Reguły gry. Opowiadanie “political fiction”. Odcinek 15: Szarża

Naprzeciwko, choć w znacznej odległości, skoncentrowanej drużyny Ewolucjonistów widoczna była pomnikowa postać byłego premiera Kaczana na masywnym koniu. Jeździec wyglądał na lekko wstawionego; dyszał ciężko z żądzy bezwzględnego i ostatecznego rozprawienia się ze swoim dozgonnym przeciwnikiem Słabosilnym i jego poplecznikami.

Kaczan przemówił krótko do swoich ludzi. Ruszyli w ślad za nim. Po drodze wydawał komendy przez telefon komórkowy korzystając z mikrofonu zamocowanego przy ustach. Szybko wysforował się do przodu i wciąż nabierał impetu. Pędził wprost na największą koncentrację przeciwników. Ci zaniepokojeni zaczęli przesuwać się we wszystkich kierunkach w blasku słońca, które wyszło zza chmur. Jego intensywne promienie uderzyły jeźdźca w twarz, który podniósł lewą rękę ku oczom i opędzał się jakby były to owady.

On chyba oszalał! Niech pan szybko popatrzy, co on robi! – krzyknął Sędzia do asystenta wyciągając rękę z lornetką. Ten błyskawicznie uchwycił ją i przyłożył do oczu. W ostatnim momencie dostrzegł dziwaczne zachowanie się jeźdźca i aż jęknął z wrażenia.

Kiedy Kaczan znalazł się nie więcej niż dziesięć metrów od zbitych w grupę i ewidentnie zdezorientowanych zawodników, ci jak na komendę rozstąpili się na boki jak Morze Czerwone przed Mojżeszem i jego współplemieńcami. Zanim jeździec się spotrzegł wyrósł przed nim masywny, szary mur dotychczas sprytnie zakamuflowany za plecami armii Słabosilnego. W tym samym momencie Kaczan dostrzegł z boku kątem oka okazałą, ściętą w połowie brzozę. Wyglądała jak istota ludzka osłaniająca się konarami przed nieoczekiwanym ciosem. Uwaga szarżującego uległa dekoncentracji na kilka sekund.

To podstęp! – ryknął jeździec przeraźliwym głosem dobywającym się z głębi piersi. Wystarczył moment nieuwagi i jeździec wraz z koniem z impetem wbili się w mur przeznaczenia. Chwilę tkwili przyklejeni do wilgotnego i na szczęście miękkiego jeszcze betonu, po czym odpadli od niego na ziemię jak ociężałe od wilgoci dwa ogromne liście.

Uczestnicy wydarzenia zamarli z wrażenia. Nie wiedzieć dlaczego to, co widzieli, uznali za wizję, alegorię, scenę, która nie miała, nie mogła mieć miejsca, choć wszyscy byli jej świadkami. Ujrzeli coś, co w ich wyobraźni miało się dopiero ziścić i było kolejnym proroctwem w kraju, gdzie groteskowi prorocy wyrastali z gleby jak grzyby po deszczu.

Była to tajemnica zderzenia żywej materii z martwą, której świadkowie po obydwu stronach barykady politycznej jednomyślnie, sami od siebie, postanowili dochować. Mały, tęgi jeździec o bladej twarzy i zmęczonych oczach poczuł fizycznie i ostatecznie zrozumiał pisane mu przeznaczenie. Ból i żal mieszały się w nim z ziemią i niebem przetykanymi odcieniami szarości i gęstej czerni, z których bohater Kreacjonistów przez lata kazał szyć sobie garnitury paradne.

 

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *