Dzień był mroczny, zimny, zmiennoustrojowy, jednym słowem – obskurny i nędzny. Prawdziwa zmora, która skacze ci na plecy i dusi nie czekając nawet nocy. Nastrój sklecony pośpiesznie przez zmorę był jeszcze gorszy. Katastrofa siedziała na plecach klęski, a ta na moim grzbiecie. Kiedy podły nastrój ujawnił swe czarne oblicze w wianuszku zimnych przekleństw, wrzasnąłem do niego: Nogi ci z …..powyrywam! Po literze „z”, która jest ostatnią literą alfabetu o symbolicznym znaczeniu końca, zawiesiłem głos. Dłuższy czas wisiał w powietrzu jak skała nad domem niewinnych staruszków.
Skąd mi je powyrywasz? – odkrzyknął nastrój z przekory albo z głupoty.
Przekaż dalej