W niedzielę każdemu w duszy gra. Ludziom zwykłym – zwykła muzyka, miłośnikom tańca – taneczna, dyrygentom i kompozytorom – orkiestralna. Księżom z zasady grają organy, niektórym to i piękna kuchareczka zagra na organkach, lub choćby na grzebieniu, jeśli jest w dobrym nastroju, na stole palą się świece i stoi zmrożony szampan, a obok rozkosznie pachnie rumiana kaczuszka po pekińsku.
O takim to nastroju rozmawiam z Iwanem Iwanowiczem. Ze względów piękno-muzycznych obydwaj chcielibyśmy być duchownymi i mieć swój udział w raju na ziemi.
Oprócz słuchania słodkiej muzyki płynącej z ust i serca pięknej kuchareczki spowiadalibyśmy grzeszników. Iwan Iwanowicz mówi, że obok konfesjonału postawiłby małą gilotynę do karania osobników z grzechem ciężkim na sumieniu. Ustalamy prawdopodobną kolejność. Na pierwszy ogień poszliby rządzący politycy, potem ci, którzy dali sobie żłób odebrać, następnie jawnogrzesznicy, potem jednostki na wysokich stanowiskach prowadzący domy publiczne, następnie ludzie nietolerancyjni, w końcu (last but not least) nadęci prezydenci trzech państw, których od dawna mamy na oku.
Cytowane poniżej wiersze pochodzą ze zbioru Michael Tequila: „Klęczy cisza niezmącona”.
Król drzew
Zmierzch zapada w dolinie drzew karri, pnie-olbrzymy czernieją jak mary. Głowy starców czułością natchniona mgła oplata w błękitnawe ramiona.
Król drzew bajecznie wręcz stary wznosi w górę mocarne konary, zgrubiałe, zwęźlone jak sznury; on z burzami staje w konkury.
Kookaburra szczerze czymś rozbawiona w mroczną dal się śmieje szalona; może myśl jej przychodzi do głowy, że królową jest puszczy ptak płowy?
Australia Zachodnia, Pemberton, 27 listopada 1996
Chwytanie piękna
Spadochron marzeń dostojnie spływ pawimi piórami, łagodnością puchu, serce pragnieniem się wyrywa, biegniesz…ciało tkwi w bezruchu.
Wzrok jednoczy się z pejzażem, mrokiem strzelają drzew wodotryski, rzęsy w cień kryją zmysłowe twarze, drażnią uśpionej żądzy zmysły.
Biegniesz naprzeciw smukle radosny i chwytasz piękno w ramion objęcia …a ono znika jak podmuch wiosny, zwodzi jak puchu nieme zaklęcia.
Zobaczyłem na Facebooku datę urodzenia mężczyzny, którego dobrze znam. Widuję go nieprzerwanie, nawet kilka razy dziennie. Data urodzin była bardzo odległa. To mnie tak rozeźliło, że postanowiłem ustosunkować się.
Uważam za grubą przesadę urodzić się tak dawno. Bo i po co? Żeby jeszcze wiek był jakąś gwarancją mądrości! Ale nie jest. Z drugiej strony, dzieckiem też nie warto być. Więcej na niego krzyczą, niż pieszczą. Między dzieckiem a osobą starszą jest jednak pozytywna więź. Łączy ich dylemat: Jak to się dzieje, że jest tyle genialnych dzieci, a na starość tylu głupców?
– Czy warto być głupim? – Nasuwa się pytanie. Odpowiedź nie jest łatwa. No, bo jakżeż nie warto, skoro jest tylu szajbusów? Coś w tym musi być, bo ludzie przecież nie popełnialiby masowego samobójstwa rzucając się w otchłań otumanienia, gdyby nie mieli w tym przyjemności.
Bardziej ambitną przypadłością jest idiotyzm. Reprezentantów tego nurtu rozwoju osobniczego jest u nas sporo, szczególnie w polityce. Może dlatego, że jesteśmy dumnym narodem, o wysokim poczuciu godności. Pokazują się oni w telewizji, zabierają głos, czasem nawet bełkoczą, cieszą się, coś zmieniają, poprawiają, reformują. Nie dziwię im się, taką mają rolę. Pan każe, sługa musi. W dodatku, jeśli to jest ludzki pan. Mus to mus. Niektórym jest nawet z tym do twarzy. Nie jest to całkowita prawda, ponieważ jeden osobnik produkujący się w TV nosi oblicze buldoga. Wywiady przeprowadzane z czworonogami wyraźnie sugerują, że rasa ta nie cieszy się powszechnym szacunkiem i poważaniem pyska. Dlaczego wspomniany osobnik przybrał taką nieludzką maskę, nie wiadomo. Są sugestie, że jest to najlepsze, co uczynił w życiu.
Czasem budzi się we mnie pytanie, czy to wszystko jest prawdą? Chyba tak, choć miewam wątpliwości. Wiadomo, życie nie jest łatwe, chyba, że ktoś ma forsy jak lodu lub poczucie humoru. Życzyłbym Wam jednego i drugiego, gdybym się nie bał, że się rozpijecie, albo będziecie śmiać się z własnych kawałów. Niestety, nie mam do Was zaufania. Też kiedyś byliście dziećmi i nie wiadomo, co z Was wyrosło. Żegnam.
Ponownie, gwoli czystej rozrywki, dostarczanej nam ostatnio w większych ilościach przez polityków i Roberta Górskiego w „Uchu Prezesa”, przedstawiam fragment mojego opowiadania „Wypożyczalnia psów”, jakie ukarze się wkrótce w zbiorze „Niezwykła decyzja Abuelo Caduco. Humoreski i inne opowiadania”.
Dedykuję je w szczególności właścicielom i miłośnikom psów, dzięki którym świat widzi mi się bardziej serdeczny i radosny.
*****
Anastazja pamiętała jeszcze jeden incydent. Stanął jej przed oczami jak żywy. Aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie, co się wtedy działo. Był to dzień, kiedy Klaudiusz ogłosił swój pogląd o niedopuszczalności eutanazji zwierząt domowych, w szczególności psów.
– Nie ma usypiania psa bez jego zgody. – Pod takim tytułem jego wypowiedź ukazała się w lokalnej gazecie. Za tytułem szły wyjaśnienia i szczegóły.
Celem Klaudiusza było poruszyć ludzi i wywołać dyskusję w obronie psów, aby w dłuższej perspektywie doprowadzić do zmiany prawa. Z informacji wynikało, że chodziło mu o pewne minimum, mianowicie o to, aby o decyzji uśpienia psa decydowało większe grono ludzi, a nie tylko sam właściciel.
Artykuł wymieniał przypadki, kiedy ludzie uśmiercali zdrowego psa dlatego, że był stary, albo uważali, że jego utrzymanie lub leczenie za drogo kosztuje, albo kiedy wyprowadzali się na drugi koniec kraju lub za granicę.
Wobec braku żywszej reakcji, Klaudiusz podjął akcję, która zbulwersowała miasteczko i groziła wybuchem niezdrowych sensacji. Przywiązał siebie i trzy psy, jeden własny, dwa pożyczone od przyjaciół podzielających jego poglądy, do betonowego słupa przed kościołem. Raban zrobił się tym większy, że na parafialnej tablicy ogłoszeń ukazał się afisz z podpisami kilkunastu obywateli protestujących przeciw bezmyślnemu uśmiercaniu psów.
Proboszcz miał problemy z sercem; na wiadomość o niezwykłym wydarzeniu o mało co nie zszedł z tego świata. Jak tylko wrócił do siebie, natychmiast wysłał organistę, jedyną osobę, do której miał zaufanie, aby nie zwracając niczyjej uwagi zerwał afisz. Nie chciał mieć awantury przed kościołem, bojąc się, że „ten wariat”, jak w duchu nazwał Klaudiusza, obróci swój gniew przeciwko kościołowi lub przeciw jemu samemu.
Po usunięciu afisza, proboszcz znalazł się zupełnie przypadkowo w pobliżu Klaudiusza przywiązanego łańcuchem do słupa. Zbliżył się i dyskretnie poprosił go o spotkanie. Rozmawiali, ale bardzo krótko, ponieważ proboszcz miał pilne obowiązki i bardzo się spieszył.
– Proszę przyjść do spowiedzi, synu. Będę na ciebie czekać. – Powiedział na zakończenie.
Klaudiusz stawił się w kościele o ustalonej godzinie i podszedł do konfesjonału. Zanim uklęknął, rozejrzał się, ile osób jest wewnątrz świątyni.
– Wolałbym, aby było więcej. To by nadało dodatkowy rozgłos sprawie. – Mruknął do siebie pod nosem.
Proboszcz od razu przystąpił do rzeczy. Był człowiekiem łagodnym z natury, tym razem postanowił być bardziej stanowczy. Życzliwy, pozytywny, ale stanowczy.
– Synu! W sercu zgadzam się z tobą, to bardzo ludzka postawa. Wiem, że jesteś kynologiem i sprawa psów leży ci na sercu. Ale robić takie zamieszanie? Ludzi to gorszy. Nie tylko mówić o eutanazji, ale i stawiać psa na równi z człowiekiem!?
– Wiem, wiem! Oczywiście, bracia mniejsi. Modlę się do niego każdego dnia podobnie jak i ty. Uwierz w moje dobre intencje! Ale tak nie można postępować. Może to pana Boga nie obraża, choć nie jestem tego pewien, ale ludzi na pewno. Postępujesz bardzo nierozważnie. To nie służy psiej sprawie. Przepraszam, nie służy sprawie opieki nad zwierzętami. – Patrzył na spowiadanego z uwagą. Serce bilo mu żywiej, co go dodatkowo niepokoiło.
Z oczu Klaudiusza biła uczciwość i powaga. Proboszcz zmieszał się. Nabrał pewności, że nie ma co rozmawiać, bo mężczyzna mu nie ustąpi. Słyszał o jego trudnym charakterze od jego żony, Anastazji. Pamiętał, że Klaudiusz uparł się i za żadne skarby nie chciał ustąpić, aby nie nadawać córeczce imienia Nuka, przy wymawianiu którego matka dziecka płakała rzewnymi łzami.
Zapytał Klaudiusza, czy chciałby coś jeszcze dodać lub wyznać jakieś grzechy. Słysząc w odpowiedzi milczenie, postanowił zakończyć przykry sakrament spowiedzi. W duchu pomyślał jeszcze „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” i niepewnie podziękował Bogu. Miał do Niego trochę żalu, że dopuścił do takiej sytuacji. Po chwili refleksji uznał jednak, że byłoby bezsensowne oczekiwać, aby Najwyższy interweniował w tak dziwnej sprawie i to tylko dlatego, że jest ona kłopotliwa dla jakiegoś lokalnego proboszcza. Patrząc na klęczącego Klaudiusza przeszła mu przez głowę myśl, że być może Bóg wie lepiej, gdzie rezyduje prawdziwa wiara i dobroć.
Wracając do zakrystii proboszcz zdecydował, że nie będzie już prosić o boskie wstawiennictwo w sprawie Klaudiusza i psów niezależnie do tego, jak ona się rozwinie. Serce proboszcza jakby uspokoiło się.
Patrz recenzje i opinie – przyciski na górnym pasku menu Powieści i Poezje.
Zaproszeni nie mieli pojęcia, czego naprawdę dotyczyć będzie narada u prezydenta ani jak długo będzie trwać. Wezwano ich w trybie pilnym bez bliższych wyjaśnień.
Dowiecie się państwo na miejscu. Mogę tylko powiedzieć, że to bardzo ważne i poufne spotkanie. Nie mogę nic więcej ujawnić – sekretarka prezydenta mówiła przytłumionym głosem jakby bała się, aby jej nie podsłuchano. Na spotkanie oprócz Premiera zaproszeni zostali marszałkowie Sejmu i Senatu, minister spraw wewnętrznych oraz minister spraw zagranicznych. Obecny miał być także doradca polityczny prezydenta.
Prezydent spóźnił się czternaście minut. Nie było to do niego podobne, gdyż zawsze był bardzo punktualny. Cenił sobie punktualność. Kiedy wchodził do gabinetu, wszyscy siedzieli już jak na rozgrzanych węglach. Premier był zdecydowany opuścić Pałac Prezydencki nie czekając ani chwili dłużej.
Wydatny brzuch i krótkie nogi głowy państwa nie tworzyły najlepszego wrażenia. Nie miało to jednak większego znaczenia. Był popularny. Inne, pozytywne cechy zadecydowały, że człowiek o tak nieatrakcyjnej posturze i wyglądzie wybrany został na najwyższy urząd w państwie. Prezydent był doskonałym mówcą i wytrawnym graczem politycznym. Znany też był ze stanowczego charakteru. Niektórzy nazywali to uporem. Nikt jednak nie kwestionował jego oddania dla społeczeństwa i kraju. Wielu uważało go za prawdziwego patriotę.
Prezydent przywitał się, przeprosił za spóźnienie i zaprosił obecnych do Małego Gabinetu. Gestem ręki wskazał miejsca w niezbyt wygodnych fotelach. Przedstawiciel sił zbrojnych nie jest nam potrzebny. Ja jestem wodzem naczelnym – wyjaśnił prezydent lakonicznie. Uśmiechnął się przy tym dziwnie jakby chciał zdezorientować obecnych, czy żartuje czy mówi poważnie.
Przepraszam, że zaprosiłem państwa w nagłym trybie. Sytuacja kraju to dyktuje. Dzisiaj otrzymałem kolejny raport wskazujący na znaczne pogorszenie się atmosfery politycznej. Walka polityczna prowadzi nasz kraj na manowce. Powiedzmy sobie szczerze: nikt nad tym nie panuje. Ani ja, ani parlament, ani pan, panie premierze. Słabosilny nie oponował, nie było sensu zaprzeczać prawdzie. W Małym Gabinecie czuło się napięcie.
Coraz gorzej jest też z nadzieją na poprawę sytuacji – kontynuował prezydent. Społeczeństwo nie ufa politykom. Nie znosi ich. Nie wezwałem jednak państwa po to, aby przelewać z pustego w próżne i mówić to, co wszyscy i tak już wiemy – prezydent przebiegł wzrokiem po obecnych. Wyczuł raczej niż zauważył natężoną uwagę i pewien niepokój. Postanowił nie przeciągać spotkania.
Za kilka dni odbędą się ostatnie przed wyborami parlamentarnymi rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych. Sportowe Igrzyska Polityczne to nasza tradycja. Każdy lubi komuś dokopać – zażartował. Zniechęcony brakiem pozytywnej reakcji audytorium, szybko wymazał uśmiech z twarzy.
Po cichu organizuje się ogromną demonstrację w dniu otwarcia igrzysk – Prezydent podniósł nieco głos, aby podkreślić rangę wypowiadanych słów. Nie wiemy, kto to wymyślił ani kto za tym stoi. Mogę jedynie domyślać się. Wygląda mi to na ryzykowny a może i niebezpieczny eksperyment społeczny. Niektórzy przywódcy partii politycznych pod pozorem rozgrywek sportowych chętnie rozprawiliby się z przeciwnikami politycznymi. Byłaby to wielka kompromitacja dla politycznego establishmentu jak i dla całego kraju. Może nawet coś bardziej niebezpiecznego niż kompromitacja. Rozgrywek nie można zakazać, ponieważ nie ma takiego prawa. Organizatorzy uzyskali już formalną zgodę władz lokalnych. Teren rozgrywek znajduje się kilkanaście kilometrów poza granicami administracyjnymi stolicy, gdzie wśród terenów leśnych jest w budowie wielki kompleks sportowy.
Nastała chwila milczenia. W pobliżu stołu konferencyjnego zaczęła krążyć mucha. Jej uparte brzęczenie kojarzyło się z przysłowiową ciszą przed burzą.
Życzyłbym sobie, aby sportowe rozgrywki partii politycznych przyniosły korzyść całemu społeczeństwu, a nie tylko zwycięskim zespołom i entuzjastom sportu. Przesilenie społeczne jest nieuniknione. Może objawi się ono właśnie w rywalizacji sportowej, która jest wyrazem rywalizacji politycznej? Partie polityczne traktują wygraną swojej drużyny jak zwycięstwo polityczne. Nie jest to tak bardzo niezrozumiałe i nielogiczne. Cieszyłbym się, gdyby rozgrywki sportowe pokazały społeczeństwu, które siły polityczne najbardziej zasługują na jego zaufanie swą grą i zachowaniem swoich kibiców, a które są najsłabsze sportowo i najbliższe zachowaniom antyspołecznym i anarchii.
Panie prezydencie! Czy ten eksperyment społeczny, jak pan to nazwał, nie jest zbyt niebezpieczny i czy w związku z tym nie powinien go pan zakazać? Konstytucja daje panu stosowne uprawnienia. Impreza jest pod pańskim patronatem, co nie jest bez znaczenia – sugerował premier, który pierwszy zabrał głos po zakończeniu wystąpienia głowy państwa.
Prezydentowi nie podobała się sugestia premiera.
Chce, abym za niego i innych wybierał gorące kasztany z ognia. Cholerny Leon. Wydaje mu się, że jak jego imię oznacza lwa, to jest naprawdę lwem. Obydwa Leony zalazły mi już za skórę: ten drugi, bo jest nieprzytomnie agresywny i ten tutaj, ponieważ nie umie go poskromić. Zachowuje się wobec niego jak stara panna na wydaniu wobec spóźnionego fatyganta do ręki. Po wyładowaniu w myślach negatywnych uczuć wobec szefa rządu i jego głównego przeciwnika, prezydent udzielił odpowiedzi.
Myślałem o tym i powiedziałem sobie: nie! Są to największe na kontynencie rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych, gdzie wszyscy spotkają się z wszystkimi, aby się skonfrontować. W naszym kraju sport ma niezwykle wysoką rangę, pełni role symboliczną i przewodnią. Powiedziałem sobie: wóz albo przewóz. Albo wygrają siły porządku i spokoju, albo wichrzyciele i anarchiści. Proszę nie cytować mojego ostatniego zdania, gdyż nigdy go nie wypowiedziałem. Mam nadzieje, że wygrają ci, którzy są lepiej przygotowani, bardziej zdyscyplinowani, przekonywujący i godni uznania społecznego. Mam już dosyć dwuznaczności, która formacja polityczna najbardziej nadaje się do rządzenia krajem w imieniu społeczeństwa. Niechby to się rozstrzygnęło choćby i na stadionie! – kilka sekund później prezydent zacisnął zęby na dolnej wardze z uczuciem niezadowolenia z niefortunnie sformułowanej wypowiedzi. Schylił się do swojego doradcy do spraw politycznych i podzielił swoją obawą. Moje ostatnie zdanie wypadło co najmniej niezręcznie. Nie sądzisz? Rozstrzyganie sporów politycznych na stadionie! Co za fatalne sformułowanie!
Nie uważam, że było tam cos niestosownego. Proszę się nie martwić, nikt nie zwrócił na to uwagi. Wszyscy są przyzwyczajeni do takiego myślenia. Polityka i rywalizacja idą razem ręka w rękę. Czy to rywalizacja sportowa czy inna, to jest bez znaczenia.
Prezydent odetchnął z ulgą tym bardziej, że nikt nie zamierzał zadawać dalszych pytań. Odebrano jego komunikaty jako zupełnie zrozumiale.
Rozgrywki sportowe partii i organizacji politycznych miały wymiar znacznie szerszy niż sport. Były równoległe i związane z rozstrzygnięciami natury politycznej. Kto wygra na stadionie, wygra prawdopodobnie w wyborach! – Premier Słabosilny nie musiał przekonywać siebie do tego hasła. On w nie wierzył. Wiedział, że musi przywalić Kaczanowi w rozgrywkach, jeśli chce ostatecznie i zdecydowanie przekonać społeczeństwo do siebie i swojej partii. Jego rozmyślania przerwał Prezydent, aby dokończyć przesłanie wciąż błąkające się w jego głowie.
Nie jestem jedyny, który przywiązuje wielką wagę do rozgrywek i ich wyników. Działam w porozumieniu ze środowiskami społecznymi, które podobnie jak ja przejmują się losem kraju. One będą organizatorami igrzysk, które odbędą się dokładnie od dziś za dwa tygodnie. Dodam, że sugerowano mi, że sędzią głównym igrzysk będzie ktoś, kto umie radzić sobie z kłopotliwymi sytuacjami na największych imprezach sportowych. Komitet organizacyjny Sportowych Igrzysk Politycznych powiadomi państwa o bliższych szczegółach imprezy. Sam nie mam nic więcej do powiedzenia. Sugeruję przygotować się do tych rozgrywek szczególnie starannie. Strzeżonego pan Bóg strzeże!
Wychodząc z Pałacu Prezydenckiego Premier Słabosilny podzielił się swoimi odczuciami i wątpliwościami z towarzyszącymi mu ministrami. Miał do nich pełne zaufanie.
Nie sądzicie, że ostatni fragment wypowiedzi Prezydenta zabrzmiał ostrzegawczo?. Co ten szczwany lis z wydatnym brzuchem miał na myśli? W ogóle to całe spotkanie było dla mnie niejasne. On gra jakąś dwuznaczną rolę. Mówił tak, jakby chciał, aby nasza partia i rząd na imprezie sportowej dokonali konfrontacji z Kaczanem i opozycją w celu pokazania społeczeństwu, kogo należy obdarzyć zaufaniem i władzą w najbliższych wyborach parlamentarnych. Prezydent zachował się jak Piłat, który umywa ręce i obarcza nas odpowiedzialnością za to, co stanie się w trakcie Igrzysk.
Wiesz co, Leon? To brzmi może i nonsensownie na pierwszy rzut oka, ale nie jest takie głupie. Musimy się nad tym porządnie zastanowić w wąskim gronie i stworzyć plan gry. Nie pod orkiestrę prezydenta ani Kaczana, ale naszą własną. Z muzyką skomponowaną przez rząd i odtańczoną przez nasz zespół. Mam nadzieję, że to, co powiedziałem nie zabrzmiało zbyt po indiańsku – Minister Spraw Wewnętrznych zatrzymał się po zakończeniu wypowiedzi. Wraz z nim zatrzymali się jego towarzysze. Trzej prominentni przedstawiciele Partii Ewolucjonistów popatrzyli po sobie ze zrozumieniem, skinęli głowami na znak aprobaty i podali sobie ręce na krzyż. Sześć dłoni splotło się w uścisku przymierza, którego celem było zwycięstwo.