorowej derce skłoniło Sędziego do zwrócenia uwagi na zwierzę. Był to ogier czarnej jak smoła maści, z ogonem splecionym w oryginalny warkocz podwiązany w dwóch miejscach oraz białymi skarpetkami z czarnym paskiem obejmującymi nogi powyżej pęcin. Widać, że rasowy koń, profesjonalny strój i solidny kij w ręku dają Kaczanowi poczucie pewności i siły. On chce wygrać! To ewidentne – Sędzia zwrócił głowę w kierunku Szczerbatego, aby podzielić się swoimi obserwacjami. To, co widział, zachwyciło go. Nade wszystko cenił wolę zwycięstwa u zawodników.
Asystent nie dał mu szansy dokończenia opisu. Akcja była dla niego ważniejsza niż ubiór i postawa zawodnika. Ucieszył się, kiedy w myśli użył słowa „zawodnik” zamiast Kaczan, mężczyzna, człowiek, przewodniczący partii, facet lub coś podobnego. Spełniał w ten sposób postulat Sędziego, który oczekiwał od niego konsekwentnego stosowania terminologii sportowej, a nie „cywilnej”.
Jesteśmy na stadionie a nie na wiecu politycznym, w parlamencie czy w pubie. Sport ma swój język i musi pan go używać – Sędzia dokładnie scharakteryzował swoje oczekiwania lingwistyczne po zaprzysiężeniu go na asystenta.
Proszę teraz z uwagą obserwować, co się dzieje. Kaczan wyraźnie kieruje drużynę oraz zespoły stowarzyszone na przeciwnika. Jest nim Słabosilny, pseudonim Tasak, premier rządu – oczy Szczerbatego nabrały dodatkowego blasku w obliczu zapowiadających się wydarzeń.
Rozumiem i dziękuję! – Sędzia był zachwycony treściwą relacją asystenta. Niech pan relacjonuje mi teraz, czy nie popełniają jakichś wykroczeń przeciw regulaminowi i etyce sportowej. To najważniejsze! A propos, jak pan ocenia drużynę Kaczana i szansę jej wygrania? Pytam z czystej ciekawości, ponieważ nie wolno mi sugerować się prognozami, kto wygra, a kto przegra.
Partia Kaczana jest zorganizowana na wzór wojska. Kiedy mówi dowódca, to wszyscy mordę w kubeł i słychać tylko trzaskanie obcasami. Utrzymuje żelazną dyscyplinę. Kto się z nim nie zgadza, ma totalnie przerąbane. Ale żołnierze go miłują. Przepraszam, mówię jak młody kot, który pierwszy raz znalazł się w koszarach. Miałem na myśli: zawodnicy go miłują. Ma w sobie jakiś nieodparty urok. Równocześnie boją się go jak ukochanego ojca, który wypił jedno piwo za dużo – Szczerbaty odpowiedział jak potrafił najlepiej na trudne pytanie, gdyż nie miał jeszcze wyrobionego zdania na temat szans zwycięstwa.
Lubi zaglądać do kufla?
Ależ broń Boże! Użyłem tylko takiego porównania. Nie pije, nie pali, nie używa. To stary kawaler, trochę nieokrzesany, a może nawet i gburowaty, ale w czepku urodzony. Ma talent przywódcy, kocha zwierzęta, nocne podchody z pochodniami i przemawianie. Dla ludzi jest surowy, szczególnie dla przeciwników.
A dla swoich? – Sędzia nie odrywał oczu od pola wydarzeń.
Też. Ci z jego partii, którym zechciało się dyskutować sprawy bitew stoczonych przez partię oraz podać w wątpliwość jakość jego przywództwa, teraz zamiast słonych paluszków z frustracji obgryzają sobie nawzajem paznokcie w parlamencie. Żal mi ich, żyją odosobnieni i zapomniani. Nawet Ojciec odmawia im posługi.
Cholera, jak tu się rozeznać, kto reprezentuje jakie barwy? Jakie to są zespoły? Przydałby się jakiś program igrzysk, gdzie możnaby znaleźć takie informacje – Sędzia zaczął głowić się, jak rozwiązać problem identyfikacji zespołów.
Nie musi pan zgadywać, która partia jest która. To widać jak na dłoni – Sędzia usłyszał poniżej platformy spokojny męski głos. Popatrzył w kierunku mówiącego. Był to mężczyzna około pięćdziesiątki, średniego wzrostu, starannie wygolony, ubrany jak do jazdy konnej. Bryczesy, buty oficerki oraz skórzana kurtka nadawały mu wygląd człowieka wysportowanego i zdyscyplinowanego. Ocena Sędziego wypadła pozytywnie.
Tak? A pan je rozróżnia? Jak pan może coś widzieć na ogromnym boisku nie mając lornetki? – Sędzia wyrzucał z siebie pytania jak automat. Był zaskoczony niespodziewanym towarzystwem jak i zadowolony, że obok jest ktoś, kto wydaje się orientować w sytuacji.
Niech pan się nie dziwi, panie Sędzio. Mam dobre rozeznanie w sprawach politycznych. Zajęło mi to wiele lat, aby wszystko rozgryźć. Zęby na tym zjadłem – tu rozmówca otworzył szeroko usta i sędzia dojrzał poważne braki uzębienia w dolnej szczęce. Kontrastowało to niekorzystnie ze schludną i szczupłą sylwetką mężczyzny.
Szczerość i odwaga nieznajomego zaimponowały Sędziemu. Mnie na coś takiego nie byłoby stać – przemknęło mu przez głowę. Natychmiast odrzucił myśl jako refleksję bez znaczenia. A propos, skąd pan wie, jaki jest mój zawód? – Sędzia zadał pytanie Szczerbatemu, jak go nazwał w duchu.
Wiedzieć takie rzeczy, to mój zawód. Jestem profesjonalistą – z dumą odpowiedział zapytany wyprostowując swoją niezbyt wyrośniętą postać i zwracając w górę twarz, na której widoczne były ślady zmęczenia lub przepicia. A tak naprawdę, oni tu nikogo innego nie przywożą, tylko sędziów.
Kim są ci „oni”? – Sędzia kontynuował przesłuchanie z pewną niecierpliwością.
To porozumienie ludzi, których celem jest przywrócenie przyzwoitości walce politycznej w kraju. Z lewa i z prawa wszyscy przyznają, że jest ona bezlitosna, brutalna, wręcz okrutna. „Porozumienie na Rzecz Debarbaryzacji Polityki” chce nadać grze i rywalizacji politycznej bardziej ludzkie wymiary. Rząd ani prezydent nie są w stanie poradzić sobie z tym problemem nabrzmiewającym jak wrzód na zdrowym organizmie społeczeństwa, a kościół nie chce zabierać w tej sprawie głosu. Wzięła więc ją w ręce grupa najmniej skołtunionych polityków i działaczy społecznych. To oni przywożą tu sędziów, aby propagowali wśród uczestników walki politycznej kanony minimalnej obiektywności, poczucia odpowiedzialności, sprawiedliwości oraz rozwagi – zakończył politolog i podniósł głowę do góry.
Teraz do pana należy obowiązek rzetelnie przysłużyć się sprawie – podkreślił Szczerbaty wpatrując się z uwagą w twarz Sędziego. Chciał wiedzieć, jak zareaguje na jego słowa.
Ja miałbym propagować tutaj kanony poprawności politycznej? W jaki sposób?– Sędzia sączył wyrazy zaskoczony skalą wyzwania i oczekiwaniami wobec niego.
A kto inny, jak nie pan? – kategorycznie replikował Szczerbaty. Jak może pan zadawać takie pytania, panie Sędzio? Przecież jest pan człowiekiem odpowiedzialnym. Widzę, że muszę panu pomóc więcej niż myślałem – dodał spokojniejszym już tonem. Zdał sobie sprawę, że nie ma podstawy winić Sędziego za to, że ktoś nie udzielił mu stosownych instrukcji. Zawsze byliśmy bałaganiarzami– mruknął do siebie pod nosem.
To nie jest moja działka. Nigdy się tym nie zajmowałem – odkrzyknął Sędzia częściowo wyprowadzony z równowagi. Jestem tylko sędzią sportowym.
Jak to nie pańska działka? – oburzył się Szczerbaty. Przecież jako sędzia sportowy wielokrotnie zażegnywał pan konflikty między zawodnikami, drużynami i kibicami. Wezwano pana tutaj, aby ostatecznie rozstrzygnąć, która z partii politycznych ma rację w sporze o dobro i przyszłość narodu.
Nagły niepokój i złe przeczucie pojawiły się na twarzy i w oczach politologa. Nie chciał popełnić omyłki i rozmawiać z człowiekiem przypadkowym albo ignorantem, wobec czego zapytał: Czy pan się na tym zna? Czy pan jest naprawdę sędzią i zna się na wymiarze sprawiedliwości? Sportowej czy niesportowej to jest bez znaczenia. Kim pan w ogóle jest? – Szczerbaty postawił na jedną kartę szansę ułożenia sobie dobrych relacji z bądź co bądź bardzo wpływowym człowiekiem. Kolejny raz podniósł w górę głowę, aby konwersacja przebiegała na bardziej wyrównanym poziomie.
Jestem sędzią hokeja na lodzie. Sędzią klasy międzynarodowej. Znalazłem się tu zupełnie przypadkowo. Moi porywacze czy raczej porywaczki były rozczarowane, że nie jestem sędzią wymiaru sprawiedliwości, a potem ucieszyły się, że jestem sędzią sportowym. Nie wiem dlaczego. Najbardziej życzyłyby sobie, abym był sędzią piłki nożnej. W sumie nikt nie powiedział mi dokładnie, o co tu naprawdę chodzi. Pan uchylił mi przed chwilą nieco woal tajemnicy, za co jestem panu wdzięczny – Sędzia wyczuł, że pojednawczy tryb rozmowy jest mu najbardziej na rękę.
O, widzi pan, a ja to wiem. Wdziałem tutaj niejednego sędziego. Żaden z nich nie sprostał zadaniu. Jest ono wielkie i skomplikowane, a klienci są niezwykle trudni i wymagający. Niektórzy z nich sami nie wiedzą, czego chcą, choć wszyscy krzyczą, że chcą prawdy, sprawiedliwości i dobra narodu. Oraz ukarania winnych. Politolog podkreślił ostatnie zdanie unosząc w górę zwiniętą w pięść prawą dłoń a następnie opuszczając ją w dół. Tak, jak kat opuszcza topór. Sędzia usłyszał świst powietrza, albo mu się tak wydawało. Widocznie dlatego zmienili kryteria wyboru sędziego – kontynuował Szczerbaty. Dotychczas byli to sędziowie wymiaru sprawiedliwości i tylko jeden był sędzią pokoju. Przywieźli go zza wschodniej granicy. Skąd wytrzasnęli tam człowieka o takich kwalifikacjach, Bóg raczy tylko wiedzieć. Dla mnie zakrawało to na cud.
Czy mogę wiedzieć, jakie są pańskie doświadczenia zawodowe? – Szczerbaty przerwał wyjaśnienia, aby rozwiać swoją niepewność dotyczącą człowieka, któremu w poczuciu obywatelskiego i moralnego obowiązku pragnął udzielić pomocy.
Moja kariera zawodowa obejmuje dwie z najbardziej brutalnych dziedzin sportu: boks a potem hokej na lodzie. W swoim czasie przez dwadzieścia miesięcy grałem w drużynie futbolu australijskiego. Miałem szczęście, że skończyło się to tylko dwukrotnie złamanym obojczykiem i silnym wstrząsem mózgu. Australijczycy mają takie ilości testosteronu, ze musieli wymyśleć własny futbol, aby nie pozabijać się na ulicach.
Wiedziałem, że jeśli wybrano pana, sędziego hokeja na lodzie, to znaczy, że musi pan być osobą kwalifikowaną, nieprzekupną, sprawiedliwą i z charakterem. Musi pan być gwiazdą sędziostwa.
No…Nie wiem, czy pan mnie nie przecenia. Nie zaprzeczam jednak, że moja renoma jako międzynarodowego sędziego jest nieposzlakowana – mówiący nie był pewny, czy samemu sobie wypada udzielać tak znakomitej rekomendacji. Ale wróćmy do mojej roli. Pan, panie Szczer…, pardon me, …panie asystencie, jak pan ją widzi konkretnie?
Szczerbaty słysząc zwrot „panie asystencie” z prawdziwym zadowoleniem wyjaśnił Sędziemu swoje stanowisko.
Podobnie jak role pańskich poprzedników. Pilnować przestrzegania reguł gry oraz ocenić, który zespół ma rację. A jeżeli nie całą rację, to który z nich ma najwięcej racji. To nie jest łatwe zadanie, ale ja panu w tym pomogę. Zęby na tym zjadłem – powiedział dobitnie politolog i już otwierał usta, aby poświadczyć prawdę, kiedy sędzia interweniował: Nie ma potrzeby. Widziałem. Wierzę panu.
Nastąpiła chwila przerwy, gdyż obydwaj mężczyźni zaczęli kaszleć od nadmiaru kurzu i pyłu wzniecanego nogami tysięcy zawodników rwących się do starcia i sportowych rozliczeń.
Miejsce rozgrywek pojawiło się nagle za krawędzią lasu w postaci nieskończonej równiny stanowiącej dno niecki, na której podwyższonych krawędziach widoczne były prace ziemne i budowlane. Była wczesna godzina ranna. Chłodne i czyste powietrze stwarzało doskonałą widoczność. Słońce stało już wyraźnie nad horyzontem oświetlając równinę i obrzeżające ją wzniesienia terenu, za którymi widniał kontur lasów. Bezmiar równiny i znajdujące się tam masy ludzkie nasuwały wrażenie pola bitewnego. Uczestnicy ubrani byli tak różnorodnie, jakby ich celem był udział w wielkim pikniku a nie w zawodach sportowych. Wszędzie panował rozgardiasz i zgiełk. Nie widać było ani znaków ani służb porządkowych.
Z zachowania się tłumów Sędzia wyniósł natychmiastowe wrażenie, że wszyscy zbrojni są w nadmiar uczuć patriotyzmu i przekonania o własnych racjach, które gotowi są udowodnić każdemu, kto mógłby w to wątpić. Wywnioskował to z zaciśniętych pięści i zdecydowanych postaw, czerwonych twarzy i biało-czerwonych akcesoriów, które bogato zdobiły orędowników sportu, oraz gęstych okrzyków i mocnych gestów. Zaabsorbowany widokiem poczuł nagłe szturchnięcie w łokieć.
Panie sędzio, proszę skorzystać z lornetki – atrakcyjna brunetka, która kilka godzin wcześniej przeprowadzała na nim eksperyment seksualny, teraz życzliwie podsuwała mu elegancką czarną lornetkę zawieszoną na wąskim, skórzanym pasku. Sędzia skwitował propozycję skrzywieniem ust przypominającym gorzki uśmiech. Bez wahania zawiesił pasek na szyi i przyłożył lornetkę do oczu.
Fantastyczne! Dziękuję pani. Tego mi naprawdę brakowało! – wykrzyknął jak dzieciak obdarowany zabawką, której piękno i użyteczność przerosły jego wyobrażenia. Zaczął gorliwe notować w pamięci obserwacje czynione przy pomocy nowego narzędzia pracy. Zafascynowany pozostałby zapewne dłużej w tym samym miejscu, gdyby nie naleganie ekipy towarzyszącej.
Panie Sędzio, proszę nie zatrzymywać się tutaj. Blokujemy ruch. Idziemy na stanowisko sędziowskie.
Kilka minut później niedawne prześladowczynie podejrzanie szybko przeobrażone w uczynne pomocnice doprowadziły Sędziego do wysokiej metalowej konstrukcji i zachęciły gestami do wejścia po stromych schodkach. Platforma na szczycie otoczona była solidną metalową barierką oraz ekranem ze szkła pancernego. Mówił o tym napis na tabliczce u dołu barierki określający nawet miarę odporności ekranu na siłę uderzenia. Sędzia zastanawiał się chwilę nad znaczeniem tej informacji, po czym z rezygnacją machnął ręką i ulokował się wygodnie na przeznaczonym dla niego fotelu sędziowskim. Rozejrzał się wokół i poczuł się w swoim żywiole. To był jego świat. Po chwili przysunął do siebie stolik, na którym znajdowały się jakieś dokumenty, notatnik, dwa długopisy, masywny gwizdek sędziowski, trzy olśniewająco czyste szklanki na małej tacce, otwieracz do kapsli oraz dwie butelki: jedna z coca-colą a druga z wodą mineralną. Dotknął najbliższej butelki; była zimna jakby przed chwila wyjęto ją z lodówki. Zdziwił się, skąd ona się tam wzięła. Doszedł z zadowoleniem do wniosku, że widocznie dbają o niego, gdyż nie znosił ciepławych napojów.
Z chwilą zajęcia miejsca na platformie ujawniły się z całą mocą nawyki językowe sędziego. Podejmując obserwację przez lornetkę równiny w duchu ochrzcił ją mianem boiska. Widząc wszystko wyraźnie jak na dłoni Sędzia zauważył dwa stojące naprzeciwko siebie ogromne zgrupowania zawodników oraz kilka mniejszych grup stojących nieco na uboczu. Z przyzwyczajenia określił je natychmiast mianem drużyn. Różniły się one między sobą barwą strojów, kształtami oraz wielkością transparentów i plakatów, treścią wypisanych i wykrzykiwanych haseł, wreszcie postaciami przywódców.
Stoją przed swoimi drużynami jak wygłodniałe króliki przed zagonami kapusty. Pokazują, kto tu jest najważniejszym pretendentem do żłobu – Sędziemu nasunęło się porównanie ze świata zwierząt, który był mu bliski od dzieciństwa, oraz polityki, nad którą zaczął poważniej zastanawiać się dopiero od kilku godzin.
Zaproszeni nie mieli pojęcia, czego naprawdę dotyczyć będzie narada u prezydenta ani jak długo będzie trwać. Wezwano ich w trybie pilnym bez bliższych wyjaśnień.
Dowiecie się państwo na miejscu. Mogę tylko powiedzieć, że to bardzo ważne i poufne spotkanie. Nie mogę nic więcej ujawnić – sekretarka prezydenta mówiła przytłumionym głosem jakby bała się, aby jej nie podsłuchano. Na spotkanie oprócz Premiera zaproszeni zostali marszałkowie Sejmu i Senatu, minister spraw wewnętrznych oraz minister spraw zagranicznych. Obecny miał być także doradca polityczny prezydenta.
Prezydent spóźnił się czternaście minut. Nie było to do niego podobne, gdyż zawsze był bardzo punktualny. Cenił sobie punktualność. Kiedy wchodził do gabinetu, wszyscy siedzieli już jak na rozgrzanych węglach. Premier był zdecydowany opuścić Pałac Prezydencki nie czekając ani chwili dłużej.
Wydatny brzuch i krótkie nogi głowy państwa nie tworzyły najlepszego wrażenia. Nie miało to jednak większego znaczenia. Był popularny. Inne, pozytywne cechy zadecydowały, że człowiek o tak nieatrakcyjnej posturze i wyglądzie wybrany został na najwyższy urząd w państwie. Prezydent był doskonałym mówcą i wytrawnym graczem politycznym. Znany też był ze stanowczego charakteru. Niektórzy nazywali to uporem. Nikt jednak nie kwestionował jego oddania dla społeczeństwa i kraju. Wielu uważało go za prawdziwego patriotę.
Prezydent przywitał się, przeprosił za spóźnienie i zaprosił obecnych do Małego Gabinetu. Gestem ręki wskazał miejsca w niezbyt wygodnych fotelach. Przedstawiciel sił zbrojnych nie jest nam potrzebny. Ja jestem wodzem naczelnym – wyjaśnił prezydent lakonicznie. Uśmiechnął się przy tym dziwnie jakby chciał zdezorientować obecnych, czy żartuje czy mówi poważnie.
Przepraszam, że zaprosiłem państwa w nagłym trybie. Sytuacja kraju to dyktuje. Dzisiaj otrzymałem kolejny raport wskazujący na znaczne pogorszenie się atmosfery politycznej. Walka polityczna prowadzi nasz kraj na manowce. Powiedzmy sobie szczerze: nikt nad tym nie panuje. Ani ja, ani parlament, ani pan, panie premierze. Słabosilny nie oponował, nie było sensu zaprzeczać prawdzie. W Małym Gabinecie czuło się napięcie.
Coraz gorzej jest też z nadzieją na poprawę sytuacji – kontynuował prezydent. Społeczeństwo nie ufa politykom. Nie znosi ich. Nie wezwałem jednak państwa po to, aby przelewać z pustego w próżne i mówić to, co wszyscy i tak już wiemy – prezydent przebiegł wzrokiem po obecnych. Wyczuł raczej niż zauważył natężoną uwagę i pewien niepokój. Postanowił nie przeciągać spotkania.
Za kilka dni odbędą się ostatnie przed wyborami parlamentarnymi rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych. Sportowe Igrzyska Polityczne to nasza tradycja. Każdy lubi komuś dokopać – zażartował. Zniechęcony brakiem pozytywnej reakcji audytorium, szybko wymazał uśmiech z twarzy.
Po cichu organizuje się ogromną demonstrację w dniu otwarcia igrzysk – Prezydent podniósł nieco głos, aby podkreślić rangę wypowiadanych słów. Nie wiemy, kto to wymyślił ani kto za tym stoi. Mogę jedynie domyślać się. Wygląda mi to na ryzykowny a może i niebezpieczny eksperyment społeczny. Niektórzy przywódcy partii politycznych pod pozorem rozgrywek sportowych chętnie rozprawiliby się z przeciwnikami politycznymi. Byłaby to wielka kompromitacja dla politycznego establishmentu jak i dla całego kraju. Może nawet coś bardziej niebezpiecznego niż kompromitacja. Rozgrywek nie można zakazać, ponieważ nie ma takiego prawa. Organizatorzy uzyskali już formalną zgodę władz lokalnych. Teren rozgrywek znajduje się kilkanaście kilometrów poza granicami administracyjnymi stolicy, gdzie wśród terenów leśnych jest w budowie wielki kompleks sportowy.
Nastała chwila milczenia. W pobliżu stołu konferencyjnego zaczęła krążyć mucha. Jej uparte brzęczenie kojarzyło się z przysłowiową ciszą przed burzą.
Życzyłbym sobie, aby sportowe rozgrywki partii politycznych przyniosły korzyść całemu społeczeństwu, a nie tylko zwycięskim zespołom i entuzjastom sportu. Przesilenie społeczne jest nieuniknione. Może objawi się ono właśnie w rywalizacji sportowej, która jest wyrazem rywalizacji politycznej? Partie polityczne traktują wygraną swojej drużyny jak zwycięstwo polityczne. Nie jest to tak bardzo niezrozumiałe i nielogiczne. Cieszyłbym się, gdyby rozgrywki sportowe pokazały społeczeństwu, które siły polityczne najbardziej zasługują na jego zaufanie swą grą i zachowaniem swoich kibiców, a które są najsłabsze sportowo i najbliższe zachowaniom antyspołecznym i anarchii.
Panie prezydencie! Czy ten eksperyment społeczny, jak pan to nazwał, nie jest zbyt niebezpieczny i czy w związku z tym nie powinien go pan zakazać? Konstytucja daje panu stosowne uprawnienia. Impreza jest pod pańskim patronatem, co nie jest bez znaczenia – sugerował premier, który pierwszy zabrał głos po zakończeniu wystąpienia głowy państwa.
Prezydentowi nie podobała się sugestia premiera.
Chce, abym za niego i innych wybierał gorące kasztany z ognia. Cholerny Leon. Wydaje mu się, że jak jego imię oznacza lwa, to jest naprawdę lwem. Obydwa Leony zalazły mi już za skórę: ten drugi, bo jest nieprzytomnie agresywny i ten tutaj, ponieważ nie umie go poskromić. Zachowuje się wobec niego jak stara panna na wydaniu wobec spóźnionego fatyganta do ręki. Po wyładowaniu w myślach negatywnych uczuć wobec szefa rządu i jego głównego przeciwnika, prezydent udzielił odpowiedzi.
Myślałem o tym i powiedziałem sobie: nie! Są to największe na kontynencie rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych, gdzie wszyscy spotkają się z wszystkimi, aby się skonfrontować. W naszym kraju sport ma niezwykle wysoką rangę, pełni role symboliczną i przewodnią. Powiedziałem sobie: wóz albo przewóz. Albo wygrają siły porządku i spokoju, albo wichrzyciele i anarchiści. Proszę nie cytować mojego ostatniego zdania, gdyż nigdy go nie wypowiedziałem. Mam nadzieje, że wygrają ci, którzy są lepiej przygotowani, bardziej zdyscyplinowani, przekonywujący i godni uznania społecznego. Mam już dosyć dwuznaczności, która formacja polityczna najbardziej nadaje się do rządzenia krajem w imieniu społeczeństwa. Niechby to się rozstrzygnęło choćby i na stadionie! – kilka sekund później prezydent zacisnął zęby na dolnej wardze z uczuciem niezadowolenia z niefortunnie sformułowanej wypowiedzi. Schylił się do swojego doradcy do spraw politycznych i podzielił swoją obawą. Moje ostatnie zdanie wypadło co najmniej niezręcznie. Nie sądzisz? Rozstrzyganie sporów politycznych na stadionie! Co za fatalne sformułowanie!
Nie uważam, że było tam cos niestosownego. Proszę się nie martwić, nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy są przyzwyczajeni do takiego myślenia. Polityka i rywalizacja idą razem ręka w rękę. Czy to rywalizacja sportowa czy inna, to jest bez znaczenia.
Prezydent odetchnął z ulgą tym bardziej, że nikt nie zamierzał zadawać dalszych pytań. Odebrano jego komunikaty jako zupełnie zrozumiale.
Rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych miały wymiar znacznie szerszy niż sport. Były równoległe i związane z rozstrzygnięciami natury politycznej. Kto wygra na stadionie, wygra prawdopodobnie w wyborach! – Premier Słabosilny nie musiał przekonywać siebie do tego hasła. On w nie wierzył. Wiedział, że musi przywalić Kaczanowi w rozgrywkach, jeśli chce ostatecznie i zdecydowanie przekonać społeczeństwo do siebie i swojej partii. Jego rozmyślania przerwał Prezydent, aby dokończyć przesłanie wciąż błąkające się w jego głowie.
Nie jestem jedyny, który przywiązuje wielką wagę do rozgrywek i ich wyników. Działam w porozumieniu ze środowiskami społecznymi, które podobnie jak ja przejmują się losem kraju. One będą organizatorami igrzysk, które odbędą się dokładnie od dziś za dwa tygodnie. Dodam, że sugerowano mi, że sędzią głównym igrzysk będzie ktoś, kto umie radzić sobie z kłopotliwymi sytuacjami na największych imprezach sportowych. Komitet organizacyjny Sportowych Igrzysk Politycznych powiadomi państwa o bliższych szczegółach imprezy. Sam nie mam nic więcej do powiedzenia. Sugeruję przygotować się do tych rozgrywek szczególnie starannie. Strzeżonego pan Bóg strzeże!
Wychodząc z Pałacu Prezydenckiego Premier Słabosilny podzielił się swoimi odczuciami i wątpliwościami z towarzyszącymi mu ministrami. Miał do nich pełne zaufanie.
Nie sądzicie, że ostatni fragment wypowiedzi Prezydenta zabrzmiał ostrzegawczo?. Co ten szczwany lis z wydatnym brzuchem miał na myśli? W ogóle to całe spotkanie było dla mnie niejasne. On gra jakąś dwuznaczną rolę. Mówił tak, jakby chciał, aby nasza partia i rząd na imprezie sportowej dokonali konfrontacji z Kaczanem i opozycją w celu pokazania społeczeństwu, kogo należy obdarzyć zaufaniem i władzą w najbliższych wyborach parlamentarnych. Prezydent zachował się jak Piłat, który umywa ręce i obarcza nas odpowiedzialnością za to, co stanie się w trakcie Igrzysk.
Wiesz co, Leon? To brzmi może i nonsensownie na pierwszy rzut oka, ale nie jest takie głupie. Musimy się nad tym porządnie zastanowić w wąskim gronie i stworzyć plan gry. Nie pod orkiestrę prezydenta ani Kaczana, ale naszą własną. Z muzyką skomponowaną przez rząd i odtańczoną przez nasz zespół. Mam nadzieję, że to, co powiedziałem nie zabrzmiało zbyt po indiańsku – Minister Spraw Wewnętrznych zatrzymał się po zakończeniu wypowiedzi. Wraz z nim zatrzymali się jego towarzysze. Trzej prominentni przedstawiciele Partii Ewolucjonistów popatrzyli po sobie ze zrozumieniem, skinęli głowami na znak aprobaty i podali sobie ręce na krzyż. Sześć dłoni splotło się w uścisku przymierza, którego celem było zwycięstwo.