Komiks literacki. Przybudówka i Armia. Odcinek 30.

W kronice okrętu "Całą Naprzód", największego w regionie, zdolnego do operacji żeglugi pełnomorskiej, przybrzeżnej i bagiennej, dyżurny odnotował najważniejsze zdarzenia.

– Płyniemy w kierunku wyznaczonym przez naszego Ukochanego Dowódcę. Chwilę zastanawiał się, czy nie brzmi to zbyt orientalnie. Uznał, że jest OK, ponieważ odpowiada prawdzie i duchowi czasu. Komandor Jaroszka, pierwszy po Bogu, a ostatnio nawet przed Nim, wygłosił dramatyczne przemówienie. Sytuacja jest opanowana. Krzywa Przybudówka została rozmontowana i pod nadzorem znanej już z Homera Kobyły Trojańskiej, przechodzi teraz kurację uzdrawiania, odchudzania i prostowania bolącego kręgosłupa. Kobyła Trojańska to ta, której razem z dwoma końmi trojańskimi udało się przeniknąć niepostrzeżenie do Krzywej Przybudówki. Dzisiaj jest to już zabytek, skansen dawnej kultury; można go spokojnie nazywać Prostą Przybudówką.  

Zbrojmistrz Sęp prawie całkowicie odmłodził już załogę i pasażerów. Nowe mundury, nowi dowódcy i to sami najwybitniejsi, dobrani przez niego ręcznie. Starzy oficerowie sami odstawili się do lamusa.

– Zrobiłem im tylko test charakterów. – Wyjaśnił Zbrojmistrz. – Przeczołgałem ich testując wierność. Nic nie umieli, padali jak kłosy, bąkając coś o umiejętnościach, doświadczeniu i godności żołnierskiej. Jaka godność? Jakie doświadczenie? Jakie umiejętności? To są drobiazgi. Nikt ich nie lubił, tych starych zarozumialców. Nam potrzeba młodych roczników, prężnych i oddanych sprawie, szewców, piekarzy, aptekarzy, kibiców piłkarskich, wiernych ojczyźnie. – Podsumował Zbrojmistrz na zakończenie odprawy. Zjawił się na niej w nowej panterce wojskowej.

– Kiedy zobaczyłem siebie w lustrze, z szacunku zasalutowałem. – Powiedział z dumą. Towarzyszył mu młody, rumiany na twarzy asystent, nad którym trzymal parasol pułkownik zgodnie z nowym regulaminem sił zbrojnych okrętu.

Zbrojmistrz jest niezwykle szarmancki. Potrafi zdobyć serca nawet dziennikarzy, o których wiadomo, że są to chamy i prostacy, niekompetentni, zadający prostackie pytania. Tylko on umie zachować się.

– Serdecznie witam panią dziennikarkę. Cieszę się, że panią widzę, całuję śliczne rączki. Dobrze, że przybyła pani na naszą uroczystość, wojsko będzie zaraz strzelać fajerwerki i rozrzucać konfetti. Nie mogę teraz odpowiedzieć na pani pytanie. To zresztą nie ma znaczenia, gdyż jest pani inteligentną osobą i najlepiej zna odpowiedź. Serdecznie żałuję, ze nie mam więcej czasu, ale mam jeszcze do odstrzału kilkuset wojskowych ze starych roczników, zdeprawowanych i niewierzących w dobro i przyszłość.

– Czy pan ich dlatego wyrzuca, że są niekompetentni?

– Ależ skądże! Sami się zwalniają rozumiejąc, że nie znają się na nowoczesnej armii, na zmyleniu strategicznym, na koniach bojowych, którymi teraz zastępujemy maszyny wykonane z żelaza i innych metali, łatwo wykrywalne przez radar. Czy pani wie, że radar nie wykrywa koni? No widzi pani! Oni tego nie wiedzieli. Co to za dowódcy?!

Michael Tequila: „Klęczy cisza niezmącona”. Zbiór poezji australijsko-polskich, 2017, drugie wydanie. Od kilku dni w sprzedaży w księgarniach w kraju i za granicą. Opinie czytelników wyżej na stronie pod przyciskiem "Poezje" na pasku menu.  

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Wywiad z komandorem Jaroszką. Odcinek 26.

Zadałem sobie pytanie: – „Dzieje wodza i narodu”, rzecz pisana w odcinkach. Co to za powieść? Aby odpowiedzieć na nie przeprowadziłem wywiad z komandorem Jaroszką, głównym bohaterem powieści. Jego słowa to wyjaśnienie dla czytelników oraz wskazówki dla autora.

– W co wy się bawicie? Pan i pańska załoga? – Zapytałem Komandora.

Popatrzył na mnie poważnie, wszedł na stołek, poważnie, z dostojeństwem, jak tylko on to potrafi, i przemówił z wysokości. Głos miał jedwabisty i ciepły.

– Prowadzę teatr okrętowy, jeden z najciekawszych na świecie. Bawimy się w Indian, a czasem w Czarnego Luda. Niesamowita sztuka. Gramy ją na żywo, często improwizując. Możemy w niej straszyć pasażerów okrętu, a jest ich niemało, bo audytorium jest wielkie. Bardzo dobrze mi to robi. Mam swobodę działania. Jestem dyrektorem teatru i reżyserem sztuki, obsadziłem także główną rolę.

– A dlaczego wchodzi pan na stołek, panie komandorze? Przecież i tak wszyscy pana znają i słuchają z uwagą.

– Lubię szczyty. Wzrok mi się poprawia, lepiej ogarniam tłumy. Kocham tłumy u mych stóp. Kiedy przemawiam z wysokości mój głos brzmi jakby dochodził z nieba. Rozumie pan moje skojarzenie?

– Jest pan osobą wierzącą?

– Oczywiście. Nawet bardzo. Najbardziej wierzę w teatr.

– Czy czasem to wszystko, co pan robi, nie myli się panu. Czy kieruje się pan jakimiś zasadami?

– Tak. Zostały one ustanowione już wcześniej, lecz my je zmieniamy. Jesteśmy teatrem nowoczesnym, eksperymentalnym. Prowadzę go dla dobra przyszłych pokoleń. Także po to, aby wyciszyć hałasy wewnętrzne, które mnie męczą, zaspokoić nieutuloną tęsknotę za czymś nieogarnionym. Sam tego czasem nie rozumiem. Ale tak właśnie wygląda proces twórczy!

– Dla mnie, odpowiedziałem komandorowi Jaroszce, to co pan robi, to komiks, dramat narodowy w odcinkach. Sztuka mocna, pełna zaskakujących zdarzeń i ostrych zakrętów. Trzyma w napięciu. To mnie kręci, gdyż w przeciwnym wypadku czułbym się jak bezrobotny na przednówku państwowego zasiłku. Wspaniale improwizujecie. Ubóstwiam was za to. Piszę ten komiks, a czasem nawet i czytam, ale tylko wtedy, kiedy jestem cudownie niepoważny, lekki i uduchowiony, tak jak pan, panie komandorze. Cudownie pan gra! Nie boi się pan, że pańska sztuka może przekształcić się w mroczny dramat?

– Zaraz tam dramat. Niech pan nie przesadza. Nawet jak do więzienia trafi pięć tysięcy osób, to nie znaczy, że to już jest dramat. Pięć tysięcy na tle milionów to statystyka. Nie boję się, bo mam to wszystko pod kontrolą, w głowie.

– Ale ma pan przeciwników. Opozycję. Ludzi prostych, nie lubiących teatru.

– Co to za opozycja? Ja mam charyzmę i wewnętrzny imperatyw.

– Co to jest ten „wewnętrzny imperatyw”?

– Ach, co za pytanie! – Dramatycznie wykrzyknął komandor Jaroszka. – To mania, która mnie prześladuje. Jako reżyser i aktor dzielę się nią jak tylko umiem najlepiej.

– Boże dopomóż! – Odkrzyknąłem odruchowo, przypominając sobie, co mówi się w takich wypadkach.

– Bóg zapłać, dobry człowieku!

Ucieszyłem się. Komandor nazwał mnie dobrym człowiekiem.  

Michael Tequila: Sędzia od Świętego Jerzego. Recenzja: http://zaczytani.pl/ksiazka/sedzia_od_swietego_jerzego,druk: Intrygująca satyra, która w jaskrawy sposób punktuje wszystkie przywary i bolączki polityków oraz życia politycznego kraju. Zabawna i ironiczna, ale przede wszystkim bardzo prawdziwa. 

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Komandor dostrzega potwora. Odcinek 25.

Kraj i czas, w których opisywane wydarzenie miało miejsce, zwane razem rzeczywistością, stawały się coraz bardziej irracjonalne. Trudno było cokolwiek zrozumieć.

Okręt „Całą naprzód” rwał do przodu kursem wyznaczonym przez Komandora Jaroszkę, docierając ostatecznie do miejsca, gdzie w atmosferze jest dużo mieszanki wybuchowej. Komandor stał na mostku i obserwował rzeczywistość przez lornetę. On pierwszy dostrzegł niebezpieczeństwo i krzyknął ostrzegawczo: widzę Putscha.

Był to potwór niekreślony w formie, ogromnie niebezpieczny. Przewalając się z boku na bok wydawał z siebie ryk. Był wielołapy, jakby przybył prosto z Indii. W jednej łapie trzymał kanapki zawinięte w pergamin, całe ich mnóstwo, może były one nawet na tacy, trudno to było dostrzec. W drugiej łapie dzierżył hasła i obietnice zawinięte w złotą materię. Putsch przyleciał prawdopodobnie od strony Ameryki Południowej, gdzie jest ich największa wylęgarnia. Komandor nie był pewien jak się pisze imię potwora, dlatego wykrzyknął je po niemiecku.

Przybyli na miejsce obserwatorzy przecierali oczy ze zdumienia, że coś tak osobliwego zjawiło się ni stąd ni z owąd, aby rzucić się w oczy Komandorowi. Zaczęli między sobą dyskusję. Niektórzy widzieli potwora, inni nie widzieli, jeszcze inni wprawdzie widzieli, ale znali go pod nazwą Pucz i nie byli pewni, czy jest to to samo, co komandorski Putsch.

Zwał go jak zwał, podział był bardzo wyraźny: wierna załoga, widząca rzeczywistość oczami Komandora, bo ich własne już dawno wysiadły, zresztą tak było im lepiej i bogaciej, widzieli Putscha, i nie mieli żadnych wątpliwości. Pozostali, nieprzychylni Komandorowi, byli przekonani, że Putsch jest chimerą zrodzoną w jego głowie i że Komandor ma tam więcej takich chimer, aby czynić rzeczywistość jeszcze bardziej irracjonalną i szaloną na miarę swoich potrzeb i interesów. 

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Bractwo krytykuje komandora. Odcinek 24.

Komandor Jaroszka miał powody do zmartwienia. W Bractwie Kontynentalnym odbywała się narada na temat jego okrętu i kursu, jaki przyjął oraz łamania zasad ruchu na wodzie. Zarzucono mu wiele błędów, z którymi oczywiście nie zgadzał się z góry wiedząc, że będzie krytykowany. Brzuchaty staruszek z wyglądu, sangwinik z usposobienia, cholernie nie znosił krytyki. Jego podwładni nigdy go nie krytykowali i takie postępowanie uznał za standard do stosowania.

Sprawy komandorskiej w bractwie bronił doskonały adwokat, podobno profesor. W kategoriach bractwa klasyfikowano go w wadze koguciej, nazywał się zresztą Kogutek. Widać było, że podkarmiony był ziarnem namoczonym w ideologii i miał ostrogi na nogach. Bezpardonowo dał odpór zarzutom przewodniczącego bractwa, występującego w roli oskarżyciela.

Taktyka obronna Kogutka polegała na tym, że atakował Bractwo oskarżając je o nadużycia, podłe traktowanie swoich członków, nieudolność administracyjną, nieznajomość historii okrętu „Cała naprzód” oraz zadawanie ciosów poniżej pasa. Nie zapomniał też przygadać szpetnie przewodniczącemu, że w jego kraju prostytutki chodzą po ulicach tabunami a uczniowie ćpają narkotyki kilogramami. Coś było na rzeczy, bo przewodniczący zaczerwienił się jak burak.

Przemówienie Kogutka było tak płomienne, że rozpaliło umysły przedstawicieli kilku innych okrętów, którzy wystąpili w obronie komandora. Uczynili to także pomniejsi załoganci komandora, członkowie bractwa. Potępili oni bractwo pod względem religijnym, historycznym, administracyjnym, prawnym i każdym innym. Jeden z nich obsobaczył bractwo i popłakał się ze wzruszenia.

Przeciw komandorowi wystąpiła opozycja okrętowa, też nieźle walcząca, ale mniej liczna i mniej bojowa.

Dyskusja w bractwie niewiele zmieniła. Opinia kontynentalna i światowa z łatwością rozpoznały łgarstwa dochodzące ze strony komandora, który od czasu objęcia władzy zachowuje się jak pijany marynarz, łamiąc przepisy kodeksu morskiego oraz wartości, na których bractwo się opierało. Przy okazji dostało się co nieco Najwyższemu Urzędnikowi Nijakiemu, że nie nadzoruje przestrzegania przepisów.

Komandor Jaroszka był nie tylko rozżalony, ale i zły. Głównie dlatego, że tego samego dnia odbyła się na okręcie demonstracja religijno-patriotyczna upamiętniająca tragiczną historię okrętu, na której jego przemówienie zakłócała opozycja okrętowa wznosząc okrzyki w rodzaju „Łgarz” i „Nie wykręcaj kota ogonem”.

Spór między komandorem a opozycją okrętową, która stwardniała podobnie do liny namoczonej w smole, oraz między Komandorem i Bractwem Kontynentalnym trwa. Komandor pisze swój własny ciąg dalszy historii okrętu, opozycja swój, media publiczne swój, bractwo swój a obserwatorzy głupieją, słowem każdy dudek ma swój czubek czyli sytuacja rozwija się w sposób nieprzewidywalny.

To, że pan Bóg widzi te bezeceństwa i nie grzmi, może sugerować, że i on pogubił się w ocenach zdarzeń. 

Przekaż dalej
33Shares

Komiks literacki. Darowizna Mrs Tania David. Odcinek 23.

Do kabiny Komandora Jaroszki wpadł Skarbnik i krzyknął już w progu: – Gratuluję szefie! Właśnie otrzymał pan email od pani Tani David. Niesamowicie Pana chwali i oferuje Panu darowiznę. To dar serca. Proponuję go przyjąć. Przeczytam panu treść jej emaila.

Mój najdroższa w Chrystusie!

Jestem pani Tania David. Możesz zobaczyć moją wiadomość jako niespodziankę, ponieważ nie ma innych sposobów z Tobą skontaktować z wyjątkiem za pośrednictwem tego medium.

Mam nadzieję, że masz się dobrze po twoja spotkania z Mr Orban z Węgra. On jest taka przyjemna człowiek, choć trochę wodzi ciebie za nosa, ale ty go bardzo kochać. Bardzo tutaj o tobie słychać, że jesteś czwarta wpływowa człowiek w Europa, bo montujesz bardzo udana koalicja i monarchia od morza do morza. Dusisz też bardzo mocno opozycja i brawo za to, bo ja też nie lubię opozycja.

Jestem tutaj, na Wybrzeżu Kości Słoniowej, gdzie mój zmarły mąż ma produkcji przemysłowej przed jego nagłej śmierci. Jest to smutna wiadomość, aby powiedzieć, że mój mąż i mój jedyny syn zginął w wypadku w 2012 roku. Od tamtej pora ja nie być sobą, bo piszę do ciebie ze szpitala, gdzie została przyjęty do leczenia raka. Po mojego złego stanu zdrowia, lekarz powiedział mi, że nie będzie trwał przez następne osiem miesięcy z powodu mojej choroby. Znając mój stan postanowiłam darować pieniądza, mój zmarły mąż ma zdeponowanych w banku tutaj, do organizacji lub jednostki spoza tego kraju ($ 6,500,000 mln USD).

Chcę te pieniądza być wykorzystane przez Ciebie i twoja okręt, która jest bardzo piękna i pływa zygzakami. Wzięłam tę decyzję, bo nie ma żadnego dziecka, które będą dziedziczyć te pieniądza i mogą one dostać skonfiskowane przez bank. Mam nadzieję usłyszeć od ciebie, jak tylko wyrazisz zainteresowanie, aby otrzymać te pieniądza.

My tutaj na Wybrzeżu Kości Słoniowej też mamy dużo morze i chcemy przyłączyć nasz kraj i nasze morze do twoja fantastyczna koalicja i monarchia. Ja bardzo być chciała, aby ty być król nie tylko monarchia od morza do morza, ale i Wybrzeża Kości Słoniowej.

Z poważaniem,

Pani Tania David.

– Na co przeznaczymy te pieniądze, szefie?

Odpowiadając, komandor Jaroszka był rzeczowy. Nie pokazał po sobie wzruszenia wiadomością o jego sławie sięgające czarnego lądu. – Przeznaczymy na wymianę wszystkiego na nowe: nowe technologie, nowe mieszkania, nowe firanki szwajcarskie, nowe emerytury, nowych sędziów i prokuratorów, nowy system edukacji, nową historię, nowych bohaterów, nowe pomniki, nowe drony dla Ogniomistrza Sępa, a także nowe zakazy i ograniczenia.

– Dużo tych nowości! – Zauważył Skarbnik.

– Jak zmiana, to zmiana! – Komandor był entuzjastyczny.

– To co zostanie ze starej tradycji? – Głos Skarbnika drżał z niepewności.

– Jak to, co: My. Ja, Bea, pan, Blaszka, Simpletona, Prokur Oćwicz, Zbrojmistrz Sęp, Brzuchal, cała nasza załoga.

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Profesor Simpletona i dyscyplina. Odcinek 21.

botero-estatua_de_botero_no_jardim_amalia_rodrigues-zdjecie-portuguese_eyses-creative-commons-2

Redaktor prowadzący wywiad zdawał sobie sprawę, że profesor Simpletona jest bardzo ważnym członkiem załogi okrętu. Komandor Jaroszka powierzał jej najtrudniejsze zadania. Była masywna i miała mocną szczękę, potrafiła przegryźć przewód mikrofonu i rozdeptać kamerę redaktora, gdyby tylko usiłował on zaatakować Komandora, choćby nawet słownie. Zachował więc ostrożność. 

– Jest pani profesorem prawa i to nie byle jakim, bo nadzwyczajnym. Mówią też, że jest pani osobą otwartą i prostolinijną. Lubi pani zjeść i wypić oraz wyrażać się dosadnie, jak to na okręcie, gdzie marynarze nie owijają przekleństw w przezroczystą bibułkę. Nazywają panią bulterierem komandora Jaroszki? Skąd ta nazwa?

– Pozwoli pan, że to ja nazwę pana gówniarzem, chyba, że woli pan być nazwany palantem, tyle się pan zna na zoologii. Jestem bulterierką Komandora, nie bulterierem. To zasadnicza różnica.

– Jaka jest pani rola na okręcie?

– Moją rolą jest utrzymać dyscyplinę na sali konferencyjnej. Komandor zatrudnił mnie do pilnowania, aby ta kretyńska opozycja nie nadużywała jego cierpliwości. Opozycjoniści mają obowiązek przemawiać krótko i zwięźle, w dodatku tak, aby podobało się to przewodniczącemu sali. On tu rządzi w imieniu Komandora. Kto się do tych zasad nie stosuje, to morda w kubeł albo wynocha z sali. Osobiście nie pozwalam mówić tej hołocie dłużej niż dwie minuty. Jeśli ktoś przekracza tę granicę, wtedy interweniuję. Mam sprawdzone chwyty: Skończ już, palancie, nie masz pojęcia, o czym mówisz! Albo: To nie jest na temat. Wyłączam pana, chamie!

– To chyba nie wszystko?

– Moja rolą jest też doskonalenie języka i zasad komunikacji załogi. Bez tego będziemy niczym, a z tym, to rzucimy inne załogi na kolana. Niech też doznają upokorzenia tak, jak my doznaliśmy w przeszłości od poprzedniego dowódcy, tego chama, i jego załogi. To były złe czasy. Nasi poprzednicy kradli i oszukiwali bez umiaru. My robimy to dużo lepiej.

– Mówią, że jest pani osobą bez honoru?

– Tak? Kto tak mówi? Pewnie jakiś burak z opozycji. Może ten cymbał z rudymi włosami zamiast przyzwoitej peruki. To tylko częściowa prawda. – Profesor Simpletona niespodziewanie złagodniała. – Tytuł profesorski przyznano mi jeszcze w czasach, kiedy honor, przyzwoitość i poprawny język były mało znane. Dzięki temu nie jestem obarczona błędami przeszłości, mówię, co chcę i komu chcę. Mamy czasy demokracji, wolności. A że język mam dosadny, to zrozumiałe. Nie wypadłam sroce spod ogona.

– Jakie prawo pani studiowała?

Prawo Kaduka w tradycji chrześcijańskiej. Święty Kaduk, Panie, świeć nad jego duszą, wyzwolił ludzi z uczuć ciągnących ich ku ziemi. Normalnie ludzie myślą, że trzeba mówić prawdę i trzeba być wzajemnie miłym dla siebie. Po co komu prawda? Czy ktoś się tym naje? Daj pan spokój. Wynoś się zresztą, prostaku, bo nie mam już cierpliwości! 

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Nijaki i Recenzent. Odcinek 20.

Zjazd apologetów niewinności odbywał się na sali wielkości boiska piłkarskiego. Kiedy najwyższy urzędnik Nijaki wszedł do wnętrza w otoczeniu świty, pojaśniało. Był to blask majestatu, jaki niósł na ramionach.

Starożytnym zwyczajem mogli być razem wniesieni, on i majestat, w lektyce, ale Nijaki odmówił, gdyż wymagałoby to czasu, a on chciał być jak najśpieszniej z uczestnikami zjazdu. Był z nimi spokrewniony, uczyli się z tego samego podręcznika. Z tytułu wspólnoty edukacji Nijaki czuł się wyższy niż zawsze, może nawet 2,60 m wysokości.

Przemówił przewodniczący zjazdu i powitał Nijakiego oraz jego majestat. Nastąpiły oklaski, krótkie i rzeczowe, jak to u apologetów ceniących sobie czas i pieniądze. Usiedli.

W drugiej lub trzeciej kolejności przewodniczący powitał Głównego Recenzenta z Krzywej Przybudówki. Ten (wysokie chłopisko przypominające niedźwiedzia ze szczeciniastą twarzą) obrócił się w kierunku sali i pozdrowił zebranych. Rzęsiste oklaski zerwały się jak ptaki i poszybowały pod pułap. Wszyscy wstali i bili mu brawo, na dobrą sprawę nie wiadomo dlaczego. Trwało to i trwało. Tylko Nijaki, otulony majestatem, siedział samotny jak palec. Wiadomo dlaczego: było mu ciężko wstać, gdyż ciążyło na nim brzemię. Być może nie zdawał sobie z tego sprawy, bo miał elastyczne sumienie. Wywróżyła mu to pewna wróżka przyjaźniąca się z Komandorem.

Zaraz potem, zaproszony przez przewodniczącego zjazdu do zabrania głosu, Nijaki odłożył na bok majestat i elegancki, smukły i ogolony wyszedł na scenę. Przemawiał z głowy, gdzie miał kartkę z tekstem uzgodnionym z Komandorem, swoim serdecznym doradcą. Może było i na odwrót, że to on był doradcą Komandora. W momencie wystąpienia nie miało to jednak znaczenia, gdyż liczyły się tylko słowa. Mówca obietnic nie składał, bo mało kto wierzył już w tę walutę.

Oczy i usta oratora były skierowane na salę, jego wargi lekko wydęły się, jak to miały we zwyczaju, i zaapelowały do zebranych, aby byli sprawiedliwi i uczciwi w rozpatrywaniu spraw wielkich i małych, niskich i wzniosłych. Zgromadzeni na sali, kwiat apologetów niewinności, wzięli sobie do serca te słowa, gdyż przemawiał do nich ten, kto sam dawał najlepszy przykład, jak postępować. 

Przekaż dalej
0Shares

Komiks literacki. Czarna Furia opozycji. Odcinek 19.

Rankiem trzynastego dnia ostatniej tercji jesieni, nie przejmując się feralnością daty, komandor wyszedł na pokład, aby ogarnąć gospodarczym wzrokiem swoje włości. Rozejrzał się, wokół zalegała mgła jasnością przypominająca lica niewinnego dziecięcia. Zaklął:

– Gdzie do cholery jest ta opozycja, o której ciągle mi mówicie? Ja jej nie widzę!

Towarzyszący mu, zawsze czujni zastępcy, oficerowie oraz ochroniarze zaczęli rozglądać się po pokładzie zasnutym oparem. Po dłuższym wpatrywaniu się dostrzegli drobne płomyki. Byli to przywódcy opozycji. Oszołomieni ciosami śmiałych posunięć komandora, szukali drogi wyjścia ze świeczkami w rękach.

Jeden z nich, śmielszy, ze skromnym znaczkiem „Moderna” w klapie zbliżył się do komandorskiej świty. Przyniesiono lampę. Ukazała ona mężczyznę w sile wieku, postawnego, z wyrazistą twarzą, czarno uwłosionego, włos cięty pod staromodny szlachecki baniak. Gładkie słowa okraszał chłopięcym uśmiechem. Był to Czarna Furia, przywódca Modernistów.

– Nie boimy się Was, komandorze. Pasażerowie też nas lubią, dobrze wypadamy w sondażach.

– Może dlatego, że macie u siebie kilka ładnych bab. – Przerwał uszczypliwie członek świty komandora. On sam nie odzywał się, byłoby to poniżej jego godności.

– Fakt. Mamy w naszych szeregach dziewczęta mądre i apetyczne, że palce lizać. – Potwierdził Czarna Furia. Są zgrabne i wykształcone, nie dają się zakrzyczeć, wiedzą, o czym mówią i mówią to głośno, choć staracie się nas kneblować nie dopuszczając do głosu. Zwłaszcza ten wyschły staruszek z epoki kamienia łupanego z twarzą poszatkowaną w drobne trójkąciki.

Pasażerowie, których garstka ukazała się na podkładzie, udzielili mu poparcia oklaskami tak skromnymi, jakby nie jedli śniadania.

– A co pan sądzi, Modernisto, o kolegach z opozycji, jeśli taka jest jeszcze przy życiu? – Komandor zdobył się na drwinę. Był wyluzowany.

– Przywódca większej grupy opozycyjnej, lecz o mniejszym znaczeniu niż moja, to niezły chłop, pseudonim Duży Zając. Więcej mówi, mniej robi, chyba dlatego, że ćwiczy utrzymywanie swoich szeregów w szyku bojowym. Nie ma co na nich strzępić języka. Mają swoje za uszami, bo to oni pomogli wam w objęciu dowództwa okrętu, a co to za opozycja, która pomaga dojść konkurentowi do władzy, w dodatku garbatemu?

– Jaki jest ten przywódca? – Zapytał rzecznik komandora zgrabnie pozorując niewiedzę.

– Jaki jest? Czy ja wiem? Trochę nijaki. Średniego wzrostu, w garniturze, kiedy mówi uśmiecha się jak zając chwytający powietrze przednimi zębami. W sumie nie jest najgorszy, nie mogę powiedzieć. Mówił, że teraz w swoim gabinecie tworzy jakies cienie. Mógłby być mądrzejszy i oddać mi palmę władzy, abym wachlując się poprowadził opozycję do zwycięstwa.

– Niedoczekanie wasze. – Warknął komandor. Nie znosił takich żartów. Władzę otrzymaliśmy od ludu, czyli od Boga i utrzymamy ją w nieskończoność.

– Nie bądźcie tacy hardzi! – Replikował Czarna Furia i wyprostował się złowieszczo. Włos zjeżył mu się na głowie. – Każdy może się mądrzyć.

– Nie każdy. – Odpowiedziała Bea – Komandor na przykład może, ale nie musi, bo jest doskonały w swojej mądrości. Dlatego idziemy za nim jak owce za pasterzem. Z chwilą, kiedy to wyrzekła, odezwały się dzwony kościelne i komandor oraz Modernista zaczęli się modlić, każdy o zwycięstwo dla siebie i klęskę dla przeciwnika. Obydwaj czuli, że niejedna konfrontacja wisi jeszcze w powietrzu.

Przekaż dalej
1Shares

Komiks pisarski. Niedobry dzień komandora. Odcinek 18.

To był potrójnie zły dzień dla komandora Jaroszki, dowódcy okrętu „Całą Naprzód”.

Najpierw oskarżono jego I-szego Oficera, Zbrojmistrza Sępa, że tworzy oddziały skautów (w tajnym kodzie zwane Defensa Popular), które w maskach gazowych, w hełmach z czarną lunetką i z nowoczesnymi dwururkami na plecach biegają po lasach i straszą grzybiarzy i spacerowiczów, potem najwyższy urzędnik, niejaki Nijaki, przemawiał na zjeździe apologetów niewinności, gdzie oklaskiwano pod niebo przewodniczącego Krzywej Przybudówki, chłopa wielkiego jak góra i jak zawsze nieogolonego, w końcu Zastępca Komandora ds. Kulturalnych pochylił głowę, coś omyłkowo przeczytał i przeprosił trzy białogłowy.

– Nikt niepotrzebnie nie straszy ludzi po lasach, nie bije braw przewodniczącym krzywych konstrukcji ani nie strzępi języka na przeprosiny. – Skomentował sucho około północy komandor Jaroszka wyrażając z niewyspania domniemanie (była głęboka, czarna noc i na dworze hulał wiatr, co potęgowało grozę sytuacji), że pasażerowie jego okrętu mogą wspomniane trzy potknięcia uznać za słabość osobistą załogi, a pośrednio i jego samego.

– Ależ Panie Komandorze, apologeci niewinności nie są pańskimi ludźmi a najwyższy urzędnik Nijaki nie należy do pańskiej załogi. – Wyjaśnił rzecznik Nijakiego zastrzegając się równocześnie, że jego pryncypał jest wprawdzie najwyższy, ale „oczywiście po Panu, Czcigodny Mistrzu”.

– Nie należy do mojej załogi …. – Powtórzył jak echo Komandor Jaroszka. – Może i nie należy, a może i należy, to zależy, jak się na to patrzy. W każdym bądź razie jestem jego ojcem chrzestnym, a on jest moim chrzestnym synem, a ojciec i syn to jedno, jak mówi Święta Księga. Musicie o tym pamiętać i nie powtarzać głupot.

Był zdenerwowany, bo kilka minut wcześniej śniło mu się, że tonął w bagnie własnych iluzji i urojeń na temat okrętu i pasażerów. Komandor był przesądny jak każdy kompleksowo wierzący człowiek.

Przekaż dalej
1Shares

Komiks literacki. Dzień Paranoi. Odcinek 17.

Wczoraj z samego rana ogłoszono publicznie w prasie, radiu i telewizji, w Internecie oraz w miejscach publicznych (przez megafony), że ustanowione zostało Święto Paranoi. Kto to ogłosił, nie wiadomo. Rzecz się wzięła stąd, że organizatorzy protestów przeciwko komandorowi Jaroszce i jego załodze w końcu zrozumieli, że nie mając własnego zdania dawali się bezwstydnie manipulować. To dlatego protestowały Czarne Parasolki, Białe Fartuchy Szpitalne, Kolorowi Belfrowie oraz jednostki bezwstydnie choć już tylko historycznie związane ze żłobem. Prawdopodobnie był to cud, że osoby dotychczas przeciwne Komandorowi zdecydowały się go popierać.

Widok tłumów na ulicach w Dniu Paranoi był niezwykły. Zamiast dwóch kolumn marszowych posuwających się w przeciwnych kierunkach, szła tylko jedna, prosto w słońce, z transparentami, plakatami, obrazami świętych tureckich oraz okrzykami poparcia dla Wodza Narodu. W miejsce sztandarów protestu wielkości płachty na byka na ulicach kwitły sztandary poparcia wielkości boiska sportowego.

Pochód był logicznie uporządkowany. Najpierw szły osoby pozytywne, choć lekko wątpiące, z hasłami „Może Komandor ma jednak rację?”, następne ludzie z transparentami pewności „Komandor ma rację!”. Za nimi szły transparenty „Komandor na pewno ma rację!”, na samym zaś końcu widać było jak na dłoni już tylko napisy „Komandor zawsze i absolutnie ma rację!”. Niosący je demonstranci mieli kwadratowe głowy, te najbardziej pojemne, w które można upchać najwięcej wiary i pewności. Na samym końcu kolumny maszerowali demonstranci z plakietkami „Alleluja”, „Sursum Corda” oraz transparentem „Niech żyje Święty Nepotyzm błogosławiący nominowanych na wysokie stanowiska”.

Komentarze życzliwości, zrozumienia i poparcia dla Komandora były tak liczne, że nie dało się wszystkich wydrukować w kraju. Część sprowadzono z Chin, gdzie tradycja poparcia dla Naczelnego Wodza zwanego tam Słońcem Narodu jest najsilniejsza.

Cała przyroda doceniła Święto Paranoi; ptaki szalejąc ze szczęścia latały do góry nogami, śnięte ryby ożywały i nurkowały w głębiny, a dotychczasowi przeciwnicy Komandora i jego załogi przecierali oczy ze zdumienia, że tak długo dawali się oszukiwać. Kilku bardziej krewkich chciało nawet dać po pysku manipulatorom, lecz ręce im opadły, kiedy zobaczyli, że ci też płaczą ze szczęścia, z oczami szeroko otwartymi na prawdę Wodza Narodu.

Paradę Paranoi odbierał osobiście Komandor Jaroszka, otoczony załogą, z okazji nadzwyczajnego święta zwanego „Świtą”. Ci najgłośniej płakali z radości, że okręt jak jeden mąż zjednoczył się w słusznej sprawie. Jedynie Komandor miał suche oczy, ponieważ nie wierzył temu, co mu one mówiły. Komandor po prostu nie wierzy w manipulację. 

Przekaż dalej
30Shares

Komiks literacki. Konie trojańskie w akcji. Odcinek 16.

Szesnastego dnia ostatniej tercji jesieni komandor Jaroszka spał spokojnie, kiedy statek otulała mgła wyciszająca odgłosy. Mimo to ciche rżenie przeniknęło ściany jego kabiny. Nieco zdziwiony, wsłuchał się i rozpoznał głos Gracjeli, klaczy, którą w rozmowach z przyjaciółmi nazywał po prostu kobyłą. Ubrał się i wyszedł na zewnątrz. Głos dochodził z Krzywej Przybudówki. Komandor zajrzał do środka przez bulaj.

Gracjela stała między dwoma innymi końmi trojańskimi, wałachami, była nerwowa, spłoszona, rżała szybko i niespokojnie. Konie rozmawiały między sobą, otwarcie i szczerze. Nie musiały już ukrywać, że nie są końmi, tylko ludźmi. W tajemnicy zachowały jednakże to, że są cichymi wielbicielami Leo Jaroszki. Lubiły grę w pozory, udawanie, dojrzałą ciuciubabkę, ulubioną rozrywkę komandora i jego załogi. W Krzywej Przybudówce były jego wysłannikami, skutecznie naśladując pierwowzory trojańskie. Wszyscy się tego domyślali, lecz nikt nie wiedział, jak zachowają się w konkretnych warunkach. Komandor wsłuchał się w ich rozmowę i zrozumiał, że zbuntowały się i odmówiły współpracy recenzentom.

– Wreszcie. – Szepnął, postanawiając nie komentować tego odkrycia publicznie, gdyż dotychczas nie zdarzyło się, aby któryś z recenzentów okazał nieposłuszeństwo przewodniczącemu i odmówił pracy.

– Musieliśmy się zbuntować. Nawet koń trojański ma swoją godność. Liczymy teraz na awans. Może zostanę przewodniczącą recenzentów? – Rozmarzyła się Gracjela, do niedawna zwykła kobyła trojańska. Teraz była już kimś z pespektywami. U jej stóp leżała podeptana uprząż: uzda, chomąto, nagrzbietnik, lejce, podogonie, mały i duży podbrzusznik, pas pociągowy, dzwoneczki i jakieś drobne elementy.

Komandor poczuł ciepło w sercu. Konie trojańskie, jego konie, wykonały dobrą robotę.

Świat różnie oceniał to zdarzenie. Nie wszystkim podobało się zezwierzęcenie komandorskich recenzentów. Niektóre okręty, organizacje i ludzie byli komandorowi niechętni. Posądzano go o manipulację i zapędy autorytarne. On sam miał sumienie czyste jak łza. Dla bezpieczeństwa przechowywał je w ozdobnym, srebrnym puzderku w szafie pancernej. Oglądał je wieczorami, aktualizując i precyzując marzenia. Nikt nie wiedział, o czym dokładnie marzy, nawet on sam. Stała za tym wielka tajemnica.

Przekaż dalej
9Shares

Komiks literacki. Krzywa Przybudówka. Odcinek 15.

Komandor wyszedł na pokład i rozejrzał się. Jego wrażliwość estetyczną ranił widok Krzywej Przybudówki zamieszkałej przez recenzentów. Była prawdziwym przeżytkiem. Pozostawiona przez poprzednie dowództwo okrętu, stała na drodze wielkiego komandorskiego planu uszczęśliwienia załogi i pasażerów okrętu. Zadufani w sobie recenzenci, zachowując pozory neutralności, krytykowali go, a nawet podważali jego decyzje. Kwestionowali to, co chciał uczynić dla dobra okrętu, załogi i pasażerów, co miało być przykładem dla całego kontynentu, wszystkich osób ceniących patriotyzm, niepodległość i honor.

Recenzenci stanowili kłopotliwe towarzystwo. Balangi i jałowe dyskusje przy kawie interesowały ich bardziej niż uczciwa praca. Komandor starał się ich pozbyć, byli jednak cwani i unikali eksmisji stosując wybiegi i kruczki prawne. Nie mógł wybaczyć im, że kąsali jego rękę, pewnie i bezpiecznie sterującą okrętem. Prosta eksmisja komornicza Krzywej Przybudówki nie wchodziła w rachubę, gdyż broniła jej Demokracja, której władzę Komandor sam uznawał, oczywiście z pewnymi wyjątkami. Podwładni komandora mówili o nich bez ogródek: wrogowie okrętu, kolesie, szemrane towarzystwo, kontestanci.

Przybudówka miała silne wsparcie moralne kilku innych statków, a także otumanionej obcą ideologią i zrewoltowanej części pasażerów. Cichego poparcia udzielała jej także Komisja ds. Żeglugi, dając tym samym dowód, jak bardzo była stronnicza. Spośród wszystkich recenzentów najgorszy był ich przewodniczacy, wielkie jak góra chłopisko, ponure, rzadko ogolone. W miejscach publicznych stawał na dwóch łapach jak niedźwiedź i ryczał na komandora i jego załogę.

Usiłując rozwiązać impas, komandor wykazał mnóstwo dobrej woli: był pojednawczy, tłumaczył, przekonywał. Zakrzepli w niezrozumiałym uporze obrońców ideologii przeszłości recenzenci wciąż odrzucali jego propozycje. Ich opór tylko potęgował jego determinację. Przestał dostarczać ich korespondencję, w końcu podjął decyzję, aby zmniejszyć im stawki żywieniowe. Ci jakby nigdy nic twierdzili, że mogą żyć o suchym chlebie, że to im wystarczy, bo mają skromne potrzeby. Ich bezczelność była porażająca.

Były jednak i jasne chwile. Wzorem Odyseusza komandorowi udało się wprowadzić do Przybudówki trzy konie trojańskie. Wcześniej Komandor oswoił je tak, że chodziły na lonży i jadły mu z ręki. W przybudówce nic jednak nie mogły zrobić, ponieważ przewodniczący recenzentów trzymał je krótko przy pysku i nie pozwalał chodzić w pełnym zaprzęgu. Karmił je dobrze, ale nie dawał pracować. Kiedy rwały do przodu, wrzeszczał "prrr" i ściągał cugle. Usiłowały wierzgać, ale nie na wiele się to zdało, gdyż były w mniejszości.

To wszystko drażniło Komandora, czekał jednak cierpliwie. Wiedział, że w końcu jego działania przyniosą rezultaty. 

Przekaż dalej
2Shares

Komiks literacki. Dance macabre. Odcinek 14.

W kabinie panowała ciemność. Komandor podszedł do bulaja i odsunął zasłonę, aby wpuścić do wnętrza szary dzień. Był poruszony. Nie chodzi o to, że ktoś go poruszył, tylko o widok, jaki ujrzał. Spodziewał się go, a mimo to był poruszony.

Za oknem odbywał się Dance Macabre. Z grobów wychodzili zmarli i wskazywali palcami w jego kierunku, jedni oskarżająco, inni życzliwie. Był przekonany, że większość patrzyła na niego życzliwie, ze zrozumieniem. Za nimi, na dalszym planie, stały rodziny zmarłych, smutne, niektóre wyraźnie porażone cierpieniem. Byli to aktorzy. Komandor zdziwił się, że byli oni smutni i cierpiący, gdyż był to tylko spektakl teatralny zorganizowany w celach rozrywkowych i badawczych. Dowódcę natychmiast otoczyli jego zastępcy i oficerowie, aby wyjaśnić mu niektóre szczegóły dotyczące spektaklu.

Kilka lat wcześniej nastąpiła potworna katastrofa, z nieba spadł na ziemię obiekt kosmiczny i pozabijał mnóstwo ludzi. Pochowani w ziemi, teraz powstawali z niej, aby odbyć makabryczny taniec. Zbrojmistrz Sęp, wybitny znawca teorii nieszczęść, z głębokim przekonaniem i błyskiem w oku przekonywał, że obiekt kosmiczny rozpadł się w powietrzu, a nie rozbił o ziemię, i że osoby wywołane z ziemi to potwierdzą i udokumentują ponad wszelką wątpliwość. Do Zbrojmistrza dołączył Oficer ds. Prawa Morskiego, określając sytuację krótką komendą „Prawo jest prawem” i wyrażając przekonanie, że należy je stosować w sposób bezwzględny, jeśli służy ono dobrym społecznie celom.

– My, załoga statku, dowodzonego przez komandora Jaroszkę, jednoczymy się z wami w bólu. – Wymawiając te słowa oficer zwrócił elegancko nieogoloną twarz do rodzin stojących za wykonawcami makabrycznego tańca i dodał dla pocieszenia: „Prawo jest prawem, nawet jeśli wywołuje w was żal, ból i wściekłość”. Po namyśle, a może i bez namysłu, bo wszystko miał zakodowane w ścisłym prawniczym umyśle, dyskretnie przeprosił komandora, że spektakl nie odbył się po cichu, głęboką nocą, tak, jak powinien, aby nie wzbudzać zaniepokojenia, bo przecież nie ma się czym niepokoić. Komandor i sztab oficerski uznali, że rodziny będące przeciwnikami spektaklu ogarnęła niepotrzebnie gęsta mgła szaleństwa, typowa dla jednostek egoistycznych, dążących po trupach do celu.

Zapadło grobowe milczenie. Nikt nie bił braw, ponieważ wszyscy zachwycali się scenerią Dance Macabre i grą aktorską, jak również oryginalnością pomysłu i wyrafinowaną reżyserią spektaklu. Najwyższe gremia artystyczne, akademie sztuk pięknych i baletu, zgodnie uznały, że Dance Macabre przejdzie do historii tańca i teatru jako jedno z najwybitniejszych osiągnieć artystycznych komandora Jaroszki i jego załogi.

Przekaż dalej
0Shares

Komiks polityczny. Przemówienia jesiennowigilijne. Odcinek 13

Tłok wydarzeń był taki, że można było oszaleć. Wysłuchałem dwóch przemówień konkurujących ze sobą pięknem i treścią.

W wigilię Święta Niepodległego Okrętu na placu pojawił się najpierw pomnik, potem flagi, a zaraz po nich komandor Jaroszka ze świtą. Było zimno. Uczestnicy wiecu ubrani byli na czarno i solidnie wywatowani. Na lewo od komandora ustawiła się Bea, następnie Najwyższy Urzędnik Nijaki, co mogłoby sugerować, że obsunął się w dół na drabinie rangi i powagi, albo że bez przypominania sam pamiętał swoje miejsce w szeregu. Było i jedno i drugie, czyli odświętnie. Manifestacja w przeddzień Święta Niepodległego Okrętu, a nie w samo święto, pokazała szlachetną odmienność komandora i załogi.

Komandor wszedł na trybunę otoczoną flagami i ustawioną w cieniu pomnika bohatera zdobnego sumiastym wąsem i szablą kawaleryjską. Kiedy pomnik popatrzył na niego z uznaniem, komandor rozpoczął przemówienie. Zawarty w nim komunikat dał się streścić.

– Wolność, wolność, wolność! Co znaczy wolność? Znaczy: jesteśmy wolni. Jesteśmy wolni, lecz musimy być jeszcze wolniejsi. Gdzie musimy być wolni? Wszędzie. Tutaj, na statku, na morzu, na oceanie. Jak musimy być wolni? Nieskrępowanie, swobodnie, wewnątrz i zewnątrz. Byliśmy wolni i jesteśmy wolni, ale nie jesteśmy jeszcze całkiem wolni, jesteśmy wolni niecałkowicie. I o tę niewolną jeszcze wolność musimy walczyć!

Wybuchły oklaski, nieoszałamiające, lecz bardzo poważne. Klaskali wzruszeni staruszkowie i staruszki wypełniający plac. – Niech żyje komandor! – Krzyczeli. – Niech żyje wolność!

– Niech żyje liberum veto! – Ktoś krzyknął w tłumie.

– Tak! – Entuzjastycznie podjęli staruszkowie i staruszki. – Niech żyje liberum veto! Niech żyje wolność! Niech żyje! Zrobiło się bardzo nastrojowo.

Potem przemawiał Zbrojmistrz Sęp. Mówił tajemniczo o tym, czego nie było. Nie walił słowami wprost jak z armaty, jak to zwykł czynić, lecz delikatnie stosował niedomówienia, aluzje i półsłówka, pozytywnie oszołamiając słuchaczy. Oto jego słowa.

Nie było ludzi podnoszących rękę, ani pomysłu, jak ją podnieść. Nie było nawet wiadomo, jak ona ma wyglądać. Nie było zapraszania obcych królów, książąt ani możnowładców na statek. Nic w ogóle nie było. Było smutno, pustka od końca do końca. I ja ją wypełniłem moim przemówieniem, Bracia i Siostry, w wierze, w uzbrojeniu, w pospolitym ruszeniu, w czołgach, działach i dronach. – Rześko podsumował Zbrojmistrz, po czym zaciął się. Słyszałem jak łka, albo mi się tak zdawało. Wszystkim się zdawało, że to Zbrojmistrz łka jeszcze, a to echo łkało. 

Przekaż dalej
0Shares

Komiks polityczny. Nowy dowódca “Imperium I”. Odcinek 12.

zwyciezca-haw-par-villa-by-user-sengkang-public-domain

Na największym pancerniku świata, „Imperium I”, władzę przejmie wkrótce Admirał Brutl (wymawiaj: bratl). Wygrał on wielostopniowe zawody wolnoamerykanki organizowane co cztery lata. Uczestniczyli w nich kandydaci dwóch konkurujących ze sobą obozów.

Na ostatnim odcinku, morderczym triathlonie, walczyło już tylko dwóch zawodników. Wszystko odbyło się zgodnie z ceremoniałem okrętowym.

Brutl okazał się zawodnikiem silniejszym i lepiej przygotowanym. Był to chłop masywny jak niedźwiedź, rudy, z włosami tak gęstymi, że można by go za nie z bagna wyciągać. O wygranej zadecydowało ponad tysiąc sędziów. Przeciwnikiem Brutla była zawodniczka, baba jak tur, równie ambitna, za to bardziej doświadczona, bardziej znana i popierana przez widzów, niestety bez charyzmy.

Walka o fotel dowódcy „Imperium I” nie była całkiem uczciwa; zawodnicy podkładali sobie nogi, popychali się, Brutl kilka razy stosował niedozwolone praktyki i to wobec widzów, starając się powalić ich na ziemię nieuczciwymi chwytami od dołu, poniżej pasa. Poszkodowani złożyli zażalenia, sędziowie wyrzucili je jednak do kosza, podobnie jak i oskarżenia złożone wobec drugiego zawodnika o elektroniczne machlojki. Uzasadnienie brzmiało: „Wolnoamerykanka ma swoje zasady i tradycje”.

Obydwaj zawodnicy pokazywali sobie również gesty obsceniczne, wyzywali się nawzajem i od czasu do czasu nurzali w błocie. Krótko mówiąc, była to brutalna gra, w której wygrywa silniejszy. – Skomentował redaktor naczelny znany imperialnego dziennika „Njusy Waszyngtona”, wyznawca Karola Darwina.

Brutlowi sekundował po cichu znany zawodnik zamorski, dowódca pancernika „Imperator II”, zwanego także „Imperatorem Lokalnym”, niezwykle ambitny, o którym mówiono, że ma atom w pięści. Byli tacy, co twierdzili, że to wariat, inni, że tylko udaje szaleńca, jeszcze inni widzieli w nim zawodnika najwyższej klasy oceanicznej.

I-szy Oficer Komandora Jaroszki, Zbrojmistrz Sęp, skomentował wyniki zawodów wyjątkowo pozytywnie, z oczami płonącymi z zachwytu, jak to on: – Zwycięstwo Brutla rokuje dla nas i dla naszego okrętu jak najlepiej. Nigdy jeszcze nie byliśmy w tak korzystnej sytuacji. Brutl kierujący "Imperium I" to najlepszy sprzymierzeniec, on po prostu uwielbia komandora Jaroszkę, ceni jego styl walki i osiągnięcia, jak również to, że regularnie płacimy wysokie składki członkowskie.

Niektórzy obserwatorzy okrętownictwa uznali entuzjazm Sępa za nieuzasadniony; mimo ich sceptycyzmu na okręcie komandora Jaroszki „Great Crazy” zapanował prawdziwy entuzjazm, choć pod pokładem pojawiły się przypadki zasłabnięć, biegunki, a nawet depresji. Dowództwo okrętu nie przejmuje się tymi drobiazgami i twardo trzyma kurs na Wyspy Szczęścia, gdzie zarezerwowano podobno bajeczne kwatery wypoczynkowe dla wszystkich pasażerów. 

Przekaż dalej
1Shares

Komiks polityczny. Komandor i sumienie. Odcinek 11.

Rezygnacja z hołdu składanego Wielkiemu Artyście wywołała w Komandorze wyrzuty sumienia, krótkie jak spięcie elektryczne, lecz mniej bolesne. Mówiąc lapidarnie, nie odczuł ich w ogóle, gdyż duszę miał twardą jak niewyprawiona skóra bawola.

Dusza komandorska miała kształt wańki-wstańki. Wstrząśnięta hołdem, którego na szczęście udało się komandorowi uniknąć, drgnęła kilka razy i powróciła do równowagi, aby podnieść swego pryncypała z kolan, na które nie upadł (choć mógłby, a nawet powinien, w obliczu zasług Wielkiego Artysty), wygładzić zmarszczki jego uniformu (przypominającego sztywny garnitur naciągnięty na deskę) oraz usadzić go wygodnie na tronie nieskrępowanej władzy, jaką cieszył się od roku z woli załogi, może nie całej, ale jednak. Zaraz zgromadzili się wokół niego wasale i lennicy, aby go pocieszać, prawić mu komplementy, szeptać do ucha i słuchać jego mądrych rad. Komandor zagłębił się w zakamarki przeszłości, gdzie zazwyczaj odnajdywał skarby.

Tym razem zanurzenie się w przeszłość nie ukoiło jego duszy, gdyż była ona przepełniona winą, nie winem, za zło, jakie czynił od czasu do czasu popędzany żądzą dominacji, motywującą do działania każdego wielkiego władcę począwszy od Hammurabiego. Przykład Hammurabiego tylko częściowo przypadł Komandorowi do gustu. Był to władca typu fifty/fifty, mroczny a zarazem pozytywny. Z jednej strony był on barbarzyńcą, w dodatku niechrzczonym, co wypadało fatalnie w oczach pobożnego komandora, z drugiej strony Hammi (jak czasami komandor go nazywał) opracował kodeks zwany „rzeźniczym”, wedle którego oko odbierano za oko, a rękę za rękę, stosując surowe kary za przewinienia, co było słuszne w przekonaniu Komandora, zwolennika rzetelnej i bezwzględnej sprawiedliwości. Będąc człowiekiem rozważnie skrytym swoje przekonania karania i nagradzania trzymał blisko ciała i niechętnie dzielił się nimi z otoczeniem.

Przekaż dalej
0Shares

Komiks polityczny. Komandor odkrywa w sobie małość. Odcinek 10.

Po południu, kiedy na pokładzie okrętu załoga oddawała hołd Artyście pisanemu z wielkiej litery, który także był patriotą, komandor Jaroszka wyszedł, aby oddać to, co każdy oddaje od czasu do czasu. Wydało mu się to sensowną wymówką.

Artystę znał bardzo słabo. – Podobno jakiś filmowiec. – Przypomniał sobie raczej niechętnie, ponieważ Artysta nie wyrażał się pochlebnie o nim i jego załodze. Było to ze wszech miar niesprawiedliwe i uzasadniało karę, nawet pośmiertną.

Wracając, komandor poczuł w sobie nieskończoną małość. Nie chciał w nią uwierzyć, rozejrzał się więc wokół i wtedy dostrzegł liczne palce wskazujące w jego kierunku i krzyczące: Małość! Małość! Dla pewności spojrzał w lustro w korytarzu i dostrzegł ją także we własnych oczach, i to bardzo wyraźnie. Starał się przypomnieć sobie, odkąd ona w nim żyje i dlaczego, nie znalazł jednak wytłumaczenia.

Później, kiedy myśl o małości wracała doń jak bumerang, zaczął podejrzewać, bardzo niechętnie, że będąc komandorem, dowódcą wielkiego okrętu, można równocześnie być kimś małym, nawet wielkości atomu, opisanego przez Demokryta z Abdery. Podejrzenia tak go zmęczyły, że postanowił zapomnieć o małości. Nie wiedział jednak jak. Przestraszył się, że będzie ona zawsze mu już towarzyszyć, że od niej nie ucieknie.

Przekaż dalej
0Shares

Komiks polityczny. Awans kapitana Jaroszki. Odcinek 9.

Jestem narratorem, skrybą z zawodu. Los dziwnym trafem wyznaczył mi zadanie spisywania dziejów kapitana Jaroszki oraz statku, którym kieruje. Kapitan tworzy dzieje, ja je tylko spisuję. Podział obowiązków nie jest równy, lecz prosty jak drut; z jednej strony wielki twórca, z drugiej niemy z podziwu konsument jego twórczości.

Los, jak mniemam, nie jest taki ślepy, skoro mnie wybrał, gdyż mam swoją godność. Jestem w tym podobny do kapitana Jaroszki, naszego niezłomnego bohatera, który nie daje się zwekslować na boczny farwater przeciwnościom ani przeciwnikom. Charakteru powieści nie jestem w stanie określić, ponieważ nie wiem, jak potoczą się dalsze wydarzenia. Wszystko jest w rękach kapitana Jaroszki, na statku pierwszego po Bogu, a czasem nawet przez Nim.

Od kapitana Jaroszki otrzymałem dzisiaj zawiadomienie; zapukało ono w nocy do mojej głowy pod postaciami trzech mrocznych dżentelmenów w kapeluszach. Cytuję: „Z uwagi na swoje niezwykłe zasługi dla statku, załogi oraz pasażerów, kapitan żeglugi Leo Jaroszka awansuje siebie do stopnia komandora marynarki, a statek do rangi okrętu. Decyzja jest ważna natychmiast i nie przysługuje od niej odwołanie. Podpisał (w imieniu załogi): I-szy Oficer, Zbrojmistrz Sęp (wysoki, szczupły, siwa skołtuniona bródka, oczy o ciepłym patriotycznym wejrzeniu). Kontrasygnował: Nijaki, Najwyższy Urzędnik (możliwe, że nawet i dwa pięćdziesiąt wzrostu).

Decyzję przyjąłem bez szemrania, podobnie jak cała załoga i pasażerowie, bo był to fakt, zdarzenie. Rzeczywistość i historia mają swoje wymagania; nikt nie jest w stanie z nimi dyskutować, najwyżej pokrętnie je interpretować, o czym myślę ze wstrętem, że ktoś mógłby zechcieć to robić.

Mniej spostrzegawczym i słabującym pamięciowo przypomnę, że Leo Jaroszka, ex-kapitan, teraz już komandor marynarki, w przyszłości Bóg wie kto jeszcze, jest bytem samoistnym, który oderwał się od siebie samego (średniego wzrostu i średniej otyłości) i pewną ręką steruje statkiem, od dzisiaj już okrętem, ku nieznanemu przeznaczeniu. Czyni to ku zachwytowi załogi i jednej trzeciej pasażerów kochających pęd i szalone przygody, oraz rozpaczy pozostałych jednostek, preferujących stabilność i przewidywalność.

Mnie ta podróż tylko fascynuje. Drżę cały, czekając na dalsze wydarzenie, aby spisywać je jak mogę najwierniej i najczulej, albowiem major Jaroszka jest także moim bohaterem.

Dziś więcej już nie napiszę, gdyż wzruszyłem się do łez. Nie wstydzę się ich; dojrzały mężczyzna nie boi się spojrzeć w oczy uczuciom autentycznej miłości.

Wybaczcie mi tę chwilę niezamierzonego uniesienia.

Przekaż dalej
0Shares