Pies gończy słowa mówionego. Groteska.

Rano jadę tramwajem. Lubię jeździć tramwajem, bo mam wtedy czas dla siebie. Nikt do mnie nic nie mówi, ani ja nie odzywam się do nikogo.

W tramwaju pracuję, obserwując ludzi. Zachowuję się automatycznie; nikt na mnie nie zwraca uwagi, ponieważ wszyscy są już półautomatami; poruszają się jak ludzie, zachowują się jak automaty. W tramwaju mechaniczność moich ruchów i zachowania mniej rzuca się w oczy. Wyglądam bardziej ludzko, człowiekopodobnie, choć jest we mnie coraz mniej człowieczeństwa, indywidualności. Takie nastały czasy. Myślę o tym, co mnie łączy z innymi ludźmi i równocześnie co mnie odróżnia od nich. Tkwi w tym niełatwa do określenia złożoność. 

Jestem pracownikiem Portalu Pies Gończy Słowa Mówionego. Moim zadaniem jest śledzenie przejawów słowa mówionego. Jest go coraz mniej na świecie, z racji szybkiego upowszechniania się normy zachowań SPOD czyli Słowo Pisane, Obraz i Dźwięk. Chodzi o słowo pisane na smartfonie i podobnych urządzeniach. Ma ono znikomy związek ze słowem mówionym; widoczny jest on tylko wtedy, kiedy piszący na smartfonie porusza ustami i wydaje z siebie coś na podobieństwo głosu. Albo kiedy czytający słowo napisane na smartfonie porusza ustami z tym samym efektem.

Obserwuję współpasażerów. Wyglądają jednakowo. Ta sama poza, to samo wpatrzenie się w ekran smartfonu, czasem tabletu, podobne przekrzywienie głowy, pochylenie pleców, ten sam zastygły wzrok. Ślęcząc nad smartfonami, ludzie przebierają palcami, najczęściej kciukami obydwu dłoni. Siedzący obok mnie tęgawy mężczyzna w okularach o grubości i wyglądzie szkła pancernego utrzymuje twarz w odległości pięciu centymetrów od ekranu smartfonu. Widzę, że uczestniczy w jakiejś grze video.

– To człowiek niewidomy – myślę. – Ślepy – poprawiam się, uznając, że taki stopień niewidzenia to już ślepota. Właściwie to jestem pewien. – Ślepy automat – tak mi się to niezręcznie kojarzy. Chwilę później nachodzi mnie skojarzenie z kurami: „Ślepy jak kura ze szczęśliwie znalezionym ziarnem”. Biję sobie brawo, ale tylko w myśli, aby nie zakłócać atmosfery milczenia.

Odrywam się od tłuściocha, jego niepełnosprawności oraz skojarzenia z kurami, i ponownie ogarniam wzrokiem pasażerów. Nie wszyscy, ale większość, jest pogrążona w smartfonach. Ci, którzy nie mają telefonu lub tabletu przed sobą, mają wzrok wbity w przestrzeń. Siedzą nieruchomo jak mumie. To ostra obserwacja, ale chyba trafna. Nie ma nawet do kogo zagadać. Myślę, że żyją już w przyszłości, podobnie jak ja, choć ciałem tkwią jeszcze w teraźniejszości.

Na żadnej twarzy nie znać zamyślenia albo zadumy. Nie widzę, żeby ktoś czytał książkę, nad czymś się zastanawiał, patrzył na innych pasażerów lub choćby miał przytomny a nie zamglony wzrok; żeby wykazywał chęć nawiązania jakiegoś znaczącego kontaktu z bliźnim, zapytania o coś istotnego, porozmawiania o czymś więcej niż sprawy codzienne. Mam poczucie, że wysycha w nas człowieczeństwo; wrażliwość, zdolność znaczącej obserwacji, głębsze zainteresowanie otaczającym nas światem. 

W ciągu dnia, kiedy jestem poza tramwajem i innymi środkami lokomocji, moich tradycyjnych miejsc pracy dla Platformy Psa Gończego Słowa Mówionego, biegam i obserwuję świat w ruchu. Dzięki temu widzę, jak wiele osób porusza się, po ulicach i miejscach odosobnionych, na własnych nogach lub na kółkach, z wózkami dziecięcymi lub bez, we wszystkich kierunkach. Ze wzrokiem wbitym w przestrzeń lub w przegub, gdzie mają zegarek lub krokomierz, ze słuchawkami na uszach, zachowują się jak półautomaty i automaty ludzkie, tym razem ruchome, ale również w jakiś sposób zagubione.

– To smutne – myślę sobie, choć nie jestem w innej sytuacji niż oni. Mogę powiedzieć, że bieganie wywołuje we mnie nostalgię.

Wieczorem zamyślam się na temat czytania. Przypomina mi się wywiad.

– Czy pan coś czytał Olgi T, ostatniej noblistki? – pada pytanie w kierunku ministra kultury i sztuki. Nazwisko w pytaniu pozostaje w ukryciu, aby zmusić słuchacza do wysiłku.

Ten myśli długo, bo to ważny człowiek i ma tysiące spraw na głowie, w końcu marszczy czoło. Właściwie to czoło samo mu się marszczy jakby niezależnie od niego. Widać, że jest mu ciężko.

– Tak – odpowiada. – Pamiętam jedną jej książkę, była bardzo gruba. Przeczytałem przednią i tylną okładkę. To było męczące.

– Olga T napisała kilkadziesiąt książek – wyjaśnia dziennikarz. Może czyni to niepotrzebnie, bo wie o tym nawet wielu niepiśmiennych, rzecz można by powiedzieć bez znaczenia w tym kontekście. Ale dziennikarz to dziennikarz. Ma prawo błądzić.

– No proszę. Nie wiedziałem. Po co ludzie tyle piszą? – Wybucha minister.

Mam mu za złe, że jest to minister kultury, a wybucha. Kultura to kultura.

– Przecież pisanie książek musi być strasznie męczące – kontynuuje minister. I tak to nikomu nic nie pomoże. O Boże! Nie pomoże! – Minister wpada w rutynę, powtarza rymujące się słowa. – Ja rymuję! – wykrzykuje radośnie. – Czy to nie wspaniałe?

Samoadoracja ministra zniechęca mnie do niego i do władzy, którą reprezentuje. Myślę o sobie i o znaczeniu Olgi T. W konfrontacji z samotnością i zagubieniem pomaga mi ona w życiu. Pisze i mówi o tym, o czym sam często myślę. To mnie ociepla wewnętrznie, dodaje otuchy. Czuję się wtedy mniej automatem.

Michael Tequila

Przekaż dalej
0Shares

Dodatek nadzwyczajny “Powaga i Groteska” dla osób intelektualnie i uczuciowo błądzących i niepewnych.

Kampania wyborcza trwa.

Krzyczą: Prywatyzacja Trybunału Konstytucyjnego! Tanie przewozy małej rodziny wielkim boeingiem Marszałka Ogrodnika! Dotacja narodowa cztery miliardy złotych dla zubożałych Skoków! Pytam: Czy to jest koniec świata, małe piwo czy duża paranoja? Głosuj na PiS!

Po torach chodził siwy facet z krótszą prawą nogą. Lewą miał w porządku. Mówił, że tamci to wszystko oddali za darmo albo ukradli. Potem machał grzechotką w telewizji i składał obietnice. Wszystkim się to podobało. Szczególnie niewidomym. – Mamy tak mało rozrywki. – Mówili, a potem zachęcali: Głosuj na PiS!

Przekaż dalej
0Shares

Głowa. Dykteryjka abstrakcyjna z serii „Opowiadanie krótsze niż świst bata”.

Ludzie ją lubili. Wśród masy innych głów wyróżniała się wielkością i kolorem. Była celebrytką i miała różowe policzki. Pokazywała je chętnie obracając się raz w prawo, raz w lewo.

Tego dnia miała ważne wystąpienie. Mówiła o żarówce. W nawale spraw mało ważnych, bezpieczeństwa światowego, zatrucia środowiska, ubóstwa, imigracji, ona jedna pamiętała o żarówce. Tęskniła do żarówki, takiej zwykłej, dawnej, prostej jak deska. Wypowiedziała się o niej otwarcie patrząc w oczy czającym się wokół wyzwaniom. Nikt jej nie rozumiał, z wyjątkiem narodu, za którym się ujęła.

– Naród mówi o zwykłej żarówce. Idzie do sklepu, a tam żarówki zaawansowane. A oni tęsknią, tak jak ja, za zwykłą żarówką, naturalną, prosto od krowy. Dlaczego nie ma takiej żarówki w sklepie? Choćby jednej. – Zapytała głowa i od razu zawyrokowała: – Bo ci podlece z …tu głowa wskazała palcem Brukselę – nam nie pozwalają.

Oprócz żarówki głowa zajmowała się także innymi ważnymi sprawami. Przemawiała, tańczyła, spotykała się z grajkami ulicznymi, całowała bochenki chleba na dożynkach, korespondowała z młodzieżą żeńską na Fejsie, czasem uderzała samochodem w inny samochód, jeśli akurat napatoczył się niepotrzebnie, spotykała się z innymi głowami. Wielu ją podziwiało, bo była to głowa państwa.

– Nie wiem tylko po co ona istnieje? Czy państwu nie wystarczyłby korpus, kończyny oraz wnętrze? Po co mu zaraz głowa? – zapytał pewien anatom gnany jesiennym niepokojem. Mówiono o nim, że jest wścibski i zadaje niepotrzebne pytania.

Przekaż dalej
2Shares

W przeddzień. Rzecz o kopaniu. Groteska abstrakcyjna.

W przeddzień Wielkiej Niewiadomej obywatele chodzili po ulicach z palcami na ustach, patrzyli sobie w oczy i syczeli ostrzegawczo: „Szszsz!”, co znaczyło „Milcz!” oraz „Znam taką tajemnicę, że palce w butach stają dęba, ale nie mam prawa ci jej ujawnić”. Inni odpowiadali im tym samym „Szszsz!”, albo i bardziej przerażającym, sycząc jak wąż usiłujący poskromić wzrokiem żabę w celach dobroczynnych.

Kiedy słońce zaszło za chmury, czego nikt się nie spodziewał, stało się jeszcze straszniej. Tajemnica uległa pogłębieniu. Tylko w gabinetach szefów telewizji myślano w spokoju o Wielkiej Niewiadomej przygotowując Wielką Transmisję.

Bohater, którego imienia nie wymówię nawet z palcem na ustach, zmęczony po nocy spiskowania, na kogo „Tak”, na kogo „Nie”, zamknął się w swoich myślach tak niefortunnie, że nie mógł wyjść na zewnątrz. Otoczyły go kraty milczenia. Przeraził się. Chodził w zamknięciu jak pijak wokół wielkiego słupa ogłoszeniowego wołając z rozpaczą: „Zamknęli mnie!” „Zamknęli!”. Zewsząd odpowiadała mu głucha cisza. Zdał sobie sprawę, że na zewnątrz nie jest lepiej, ale przynajmniej jest przestrzenniej.

Aby ratować się przed szaleństwem niepewności, zaczął wyobrażać sobie, a kiedy zabrakło mu wyobraźni, zgadywać, co robią obywatele na zewnątrz.

– Niektórzy chodzą z palcem na ustach. – To się zgadzało.

– A dzieci? – Pytanie pojawiło się tak nagle, że o mało co nie osunął się na kolana. Wolał nie myśleć o dzieciątku, jednym czy drugim, co to nieświadome swej cielesności, mogło zrobić z palcem. Kiedy przestał o tym myśleć, oczami zamkniętej wyobraźni zobaczył obywateli idących tam, gdzie mieli obowiązek wyrazić wolę, nie wspominając nikomu ani słowa, na kogo będą … tego tam. Nie mógł dłużej o tym myśleć, bo palec zamknął mu usta w nakazanym z góry „Szszsz!”.

Nie wszyscy byli tacy prawomyślni. Niektórzy obywatele brali w jedną rękę wiaderko z farbą, kolor wedle uznania, w drugi wielki pędzel, i na ścianach i murach pamięci rysowali postacie, oferując im swoją życzliwość albo nienawiść. Tym znienawidzonym domalowywali przekrwione oczy, czarne jak smoła rogi i kosmate ogony na tle piekielnych płomieni. Tych preferowanych obdarzali ciepłymi promieniami słońca, serdecznymi uściskami a nawet słodkimi całusami o kształcie białego łabędzia.

Zmęczony niepewnością, co go czeka, bohater zebrał się w sobie i namalował na ścianie przestrogę: „Pamiętaj, aby wiedzieć, na kogo „Tak”, a na kogo „Nie”! Wyczerpany niezwykłym przesłaniem, zasnął z nadzieją, że obudzi się, podobnie jak inni, już po drugiej stronie męczącego oczekiwania, aby zrobić sobie mocną kawę i popieścić, co kto lubi, niewiastę, dziecko, kotka lub kosmatego niedźwiedzia w oczekiwaniu na wyniki losu, który zadecyduje, czy będzie on żyć tam, gdzie schodzi się z góry i kopie piłkę czy też tam, gdzie idzie się pod górę i kopie rowy.

Przekaż dalej
4Shares

Upalny dzień powszechnej radości. Groteska abstrakcyjna z serii „Szyderstwem w dyktaturę”.

Dzień 19 października okazał się bardziej upalny niż piec kaflowy mroźną zimą. Iwana Iwanowicza spotkałem na torach tramwajowych. Zagadaliśmy się, w ostatnim momencie uskoczyliśmy przed tramwajem. Uniknęliśmy nieszczęścia. To był dobry znak. Wdaliśmy się w rozmowę. Entuzjazm rozsadzał nam piersi. Wokół towarzystwo rozgrzane słońcem podobnie jak my. Jedna dziewczyna z nogami aż po pachy, ale to tak głęboko, że poza tym nie było widać nic więcej tylko głowę. Nogi miała ubrane we wzorzyste rajstopy, zakończone na dole długimi butami. Wszyscy domyślali się, że piersi też miała, ale nikt nie wiedział dokładnie gdzie. Ona sama na ten temat milczała.

– Czyste piękno – krzyknęliśmy zgodnie w tym samym momencie.

Na mężczyzn nie zwracaliśmy uwagi, to był inny gender. Bawiliśmy się jak dzieci. Od ręki zorganizowaliśmy Hyde Park przy chodniku, aby każdy mógł mówić, co mu się podoba. Zakazana była tylko polityka.

– W kraju i bez tego panuje zamieszanie. – Rzucił Iwan Iwanowicz z lekkością zjadacza tanich jabłek. – Słychać głosy, że robi to jakiś chudy facet i to podobno wysokiej rangi, Podejrzewam, że to wojskowy. Jego zwolennicy tłumaczą, że on nie kłamie, tylko nie mówi prawdy.

– Nagrywał się na taśmę, aby się przekonać, jaki naprawdę jest w słowach i w sumieniu. -Dodała przechodząca obok staruszka w okularach Hugo Boss Sunglasses Free Shipping. Wyglądała niebiańsko. Towarzyszył jej mężczyzna, niezwykle poważny, cały w czerni. Mówił, że prawdą jest, że niektórzy jego koledzy cudzołożą, a inni strasznie przeklinają.

– Ja sam tego nie robię. Najwyżej powiem k…a mać, ale to nie przekleństwo, tylko przecinek. Teraz inaczej nikt nie mówi, nawet dzieci. Czują, że rodzice lepiej rozumieją dziecko, kiedy używa brzydkich słów. Proste słowo nie porusza już nikogo.

– Każde dziecko na miarę złota! – Krzyknęła niewiasta pchająca przed sobą wózek z jarzynami.

To nam się podobało. Zaczęliśmy namawiać ludzi na ulicy, aby dziecinnieli, dla dobra kraju i ojczyzny. Chodziło nam o to, aby przestali być oseskami wyciągającymi chciwą rękę po obfitą matczyną pierś i świeże mleko, by w końcu spoważnieli, zadbali o rozum i zaczęli budować wielkie obiekty, porty lotnicze na tysiące samolotów i miliony dronów, oraz nabywali świeżość intelektualną opartą na tym, co mówią głosy u samej góry zalecające, aby oderwać się od bytów wyimaginowanych.

Nieoczekiwanie na chodniku pojawił się rumiany mężczyzna. Popatrzył w prawo, w lewo, uśmiechnął się rozkosznie i przedstawił się.

– Jestem Głowa. Stoję na czele wszystkiego. Jestem tu najważniejszy. – Jest źle – powiedział. Trzeba wszystkich poważnie ubranych ludzi zwolnić ze stanowisk.

– To chyba jakiś prezydent? Mówi tak dziwnie. Chyba nie myśli tego poważnie? Co on będzie nas straszyć? Czy my nie mamy własnego rozumu i nie wiemy jak się koła toczą? – Pytania padały gęsto jak wiosenny deszcz jesienią.

Okazało się, że był to prezydent Związku Wszystkich Nafciarzy.

– Co to za różnica, kim on jest?! Odezwały się głosy. – Taka Głowa to zawsze coś palnie, czy zrobi coś głupiego. To nieudacznik. Nie będzie nafciarz wciskać nam głupoty w brzuch. Niech się wreszcie weźmie do solidnej roboty, murarki, sprzątania, a nie jeździ tam i z powrotem. – Rozkrzyczeli się ludziska.

Zaraz po zniknięciu Głowy na chodniku pojawił się chudy osobnik w garniturze i okularkach w cienkiej oprawie. Zebrał się w sobie, zsynchronizował wąskie usta i zaczął obiecywać, że wkrótce będzie padać manna z nieba i żądał, aby ludzie patrzyli do tyłu, a nie do przodu jak koń. Swoją gadką tak wyprowadził z równowagi pasażerów wysiadających z tramwaju, że motorniczy krzyknął oburzony:

– Chudy cwaniaczku, co ty chcesz ukręcić? Lepiej byś przyznał się do grzechów przeszłości i wyspowiadał. Na dwóch koniach nie będziesz wiecznie jeździć. I Bogu świeczkę i diabłu zegarek!

Chudy wymamrotał spod okularów jakieś złe słowa, prawdopodobnie przekleństwa, bo powietrze zagotowało się wokół. Widać było po jego wykrzywionej facjacie, że nie zamierza do niczego się przyznawać i nie zrezygnuje z manii wielkości, która każe mu wmawiać innym, że wie najlepiej, gdzie kwitną róże.

Scenę skomentował duchowny podobny do pobożnej grubej szychy w filmie, który każdy ogląda z wyjątkiem tych, którzy nie wierzą w Boga.

– W kraju jest burdel i my to wiemy. Chodzi o naprawę, ale my nie mieszamy się do ideologii. Nam jest dobrze. Niech to rozstrzygną wybory.

– Jakie? Kiedy? – pytano. Nie umiał tego wytłumaczyć. – Nie będę mieszać się do ideologii. – Powtarzał.

Przekaż dalej
19Shares

Podstępna zachęta do obnażenia się

Facebook zaproponował mi ostatnio, tak po prostu, sam od siebie, abym przedstawił się. „Napisz o sobie, jaki jesteś” – dokładnie tak zagadał napisem z ekranu. Było to bardzo miłe. Już dawno nikt nie był dla mnie tak uprzejmy. W prostocie mego serca przyjąłem propozycję i napisałem kilka słów prawdy, która bywa dla mnie bolesna (kiedy myślę, że obecny nasz rząd może się kiedyś skończyć), albo śpiewnie radosna jak skowronek (kiedy myślę, że rząd umocni się i zostanie już na zawsze).

Odpowiedziałem Facebookowi krótkim opisem:

Wysoki, przystojny, włos jak u niedźwiedzia, tak gęsty, że można mnie wyciągnąć z wody, gdybym tonął, czego sobie nie życzę (znaczy się tonięcia), zwłaszcza, kiedy jest mroźno. W takie dni w wodzie moczą się tylko śledzie i morsy, czyli mężczyźni z chudymi nogami i kobiety z podłużnymi piersiami. Zimna woda tak dobrze im służy, że zamiast wychodzić z niej rozmiękli, wychodzą utwardzeni. Dotknij takiego lub taką, to ci palce odpadną z zimna. Lepiej już dotykać ciepłego ciała, ale gdzie to ciało spotkać, skoro każdy się śpieszy do obowiązków i nie myśli o bliźnim, o rozkoszy, potrzebach cielesnych i duchowych, pieszczotach słownych i dosłownych.

„Pieścić i być pieszczonym!” – Uczucie to wezbrało we mnie i rozlało się po całym ciele, ogrzewając nawet mózg, gdzie podobno mieści się mój rozum. Hasło „Pieścić i być pieszczonym" w chłodny poranek zabrzmiało mi lepiej niż owo słynne „Być albo nie być, oto jest pytanie!”, które nasz Wódz (dla mnie Słońce Narodu większe i jaśniejsze niż Mao-Tse-Tung dla narodu chińskiego) niekończącą się serią podbojów i reform skutecznie przekuwa w „Bić albo nie bić!”. Wyjaśniam: To nie jest pytanie.

Wracając do wody, umiem pływać, więc nie ma potrzeby ratowania mnie. W takim razie, po co mi włos jak u niedźwiedzia? Znowu pytanie i to takie, na które nie umiem odpowiedzieć.

Lepsza rzecz niż propozycja Facebooka zmuszająca człowieka do publicznego obnażania się spotkała mnie na konkursie na krótkie opowiadanie zorganizowanym przez Wspólnotę Gdańską z okazji Oliwskiego Święta Książki. Uczestników było dwudziestu. Konkursu nie wygrałem, zdobyłem jednak wyróżnienie honorowe. Opowiadanie przedstawię następnym razem. Pocieszę Was: są w życiu sprawy bardziej dokuczliwe niż jedna strona tekstu.

Przekaż dalej
1Shares

O nienawiści, 1 powieści, 10 recenzjach i alkoholizowanym autorze

Kiedy pisałem powieść „Sędzia od Świętego Jerzego” nie miałem najmniejszego pojęcia, że zostanie ona jednoznacznie zakwalifikowana przez recenzentów jako „polityczna”. Zaskoczyło mnie to. Polityka jest niewątpliwe jej tłem, ale niekoniecznie najważniejszym.

Treściowo równie wiele jest tam sportu, co polityki. Dla mnie tematem wiodącym powieści jest nietolerancja i nienawiść, czyli zjawiska, które można odnieść – oprócz polityki – także do ideologii, religii, sportu, komunikacji społecznej czy nawet gospodarki i technologii. W tle jest również rywalizacja, nieodzowny element systemu demokratycznego, opartego na wolności przekonań i działań. W polityce nietolerancja i nienawiść są z pewnością najbardziej widoczne, także dlatego, że media karmią nas wiadomościami politycznymi nieprzerwanie, każdej godziny i minuty.

Powieść doczekała się dziesięciu recenzji, jednej na poziomie „dobrej”, kilku na poziomie „bardzo dobrej”, większości na poziomie „rewelacyjnej” (8 w skali 10). Wszystkie recenzje, bez wyjątku, definiują ją jako powieść „polityczną”; ja określam ją jako międzygatunkową, obyczajowo – psychologiczno -kryminalną, ponieważ zawiera w sobie te trzy wątki.

Piszę to wszystko, aby dać ujście poczuciu, że polityka w Polsce stała się czymś tak obrzydliwym, że fenomen rywalizacji i nienawiści pokazany w powieści został w recenzjach „zepchnięty” na tor boczny. Polityka uprawiana przez PiS, Kukiza i na dobrą sprawę także inne partie, stała się kłębowiskiem ignorancji, nietolerancji, nieposkromionych ambicji i zwichniętej religijności („moja wiara w Boga jest jedyna i słuszna”).

Polityka jest zjawiskiem wyjątkowo szerokim i złożonym. W istocie rzeczy dyskusja polityczna to dyskusja na tematy społeczne, ochrony zdrowia, obronności, edukacji, gospodarki, zatrudnienia, moralności i podobne. Wiele osób wypowiada się bez sensownego ich zrozumienia i umiaru w wyrażaniu opinii, i to jest bulwersujące. Do rozsądnej dyskusji potrzebne jest wykształcenie (uporządkowana wiedza), zdolność obserwacji i analizy, oraz samoświadomość, co wiem, a czego nie wiem, oraz wyczucie, ile i co wypada mi powiedzieć. Demokracja zapewniła nam wolność i ludzi ogarnęło nagłe przeświadczenie, że mogą mówić wszystko, co im ślina na język przyniesie. W wielu zrodziło to aroganckie przekonanie, że ich pogląd jest jedynie słuszny – prosta droga do niechęci i nienawiści osób o odmiennych poglądach. Odwołuję się w tym miejscu do obrazu Francisca de Goya y Lucientes: „Gdzie umysł zasypia, budzą się potwory”, doskonale ilustrującego powyższe wywody.

Francisco Goya, gdy rozum zasypia, budzą się potwory

W powieści starałem się pokazać nietolerancję i nienawiść, bardziej niż politykę. „Sędzia od Świętego Jerzego” jest groteską (z elementami humoreski), ponieważ chyba tylko ona jest w stanie wyrazić absurdalność zachowań społecznych. Groteska jest formą literackiego powiększenia, pomniejszenia i deformacji zjawisk świata przedstawionego, dzięki czemu idealnie nadaje się do interpretacji bulwersujących zachowań.

Osobom zainteresowanym weryfikacją tych poglądów przekazuję linki do kilku recenzji dołączając nabożne błogosławieństwo, którego w końcu i ja, człowiek wolny, mogę swobodnie i z natchnieniem udzielać z prywatnej ambony, głosząc prawdę, całą prawdę i tylko prawdę, przejmującą i gorącą jak namiętność polityczna.

2015 04 09 http://nieterazwlasnieczytam.blogspot.com/2015/04/sedzia-od-swietego-jerzego-m-tequila.html
2015 04 10 http://www.zksiazkawdloni.pl/2015/04/sedzia-od-swietego-jerzego-michael.html
2015 04 26 http://www.kolegaliterat.pl/michael-tequilla-sedzia-od-swietego-jerzego/
2015 05 03 http://czytelnia-mola-ksiazkowego.blogspot.com/2015/05/michael-tequila-sedzia-od-swietego.html
2015 05 07 http://www.wiadomosci24.pl/artykul/recenzja_sedziego_od_swietego_jerzego_michaela_tequili_329971.html
2015 06 03 http://recenzjeoptymisty.blogspot.com/2015/06/michael-tequila-sedzia-od-swietego.html

Przekaż dalej
2Shares