Dojrzałość. Opowiadanie.

Józef Ceglany miał swoje lata. Trzymał się prosto i nie miał kłopotów z pamięcią. Czytał książki i mógł odtworzyć ich treść wiele miesięcy później. Pamiętał numery telefonów, imiona członków rodziny i ważnych osób w państwie, nazwy lekarstw a nawet marki i nazwy ulubionych samochodów jeszcze z czasów młodości, kiedy pasjonował się motoryzacją. Szczycił się tym. Czasem tylko kładł gdzieś klucze do domu i nie pamiętał gdzie. Wtedy modlił się do Świętego Antoniego, patrona rzeczy zagubionych, aby sobie przypomnieć, a gdy to nie pomagało, przeklinał klucze, siebie i świętego. Potem miał wyrzuty sumienia i jeśli mu bardzo dokuczały szedł do spowiedzi. Proboszcza tak to nużyło, że raz zasnął w konfesjonale i głośno zachrapał zwracając na siebie uwagę wiernych. Miał o to pretensje do Józefa. Publicznie zachowywał się jednak przyzwoicie.

– Piękny wiek osiągnął pan, panie Józefie. I to w niezłym zdrowiu – mówił mu proboszcz. – Jest pan dobrym człowiekiem, uczynnym, chętnym do pomocy, to i Bóg życzliwie pana traktuje. Tacy ludzie jak pan nie rodzą się na kamieniu, nawet gdyby był on wysłany łabędzim puchem.

W pochwałach wtórowała proboszczowi Zinajda, sąsiadka Józefa. Nie wierzył jej, bo regularnie usiłowała zastąpić mu żonę, ilekroć ta wyjeżdżała w odwiedziny do wnuków. Pomagając mu w domu, o co prosiła ją żona Józefa, Zinajda ocierała się o niego, kiedy mijali się w drzwiach. Chętnie opierała się też o jego plecy, kiedy siedział przy stole a ona potrzebowała sięgnąć po cukiernicę, spodek lub talerzyk z kawałkiem ciasta, które upiekła specjalnie dla niego. Myślał wtedy, że gdyby nawet stół był pusty, to oparłaby się o niego, aby zrzucić z obrusa niewidoczny pyłek. Była czyściochą i nie znosiła kurzu w żadnej postaci, szczególnie zaś tego nieistniejącego, podobnie jak jego żona.  

Kobiety zawsze mu imponowały swoją wytrwałością i konsekwencją postępowania, ale tylko wtedy, kiedy miały ciało. Uczucie, jakim je darzył, było bardzo ludzkie i zwierzęce zarazem. Tak to odczuwał. Promieniowała z nich pewność siebie, ciepło i ufność. Czasem było to tak wyraźne, że pragnął wtulić się w takie ciało a nawet wejść do niego jak wchodzi się do jasnego pokoju lub do raju.

Kiedyś powiedział o tym księdzu przy spowiedzi. Nie wikaremu, tylko starszemu, proboszczowi. Długo o tym rozmawiali. Była to rozmowa o Adamie i Ewie. Proboszcz uznał temat za ważny i zadawał mu wiele pytań. Józef też zadawał pytania. Bardzo mu się to podobało.

– Czy Ewa była pulchna czy pełna? Jak chodziła ubrana? Czy ta historia z listkiem figowym była prawdziwa czy nie?

Adam mniej interesował Józefa. Uważał to za normalne, bo wiedział jak wyglądał i jak się czuł. Sam przecież był mężczyzną.

Tego dnia ksiądz nie mówił o grzechu ani nie zadał mu pokuty. Ceglany zauważył to dopiero po spowiedzi ale nie zdziwił się, ponieważ proboszcz miał opinię człowieka tolerancyjnego i wyrozumiałego dla ludzkich słabości. Wiele wybaczał. Często cytował Biblię na ten temat. Nazywał się Marian Dusza i to do niego pasowało.

Zinajda nie podobała się Józefowi. Nogi miała chude do nieprzyzwoitości i to go raziło. Chudość źle mu się kojarzyła. Oglądał kiedyś w telewizji pokaz mody z udziałem kilkunastu najsłynniejszych modelek z całego świata. Na końcu przeszły nago, tak jak je Bóg stworzył. Prawie słyszał jak klekotały ich kości. To go dobiło bo obrażało jego męskie poczucie piękna i dumę. Od tego czasu Józef żył obawą, że znowu nawiedzą go w nocy strasząc swoim wyglądem. Wkrótce potem rząd francuski zakazał zatrudniania modelek anorektyczek i chorych na bulimię, aby nie promować złych postaw żywieniowych wśród młodzieży. To podziałało na Józefa uspokajająco.

W innych fragmentach ciała Zinajda była całkiem przyzwoita. Niewiele to zmieniało. Ceglanemu nie podobała się jej fałszywa pobożność. Raz śpiewając psalmy trzymała książeczkę do nabożeństwa do góry nogami. Kiedy stojąca obok parafianka zwróciła jej na to uwagę, odpowiedziała:

– O cholera! Dzieci mi ją w domu przekręciły a ja tego nie zauważyłam. Muszę wkładać okulary.

– Przecież pani ma okulary na nosie!

Zinajda znowu się uśmiechnęła, tylko głos jej pociemniał.

– To nie moje. To zerówki, niczego nie powiększają, ani nie pomniejszają. Wnuczka mi je wypożyczyła bo lepiej w nich wyglądam. Jestem jeszcze młodą kobietą i muszę dbać o sobie.

Józef nie lubił jej przeklinania w kościele oraz wykrętów, jakie wymyślała, zamiast przyznać się, że jest ślepa jak kret lub nie umie czytać. Nie znosił analfabetów. Uważał, że każdy ma obowiązek umieć czytać, pisać, liczyć do tysiąca, korzystać z telefonu komórkowego oraz jeździć na rowerze.

Starał się nie myśleć o swoim wieku. Miało to dobry skutek, bo poprawiało mu nastrój. Nie tylko to go cieszyło. Również nazwisko Ceglany. Było to dziwne, bo brzmiało obrzydliwie, sam to przyznawał.

– Jest w zjadliwym kolorze i to mi całkowicie odpowiada. Lubię takie kolory.

Była w tym perwersja. Mówił dobrze o swoim nazwisku, bo czuł do niego obrzydzenie.

Z wiosną soki zaczęły żywiej krążyć w przyrodzie. Jego też to nie ominęło. Trzeciego, kolejnego ciepłego dnia, jak tylko wstał z łóżka poczuł, że ciało mu się powiększyło i stwardniało. Odmłodniał i miał znowu nie więcej niż czterdzieści pięć lat. Tak się ocenił. Wyszedł przed dom i zobaczył słońce w pełni chwały. Na jego widok wybuchło tak intensywnymi promieniami, że Józef pomyślał, że płoną zabudowania gospodarcze. Stał i wyzywająco patrzył w sam środek płonącej tarczy, zachwycającej pasją ogrzewania wszystkiego, co stanęło jej na drodze.

– Energia jest źródłem życia – powiedział głośno. Chciał, aby wszyscy to słyszeli i zapamiętali.

Otoczony promieniami niby wielki męczennik ze świętego obrazu w kościele Napomnienia Ceglany nie mógł się pogodzić tylko z jednym: nie rozumiał wielkich pojęć filozoficznych. Czasem przeglądał encyklopedię i wtedy stawały mu uparcie przed oczami filozofia, etyka i metafizyka. Nie za bardzo wiedział co znaczą; miał tylko przeczucie, że są one ważne.

Tym razem wyobraził je sobie w formie sześcianu szczęścia. Pojawił się przed jego oczami niby ogromny motyl, wypełniając całą wolną przestrzeń podwórka. Boki miał oznaczone słowami: Bóg, Czas, Przestrzeń. Józef nigdy nie mógł wyobrazić sobie tego, co za nimi stało czyli nieskończoności. To go męczyło. Myślał intensywnie.

Normalnie to nie miał czasu na myślenie. Prowadził razem z żoną gospodarstwo rolne. Hodowali dwie krowy, dwa prosiaki, kaczki i kury. To powodowało, że ręce mieli ubabrane robotą po łokcie.

Przyjrzał się sześcianowi. Z boku szły w górę schodki. Z ciekawości wszedł na jego szczyt i popatrzył w dół. Przed nim roztaczało się całe miasto, podzielone siecią ulic, skwerów, budynków, linii tramwajowych, wstęgą rzeki,  mostami i parkami. Ludzie przypominali małe robaczki poruszające się po utartych ścieżkach. Przyszło mu do głowy, że jest to doczesność. Znał ten wyraz z encyklopedii. Widok nie zachwycił go. Było w nim rozmamłanie, pośpiech i bylejakość. Starał się wyrzucić ten obraz z głowy, aby go nie męczył. wierząc, że złe myśli przynoszą nieszczęście. Był zabobonny. Schodząc z sześcianu splunął na ziemię i wypowiedział słowa:

– Na psa urok! A kysz! A kysz! A kysz!

Wtedy wszystko zniknęło. Został sam na sam ze sobą. W końcu podwórka zobaczył Zinajdę z cienkimi nogami. Szła w jego kierunku. Józef zamyślił się nad nią i nad życiem.

Michael Tequila
Gdańsk, 11 kwietnia 2021

 

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *