Przypadki chodzą po ulicy. Dzisiaj spotkałem Iwana Iwanowicza, choć on utrzymuje, że to on spotkał mnie. Z okazji spotkania zaprosiliśmy się do pobliskiej kawiarenki na dużą herbatę z dwioma plasterkami cytryny i brązowym cukrem. Teraz herbatę pije się na litry, dlatego nie zdziwiliśmy się porcelanowymi garami zamiast filiżanek, jakie przyniosła nam kelnerka.
Kiedy już usiedliśmy przy stoliku, pojawił się tan Wiktor. Przedstawiłem go Iwanowi Iwanowiczowi. Wiktor też zamówił herbatę.
– Wśród ludzi dojrzałych popyt na herbatę rośnie, na kawę maleje. Lepiej dla Chin, gorzej dla Brazylii. – Pomyślałem bez satysfakcji przyglądając się moim towarzyszom przy stoliku. Po chwili zauważyłem, że bardzo się zmienili, byli jacyś dziwni. Wiktor miał długie dziewczęce rzęsy, którymi mrugał zalotnie jak panienka usiłująca przypodobać się mężczyźnie, zaś starszy pan miał policzki uróżowane i przypudrowane jak dbająca o siebie kobieta sprzed drugiej wojny światowej. Zastanawiałem się, jakie mogły być powody tych nieoczekiwanych zmian, kiedy obydwaj zaczęli machać rękami przed moimi oczami życzliwie wołając:
– Hej, obudź się. Chyba śpisz i masz widziadła senne, bo wyglądasz jak nieobecny.
Podziękowałem im za życzliwą obserwację, wróciłem do przytomności i zacząłem mieszać herbatę.
– Czytam teraz fantastyczną książkę „W zgodzie z sobą” – Iwan Iwanowicz rozpoczął konwersację.
– Ja też ją czytam. – Dodałem w pośpiechu zaskoczony zgodnością zainteresowań, na co Wiktor odezwał się niepewnie: – Chyba was przebiję. Ja również ją czytam!
Tego było za dużo. – Nie przesadzacie!? Może to jest w dodatku ten sam egzemplarz? – Zapytał zdegustowany naszymi oświadczeniami Iwan Iwanowicz. Wyraźnie wziął je za łgarstwo lub głupi żart.
– Trzech mężczyzn przy jednym stoliku czytających w tym samym czasie tę samą lekturę to zbieżność nad zbieżnościami zakrawająca na poważne śledztwo. – Podsumował, lecz w widząc naszą powagę zrozumiał, że mówimy prawdę.
– Otóż powiem wam, ale tylko wam, że czytam ją, ponieważ odkryłem w niej samego siebie.
– Ja też. – Dodałem w zdumieniu.
– Nie przesadzajcie. Znowu opowiadacie jakieś głodne kawały, bo ja też odkryłem w niej prawdę o sobie samym. – Zakończenie licytacji przez Wiktora nie mogło być bardziej zaskakujące. Nasza zdumienie sięgnęło zenitu, którym okazał się wysoki sufit kawiarenki, czysty, ale niezbyt atrakcyjny, aby o nim pisać.
– O co chodzi, panowie?. – Zaczęliśmy się dopytywać jeden prze drugiego.
– Chyba nie jesteśmy rodzeństwem jednojajowym. – Zapytałem pragnąc zaimponować przyjaciołom terminologią medyczną.
C.d.n.
Przekaż dalej