ROZDZIAŁ 1: SALOMON IRCHA
Odc. 1 Życie Salomona Irchy toczyło się siłą bezwładu podobnie jak żywoty innych ludzi a nawet niektórych świętych, nie zdających sobie sprawy z tego, że wszystko, nawet najdrobniejsze zdarzenie, jak choćby pojawienie się drobiny kurzu w powietrzu, ma swój początek i koniec. Urzędnik archiwów państwowych, awansujący niezbyt szybko, ale regularnie, prowadził Salomon życie równie nieciekawe jak dokumenty, które czytał i odkładał na półki. Żył rodziną, sprawami biura, sportem, trochę podróżami, drobnymi utarczkami z żoną, a później z jej siostrą, przyjeżdżającą na początku na kilka tygodni a potem na okresy dłuższe, kilkumiesięcznie. Zadawał sobie te same pytania.
– Czy moje życie mogłoby być lepsze lub ciekawsze? Czy jestem w stanie coś w nim poprawić?
Sam sobie odpowiadał, że nie ma mocnych, bo każdy nosi w życiu koronę cierniową albo wtacza kamień pod górę.
– Nie porównuję się bynajmniej z Syzyfem – zastrzegał się, nie dodając ani słowa więcej z obawy, że ludzie znający historię bohatera starożytnej mitologii nie życzą sobie, aby ją przypominać.
Salomon żył więc jak żył, obserwując, co dzieje się wokół, rozpad rodziny wielopokoleniowej, emigrację zarobkową, okresy rosnącej i spadającej inflacji, cichą korupcję i nepotyzm rządzących, kolejne wirusy i epidemie, rosnącą falę kłamstw politycznych, podupadającą opiekę zdrowotną i niedoinwestowane szkolnictwo. Czytał namiętnie książki, wybierając starannie autorów i tytuły. Regularnie uczestniczył w spotkaniach dyskusyjnego klubu książki, poza tym spotykał się z przyjaciółmi, martwiąc się o finanse domowe, choć nie wiodło mu się najgorzej.
– Jestem marzycielem realistą oraz twórcą fanaberii umysłowych, które nie daj Boże, aby sprowadziły mnie na manowce – myślał o sobie z obawą, kiedy nawiedzały go niezrozumiałe, szalone myśli lub pragnienia.
Odc. 2 Przyjaciele
Szczególnym dorobkiem Salomona byli jego przyjaciele. Zaczynając od najstarszej przyjaźni, pierwszy był Tadziczek, złota rączka, niezwykle pracowity i uczynny, mieszkaniec wsi z dziada pradziada. Drugi w kolejności był Erazm, przyjaciel z lat studiów, człowiek zrównoważony i pogodny. Potem pojawił się Żorż, poznany w czasie najdłuższej podróży Salomona, trwającej kilkanaście lat. W końcu zjawił się Rodan, osoba głęboko wierząca w Boga. Salomon rozmawiał z nim godzinami na tematy religii, wiary i Boga.
W jego życiu były także kobiety, najdłużej Zuzanna, ale Salomon niechętnie o nich wspominał. Łatwiej i poręczniej było mu mówić o samym życiu.
– Jest to egzotyczna podróż z przeszkodami jak w biegu na czterysta metrów przez płotki, tylko dłuższa i o tyle bardziej skomplikowana, że nie wiadomo gdzie, kiedy i jak się skończy – to było jego filozoficzne podsumowanie.
Odc. 3 Narodziny Salomona
Miejsce narodzin Salomona było skromniejsze niż stajenka betlejemska. W młodości, kiedy je sobie przypominał, przełykał łzy smutku i wzruszenia. Był to niepozorny domek ze ścianami z prostych desek zmęczonych deszczem, słońcem, wiatrem i mrozem, stojący w zapomnieniu na rogu ulicy. Samo miasteczko, gdzie się urodził, było tak niepozorne, że nie mógł go znaleźć nawet na mapie wojskowej, gdzie większy namiot ma swoje oznaczenie. Kilkanaście lat później oglądał ten sam dom i wydał mu się zacniejszy i zasobniejszy.
Salomon nie miał łatwego dzieciństwa. Należał do pokolenia powojennego, zmuszanego przez władze szkolne do częstego oglądania filmów przedstawiających okropności wojny. To spowodowało, że później, w dojrzałym wieku, mężczyzna uciekał od rzeczywistości w świat fantazji a nawet urojeń. Spotykało się to często z krytyką w jego własnym środowisku.
– Najprawdopodobniej urodził się z wadą nadwrażliwości albo nabył ją w dzieciństwie. Jest też możliwe, że zaraził się tą przypadłością od kogoś, kto przeżył wojnę, bo fantazjuje prawie jak Żorż, istny artysta zmyśleń, fanaberii i fantazji. Obydwaj są pod tym względem nietypowi – mówili znajomi i przyjaciele, którzy – znając obydwu – nie potrafili lub nie chcieli dostrzec także ich zalet.
Odc. 4 Znajoma
Dobra znajoma Salomona, pani o imieniu Joanna, gorąca miłośniczka lasów i jezior, osoba szczupła, miła, o nienajlepszym zdrowiu lecz wielkiej pogodzie ducha, konwersowała z nim telefonicznie, zazwyczaj późną porą, ponieważ oboje zwykli chodzić spać bardzo późno. Pytana o Salomona, niechętnie o nim mówiła.
– Znam go dosyć dobrze. To człowiek raczej dobroduszny, choć niepoprawny gaduła. Może być niebezpieczny tylko w tym, że zanudzi cię, zagada na śmierć. Mnie to specjalnie nie przeszkadza, bo zawsze mamy sobie coś ciekawego do powiedzenia. Rozmawiając na różne tematy umacniamy się w przekonaniu, że jesteśmy ludźmi myślącymi w tym oceanie głupoty i bylejakości, jaki utrzymuje w kraju zaborcza władza. Najlepiej byłoby, gdyby ją szlag trafił. W tym oboje jesteśmy zgodni.
Odc. 5 Dziwactwa Salomona
W kraju coraz bardziej ogarniętym dziwactwami Salomon nie pozostał wyjątkiem. Zachowywał się w czasami w sposób zaskakujący i nielicujący nawet z jego własnymi przekonaniami. Przypominało to eksperymenty w zakresie komunikacji społecznej.
– To ja – przedstawiał się, dzwoniąc do ludzi, nie dodając nic więcej, imienia ani nazwiska, uważając, że rozmówcy rozpoznają go z łatwością po głosie, ponieważ był osobą powszechnie znaną.
Jeśli ktoś go nie rozpoznał, unikał dalszej rozmowy. Nabrał też innego zaskakującego nawyku. Będąc w towarzystwie, do osoby, którą znał, a której imienia ani nazwiska nie mógł sobie przypomnieć, zwracał się per „Drogi Epifaniuszu” lub „Droga Epifaniuszko”, jeśli była to kobieta. Kiedy pytano go o przyczynę takiego zachowania, przedstawiał nietypowe wytłumaczenie.
– W życiu każdy musi sobie radzić, jak może. Jeśli w jakimś momencie zawiedzie mnie pamięć, zwracam się do człowieka korzystając z dowolnego imienia w nadziei, że odpowie mi śmiechem i przypomni swoje prawdziwe imię i nazwisko.
Kiedy indziej machał ręką, reagując jak obrażony nastolatek.
– Nie chce mi się nawet o tym mówić – wzdychał i zamykał się w sobie.
– Salomon zachowuje się jak lękliwa ostryga zamknięta w muszli o tak ostrych krawędziach, że nie sposób ją otworzyć bez poranienia się – mawiała jego rodzina.
Salomon nie kwestionował tych opinii, uznając, że rodzina jest zbyt mała, aby ich słowa mogły mieć znaczenie dla ukształtowania o nim opinii dziwaka.
Odc. 6 Gawędziarz
W kręgach pozarodzinnych Salomon cieszył się opinią sprawnego gawędziarza. Żorż, głęboko przekonany o jego talencie, robił mu jeszcze dodatkową reklamę.
– Życie człowieka obfitujące w różne momenty i zakręty, lub dwa wieki splątanych dziejów kraju, Salomon jest w stanie opowiedzieć w pięć minut i to z taką swadą, że nikt nie uroni z opowiadania nawet jednego słowa.
Umiejętność jasnych sformułowań, rzeczowego wykładu i przyciągania uwagi Salomon wykorzystywał na zebraniach przy krawężniku na osiedlu „Aura”, gdzie mieszkał. Zebrania były jego narzędziem testowania opinii i poglądów oraz eksperymentowania z ludzkimi przekonaniami.
Tracąc wigor w wyniku źle przespanych nocy, Salomon intensywnie spacerował w ciągu dnia. Widywano go regularnie jak z kijkami maszerował zagubiony w myślach, rozmawiając ze sobą samym albo z kimś przez smartfon. W jego zachowaniu było coś zastanawiającego, wywołującego domysły, nawet tajemniczego.
Erazm, serdeczny przyjaciel Salomona, przedstawiał na ten temat opinię tak wielopiętrową, że mogli w nią wierzyć tylko wyznawcy nieskończonej złożoności świata oraz filozofowie rozkochani w ocenie zjawisk społecznych ze wszystkich możliwych kątów widzenia i kierunków myślenia.
– Postępowanie Salomona odzwierciedla czas niepokojów i pomieszania, niepewności związanej z pojawieniem się nowego wirusa i nowej fali epidemii, nieoczekiwanych, ciągnących się wojen, sytości i marnowania żywności w jednej części świata oraz głodu i masowych emigracji w poszukiwaniu lepszego życia w innych częściach świata. On chyba wierzy w siły nieczyste.
Pytany, co o tym sądzi, Salomon odpowiadał tajemniczo:
– Jestem w kraju jedynym człowiekiem, który żyje przyszłością. Zachowuję się tak, jak będą zachowywać się ludzie za dziesięć czy dwadzieścia lat, kiedy świat stanie się jeszcze bardziej nienormalny niż jest dzisiaj. Po prostu wiem, a w najgorszym wypadku przeczuwam to, czego inni jeszcze nie wiedzą i postępuję zgodnie z moimi przekonaniami.
Odc. 7 Kawa
Noce były dla Salomona prawdziwą zmorą; najpierw nie mógł zasnąć przez kilka godzin, po czym, już nad ranem, osuwał się w bezdenną przepaść zapomnienia. Kiedy dzwonił budzik, potrzebował całej siły woli, aby wyrwać się ze snu i otrzeźwieć na tyle, aby wstać z tapczanu. Ratunkiem była kawa.
– Nic nie zajmuje ważniejszego miejsca w moim życiu niż kawa. Tylko ona ratuje mnie przed zabójczą sennością, jaką odczuwam każdego ranka – czasem mówił więcej, nie stroniąc od opisywania swej porannej kondycji w nienawistny sposób.
Nie całkiem jeszcze przebudzony parzył kawę po turecku, wrzucając trzy czubate łyżeczki świeżo zmielonego ziarna do zimnej wody i dodając łyżeczkę cukru. Przyrządzanie kawy stało się dla niego świętością, rytuałem podniesionym do rangi ołtarza wzniosłości, rodzajem radosnego uniesienia w kierunku nieba i Boga. Kojarzyło mu się to z pieśnią „Kiedy ranne wstają zorze”, sięgającą czasów, kiedy razem z rodzicami i rodzeństwem chodził do kościoła położonego na wysepce na jeziorze tak małej, że po bokach było zaledwie tyle miejsca, aby ludzie mogli się wyminąć.
Znaczenie kawy w jego życiu, i tak już wysokie, wspięło się na wyżyny, kiedy usłyszał w radio, co potem znalazło potwierdzenie w innych mediach, że jest ona nie tylko zdrowa, ale wręcz nieunikniona dla normalnego życia.
– Kawa jest niezwykłym dobrodziejstwem dla współczesnego człowieka, ratuje go przed demencją, Alzheimerem, zmniejsza otyłość, poprawia kondycję serca i ogranicza cukrzycę – Salomon powtarzał ten pogląd z tak wytrwałością, że w końcu sam uwierzył w bezkresną, omalże boską, moc tej używki.
Wśród chorób zwalczanych przez kawę najbardziej znacząca dla Salomona była cukrzyca, ponieważ kojarzyła mu się z bolesnym i przykrym zdarzeniem – nogą cukrzycową, gangreną i amputacją kończyny. Zdarzyło się to w jego rodzinie; Salomon był na pogrzebie i wziął sobie sprawę głęboko do serca podobnie jak śmierć szwagra, który samobójczo zginął pod kołami pociągu. Podróżowała nim jego żona, opuszczając go po odkryciu jego zdrady z sąsiadką, której rzekomo serdecznie nienawidził.
– Twoje ohydne, uporczywie powtarzane kłamstwo zabolało mnie bardziej niż zdrada – rzuciła mu w oczy, kiedy zapytał ją, dlaczego pakuje się jak do podróży na koniec świata.
Odc. 8 Napój życia
Przekonanie Salomona o niezwykłych właściwościach kawy potwierdził w publicznym wywiadzie profesor Arkadiusz Zybe, doradca prezydenta, często występujący w telewizji.
– Prowadzono na ten temat badania tak rozlegle, że trudno sobie wyobrazić, aby sprawa mogła być lepiej zbadana. Wyniki tych badań są dla mnie, naukowca, człowieka bezstronnego i sceptycznego, całkowicie przekonywające.
Stosunek Salomona do Zybego był niejednoznaczny. Najbardziej miał mu za złe, że utrzymuje się przez lata na stanowisku doradcy prezydenta dzięki wyczuciu słabości i oczekiwań każdego kolejnego pryncypała.
Pijąc kawę kubkami, wydawało się, że Salomon wciąż szuka nowych uzasadnień, że jest ona zdrowa, ratuje dobre samopoczucie oraz chroni człowieka przed rozlicznymi chorobami przede wszystkim demencją, której bał się najbardziej.
– Co to za życie, jeśli nie ma się pamięci – powtarzał sobie do znudzenia.
Podkreślając z uporem rolę kawy w zwalczaniu strasznej choroby Salomon podświadomie kierował się wspomnieniem kobiety na przystanku tramwajowym pytającej go co minutę, o której przyjeżdża tramwaj. Kiedy na początku cierpliwie jej tłumaczył, że już go o to pytała, przepraszała go prawie ze łzami w oczach, że nie pamięta. Beznadziejność jej smutku i cierpienia odczuwał jako bardziej deprymujący niż sam niedostatek pamięci.
Dla zasady lub z ciekawości, sam tego nie wiedział, liczył codziennie ile kubków kawy wypił, jeden, dwa, trzy czy też więcej. Trzy kubki kawy uważał za dawkę dopuszczalną; unikał picia więcej. Dla urozmaicenia sobie rytuału picia zmieniał kubki. Stawał na palcach, sięgał na najwyższą półkę, stała tam ich niezliczona kolekcja, i wybierał ten, który w danej chwili najbardziej przemawiał do jego wyobraźni kształtem, wzorem i kolorem. Czynił to, aby zająć umysł, ciało, ręce uwagę, oczy, cokolwiek, co by utrzymało go w stanie przytomności, uciekającej od niego pod wpływem niezwalczonej jeszcze senności. Był desperatem, rozpaczliwie pragnącym uniknąć przespania życia. Ile mu go jeszcze zostało, wyliczył sobie posługując się demograficzną statystyką umieralności mężczyzn o podobnej kondycji i charakterystyce zdrowotnej.
Odc. 9 Konsekwencje picia kawy
Jesienią i zimą Salomon przyrządzał kawę, kiedy było jeszcze ciemno. Napój był najwyższej mocy, istny szatan, jak mówili ci, co go próbowali. Nalewał sobie od razu dwa kubki, wypijał je prawie duszkiem, parząc wargi. Jeśli mimo uderzeniowej dawki kofeiny nadal męczył go mrok senności, kładł się na tapczanie lub kanapie, a nawet na macie do ćwiczeń rozłożonej na podłodze, i zasypiał. Czasem zapominał, że wcześniej uchylił okno, aby wpuścić do mieszkania trochę świeżego, zimnego powietrza; budził się wtedy zziębnięty i odrętwiały.
Pozostałości kawy w kubku nie wylewał do zlewu, tylko do garnka, gdzie stały resztki kawy z fusami, dosypywał łyżeczkę świeżej zmielonej kawy i doprowadzał do pierwszego wrzenia. Był to nawyk wyniesiony z przeszłości, kiedy kawa była rarytasem, trudno dostępną i drogą używką. Odstawiał garnek na marmurowy blat kuchenny, aby ostygł a fusy opadły na dno. Płyn wylewał powoli do kubka; była to ostatnia dawka kofeiny, jaką sobie fundował w pierwszych godzinach dnia.
Podniesiony na duchu, siadał z radośnie otwartymi oczami i rozgrzaną świadomością przed komputerem, nad folderem, w którym rejestrował swoje wspomnienia, snuł plany lub zapisywał, co planuje zrobić tego dnia lub tygodnia, czasem określając gdzie, kiedy i jak miał to uczynić. Bywało i tak, że buszował po Internecie, aby sprawdzić, co dzieje się na świecie. Czasem zapominał się do tego stopnia, że błądził tam tak długo, aż nadeszła pora śniadania, lub coś innego oderwało go od bezmyślnego wertowania zasobów wirtualnych. Kiedy nie mógł pobudzić organizmu kawą, wpadał w desperację, stawał się nieprzytomnie agresywny i to dopiero przywracało go do życia. Nie lubił tej agresywności, była dla niego czymś obcym, niemiłym i niepożądanym; tłumaczył sobie, że jest nieunikniona, skoro budzi w nim energię.
Odc. 10 Przyjaciele
Pamiętnik Salomona był pomysłem niepewnym od początku. Pisał go tylko dla siebie, ilekroć przyszło mu do głowy coś, co było zbyt osobiste, aby to ujawnić na zewnątrz. Notatki porządkowały także jego myślenie, rozjaśniały poglądy i pojęcia oraz opisywały przeczucia i niepokoje.
– Erazm, Żorż, Tadziczek i Rodan to grupa moich najlepszych przyjaciół – to było pierwsze zdanie jakie zanotował. – Są mi bardzo bliscy; często mamy różne poglądy, ale się rozumiemy. Czy nie jest to piękne? – dodał, zastanawiając się nad niezwykłością prawdziwej przyjaźni.
Grupę tę nazywał filozoficzną. Dla zewnętrznego obserwatora nazwa mogła być myląca, ponieważ nie było między nimi wiele filozofowania, tylko rzeczowe rozmowy o tym, co się wokół dzieje, a także obserwowanie, jak sami reagują zmieniający się świat. Pamiętał fragment rozmowy z Erazmem.
– Czasem nie rozumiem samego siebie. Dlaczego na przykład nie mogę zaakcentować, że dzieciak siedzi teraz w smartfonie zamiast grać w piłkę jak myśmy to robili. Przecież świat się zmienił. Dla nich smartfon jest równie pasjonujący, a może nawet bardziej, niż dla nas piłka nożna.
Łączyła ich dojrzałość, byli mniej więcej w tym samym wieku, pamiętali dobrze inny świat, mniej skażony nowatorstwem i zachłannością kupowania i konsumowania, ale też pozbawionym refleksji nad stosunkiem człowieka do przyrody i klimatu.
Salomon zanotował to w pamiętniku.
– Obserwujemy siebie i społeczeństwo Omerni, i widzimy, jak ludzie borykają się ze zrozumieniem nowej rzeczywistości, powiększaniem dobrobytu kosztem przyrody. Im ludziom powodzi się lepiej materialnie, tym bardziej cierpi na tym środowisko naturalne i klimat. Wiele osób wciąż tego nie rozumie, wydaje się, że niektórzy rozumieją, ale nie zmieniają swojego postępowania. Znajduję tego potwierdzenie w rozmowach z kuzynem. Mówi mi, że pszczoły masowo wymierają, nawet boleje nad tym, a równocześnie nie ma nic przeciwko korzystaniu z węgla dla produkcji energii.
Odc. 11 Impreza wspominkowa
Spotkali się pierwszego sierpnia w mieszkaniu Salomona na corocznej, uroczystej imprezie wspominkowej. Przybyli sami mężczyźni, Salomon, Tadziczek, Żorż i Erazm. Kiedyś w spotkaniach uczestniczyła także Joanna Sardo, sąsiadka Salomona, pomagająca mu w organizacji osiedlowych spotkań przy krawężniku.
– Odeszła, jak tylko się wyemancypowała. I bardzo dobrze, bo stała się nieznośna. Kiedy wybrano ją na przewodniczącą Światowej Rady Weterynarzy, woda sodowa uderzyła jej do głowy – skwitował Salomon. – Lepiej zapomnijmy o niej.
Rozmawiali tylko o sprawach męskich. Żorż nazywał to „mens’ business”, doklejając przy okazji rzekomo historyczne wytłumaczenie, że takie spotkania mają długą tradycję w różnych regionach świata.
– Nawet w najbardziej prymitywnych społeczeństwach mężczyźni i kobiety spotykają się oddzielnie, aby rozmawiać o swoich sprawach. To kwestia odrębności dwóch płci, niemożliwych do pogodzenia w przypadku, kiedy chce się znaleźć pełne zrozumienie.
Od pewnego czasu przyjaciół męczyło wrażenie, że depresja i schizofrenia stoją za progiem i cierpliwie czyhają na ich słaby dzień. Pragnęli to zrozumieć, aby nie dać się sprowadzić do parteru w czasach przyśpieszonych przemian cywilizacyjnych. Tego wieczora najwięcej uwagi poświęcili poprawie sposobu życia i pracy. Padały propozycje i sugestie.
– Musimy być zdecydowanie bardziej aktywni. Aktywność i inicjatywa to słowa kluczowe.
– To słowa wytrychy bardziej niż słowa klucze – poprawił Salomona Tadziczek, czując satysfakcję, że będąc uznawany za „wieśniaka” może skutecznie rywalizować z ludźmi z miasta. Zadra zawiści przypomniała mu o cichej rywalizacji o tożsamość od czasu, kiedy Salomon nierozważnie rzucił, że życie wieśniacze jest prostsze, łatwiejsze i mniej ambitne niż życie w mieście.
Przyjęli ustalenia.
– Nie tworzymy żadnych planów, tylko regularnie organizujemy narady. Musimy znać jedynie ogólny cel, do którego zmierzamy. Jeśli nie możemy go ustalić, to określmy przynajmniej kierunek działania. Będziemy wymieniać się myślami i podejmować inicjatywy.
Padały słowa: spotkania wirtualne, lotna brygada, think-tank, zdalna praca, model analizy rzeczywistości. Ostatnie hasło stało się wyzwaniem.
– Jak analizować rzeczywistość, która z natury jest skomplikowana, a w czwartej dekadzie stała się jeszcze bardziej złożona? – podsumował pytająco Tadziczek. – Mam brata. To człowiek wykształcony i obyty. Zajmował wysokie stanowiska, kierował ludźmi. Od czasu, kiedy przeszedł na emeryturę, powtarza mi:
– Zagubiłem się, nie rozumiem obecnego świata.
– Miałem dla niego tylko jedną radę. Musisz się odnaleźć. Rozumieć, że to, co się wokół nas dzieje to konieczność życiowa, niezbędny warunek przeżycia. Akceptować ten świat, to zgoła co innego. Nie jest to łatwe, gdyż żyjemy w czasach pomieszania starego i nowego, postępu i tradycji. Dla mnie to początki piekła.
– To tak, jakby włożyć do jednego wora prawdę i kłamstwo, potwierdzenie i zaprzeczenie, chcieć żyć a równocześnie chcieć popełnić samobójstwo – kiedy Żorż wypowiedział te słowa, popatrzyli po sobie w milczeniu. Salomon podniósł do góry kieliszek wina, jakby chciał wznieść toast, po czym zamilkł.
Odc. 12 Rozmyślania Salomona
Patrząc przez okno na zalane słońcem podwórze, milczące, bez ruchu, Salomon oddawał się wspomnieniom, licząc na to, że powrót do przeszłości go ożywi. Jak zwykle bał się, że zaraz zaśnie. W jego łatwości zasypiania było coś podstępnego, kompromitującego, następującego samoczynnie, wbrew jego woli. Kłopotliwą przypadłość kojarzył ze spoczynkiem. Jak tylko usiadł, w jego mózgu natychmiast uruchamiały się mechanizmy snu; neurony przesyłały sygnały wygaszające obrazy, dźwięki, głosy i wrażenia.
Do zakończenia szkoły średniej jego życie było ciągiem pozytywnych zdarzeń: nauka, gra w piłkę, koledzy, książki, latem kąpiele w rzece i w jeziorze oraz jazda na rowerze, zimą jazda na nartach, sankach lub łyżwach, poza tym włóczęga po lesie i nad rzeką niezależnie od pory roku. Potem przyszły lata aktywności zawodowej i rodzinnej: studia, praca, zmiany miejsca zamieszkania i podróże. Ekscytowało go to, choć też i sporo kosztowało. Miał swoją ocenę:
– Człowiek aktywny życiowo osiąga wiele, ale i zużywa się wewnętrznie. To pewne jak mur chiński.
Nie wiadomo kiedy, w jego życiu nastąpiła zmiana: częściej spotykały go przykrości, zmiany miejsca zamieszkania i przeprowadzki stały się trudniejsze, pojawiły się wypadki drogowe, które wcześniej mu się nie zdarzały, podróże stały się bardziej męczące, a nawet wyczerpujące. Kojarzył to sobie z grubsza z okresem, kiedy na świecie pojawiły się wirusy i epidemie, kryzysy polityczne, akcje protestacyjne, wojny oraz niezwykłe, zaskakujące oryginalnością wynalazki. Myślał o tym wszystkim z niechęcią, wyrażając obawy w rozmowach z Erazmem.
– Nadeszła era cywilizacyjna, w której ludzie gubią się jak nietoperze w jasny dzień. Rozum i intuicja niewiele pomagają. To coś zupełnie nowego, inna jakość. Potrzebne jest inne rozumienie świata, inne zmysły.
Kiedy zadzwonił smartfon leżący na biurku, Salomon leżał na tapczanie, patrząc w sufit i rozmyślając. Na ostry dźwięk dzwonka skrzywił się. Nie był w nastroju do rozmowy z kimkolwiek. Telefon uruchomił się automatycznie na dźwięk jego głosu:
– Salomon Ircha. Słucham. O co chodzi?
Nie było to uprzejme powitanie. Swoją niecierpliwość uznał za kolejny znak zmian utrudniających mu życie.
Odc. 13 Spotkanie u Tadziczka
Dom Tadziczka ukryty był między drzewami porastającymi płaski teren wewnątrz zakola strumienia Seco, dopływu Maleny. Miejsce wydawało się idealne, leżało na uboczu, w bardzo spokojnej okolicy. Można było głośno rozmawiać, nawet kłócić się, nikomu to nie przeszkadzało. Na podwórku pod rozłożystą lipą czekał na gości wielki okrągły stół.
Tadziczek potrafił wszystko zrobić i zreperować, był złotą rączką, artystą rzemiosła, lokalnym celebrytą. Czego się nie tknął, zamieniał w brzęczącą monetę. Mimo to nie był bogaty; niejedno zlecenie wykonywał półdarmo lub za nic, „za dobre słowo”, jak sam to ujmował. Z wyglądu też był nietypowy: wysoki, zwalisty mężczyzna ze spracowanymi dłońmi i szeroką twarzą, mrugający oczami i poruszający gęstymi brwiami, kiedy się śmiał.
Za czasów młodości lubił poszaleć, był kompanem do wypitki i do awantury. Kiedyś na terenie wielkiej budowy przemysłowej wraz z kolegami ukrył wąskotorową lokomotywkę. Mimo poszukiwań, policyjnych przesłuchań i cierpliwej pracy donosicieli, maszyny nie odnaleziono. Afera nabrała niebotycznego zasięgu; skończyła się wyrzuceniem z pracy całej straży przemysłowej oraz dyrekcji i wyrokiem więzienia dla dyrektora naczelnego. Długo tam nie posiedział, zmarł na zawał serca.
Była świąteczna sobota. Mimo sprzyjającej pogody – od strony rzeki wiało rześkim chłodem – rozmowa się nie kleiła. Tadziczek w roli gospodarza sprawował się wzorowo, usiłował to naprawić. Zapraszał do jedzenia, picia, zachęcał i żartował. Kiedy to nie poskutkowało, opowiedział historię nadzwyczajnego przemarszu żab przez jego działkę w kierunku rzeki. Trwał on dwie doby. Niezwykła historia niewiele poprawiła nastrój towarzystwa.
– Sytuacji w kraju nie sposób nawet opisać – skarżył się Żorż, największy optymista w towarzystwie. – Kraj niszczy kolejna gorączka wirusowa, społeczeństwo jest podminowane, trwa walka o władzę, w powietrzu czuje się atmosferę przewrotu. Rzeczywistość nie daje się ująć w słowa, ucieka poza krawędzie ludzkiego rozumu. Patrzysz i widzisz tylko jedno – chaos. Chcesz go opisać, wychodzi coś zupełnie innego niż zamierzałeś, niezrozumiałego. Kurwa mać! Jak tu nie przeklinać.
Odc. 14 Opowieść Tadziczka o ojcu
W oczach rodziny Tadziczek był kolekcjonerem rupieci i bałaganiarzem. Żona, tolerując z trudem jego wady i dziwactwa, zwykła powtarzać:
– Kiedy Bóg stworzył mego męża, przyjrzał mu się dokładnie, zmierzył go i zważył. Zauważywszy wady jego charakteru, uznał je za niemożliwe do usunięcia i po namyśle stworzył mu świat chaosu w domu i na podwórku, aby czuł się u siebie jak w raju.
Proboszcz parafii, serdeczny przyjaciel Tadziczka, zwłaszcza w święta podlewane alkoholem, uzupełniał jej opis, posiłkując się cytatami z Biblii. Twierdził przy tym, że nie ma najmniejszej wątpliwości, że odnoszą się one tylko i wyłącznie do Tadziczka, gdyż Bóg nie mylił się mówiąc:
– Mój świat tworzę na obraz i podobieństwo moje. Twój świat, Tadziczku, będzie równie nieuporządkowany jak ty sam. Nawet ja nie jestem w stanie tego zmienić. Amen.
Nastrój spotkania zmienił się, kiedy Tadziczek – zanurzając się we wspomnienia z dzieciństwa – podjął opowieść o swoim ojcu i świecie, jaki go otaczał. Portret ojca przedstawiał postać kompletną, żywą i sugestywną. Opowiadacz pamiętał nawet szczegóły ciała i ubioru ojca, zmarszczki pod oczami, prawą dłoń większą niż lewa oraz załamki materiału w okolicach rozporka dawno nieprasowanych spodni. O swoim dzieciństwie i ojcu Tadziczek mówił bez zahamowań, otwarcie i z taki szczegółami, że nikt nie miał cienia wątpliwości, że przedstawia szczerą prawdę.
– Rosłem, uczęszczałem do szkół, mężniałem i – nie wiedząc kiedy i jak – ulegałem wypaczeniom charakteru. Nie stało się to przypadkowo. Uległem deformacji, ponieważ zbyt długo przebywałem pod wpływem ojca. Ojciec nie był, broń Boże, zboczeńcem czy jakimś wyuzdańcem, ale był autentycznym wiejskim despotą. Był człowiekiem, który pod wpływem własnych, dotkliwych a nawet bolesnych życiowych doświadczeń uznał, że doskonale wie, jak świat się kręci, i wpajał we mnie swoje mądrości. Swoją filozofię wyrażał prostymi słowami.
-W czasie wojny życiem zwykłego człowieka kieruje najeźdźca, a w czasie pokoju władza cywilna. I jedni i drudzy chcą cię maksymalnie wyzyskać, wycyckać, wyrwać z ciebie, co się da. Rządzący czynią to niezależnie od tego, czy na nich głosowałeś czy nie. Każda władza się degeneruje; jej jedynym celem jest nachapać się i wzbogacić do trzeciego pokolenia. Dlatego nigdy nie ufaj żadnemu jej przedstawicielowi, policjantowi, prokuratorowi czy nawet sędziemu, ani też urzędnikom państwowym.
Stary Badura był naturalnym talentem muzycznym. Samodzielnie opanował sztukę gry na akordeonie i oddawał się jej bezgranicznie kiedy nachodziła go nostalgia. Grał na weselach, chrzcinach i pogrzebach, na każdej imprezie, na jaką go zapraszano. Zapominał wtedy o bożym świecie, nie jedząc nawet przez kilka dni.
– Z pogrzebami było najgorzej – opowiadał Tadziczkowi ojciec. – Nie mamy takich tradycji jak Amerykanie z Luizjany, stolicy jazzu. Wdziałem kiedyś amerykański pogrzeb. To było coś! Ośmiu muzyków, nazywano ich musik bandą, ubranych na czarno, szło za trumną dwiema kolumnami. W rękach trzymali tylko saksofony, jakby nie było innych instrumentów, i grali melodie tak skoczne, że nogi same rwały się do tańca. Myślałem wtedy, że umrzyk wyskoczy z trumny i przyłączy do zabawy.
– Ojciec kontynuował swoją egzotyczną opowieść zapominając jak zwykle, że istnieje czas i przyzwoitość, i należy w pewnym momencie skończyć – podsumował Tadziczek. – Sam musiałem przerywać jego wspomnienia.
Odc. 15 Awantury ojca Tadziczka
Namiętność wygłaszania niepodważalnych poglądów stary Badura przekazał w genach synowi, który też lubił mówić bez końca.
– Rodzice nie żyli ze sobą zgodnie. Ojciec, muzyk weselny, pogrzebowy i chrzcielny, bardzo lubił wypić. Nie byłoby w tym nic szczególnego, dziwnego czy złego, gdyby schlawszy się celowo, przez nieuwagę czy choćby z głodu, zasnął lub przynajmniej milczał. Zachowywał się zupełnie inaczej. Kiedy się upił, wracał do domu głodny i z okiem sinym od gniewu bił żonę.
– Dlaczego mnie bijesz bez powodu? – krzyczała matka, bezskutecznie usiłując wyrwać się z opresji.
– Było w tych scenach wiele bólu, krzyków i zamieszania – ze smutkiem konstatował Tadziczek. – Kiedy awantura się kończyła, matka uciekała na podwórko i z frustracji biła psa. Wywoływało to w nim reakcję warunkową Pawłowa. Za każdym razem Azor, jak tylko usłyszał krzyki w domu, podkulał ogon pod siebie, kładł uszy na płask i uciekał, najczęściej do budy, bo tam się czuł najbezpieczniej – Tadziczek dobrze pamiętał niejedną taką scenę.
Niektóre szczegóły ujawniał w dzieciństwie księdzu w czasie spowiedzi, oczekując pocieszenia. Zdarzyło się to tylko kilka razy, ponieważ swoimi niezwykłymi historiami szybko zniechęcił duchownego do siebie. Zmęczyły powtarzające się relacje o ludzkim nieszczęściu w jego własnej parafii. Tadziczek wkrótce też zniechęcił się do spowiedzi i ceremoniałów kościelnych; wydały mu się puste. Kiedy ostatecznie porzucił kościół, odradzał swoim dzieciom uczęszczania na uroczystości kościelne i lekcje religii.
Odc. 16 Hegemon i rodzice Salomona
Pod wieczór rozmowa zeszła na Hegemona. Nie lubiano go; przyjaciele zgromadzeni u Tadziczka czuli się podle pod jego rządami i nie żałowali mu słów krytyki. Podsycany alkoholem nastrój prowadził ich do wyrażania opinii nie mających odniesienia do prawdziwych przyczyn ich wrogości wobec najbardziej wpływowego człowieka w kraju.
– Bardzo się postarzał i utył. Brzuch ma jak kocioł zdezelowanej lokomotywy parowej a łeb jak dzwon. Ledwo łazi. I taki człowiek nami rządzi! Co za wstyd!
– On wykolei nasz kraj. Czuję to przez skórę.
– Niedoczekanie jego. Przydałby się sąd, który wydałby na niego wyrok i wsadził do więzienia, aby w końcu przestał okradać i rujnować społeczeństwo.
– Wcale bym się nie zdziwił, gdyby Hegemon nosił trotyl w tej swojej przepastnej teczce. Chodzi z nią wszędzie. Jest tak wielka, że prawie się o nią potyka. Po co on ciągnie ją ze sobą? Może trzyma w niej drugie śniadanie?
W nocy odwiedzili Salomona nieżyjący już rodzice. Matka jak zwykle podlewała kwiaty fusami do kawy. Było ich tak dużo w doniczce, że wysypywały się poza krawędzie. Nie widziała tego. Soczewki jej okularów były tak porysowane i wytarte, że nie sposób było cokolwiek przez nie widzieć. Okulary trzymała w torebce razem z kluczami do mieszkania, grzebykiem, chusteczką do nosa i dwiema agrafkami.
– Nie wyrzuca fusów do odpadów żywnościowych, ponieważ wierzy, że to dobry nawóz dla roślin doniczkowych – myślał Salomon, przyglądając się rodzicielce stojącej w świetle okna.
Kiedy matka zajmowała się kwiatami, ojciec Salomona udał się na ogródek działkowy nad rzeką, aby nakarmić kury. W ogrodzie kwitły już wiśnie i zieleniły zalążki malin. Trwał nastrój pełen radości i spokoju. Karmienie kur było codziennym obowiązkiem ojca, wywiązywał się z niego sumiennie. Wcześniej, z samego rana, przywiózł młóto z browaru, aby dodać kurom do jedzenia. Zbierał dla nich pokrzywy, siekał je, po czym dodawał do ziemniaków z obiadu z poprzedniego dnia wymieszanych z młótem i reszkami chleba pozostałymi po śniadaniu. Kury traktował jak dzieci wymagające troski i czułości.
Był to sen z obrazami z okresu dzieciństwa, kiedy rodzice byli młodzi i pełni energii. Tę żywość dostrzegał Salomon w ruchach i otwartych, radosnych oczach rodziców, jakby żyli w idealnym świecie. Trudy życia nie dały im się jeszcze we znaki.
Odc. 17 Kamieniarz Margraf
Po nocnej wizycie rodziców Salomon udał się na cmentarz, aby odwiedzić ich grób. Za bramą zastał tłum ludzi uczestniczących w jakiejś ceremonii pogrzebowej. Dyskretnie zapytał młodego mężczyznę o szczegóły. Chowano kobietę, ofiarę Józefa Margrafa, starszego już mężczyzny, znanego, niezwykle bogatego, kamieniarza. Była jego kochanką; sypiał z nią w drewnianej budce stojącej w rogu cmentarza, na którym od lat wykonywał prace: stawiał pomniki, odnawiał płyty nagrobne, naprawiał krzyże, odświeżał postacie świętych. Salomon widział go kiedyś na cmentarzu w kombinezonie roboczym przybrudzonym cementem i farbami.
– Mogę zrobić wszystko, co pani sobie życzy – tłumaczył starszej kobiecie – ale to będzie dużo kosztować.
Określenie „ale to będzie dużo kosztować” chodziło za nim wszędzie, było częścią jego reputacji. Oprócz tego, że był znakomitym fachowcem żyjącym z „dobrodziejstw z wiary w życie pozagrobowe”, jak sam to określał, kiedy był w dobrym humorze, był też karciarzem, dziwkarzem, pijusem i nocnym włóczęgą. Żona nazywała go zdrajcą i podlecem, a syn, zwany powszechnie Józefem Juniorem, nie chciał nawet o nim słuchać. Tak go bolało zachowanie ojca, że został policjantem, aby wyładować na ludziach nienawiść do rodzica i do świata. Pracując w policji, był szczególnie bezwzględny wobec mężczyzn przypominających mu ojca wyglądem lub zachowaniem, a nawet związkiem z cmentarzem. Mówiono o nim, że był gorszy niż ojciec. W krótkim czasie narobił sobie tylu wrogów, że wróżka, znana z przepowiadania ludziom długiego życia, w ogóle odmówiła mu wróżenia.
Kilka miesięcy później, był to koniec lutego, znaleziono go na torach kolejowych, sztywnego jak deska, z równo odciętą głową, ale nie tak, jakby przejechał go pociąg, tylko jakby równiutko odcięto ją maczetą lub ostrą siekierą. Nie miał jeszcze wtedy trzydziestu lat.
Odc. 18 Kukułka
Spóźniona wiosna przyniosła dziwne zdarzenie. Różnie je interpretowano, najczęściej jako zapowiedź czegoś osobliwego i przełomowego w przyrodzie, nowego etapu jej rozwoju. W dniu pierwszego kwietnia, nad ranem, w brzozowym gaju w pobliżu osiedla Aura, pojawiła się kukułka. Kilka minut jej uporczywego kukania zbudziło połowę mieszkańców osiedla. Musiała być bardzo blisko, gdyż Salomon, który z ciekawości otworzył okno sypialni wychodzące na lasek, miał wrażenie jakby jej głos wprost uderzał go w oczy i usta. Potem mówił jeszcze, że kiedy od strony brzozowej gęstwiny zawiał wiatr, poczuł na twarzy dziwny ptasi oddech.
– Nie od razu ją zauważyłem. Siedziała na wysokiej brzozie i była tak wielka, że jej cień wypełnił całe okno mojej sypialni.
Kukułka kukała trzysta sześćdziesiąt pięć razy bez przerwy, tyle, ile jest dni w roku. Na osiedlu Aura trzy osoby liczyły kukanie i potwierdziły; rachunek się zgadzał. W południe tego dnia okazało się, że nikt nie miał przy sobie pieniędzy z wyjątkiem nieboszczyka Jana Drobnego, mieszkańca osiedla, spoczywającego w otwartej trumnie w środkowej nawie pobliskiego kościoła. Ktoś nieznany, prawdopodobnie jakiś skruszony dłużnik, włożył mu do trumny znaczną sumę pieniędzy, których nie zdążył oddać mu za życia. Następnego dnia na nieboszczyka, a właściwie jego rodzinę, spadł istny deszcz pieniędzy: dwa wygrane losy na loterii, które Drobny wykupił tuż przed śmiercią, oraz nieoczekiwany spadek po ciotce zmarłej za granicą. Było tego tyle, że uznano go najbogatszym człowiekiem w mieście. Zanim go pochowano, tłumy ludzi przychodziły do kościoła, aby zobaczyć, jak wygląda szczęściarz. Na drewnianej twarzy nieboszczyka niektórzy dostrzegli delikatny uśmieszek ni to radości, ni to szyderstwa.
– Jego pogrzeb przyciągnął więcej osób niż pochówek ostatniego burmistrza rządzącego naszym miastem dwadzieścia lat. W ten sposób Jan Drobny stał się najbardziej popularnym człowiekiem w mieście – napisał Paweł Isik, redaktor naczelny Gazety Porannej, autor cyklu artykułów „Kradzież Chrystusa”,
Kukułka musiała złożyć jaja w wielu gniazdach, gdyż jesienią w okolicach miasta pojawiło się dziesięć razy więcej tych ptaków. Ludzie nauczeni doświadczeniem nosili już wtedy przy sobie znaczne ilości pieniędzy. Przepowiednia się sprawdziła; miasto wzbogaciło się wręcz absurdalnie, mieszkańcy nabrali światowych manier, zwykła kuchnia już im nie wystarczała.
– Stali się wyrafinowani do nieprzytomności – pisał Paweł Isik w Gazecie Porannej. – Doszło do tego, że zabijano kukułki, aby serwować wyrafinowane dania mięsne w najlepszych restauracjach miasta.
Przyjmując gości zagranicznych burmistrz opowiadał z dumą:
– Pieniędzy i kukułek mamy w nadmiarze. Nic, tylko objadać się do syta i bawić do szaleństwa, od wieczora do rana.
Odc. 19 Przemiana Żorża. W pierwszy dzień Wielkanocy zadzwonił do Salomona Żorż. Przyjaźnili się od lat. Kiedyś mieszkali blisko siebie, odwiedzali się, razem chodzili na imprezy sportowe i zabawy. Przystojniejszy i bardziej wygadany Żorż cieszył się nieporównanie większym powodzeniem u kobiet. Salomon uważał to za niesprawiedliwe, nie kłócił się jednak o to z panem Bogiem, lecz nie przestał myśleć o swojej krzywdzie.
Żorż był pełen entuzjazmu.
– Człowieku! Co ja przeżywam! Mówię do ciebie jak z przyszłości. Zjadłem solidne śniadanie, po kawałku wszystkiego. Wymienię tylko: święconki, chleb, jaja, sól, kiełbasa, szynka, chrzan, miód, pieprz, ser żółty i zwykły twaróg, babka wielkanocna, baranek z masła, do tego jeszcze sałatka warzywna i dwie czekoladki. Efekt był taki, że wybuchła we mnie bomba kaloryczna. Nie poznałem siebie. Istna eksplozja energii. Nogi same rwały się do tańca; z trudem przekonałem siebie, że nie jest to odpowiedni czas na taniec. Wpadłem do łazienki, aby przemyć twarz zimną wodą. To mi dobrze zrobiło. Podjąłem decyzję i to bez wahania, że się zautomatyzuję. Pomogła mi w tym farmakologia; łyknąłem dwie pigułki. I stało się! Nastąpiła we mnie przemiana; poczułem błyski w oczach i drżenie w klatce piersiowej.
– Na czym polega ta twoja automatyzacja? – Salomon uznał za stosowne przerwać stek szalonych wynurzeń.
– Przestałem być kunktatorem, zastanawiać się, co robię, w jakiej kolejności, czy w ogóle coś robić. Od dawna odczuwałem potrzebę zmiany tego stanu rzeczy, bo na nic nie miałem czasu. Teraz wydaję sobie polecenia, bezwstydnie krótkie i konkretne, i o to właśnie chodzi. Nie waham się, co i kiedy mam zrobić. Moja żona i teściowa są zachwycone, bo dotychczas musiały mi ciągle przypominać: – Zrób to! Zrób tamto! Nie czyść teraz butów, tylko wyrzuć śmieci! Nie myśl, tylko działaj! Teraz wiem, że pojąłem istotę rzeczy i wskoczyłem w sam środek nowoczesności.
Salomon poczuł drapanie w gardle i cicho chrząknął.
– Czy ty mnie słuchasz? – przerwał Żorż. – W jego głosie brzmiało zniecierpliwienie.
– Oczywiście, że tak. Jak możesz wątpić?!
– To dobrze. Będę mówić dalej. Najpierw zmieniłem zasady korzystania z mego smartfona. Nawiązałem z nim bliską współpracę. Nazwałem go „Bubi” i przeprogramowałem. Teraz, kiedy słyszę ciche kliknięcie, sygnał nadchodzącej wiadomości, pytam:
– Bubi, co to?
On na to, przykładowo:
– To SMS od Tadziczka Badury. Przesyła ci żart o jajku wielkanocnym.
– Wywal ten SMS – mówię – nie mam czasu na głupoty. Mam już inny stosunek do rzeczywistości.
– Czy to takie wielkie osiągnięcie konwersować ze smartfonem? Dzisiaj wszystko jest możliwe – Salomon nie wahał się okazać sceptycyzmu, aby ściągnąć Żorża z wyżyn zwycięstwa nad samym sobą i rzeczywistością.
– Tak, to wielkie osiągnięcie! – Żorż był nieposkromiony w swej żarliwości. – W ciągu trzech minut unicestwiłem szesnaście niepotrzebnych komunikatów, SMS-ów, MMS-ów, wezwań, ostrzeżeń o nadchodzących zagrożeniach klimatycznych oraz kilka ofert i propozycji. Trzeba umieć radzić sobie w sytuacjach przeciążenia informacyjnego. Inaczej rozsypiesz się w proch w jednej chwili, jak mówi poeta – Żorż zaśmiał się głośno.
W jego głosie Salomon wyczuł histerię.
– Czy ty, Żorż, dobrze się czujesz? Bo ja mam wrażenie, że coś cię napadło i nie jest to nic dobrego, tylko jakiś rodzaj szaleństwa – zapytał, nie będąc pewien czy przyjaciel się nie obrazi.
– Masz rację. Tak naprawdę to powinienem już dawno zwariować od nadmiaru bodźców. Czuję coraz częściej niepokój i swędzenie na całym ciele, jakby mrówki mnie obłaziły. Dlatego staram się zmienić swoje postępowanie. Przed naszą rozmową siostra mnie poinformowała, że na drzwiach naszego domu ktoś wywiesił kartkę: „Żorż! To nie bomba kaloryczna cię niszczy, ale świnia świąteczna. Ktoś ci ją podrzucił, ty się nią obżarłeś i bredzisz. Jesteś w niebezpieczeństwie”. Zdenerwowałem się tym niepotrzebnie. Okazało się na szczęście, że to był żart z jej strony. Powiedziała mi to, aby pokazać, że nie umiem już normalnie reagować. Nie wiem doprawdy, co o tym myśleć – w głosie Żorża brzmiało zwątpienie.
– To nowy surrealizm, Żorż. Uwierz mi. Czasy są zwariowane. Czwarta dekada to życie w świecie paradoksu i absurdu. Ludziom przewraca się w głowie. Na świecie toczą się wojny, dramatycznie pogarsza się klimat, dyktatorzy prowadzą dywersję ideologiczną, odnawiające się wirusy nieustannie błąkają się w przestrzeni, w bogatych krajach obfitość jedzenia niszczy ludzi chorobami a w biednych ludzie umierają z głodu. Eksplozja nowych technologii powoduje, że męczy nas nadmiar bodźców, czujemy się zagrożeni, jesteśmy pod presją niepewności i lęku. Sam to odczuwam. Też często nie wiem, co robić.
Odc. 20 Stolica
Superszybki pociąg wnętrzem przypominał samolot; dwa długie rzędy foteli rozdzielone wąskim przejściem. Usiadłszy pod oknem, Salomon przypatrywał się dyskretnie siedzącej obok kobiecie o bladej twarzy i falujących włosach. Odwróciła wzrok w jego kierunku.
– Dorada zmieniła się – odezwała się, jakby zgadując, że rozmówca jedzie do stolicy, aby zobaczyć jak wygląda wielki świat. – Zmienili się przede wszystkim ludzie i jedzenie. Niech pan spróbuje restaurację Big Dish. To miejsce o niewyszukanej nazwie cieszy się dobrą opinią wśród smakoszy wschodnich potraw.
Stolica zaskoczyła Salomona nowoczesnością. Wielkie wieżowce, dużo obcokrajowców, to rzuciło mu się w oczy w pierwszej kolejności. Restaurację Big Dish odnalazł nie bez trudu, klucząc po krętych uliczkach starej dzielnicy miasta. Na zewnątrz przy stoliku pod wielkim parasolem siedział młody mężczyzna w garniturze z kwiatem w butonierce. Wyglądał jakby przybył prosto z wesela. Trwał nieruchowo w skupieniu z rękami złożonymi na piersi i przymkniętymi oczami. Chyba usłyszał kroki Salomona, gdyż nie otwierając oczu odezwał się:
– Pan jest tutaj chyba pierwszy raz? Wyczułem to po pańskim niezdecydowanym chodzie. Mogę pana uspokoić: to dobra restauracja. Może nie najlepsza, ale dobra. Jest półautomatyczna; personel działa szybko i sprawnie, dbając o to, aby klient miał jak najmniej z nim kontaktu. Restauracja ma rozsądne ceny, zawsze świeższe warzywa, oferuje solidne dania. Warto spróbować.
Za wysoką ladą królowały dwie kobiety. Podszedłszy bliżej, Salomon przyjrzał im się. Miały w sobie coś majestatycznego. Stanowiły wyraźny kontrast. Jedna była tęgawa, wielka, jej ramiona otaczała kaskada włosów. Druga, znacznie niższa, w miarę szczupła, z krótko przyciętymi włosami wyglądała bardzo sportowo. Podobny owal twarzy, duże bursztynowe oczy, wyrazisty nos i usta, stwarzały nieodparte wrażenie, że są siostrami. Ubrane w identyczne bordowe tuniki z nadrukiem przedstawiającym mdlejące egzotyczne kwiaty, podkreślały powagę i godność miejsca. Obydwie mówiły z wyraźnym obcym akcentem. Odpowiadały tylko na pytania, nie dodając nawet jednego niepotrzebnego słowa. Salomon w duchu nazwał je królowymi.
Po złożeniu zamówienia i zapłaceniu kartą bankową, otrzymał pilot z brzęczykiem i instrukcją:
– Jak tylko usłyszy pan dźwięk brzęczyka, proszę podejść do lady.
Słysząc dzwoniące wokół brzęczyki, miał wrażenie pobytu na łące ulubionej przez trzmiele. Nie czekał długo. Otrzymał kopiastą porcję kaczki, dobrze podrumienionej, tłustej, solidnie podlanej sosem, z dużą ilością duszonych warzyw, wśród których przeważała delikatnie podsmażona cebula. Na osobnym talerzu leżała górka zlepionego ze sobą białego ryżu. Salomon dołożył dwie łyżki ryżu do dania głównego, spróbował i poczuł się szczęśliwy: wygląd potraw, ich nadzwyczajny smak oraz nietypowe miejsce posiłku w widokiem na kolorową ulicę z nawiązką rekompensowały męczącą podróż kilku wcześniejszych godzin. Jedząc przyglądał się, jak wiatr zrzuca z sąsiednich stolików pudełka z serwetkami. Nikt nie podnosił ich z ziemi. Była w tym jakaś symbolika niezależności i zaniedbania.
Po wyjściu z restauracji, najedzony i zadowolony, zamówił w barze kieliszek wytrawnego wina. Tak mu zasmakowało, że wypił jeszcze dwa kieliszki. Poczuwszy się raźniej, włóczył się dłuższy czas po mieście chłonąc zapachy, obrazy i ruch. Mijali go ludzie w różnym wieku, wyluzowani, ubrani swobodnie, jak się komu podobało. Panowała zupełna dowolność ubioru. Wędrowca naszły zadziorne myśli.
– Nie zdziwiłoby mnie, gdyby ktoś miał na nogach klapki, na piersiach kożuch a pod nim spodnie bermudy lub rajstopy w błękitnym kolorze. Pojęcie społeczeństwa zanikło, jego miejsce zajął indywidualizm.
Na koszulach, koszulkach z krótkimi rękawami, swetrach, kamizelkach, bluzach, co kto miał na sobie, a nawet na nagich piersiach, ramionach i udach widział napisy: „Jestem taki, jaki jestem”. „Mam prawo być sobą. Nic ci do tego”, „Satyr”, „Indywidualistka”, „Pracuś”, „Gigantka”, „Drapieżca”, „Wariatka seksualna”. Pobudzony winem, oszołomiony ludzką śmiałością i poruszony bogactwem pomysłów, na poczekaniu wymyślił nazwy dla siebie: „Gigant”, „Wyrobnik umysłowy”, „Potentat”, „Harpagon do szóstej potęgi”. Postanowił wykorzystać je zlecając wykonanie dla siebie kilku koszulek z krótkimi rękawami na gorące dni letnie. Pragnął poczuć, jak to jest być sobą bez żadnych ograniczeń i zahamowań.
Odc. 21 Postanowienie rocznicowe
Ostania rocznica urodzin skłoniła Salomona do podsumowania swojego życia. Uczynił to z czułością i sumiennością, zastanawiając się także nad przyszłością. Do oceny życiowego dorobku zabrał się fachowo, miał wprawę w analizie spraw złożonych. Korzystając z tablicy średniego dalszego trwania życia mężczyzn, obliczył, ile lat statystycznie mu jeszcze zostało. Wynik zaktualizował korzystając matematycznego modelu uwzględniającego dziedzictwo genetyczne, stan zdrowia, styl życia a nawet wskaźnik masy ciała. Zajęło mu to kilka godzin. Pierwszy wniosek był bardzo lapidarny.
– Mam mało czasu. Kiedy przekroczy się połowę życia, liczy się tylko czas i energia. Nie mogę marnować ani jednego ani drugiego. To, co mi zostało z życia, co mogę jeszcze zrobić, musi mieć znaczenie, ponieważ tylko to, co wartościowe, nadaje sens życiu. Człowiek rozumny nie może rozmieniać się na drobne.
W praktyce oznaczało rezygnację z czynności zbędnych, głupich, byle jakich, rozmów o niczym, oglądania bezwartościowych programów telewizyjnych oraz czytania książek tylko dla zabicia czasu. Nie zastanawiając się, Salomon podjął decyzję ograniczenia kontaktów towarzyskich, osobistych, telefonicznych i e-mailowych. Było ich za dużo. Zdecydował się zachować tylko najcenniejsze. Była w tym determinacja czynienia rzeczy ważnych, satysfakcjonujących, dających poczucie pełni życia. Przypomniał sobie biblijną przypowieść o dobrym gospodarzu, który rozdał sługom talenty, nakazując pomnożyć je a nie zmarnotrawić. To miało głęboki sens. W ciągu kilku minut ustalił listę osób, z którymi postanowił zakończyć znajomość. W pozostałych przypadkach określił maksymalny czas rozmowy z jedną osobą, aby niepotrzebnie nie przedłużać rozmów. Wcześniej był skłonny pobłażać sobie, jakby miał czasu na tony.
Odc. 22 Rozmowa z lekarką
Do lasu Salomon chodził codziennie. Stało się to drugim po kawie najważniejszym rytuałem jego życia. Spacery były czasem relaksu, rozmyślań i wzmacniania kondycji fizycznej.
– Żeby dobrze żyć, musisz wypełniać czas czymś użytecznym – tłumaczył sobie spacerując. Coraz częściej rozmawiał z samym sobą.
Wędrówki po lesie odbywał w poczuciu odpowiedzialności za swoje zdrowie i kondycję. Wierzył, że to on wyłącznie za nie odpowiada, a nie na lekarz. Nie wszyscy podzielali ten pogląd. Pamiętał nieprzyjemne zajście z lekarką domową. Poczuła się obrażona, kiedy przedstawił jej swój pogląd.
– Lekarz nie odpowiada za moje zdrowie. To moja odpowiedzialność. Pani jest tylko moim konsultantem i fachowcem znającym się na szczegółach organizmu podobnie jak hydraulik zna się na kanalizacji domowej. Lekarz to pomoc doraźna, najemnik, zatrudniony przez władze po to, aby obsługiwał szeregowców armii pacjentów. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, choćby dlatego, że dzisiaj lekarze nie mają czasu dla pacjenta. Pracują podobnie jak obsługa linii montażowej w fabryce samochodów, gdzie po piętnastu minutach montażysta woła: następny obiekt do obróbki!
Przeprosił wtedy lekarkę, że nie mówi tego pod jej adresem tylko całej służby medycznej. Nie powiedział całej prawdy, aby jeszcze bardziej jej nie urazić, że lekarze w większości nie mają pojęcia o swoich pacjentach: czy stosują się do ich wskazówek i poleceń, czy regularnie biorą przepisane im leki, czy przestrzegają zaleceń zdrowej diety i zdrowego trybu życia, jak sypiają i jak pracują, czy służy im wykonywana praca, jaka jest sytuacja rodzina, czy żyją w stresie i jak mogliby go zredukować.
Kiedy nagły powiew wiatru z trzaskiem zrzucił mu pod nogi gałąź, Salomon zdenerwował się:
– Pieprzyć to wszystko! Lekarze rozumieją tylko fragmenty organizmu człowieka. Wkrótce jeden ortopeda będzie specjalizować się w lewej nodze i w lewej ręce, a drugi w prawej nodze i prawej ręce. Co to za medycyna!?
Odc. 23 Kobieta na wzgórzu
Podchodząc pod szczyt porośniętego sosnami wzgórza, Salomon zauważył kobietę w czarnym, obcisłym dresie. Zbliżając się, przyglądał jej się. Była chuda, jej głowę okalały długie czarne włosy. Przypomniała mu świętą cierpiętniczkę z obrazu, jaki kiedyś oglądał w małym wiejskim kościele. Kobieta stała przed wysoką sosną z rękami rozłożonymi na boki, prawą nogą podgiętą do góry i wzrokiem utkwionym nieruchomo w przestrzeni. Wyglądało to tak, jakby ćwiczyła równowagę i opanowanie.
– Ciężkie czasy musiały ją zdeformować. Stąd jej nietypowe zachowanie – pomyślał Salomon.
Zachowanie kobiety zaintrygowało go. Podchodząc bliżej, pozdrowił ją a następnie zadał jej pytanie, aby nawiązać rozmowę.
– Nie mam czasu na rozmowę, usiłuję skoncentrować się.
Jej odpowiedź zaskoczyła go. Uznał, że zachowała się obcesowo, nie powiedziała nawet „przepraszam”.
W następnych dniach widział ją ponownie, jak z oczami wpatrzonymi w przestrzeń cierpliwie ćwiczyła koncentrację z jedną nogą zgiętą w kolanie i stopą opartą o udo drugiej nogi.
– Tylko kobieta tak potrafi tak wysoko podciągnąć nogę – myślał za każdym razem. Podziwiał ją a zarazem odrzucał, ponieważ wydawała mu się była wyobcowana, odległa i całkowicie niedostępna. Myślał o niej, szukając wytłumaczenia jej zachowania.
– Jest inna niż większość osób. Epidemie, napięcie, niepewność, kretyński postęp technologiczny i pędzący czas chyba musiały ją doprowadzić do stworzenia sobie własnego modelu zachowań.
Którymś razem, kiedy mijał ją stojącą w tej samej, niezmienionej pozie ze wzrokiem utkwionym w przestrzeni, odpowiedziała na jego pozdrowienie.
– Muszę utrzymać się w kondycji. Kondycja, dobry wygląd i zdrowie są dla mnie najważniejsze. Wszystko inne jest bez znaczenia.
Od pewnego czasu Salomon klasyfikował ludzi. Nazwał ją w duchu obsesjonistką i oznaczył numerem jeden w katalogu ludzkich typów. Pomyślał, że powinienem również siebie jakoś sklasyfikować.
Odc. 24 Psychodelik
Po źle przespanej nocy przemęczenie dawało mu się we znaki. Dla poprawy samopoczucia Salomon przyjął łagodny psychodelik, przynoszący wrażenia z pogranicza marzeń sennych, transu i medytacji. Przyjął dokładnie wymierzoną dawkę taką, jak trzeba, nic więcej, nic mniej. Nie bał się przedawkowania, używał tej substancji od dłuższego czasu. Był to popularny napój Ayahuasca sprowadzany z Peru. Zawierał dwa podstawowe składniki, hermalinę z wygotowanych lian oraz DMT z liści chacruny, które działały rozszerzająco na świadomość. Szybko poczuł się ożywiony i radosny. Spacerując po lesie zatrzymał się, aby włączyć radio w smartfonie. Leciała relaksująca muzyka. Tak się zasłuchał, że zapomniał o bożym świecie. Otrząsnął się, kiedy zauważył, że mijająca go dwójka młodych ludzi, kobieta i mężczyzna, przygląda mu się uwagą. Pomyślał, że za jego plecami przechodzi ktoś inny, kim mogliby się interesować. Obejrzał się do tyłu i na boki, lecz nikogo nie zauważył. Zignorował osobliwą parę i poszedł dalej. Uczucie bycia obserwowanym nie ustępowało. Mijający go ludzie przyglądali mu się z uwagą jakby był jakimś dziwadłem lub egzotycznym zwierzęciem w ogrodzie zoologicznym. Kiedy zauważył, że pokazywano go sobie palcami i robiono zdjęcia. tak się zdenerwował, że zatrzymał się, aby krzyknąć do człowieka bezczelnie wpatrującego się w niego z wyrazem niedowierzania:
– Czemu się gapisz na mnie jak sroka w gnat!? Nie masz nic lepszego do roboty?
Mężczyzna odwrócił się i bez słowa ruszył w drogę. Salomon mruknął coś nieprzyjaznego pod nosem. Idąc pomyślał, że uwagę spacerowiczów przyciąga jego kolorowa kurtka. Nie podobała się jego żonie, mówiła mu to kilka razy. Przypomniał to sobie i uspokoił się.
Wróciwszy do samochodu, Salomon spostrzegł, że jest dziwnie niski. Przyjrzał się sobie uważnie: miał znacznie krótsze nogi. Wyglądało to tak, jakby wrósł w ziemię. Zdziwił się, że wcześniej tego nie odczuł. Dopiero teraz zrozumiał, dlaczego ludzie tak uważnie mu się przyglądali.
Stan nóg nie zaniepokoił go. Podobnie dziwne objawy obserwował u siebie już wcześniej, choć nie w takim stopniu. Zanim wsiadł do samochodu, ułożył kijki spacerowe w bagażniku, zdjął czapkę i kurtkę, odłożył na boczne siedzenie torbę ze smartfonem, portfelem i prawie pustą butelką wody. W końcu usadził się wygodnie w fotelu kierowcy, aby uruchomić silnik. Czuł się nieco dziwnie; męczyło go tylko to, że jego nogi z trudem sięgały podłogi. W czasie jazdy nie musiał niczego robić, sterował samochodem wydając mu polecenia głosowe. Dla poprawy nastroju, po przejechaniu kilku kilometrów zatrzymał się i podciągnął fotel do przodu. W miarę dalszej jazdy wyciszał się, słuchając muzyki. Czuł, jak nogi stopniowo wracają do normy.
Odc. 25 Rozmowa z żoną
Salomon zatrzymał się przy supermarkecie i zadzwonił do żony. Oglądała swój ulubiony turecki serial. Poprosił ją, aby przerwała, bo ma jej coś ważnego do powiedzenia.
– Mam wrażenie, że nogi mi się zużyły do kolan w czasie łażenia po lesie. Wyobraź sobie, że nawet tego nie zaważyłem. Chyba przesadziłem z tym chodzeniem. Doszedłem do siebie dopiero w samochodzie jadąc po zakupy. Właśnie stoję na parkingu przed supermarketem.
– Nie pierwszy to raz i zapewne nie ostatni – odpowiedziała. – Kiedy wrócisz, będziesz mieć już gorący obiad na stole.
Żona ponaglała go, aby kończyć rozmowę, więc się rozłączył.
– Ta rozmowa nie miała sensu. Ja jej mówię o czymś ważnym, a ona wyjeżdża mi z obiadem – pomyślał z niechęcią.
Kobieta też nie była szczęśliwa z przebiegu rozmowy.
– Zupełnie oszalał. Opowiada jakieś fidrygałki o nogach wrastających w ziemię, a kiedy ja mu mówię o obiedzie, to nawet nie podziękuje.
Nie zamierzała przejmować się urojeniami, jakich mąż doświadczał od pewnego czasu. Miała mu za złe, że się nie leczył. Ale też i nie dziwiła się specjalnie, ponieważ ludzi takich jak on były tysiące. Salomon też nie był bez winy, biorąc na siebie dodatkowe obowiązki. Był przewodniczącym rady mieszkańców osiedla Aura. Ta praca nie była mu potrzebna, tym bardziej, że była wymagająca i nierzadko kłopotliwa.
Odc. 26 Szaleństwo Salomona
Salomon panicznie bał się załamania psychicznego, uznając je za niewyleczalną chorobę. Widział kiedyś takiego człowieka. Był to rolnik, który orząc pole, rozmawiał z wronami. Salomon pamiętał tamtą scenę.
– Co wy, głupie wrony, tak dziobiecie i dziobiecie tę rolę? – pytał rolnik, usiłując odegnać ptaki batem.
– A co ty, szalony rolniku, tak orzesz i orzesz tę rolę? – odpowiedziały wrony, śmiejąc się przy tym szyderczo kre, kre, kre!
Salomon wyraźnie to słyszał. Dla upewnienia się, że nie było to złudzenie, zatrzymał się, aby porozmawiać z rolnikiem. Nazywał się Roland Kwaśny i potwierdził obserwacje Salomona.
– Wyraźnie słyszałem, jak do mnie mówiły: Co ty, szalony rolniku, tak orzesz i orzesz tę rolę? Słyszałem także ich drwiący śmiech.
Kwaśny opowiadał o tym zdarzeniu swojej rodzinie, znajomym i innym osobom. Był gotów złożyć przysięgę, że jest to najczystsza prawda, gdyby mu nie wierzyli. Kilka dni później krzyczał przeraźliwym głosem, ostrzegając mieszkańców wsi przed burzą piaskową. Ponieważ mu nie wierzono, z rozpaczy przeciągnął paznokciami po twarzy, pozostawiając na niej krwawe ślady. Nazywał je drogami cierniowymi.
Zastanawiając się nad swoją niepewną kondycją psychiczną Salomona przypomniał sobie film o naukowcu obserwującym własną siostrę popadającą w chorobę psychiczną, aby opisywać w szczegółach pojawiające się kolejne symptomy jej choroby.
Kurczenie się dłoni Salomon odkrył przy śniadaniu po nałożeniu sobie na talerz kilku plastrów kiełbasy, szynki i sera. Sięgając do wiklinowego koszyczka po kromkę chleba, spojrzał na dłoń i prawie krzyknął:
– Popatrzcie na moją prawą dłoń, jaka jest malutka. Wczoraj była większa. To nie ręka, ale rączka.
Żona obdarzyła go niechętnym spojrzeniem. Jej głos brzmiał chropawo, jakby coś drapało ją w gardle.
– Salomonie! Przywołuje cię do przytomności. Twoja prawa ręka jest taka sama jak lewa czyli naturalnej wielkości. Przestań się wygłupiać. To nie przystoi w twoim wieku, zwłaszcza przy stole.
Salomon nie odezwał się, uznając, że niczego nie wskóra. Od pewnego czasu kierował się zasadą, aby nie kłócić się z nikim, szczególnie z domownikami, o sprawy małej wagi. Pomniejszenie członków ciała wkrótce objawiło się ponownie. Było to w łazience; goląc się Salomon zobaczył dwie małe rączki. Przyjrzał im się uważnie, były delikatniejsze i jakby słabsze.
Odc. 27 Przeżycia Salomona
Poza żoną i najbliższą rodziną, nikt nie wiedział o jego opętaniu. Salomon pocieszał się, że było ono nieciągłe, falowało, czasem znikało na jakiś czas, przeważnie były to godziny, ale też i dni. Najgorzej było w dni niestabilnej pogody; jego niepokój nasilał się i męczyło go uczucie, że wszyscy obserwują go dyskretnie, jak się kurczy i drwią z niego, że nie jest już pępkiem świata. O obłędzie przypominała mu niepotrzebnie dawna kochanka, kobieta o smutnie chudych nogach, zamiłowaniu do gry wstępnej oraz do starodawnej muzyki organowej. Coraz rzadziej się z nią spotykał, właśnie ze względu na uwagi, jakie mu czyniła. Niekiedy życie ciążyło mu tak bardzo, że czuł ucisk w piersiach. Miał wrażenie, że zbiera się w nim flegma i wypełnia płuca.
– Trudno jest mi oddychać. Dusi mnie wewnątrz. To chyba efekt wojny i depresji, dwóch nierozłącznych sióstr, dających się wszystkim we znaki – zapisał w swoim poufnym dzienniku.
Dla uspokojenia się uznał, że wojna będzie już stałą cechą życia na planecie, pokój zaś tylko jego przejściowym zakłóceniem.
– Musimy pogodzić się z takim myśleniem, akceptując podwyższone napięcie psychiczne – tłumaczył w domu krótkowłosej, brązowej jamnicze, nieodstępnej towarzyszce swego życia.
Od czasu pojawienia się małych rąk Salomon spał jeszcze gorzej, budził się też z większym trudem. Pojawiły się nowe koszmary nocne. Któregoś dnia nad ranem odebrał dziwny telefon. Jakiś męski głos mu wymyślał:
– Ty sukinsynu pieprzony! Albo odwalisz się od mojej żony, albo rozwalę ci ten parchaty czerep.
Kilka godzin później ten sam człowiek zadzwonił ponownie z pretensjami o utopienie przez Salomona pomiotu ślepych kotów. Poproszony o identyfikację, odłożył słuchawkę, rzucając w eter wulgarne przekleństwa.
Tego samego dnia w lesie Salomon przyglądał się ubranemu na zielono mężczyźnie, przypominającemu leśnika, który idąc obserwował przez lornetkę korony drzew i pohukiwał jak sowa. Salomon poczuł do niego niechęć.
– Udaje ornitologa a jest najwyżej kierowcą śmieciarki. Ten człowiek nie jest już sobą. Czas, aby inni ludzie też przestali udawać.
Odc. 28 Niepokojące zwierzę
Po powrocie z lasu Salomon połączył się telefonicznie z Erazmem. Od pewnego czasu widział w przyjacielu niezwykłą istotę.
– Jest wielki jak góra – myślał. – Przerasta mnie, przytłacza swoją niesamowitością.
Nie była to wielkość fizyczna, przestrzenna, ale duchowo-intelektualna, ugruntowana w spokoju, opanowaniu i niezmiennej pogodzie ducha przyjaciela.
– Co robisz? Co myślisz w tej chwili? – zapytał Salomon ni to zaczepnie, ni zachęcająco.
– A co ty robisz lub myślisz? – Erazm odwrócił pytanie, domyślając się, że coś trapi Salomona.
– W tej chwili myślę, że jestem, ale nie jestem pewien, czy to prawda. Nie jestem pewien, czy istnieję. To mi się zdarza coraz częściej. Wczoraj siedziałem na kanapie, rozglądałem się po pokoju, patrzyłem przez okno, lecz nic nie czułem oprócz ucisku w piersi. Gościła we mnie pustka egzystencjalna. Podejrzewam, że to kwestia zbyt szybkiego dojrzewania osobistego, wzmocnionego butelką wina, którą wypiłem w miłym towarzystwie, oraz pogodą, mroczną i siną niby majaczący w gorączce nieboszczyk. Czekałem, aż myśli same zbiorą się we mnie, skoncentrują, osiągną masę krytyczną, wybuchną i spowodują, że sam nie będę musiał niczego robić, ponieważ to one będą podejmować za mnie decyzje i działania.
– Dziś każdy ma jakieś problemy bardziej lub mniej wyraźne, prawdziwe lub urojone – zareagował spokojnie Erazm. – Mnie od kilku dni zagraża zwierzę. Widzę i czuję je dzień i noc. Jest to kuna domowa, zwinna, zdolna przecisnąć się przez dziurę średnicy czterech centymetrów, aby wkraść się do domku letniskowego, szopy, przyczepy kempingowej, rozrzucić resztki jedzenia i napaskudzić, a nawet przegryźć połączenia kablowe do telewizora.
Przyjaciele rozgadali się na temat kłopotliwego zwierzęcia. Kojarzyło im się z zagrożeniem, podobnym do wojny lub dyktatury sterowanej przekazami medialnymi. Wpadli w stan spekulatywnego myślenia, w którym rzeczywistość miesza się z urojeniem i fantazjowaniem. Inspirując się nawzajem marzyli, aby przewrotne zwierzę dało się ukształtować politycznie i przegryzało tylko połączenia do kanałów telewizyjnych niebezpiecznej kliki, której przekazy medialne nasączone były bakteriami wywołującymi lasowanie się mózgu telewidzów, ograniczając ich zdolność rozumienia świata.
– Oby tak się stało! – wykrzyknął Salomon z przekonaniem, wracając do siebie i do życia.
Odc. 29 Czwarta dekada przyniosła społeczeństwu Omerni falę nieoczekiwanych zdarzeń: epidemii, zapaści gospodarczych, nagłych inflacji, rozruchów ulicznych, niepewności zatrudnienia. Ludzie stawali się niespokojni, nieobliczalni, topili niepokój w wódce lub przyjmowali leki uspokajające, jedni przeprowadzali napady na banki, innych ogarniała apatia i zobojętnienie.
– Weszliśmy w okres rosnącej destabilizacji. Dziś macie pracę i dochody, jutro możecie już ich nie mieć. Zapamiętajcie to dobrze – przekonywał słuchaczy na spotkaniach autorskich Yusuf Kaplan, pisarz turecki o szybko rosnącej popularności. Uczestnicy spotkań i czytelnicy wierzyli mu, ponieważ był autorytetem, wzorem niezależności.
– To geniusz. Nie musi martwić się o pracę ani dochody, ponieważ sam sobie wymyślił jedno i drugie – tłumaczył Paweł Isik, redaktor naczelny Gazety Porannej, zainspirowany przez pisarza do stworzenia cyklu artykułów „Kradzież Chrystusa”.
Wypowiedzi tureckiego twórcy Salomon uzupełniał własnymi przemyśleniami. Rozmawiał o nich Erazmem.
– Nastały lata wyzwań, w których nie sposób jest mieć czas na zwykłą rozrywkę i przyjemności, na przyjaźnie, spotkania i bliższe kontakty z rodziną. Stopniowo stajemy się automatami kierowanymi uproszczeniami, nie zdając sobie z tego sprawy. Obcość wdziera się coraz bardziej w życie każdego z nas, otaczając nas murem więzienia nowej, technologicznej cywilizacji.
Rozmawiając często sam z sobą, Salomon nabrał przekonania, że porządkuje to jego myśli, uspokaja, tworzy wewnętrzny ład. Był przekonany, że jest to słuszne i pożyteczne. Widział w tym wyraźne korzyści. Jego samotnicze rozmowy stały się nawykiem, tak uporczywym, że w końcu zaczął wątpić, czy to mu rzeczywiście służy, czy nie jest to chorobliwe. Widząc na ulicy ludzi poruszających ustami, miał poczucie, że nie jest odosobniony: wymawiali jakieś słowa, kiwali głowami, uśmiechali się, gestykulowali. Czasem udawało mu się słyszeć, co mówili; najczęściej były to rozmowy z jakimiś osobami, których tam nie było.
– To przypadki osób z problemami psychicznymi, prawdopodobnie schizofrenią – wyjaśnił mu znajomy lekarz. – Ci ludzie mają omamy, słyszą głosy nieistniejących osób i na nie odpowiadają. To nie jest normalne, to choroba. W grę oczywiście nie wchodzą osoby trzymające smartfon w ręku lub ze słuchawkami w uszach podłączonymi do urządzenia ukrytego w kieszeni, plecaku lub torbie. Ci ludzie też poruszają ustami, stwarzając niesłuszne wrażenie, że mówią do siebie.
Kiedy światowa organizacja zdrowia uznała rozmowę z samym sobą za czynność naturalną i uzasadnioną, ponieważ redukowała on lęk, poprawiała koncentrację, ułatwiała radzenie sobie z samotnością, Salomon uspokoił się. Jedyne, co postanowił zmienić, to ograniczyć częstość i skrócić czas prowadzenia monologów.
– Po co mi tyle gadania ze sobą! – perswadował sobie. – Przecież i tak to wszystko wiem, skoro mówię do siebie. To tak, jak przekładał pieniądze z jednej kieszeni do drugiej.
Odc. 30 Sekretne zapiski Salomona
Swoje prywatne zapiski Salomon traktował z najwyższą powagą. Prowadził je wyłącznie dla siebie, niepokojąc się nawet odległą możliwością poznania ich przez kogoś niepowołanego. Pisał, zastanawiając się na każdym słowem.
„Czasy są niespokojne, dręczy mnie niepewność i zjada niepokój. Dzieje się ze mną coś dziwnego; czuję się obezwładniony jak przecięty na pół melon. Jest niedzielny poranek. Oglądam jeden po drugim programy telewizyjne, przeskakując z kanału na kanał. Wszędzie niepokojące wiadomości, katastrofy, wojny, pożary, ekstremalne susze i monstrualne powodzie. Na ekranie płonie wielka cysterna, w niebo sypią się kłęby iskier, widzę czarny dym, dociera do mnie obrzydliwy swąd spalenizny. Odrywam się od rzeczywistości. Niepokój przenika z telewizora do mego wnętrza, czuję nagły wzrost ciśnienia w głowie i gorączkę palącą ciało. Zapada ciemność; pojawia się we mnie żądza mordu, w wyobraźni widzę sztylet i rewolwer. Wyciągam przed siebie ręce, wyczuwam coś bezkształtnego, zimnego lecz niezbyt twardego. Po włosach i zagłębieniu szyi rozpoznaję, że to ludzkie ciało. Odpycham je od siebie, pragnę oddalić się od niego jak najszybciej. Znajduję się w tunelu, posuwam się w całkowitych ciemnościach, chyba samochodem, bo słyszę warkot. Myślę:
– To piekło.
Chwilę potem dochodzi mnie syczący głos ze ściany:
– Nie wyjdziesz stąd żywy.
Nic sobie z tego nie robię. Jest we mnie coś nieustępliwego, zastygłego, jakaś nadzwyczajna moc i nienawiść. Po opuszczeniu tunelu robi się jaśniej. Widzę grupkę ludzi żywo dyskutujących niedaleko skupiska maszyn do mielenia powietrza. Nazywają je wiatrakami. Urządzenia rosną w oczach. Nasila się wiatr, skrzydła wiatraków wydłużają się coraz bardziej, po kilku minutach sięgają ziemi. Orząc ją jak potężne pługi ciskają kamienie w kierunku pobliskiego osiedla. Widzę walące się dwa wiejskie domy; po podwórkach biegają przerażone zwierzęta. Stado kur zapalczywie dziobie się nawzajem, walczą pędzone morderczym instynktem. W jednym z domów wybuch pożar.
– To szaleństwo – ryczy nadbiegający z wiadrami mężczyzna, zapewne właściciel domu. Jest masywnie zbudowany, ale to tylko złudzenie. W rzeczywistości jest to cherlak z wielką głową i ramionami wypchanymi watą. Poznaję ją po białych kłaczkach rozlatujących się po podwórku, przypominających kaszę manną. Są chyba jadalne, gdyż nadbiegające kury rzucają się na nie chciwie, walcząc ze sobą o każdy strzępek”
Odc. 31 Płachta i egzorcysta
Wieczorem Salomon powiesił na ścianie naprzeciwko swego biurka czerwoną płachtę. Wyobraził sobie, był właściwie przekonany, że jest to płachta na byka, taka sama lub podobna do kapy, jakiej używają torreadorzy. Miała na niego działać stymulująco, skłaniać do działania, szarży na przeciwnika lub przeszkodę, bez wahania, aby zabić. Pragnienie zabójstwa, zadania komuś śmierci, umacniało się w nim stopniowo.
– Jest silne jak … Szukał słowa porównania, lecz mimo wysiłku nie mógł go znaleźć. – Inni mordują, dlaczego ja nie miałbym też tego spróbować? Dlaczego miałbym kogoś żałować, jeśli odebranie mu życia przyniosłoby mi ulgę? – warknął, przyglądając się z uwagą czerwonej plamie na ścianie.
Usłyszał w sobie wewnętrzny głos, coś w nim protestowało. Domyślił się, że to sumienie. Salomon wdał się w bójkę słowną z głosem krzyczącym, aby nie popełniał zbrodni. Czerwona płachta bezwzględnie zachęcająca do zabójstwa oraz sztywny lecz wyraźny głos wewnętrzny nagle stali się wrogami, ścierającymi się jak dwa przeciwstawne fronty wojny, zło i dobro, Szatan i Bóg.
Po południu Salomon udał się do kościoła, aby spotkać się z księdzem egzorcystą, o którym słyszał, że będzie przebywać kilka dni w gościnie u proboszcza parafii. Chciał z nim porozmawiać na temat szatana, opętującego ludzi najmniej się tego spodziewających. Ksiądz, wysoki i chudy, przypatrywał mu się uważnie spoza okularów, po czym zapytał:
– Czy pan nie jest chory? Czy pan sam nie jest opętany?
Spotkanie z egzorcystą Salomon opisał kilka godzin później w swoim poufnym notatniku.
„Rozmowę pamiętam we wszystkich szczegółach. Nic mu nie odpowiedziałem, patrzyłem tylko nieustępliwie prosto w jego oczy. Wdaliśmy się w dyskusję o egzorcyzmach. Przebiegała coraz bardziej otwarcie i szczerze. Nagle, w jednym olśnieniu, nabrałem przekonania, nie wiem skąd, chyba była to intuicja, że ksiądz jest demonem opętania. Przyjrzałem mu się wtedy ze szczególną uwagą: wysoki, wychudły, ślady pozostałości dawnej urody, przystojna, uduchowiona twarz, oczy wyraziste, przenikliwe, zabójcze. – W sutannie ukrywa swoje ciało i grzechy – pomyślałem. Wyobraziłem sobie jego nagie ciało pod sutanną, cienkie, rzadko owłosione nogi, duży brzuch, jak u wszystkich osób duchownych oddających się władzy dobrego jedzenia, picia i próżniactwa. – Ci ludzie nie wymagają wiele od siebie. Żyją popędami – pomyślałem i oderwałem oczy od mego absurdalnego rozmówcy, aby rozejrzeć się po ścianach bocznej nawy kościoła. Nie wiem nawet, kiedy tam się znaleźliśmy.
Odc. 32 Zwierzę i jezioro
Odc. 32 Zwierzę i jezioro
Rankiem Salomona przytłaczała niemoc, poruszał się jak mucha w pułapce rzadkiego kleju, po południu odradzał się, wracały mu siły i chęć życia. Marzył aby złamać niekorzystny układ niedobrych cech genetycznych i fatalnych nawyków. Każda wymówka do działania była dobra, jeśli tylko stwarzała szansę poprawy sytuacji. Tego ranka był to telefon od Erazma, zapraszającego go do ukrytego w lesie domku letniskowego, nawiedzanego przez nieznane zwierzę. W drodze do celu przyjaciel ujawnił szczegóły.
– Od kilku dni pojawia się w moim letniskowym domu jakieś zwierzę. Ostatnim razem słyszałem wyraźnie jak jakież żywe stworzenie chodzi po podłodze górnej kondygnacji, czymś szeleści, prycha i charczy. Nie było to miłe przeżycie. Co ciekawe, nie pozostawiło po sobie żadnych śladów. Domyślam się, o co chodzi. Od pewnego czasu w domku nie ma myszy. Po prostu znikły. Czytałem, że to efekt pojawienia się kuny. Domyślam się, że w domku grasuje kuna domowa, niezwykle przebiegły i niebezpieczny szkodnik. Czy ty wiesz, że kuna potrafi przegryźć kabel elektryczny, jeśli stanie jej na przeszkodzie. Zagrożona może zaatakować człowieka, rzucając się mu prosto w twarz.
Wieczorem Salomon zapisał w swoim pamiętniku:
Przeszukaliśmy domek od dołu do góry, nie znajdując żadnego dowodu przebywania w nim zwierzęcia. Kuna znikła; na płacie śniegu leżącego na dachu pozostały tylko niewyraźne odbicia jakby małych łapek.
Ponieważ w domku było wyjątkowo zimno, zupełnie jak na zewnątrz, gospodarz rozpalił ogień w piecyku. Temperatura podnosiła się bardzo powoli. Aby się rozgrzać udaliśmy się nad jezioro. Przeraziłem się, jak bardzo się skurczyło, prawie znikło. Idąc wzdłuż brzegu natknęliśmy się na właściciela jeziora i otaczającego je terenu. Pierwszy odezwał się do nas. Wyglądał niepewnie; mimo zimna miał rozpiętą niedbale kurtkę, brudne buty zimowe i potargane włosy.
– Jezioro wysycha w zastraszającym tempie. To turyści z miasta wypijają z niego wodę, ponieważ jest wyjątkowo czysta. Ci mieszczanie nie mają pojęcia, jak żyje i odradza się przyroda i jak bardzo jest krucha. Brak im też umiaru; przyjeżdżają tu i nabierają wody w butelki, butle, kanistry wielkie jak walizy, w co się da. Jest jej coraz mniej. Ludzie to zabójcy przyrody. Nie sposób ich upilnować.
Odc. 33 Czartowski świat
W środku tygodnia naznaczonego wielkimi trzęsieniami ziemi na dwóch kontynentach, jak domek z kart zawalił się również świat Salomona. Przynajmniej tak to wyglądało na początku. Najpierw nie mógł zwlec się z łóżka, rozglądał się nieprzytomnie, przeklinał mętną szarość otaczającego świata, przytaczającą atmosferę i podłe wieści. Wlanie w siebie kilku kubków kawy niewiele mu pomogło. Swoją fatalną kondycję przypisał wiadomościom radiowym i telewizyjnym; których uważnie słuchał w nadziei, że pobudzą jego mózg do pracy poprzez zaciekawienie lub wyobraźnię. Stało się odwrotnie. Zewsząd płynęły złe wiadomości: dyktatorzy podnosili głowy, aby wypowiadać groźby, trwały bombardowania niewinnych ludzi, na granicach spokojnych państw pojawiły się czołgi. Również w sąsiedztwie nie było lepiej. Syn dyrektorki lokalnej szkoły, głuchy od urodzenia, miał wypadek. Zjeżdżał na nartach w ustronnym zimowym kurorcie, kiedy osunęła się na niego lawina. Wszyscy słyszeli, jak nadchodzi i szybko zjechali jej z drogi, tylko on jeden nic nie słyszał. Na szczęście przeżył. Salomon znał go bardzo dobrze, podobnie jak jego matkę, która była jego nauczycielką. Postanowił odwiedzić poszkodowanego w szpitalu. Kiedy wrócił, powiedział dyrektorce:
– Milczy, nie chce otworzyć ust, nie odezwa się nawet do lekarzy i pielęgniarek. Ratownicy, którzy go przywieźli mówili, że musiał być zdrowo pijany, aby zignorować ostrzeżenia lawinowe. To okropne.
Dyrektorka zdenerwowała się tak bardzo, że złapała się za serce, musiała usiąść. Twarz jej nabrzmiała i zsiniała. Kiedy Salomon zaproponował wezwanie pogotowia, odmówiła zdecydowanym ruchem ręki. Posiedziała nieruchomo kilka chwil, po czym wybuchła:
– Wszystko to jest pomieszanie z polataniem. Łajdactwo jest wszędzie. W polityce dno, ciągle nowe oszustwa i oskarżenia o wyciąganie pieniędzy z kasy państwowej. Ludzie u władzy kradną na potęgę. Tym, którzy ujawniają ich malwersacje, grożą powybijaniem zębów, otruciem lub więzieniem. W dodatku pojawił się nowy wirus, kilkadziesiąt razy bardziej zaraźliwy niż ten z ostatniej pandemii. Chińczycy coś ukrywają. Wszyscy się tego domyślają, ale nikt im tego nie powie w oczy. Ludzie znowu będą umierać jak muchy. Czart rządzi światem!
Salomon przestraszył się. Zapisał potem w pamiętniku.
– Świat przewraca się do góry nogami. To najspokojniejsza kobieta, jaką znałem. Myślałem, że za chwilę zacznie przeklinać jak pijak wyciągnięty z rynsztoku. Jeśli ona fiksuje, to nie wiem dokąd zamierzamy!
Odc. 34 Rozmowa z Rodanem
Poznali się na przyjęciu z okazji pierwszego wiosennego oblotu pszczół, w dzień słonecznej, bezwietrznej pogody. Na podniosłe spotkanie w pasiece zostali zaproszeni przez wspólnego przyjaciela-pszczelarza. Jak tylko ich sobie przedstawiono, Salomon poprosił Rodana o powtórzenie imienia, sądząc, że się przesłyszał.
– Rodan to nie tylko nazwa rzeki, ale i imię męskie. Dziwne, bo dziwne, nic na to nie poradzę. Jest już za późno. Nie będę skarżyć matki i ojca, że nadali mi takie imię.
Rozmawiali ze sobą kilka minut i od razu się polubili. Rodan stał się dla Salomona przewodnikiem duchowym w kwestiach Boga, wiary i religii. On sam to bagatelizował.
– Nie przesadzajmy z moja rolą. Dla osoby o królewskim imieniu Salomon mogę być bardziej protezą duchową niż nauczycielem.
Temat wojny nasunął się Salomonowi w czasie spaceru po lesie ze smartfonem. Zawsze słuchał tej samej radiostacji. W audycji mówiono o konfliktach zbrojnych zalewających wszystkie kontynenty. Pełne ekspresji słowa redaktora przemieniły się w obrazy tak wyraziste, że Salomon doznał szoku. Dochodząc do szczytu pagórka rzadko porośniętego drzewami poczuł nagle, że jest ostrzeliwany ze wszystkich stron z broni maszynowej, czołgów i haubic. Kiedy seria pocisków przeszyła jego ciało, poczuł tylko szarpnięcie. Nie czując bólu ani nie widząc krwi, słyszał tylko własny rechotliwy śmiech, szydzący z wrogów usiłujących go unicestwić. W oddali widział postacie przemykające między chaszczami. Jedna z nich ruszyła w jego kierunku, zatrzymała się i patrzyła na niego rozszerzonymi z gniewu oczami. Był to mężczyzna w średnim wieku w żołnierskim mundurze w plamiaste wzory maskujące, przypominające fragmenty blachy wykonanej z połyskliwego materiału. Daszek jego czapki był ostro przegięty w prawą stronę, z boku widoczny był wypchany plecak wojskowy, w rękach mężczyzna trzymał karabin z długą lufą wyposażony w lunetę. Ten dziwny człowiek wyglądał i poruszał się jak manekin. Salomon zauważył grymas nienawiści na jego twarzy i wykrzywione usta, kiedy skierował lufę karabinu w jego głowę.
Przerażony Salomon oderwał wzrok od prześladowcy, odwrócił się i drżącą ręką wyjął z kiszeni smartfon, aby połączyć się z Rodanem. Rozpaczliwie potrzebował rozmowy, odtrutki na szaleństwo, jakie go osaczało.
– Rodanie! Pomóż mi! Chodziłem spokojnie po lesie słuchając radia, kiedy w jednej chwili znalazłem się w środku działań wojennych. Otoczyła mnie rzeczywistość jakby wzięta z futurystycznego obrazu. Jakiś szaleniec do mnie mierzył z karabinu, prosto w twarz. Chcę zapytać cię, jak może wyglądać człowiek przyszłości, bo mnie kojarzy się w postaci manekina, tułowia z rękami i nogami, które można odczepiać i przyczepiać, z organami wewnętrznymi podlegającymi wymianie podobnie jak części w samochodzie, lodówce czy telewizorze. Mam wrażenie, że świat wyobrażeń przeniknął świat realny. O co tu chodzi?
Rodan podjął temat z taką lekkością, jakby nigdy nie rozprawiał o niczym innym.
– Te dwa światy już od pewnego czasu przenikają się nawzajem. Zagubieni w pędzie codziennego życia nie dostrzegamy jednak tego. Ja regularnie widzę tego rodzaju ludzi na ulicy. Oni już istnieją. Na pierwszy rzut oka wyglądają zupełnie jak ty lub ja. Dopiero kiedy przyjrzysz się uważnie, to widzisz, że jest to dobrze skonstruowany człekokształtny robot. Coraz trudnej jest coś takiego odróżnić od tradycyjnego, że tak powiem, człowieka, ponieważ ci ludzie zachowują się zupełnie jak my. Dopiero jak coś w takim osobniku zaskrzypi, zadrgają mięśnie twarzy lub pojawi się na niej wyraz szalonego entuzjazmu lub nieposkromionego gniewu, wtedy widzisz, że jest to robot humanoidalny. Istnieją również tak zwani połówkowcy; w części są to – biologicznie rzecz biorąc – istoty ludzkie, w części twory oparty na inżynierii genetycznej i sztucznej inteligencji. To prawdziwa mieszanka składników biologicznych, elektronicznych i mechanicznych. Kiedy któryś z elementów ich organizmu zepsuje się, wymienia się go na nowy. Nie jest to już problemem, ponieważ wszystkie organy człowieka, serce, nerki, płuca, śledziona, nawet kości i tkanki, są już dostępne jako części wymienne. Przeżywamy przełom w nauce i życiu nie zdając sobie z tego sprawy.
– Co z tego wynika? Co powinniśmy zrobić w takiej sytuacji? – Salomon poczuł się jeszcze bardziej zagubiony.
– Obawiam się, że niewiele. Możemy chyba tylko protestować. Taka deformacja człowieka to występek przeciwko Bogu, który stworzył życie i ma do niego wyłączne prawo. Tak rozumiem Biblię. Dla mnie to prawda równie oczywista jak dziura w ziemi wyrwana przez bombę.
– Masz rację. Rzeczywistość miesza się z nierzeczywistością, a świat fizyczny ze światem wirtualnym w sposób trudny do rozdzielenia. Dokąd to wszystko zmierza?
– Cywilizacja, drogi eskulapie wiedzy tajemnej – kontynuował Rodan – zmierza w nieznanym kierunku. Nikt nie jest w stanie nad nią zapanować, ponieważ ludzie, być może każdy z nas, jest gmatwaniną dobrych i złych cech. Człowiek jest zdolny do największej dobroci, łącznie z poświęceniem własnego życia, jak i największej podłości. Co najgorsze, jest nieposkromniony w swej chciwości, głupocie i okrucieństwie. Historia wyraźnie to pokazuje. Czy słyszałeś o tym strasznym małżeństwie pracującym w rzeźni w Australii? Pokłócili się ze sobą. Mężczyzna zniknął. Kiedy policjanci przybyli do ich domu, zobaczyli ściągniętą z niego skórę suszącą się na wieszaku podwieszonym na górnej ramie drzwi. To czysta makabra. Kobieta uczyniła to z nienawiści.
Odc. 35 Rodan i Biblia
Salomon zastanawiał się, co odpowiedzieć.
– Martwię się. Chyba każdy z nas jest zdolny do czynów, o jakie nigdy by siebie wcześniej nie posądzał. Nie znamy siebie samych. Tak naprawdę, to nie wiemy, na co jest nas stać, jeśli chodzi o wybór między dobrem a złem.
– O tym wszystkim mówi Biblia. To jedyne źródło pewnej wiedzy o nas – Rodan skierował rozmowę na swój ulubiony temat. Był pasjonatem Biblii, znał ją w szczegółach, cytował rozdziały i wersety. Udzielał odpowiedzi na najtrudniejsze pytania jakby miał je nagrane w pamięci. Wydawało się, że o Bogu wie nawet to, skąd się wziął i jak kieruje wszechświatem. Salomon raz czy dwa razy próbował testować wiedzę Rodana, ale się poddał.
W młodości Rodan był najemnikiem i walczył na kilku frontach. Po wycofaniu się ze służby wojskowej stał się miłośnikiem Biblii oraz znawcą nowoczesnych technik powietrznych. Wszystko, co poruszało się w powietrzu, satelity, stacje kosmiczne, drony, samoloty i pociski, pasjonowało go. Kiedyś Salomona poniósł entuzjazm.
– Człowieku! Ty chyba znasz się na wszystkim, co się kiedykolwiek poruszało oraz porusza w powietrzu i w kosmosie.
– Co masz na myśli?
– Pterodaktyle z odległych epok, ptaki, owady, latające ryby i komety.
– Trochę przesadziłeś. Nie jestem panem Bogiem.
Odc. 36 Przebaczenie
Kilka dni później Rodan zadzwonił do Salomona, aby przeprosić go za swoje zachowanie, kiedy ten oczekiwał od niego pomocy przerażony tym, co zobaczył i czego doznał w parku. Rozmawiali o miłości, Bogu i przebaczeniu. Rozmowa dziwnie usposobiła Salomona, ogarnęła go wprost niezwykła łagodność. Był przekonany, że gdyby w trakcie awantury ktoś uderzył go w policzek, on nadstawiłby drugi.
Następnego dnia, widząc w lesie dobrze zbudowanego mężczyznę, wyglądającego jak były wojskowy, wyobraził sobie, że ten go napadł w celu pobicia i ograbienia.
– Masz, bij! – zachęcał agresora. – Wyładuj na mnie swoją opętańczą złość!
Dwa dni później zachował się podobnie, lecz z nieoczekiwanym skutkiem. Dwa wyrostki, jeden pryszczaty, drugi z niewielką szramą na policzku, obydwaj przyzwoicie ubrani, zepchnęli go z jego nowego roweru. Był jego dumą: przerzutka piętnastobiegowa, samopompujące się opony, noktowizor i kilka innych bajerów. Na bagażniku miał torbę z laptopem z najnowszymi grami komputerowymi „Śmiertelna Wojna Czołgów” i „Superszpieg Gotyk”. Zamiast przerazić się lub co najmniej zdenerwować aktem nieoczekiwanej agresji, leżąc na ulicy, prowokował ich.
– Kopcie, mnie, bijcie, jeśli sprawia wam to przyjemność! Wezmę na siebie te ciosy. Ale wam i tak to nie pomoże rozładować złych uczuć. W trudnych czasach wszystkich dręczy nadmiar bodźców i stresu, i ludzie łatwo wpadają w gniew. Wybraliście niewłaściwą drogę, bo wasze ofiary będą się na was mścić i nie jestem pewien, czy jutro ktoś silniejszy was nie pobije, odbierze wam mój rower oraz laptop
Pryszczaty młodzieniec kopnął Salomona w klatkę piersiową i w głowę, sycząc przez zęby:
– Odżywiaj się lepiej, człowieku. Przejdź na wegetarianizm lub na weganizm, teraz to jest w modzie. Będziesz wtedy w lepszej formie i zamiast pobłażać napastnikom, wyjmiesz metalową rurkę zza pazuchy, aby sprawić im łomot.
Po tych słowach napastnicy wybuchnęli rechotliwym śmiechem i odeszli, pozostawiając Salomona w spokoju, nie ruszając roweru ani laptopa. Wieczorem, na balkonie, patrząc w gwiazdy i słuchając głosów owadów i ptaków szczególnie aktywnych o tej porze, Salomon fantazjował na temat ludzkich zachowań i charakterów.
Odc. 37 Wyznania Salomona
Swoimi ekstrawaganckimi wizjami i niepokojami Salomon nie dzielił się z nikim. Wyjątkiem był Erazm, którego uważał za najbardziej zrównoważonego człowieka pod słońcem i darzył wyjątkowym zaufaniem, czasami także Rodan, w którym cenił głębię wiary w Boga. Od pewnego czasu traktował rozmowy Erazmem jak terapię, pozwalającą mu zrzucić z siebie niejasne niepokoje i odczucia.
– Widzę siebie, Erazmie, w innych ludziach a ich w sobie. Zachowują się tak jak ja, mówią moim głosem, myślą podobnie. To mnie uspokaja. Niekiedy jednak zaskakują mnie, kwestionując moją tożsamość, pytając, kim ja właściwie jestem. Wtedy zadaję sobie pytanie: Kurwa mać, o co tu chodzi? Ponieważ nie znam odpowiedzi, niejednokrotnie wyrywa mi się z ust ciężkie przekleństwo, z tych samych ust, które minutę wcześniej były pełne i słodkie jakby je posmarowano leśnym miodem.
Pewnej nocy Salomon wyznał swojej siostrze, samotnej i niezamężnej, trzymającej się z dala od ludzi, że nie radzi sobie z samym sobą. Opisał swój stan posługując się językiem poezji i dramatu, twierdząc, że cierpi na gangrenę umysłu i przeżywa zapaść psychiczną.
– Mój niepokój bywa tak głęboki jak studnia artezyjska na pustyni, gdzie żyją tyko skorpiony a wielbłąd pojawia się raz na sto lat, aby zostawić swój wyschnięty szkielet jako ostrzeżenie, że pustyni i słońca nie można lekceważyć.
Po tym wyznaniu kilka razy budził się w nocy z rękami i nogami wykręconymi jak w ataku paralitycznym, bardziej zziębnięty i spazmatyczny niż niemowlak polany zimną wodą. Aby się uspokoić, zapalał światło i błądził wzrokiem po suficie i ścianach w poszukiwaniu muchy, komara lub pająka, na których mógłby skoncentrować uwagę. Nie mogąc znaleźć pocieszenia, czuł się jeszcze bardziej beznadziejnie.
– Potrzebuję pomocy! – zawołał kiedyś wściekły na siebie a także rozżalony na Boga, że naznaczył go takim losem. Miał też żal do rodziców o marność swojej kondycji, skutkującej skłonnością do niepokoju i szalonych zachowań.
Siostra starała się odwieść go od takiego myślenia.
– To nie jest ani twoja ani ich wina. Na pewno starali się, chcieli jak najlepiej, sami uwikłani w ciąg ewolucji, sięgający wieki i tysiąclecia wstecz, do dziadków, pradziadków, prapradziadków, a na samym początku może nawet do małpy człekokształtnej … jeśli w nią wierzysz.
Absurdalna myśl o początkach ewolucji, odniesiona do najbliższej rodziny, poprawiła mu humor do tego stopnia, że zaczął energicznie poruszać rękami i nogami dla pobudzenia krążenia krwi oraz nadania sprężystości ciału.
Odc. 38 Salomonowy hazard
W grach liczbowych i loteriach pieniężnych Salomon brał udział raczej sporadycznie, bardziej z nawyku niż z przekonania, że jego zakład kiedykolwiek wypali i przyniesie mu sensowny dochód. Nie był hazardzistą; nie było jednak tak, że nie wierzył w swoje szczęście. Grał w miarę regularnie, nie wydając zbyt wiele. W tej regularności i oszczędności wyrażała się jego urzędnicza natura, osobnika przywiązującego wagę do porządku, systematyczności i oszczędności sił i środków.
Do kolektury totalizatora Sigma zgłosił się jak zwykle w czwartek po południu, aby wypełnić kupon na piątkowe losowanie. Przy okazji sprawdził kupon z poprzedniego tygodnia; oczy zaokrągliły mu się ze zdumienia. Nie mogąc uwierzyć w swoje szczęście, sprawdził wynik jeszcze dwa razy. Los uśmiechnął się do niego; w udziale przypadła mu skumulowana główna wygrana ostatniego ciągnienia loterii pieniężnej Sigma. Była to masywna kwota jak na jego potrzeby i oczekiwania. Uznawszy, że chwycił szczęście za nogi, nie wiedział, co myśleć i co robić. Postanowił uczcić niezwykłe wydarzenie dobrym posiłkiem i kilkoma kieliszkami najlepszego szampana w dobrej restauracji a przy okazji zastanowić się, na co przeznaczy pieniądze. W drodze do lokalu myślał intensywnie. Jego nastrój prysł jak bańka mydlana, kiedy zobaczył na ulicy mężczyznę niezwykle podobnego do dawnego kolegi z pracy, który niegdyś mu wyznał, że wysoka wygrana na loterii doprowadziła go do waśni z rodziną a w końcu do bankructwa.
– Pamiętaj, Salomonie! Ktoś, kto wygrywa naprawdę duże pieniądze, musi powiedzieć sobie „Żegnaj, spokojne życie!”. Nieoczekiwana fortuna najczęściej okazuje się nieszczęściem gorszym niż ciężki wyrok więzienia. To nie jest czcza gadanina, tylko przestroga!
Wieczorem Salomon nie myślał o niczym innym, jak o skutkach nieoczekiwanej wygranej. Słowa przyjaciela wydały mu się nie tyle ostrzeżeniem, ile przerażającym proroctwem. Przed północą nie miał już złudzeń, że rodzina będzie miała mu za złe, jeśli uczciwie nie podzieli się z nią pieniędzmi, może nawet uznać go za wroga i znienawidzić.
Po otrząśnięciu się z pierwszego szoku, dla którego nie szukał nawet wytłumaczenia, Salomon zaczął rozpatrywać różne opcje i snuć plany. Pierwszą myślą było zrezygnować z pracy i potajemnie wyjechać w nieznanym kierunku. Pomyślał o wycieczce dookoła świata. Przychodziły mu do głowy także inne pomysły. Wszystkie rozbijały się o niepokój, czy jest to w ogóle możliwe, czy nie zrujnują go nieubłagane oczekiwania rodziny, aby pomóc jej finansowo. I nie chodziło o pożyczki, ale o darowizny. Był tego pewien, ponieważ niejeden raz w przeszłości deklarował swoje altruistyczne przekonania filantropijne oraz ofiarność wobec najbliższych. Wyrzucał teraz sobie nieostrożne słowa i deklaracje z przekonaniem, że był beznadziejnie głupi.
Odc. 39 Plan i zaskoczenie
O słuszności swoich założeń Salomon upewnił się, sondując opinie kilku znajomych. Zadawał im pytanie, czego oczekiwaliby od osoby z najbliższej rodziny, która wygrała na loterii naprawdę duże pieniądze. Ich wyjaśnienia nie pozostawiały mu złudzeń, że spotkałby go identyczny los jak przyjaciela, który z bogacza stał się bankrutem.
Po dwóch dniach i nocach męczącego namysłu Salomon podjął decyzję ukrycia przed rodziną wygranej na loterii. Wymyślił w tym celu historię z sobowtórem. Przetestował ją na siostrze, osobie najbardziej mu życzliwej.
– Chyba zauważyłaś, że w ostatni czasie jestem niespokojny. Czuję się zagrożony. Od pewnego czasu otrzymuję telefoniczne żądania i groźby. Ktoś na mnie dybie. Podejrzewam, że ktoś myli mnie z jakimś niezwykle bogatym człowiekiem, do którego widocznie jestem podobny. Obawiam się porwania w celu wymuszenia na mnie okupu. To mnie przeraża. Będę chyba musiał wyjechać gdzieś w nieznane strony, aby sytuacja się uspokoiła lub wyjaśniła. Myślę, że może to potrwać rok lub nawet dłużej.
– Ty chyba oszalałeś! – krzyknęła siostra. – Masz jakiś podły cel na myśli, skoro chcesz zniknąć z naszych oczu. Mnie nie oszukasz! Coś ukrywasz przed nami!
Reakcja siostry wstrząsnęła Salomonem. Poczuł się zapędzony w kozi róg, załamał się. W nocy napadły go drgawki, pocił się i drżał. Nie był w stanie otrząsnąć się z niepokoju. Długo modlił się, czekając na wybawienie. W duchu liczył na to, że zdarzy się coś nieoczekiwanego, co skieruje jego życie ponownie na drogę stabilizacji duchowej.
ROZDZ. 2 YUSUF KAPLAN I JEGO PROROCTWA
Odc. 40 Spektakl pisarsko-czytelniczy
Yusuf Kaplan, pisarz turecki uznany przez międzynarodowy związek dramatopisarzy za najwybitniejszą osobowość literacką dziesięciolecia, wtargnął w życie Omerni prawem kaduka. Dwa plebiscyty czytelnicze pokazały, że jest najbardziej poczytnym pisarzem w kraju, w którym wcześniej mało kto o nim słyszał. Jego powieści z pogranicza kryminału, obyczajowości i fantastyki miały w sobie coś tajemniczo emocjonującego, podobnie jak jego postać. Brodaty, poważny, tęgi mężczyzny potrafił zaskakiwać błyskotliwością rozumowania, ciętością wypowiedzi i sposobem poruszania się, zaprzeczającym solidności ciała.
„Wystarczyło sto lat, aby ziemia stała się piekłem dla ludzi, zwierząt i przyrody. Latami ignorowano zmiany klimatyczne i niszczono środowisko naturalne. Polując dla przyjemności lub dla zysku dokonano eksterminacji licznych gatunków dzikich zwierząt. Pojawiły się masowe epidemie, które nie sposób było okiełznać, ponieważ zglobalizowany człowiek sam je roznosił po wszystkich kontynentach. Ludzie nie poznawali siebie; wielu zamieniło się w barbarzyńców bez uczuć i wyrozumiałości. Pojawiły się zmanipulowane genetycznie hybrydy człowieka i zwierzęcia; część z nich przemieniła się w bestie. Odważni stawali się tchórzami i łajdakami; jednostki wyrafinowane w przebiegłości i manipulacji przejmowały władzę nad społeczeństwem. Świat pogrążył się w oparach urojeń, absurdu i makabry. Nikt nie umiał tego zrozumieć ani rozsądnie wytłumaczyć. W końcu, po latach bezprawia i potworności codziennego życia nadeszły dni bezchmurnej pogody. Wydało się, że jest to początek nowego, lepszego świata. Ale tak nie było. Kiedy na jednym kontynencie słońce paliło ziemię, na drugim powodzie znosiły wsie i miasta z powierzchni ziemi. Tam, gdzie ludzkość przeżyła, kobiety mężnie dochodziły swoich praw a mężczyźni dziecinnieli. Trzecia płeć umacniała swoją pozycję, zmieniano konstytucje i kodeksy, uwzględniając jej prawo do życia i szczęścia. Świat nurzał się w oceanie zaburzonej psychiki i absurdu”.
Tymi słowami Yusuf Kaplan zakończył prezentację swojej najnowszej książki „Poza czasem”. Podniósł wzrok znad mównicy i rozejrzał się po sali. Słuchacze podobni do bezwolnych kukieł siedzieli nieruchomo z opuszczonymi ramionami. Nikt nie podniósł głowy, kiedy zapaliło się światło i salę zalał strumień tysięcy lumenów. Nikt się nie poruszył. W powietrzu zawisła martwa cisza.
Aby przerwać złowrogi nastrój, prowadzący spotkanie Karol Cydry, znany dziennikarz i recenzent literacki, wyjaśnił, że Yusuf, tureckie imię wielkiego pisarza, oznacza „Józef, Bóg mu pomaga” a Kaplan znaczy po prostu „tygrys”.
– W tureckiej tradycji nadawania imion to niezwykle udana kombinacja, silna i przemawiająca do wyobraźni i wiary.
Odc. 41 Śmierć na sali
Yusuf Kaplan wychodził z sali z poczuciem zadowolenia. To była udana prezentacja. Na spotkanie przybyło więcej osób niż się spodziewał, sala była pełna, a on powiedział, co miał powiedzieć. Szok i śmierć miłośników jego literatury obecnych na sali nie zrobiły na nim wielkiego wrażenia. Nie zaskoczyły go. Był przekonany o niezwykłej, szokującej wymowie swojej najnowszej książki. To była powieść o niezwykłe hipnotycznej mocy i zdolności kreowania rzeczywistości.
Zbliżając się do drzwi wyjściowych zwrócił głowę w kierunku swego asystenta.
– Żal mi ich, ale to im nie pomoże. Jest już za późno. Nikt nie przywróci im życia. Wiedzieli, co czynią, przychodząc na spotkanie ze mną. Wiedzieli, co się wcześniej działo na takich spotkaniach.
Pisarz klasnął dłońmi, dając znak, aby wyprowadzono przed nim kolorowy sztandar z ciężkiego granatowego brokatu z wyszytym złotymi nićmi napisem „Abstrakcja, Absurd, Horror”. Były to symbole jego pisarskiej tożsamości.
– To, co nastąpiło na spotkaniu Yusufa Kaplana z miłośnikami jego twórczości to była inscenizacja teatralna – napisał następnego dnia Karol Cydry w elektronicznym wydaniu „Gazety Porannej”. Byłem naocznym świadkiem tego zdarzenia, wiem co się stało.
– To nie była inscenizacja teatralna – protestowali dziennikarze. – Do domów nie wróciła większość miłośników literatury Kaplana, obecnych na spotkaniu. Policja już prowadzi śledztwo. Podejrzewamy manipulację ludzkim życiem, jakiś potworny eksperyment.
– Prawda ma dwa oblicza. I jedni i drudzy mają rację, tylko nie wiemy w jakich proporcjach – skomentował psycholog społeczny w debacie telewizyjnej „Wydarzenia Kulturalne”.
Jadąc przez miasto w kierunku lotniska Kaplan czuł duszący dym z kominów kremacyjnych niosący swąd palonych ciał ofiar epidemii. W swej płodnej wyobraźni nie wahał się budować nastroju katastroficznej depresji. Była obecna w powieściach, które zdobyły mu świat.
– W Omerni ludzie jak wszędzie indziej poruszają się po omacku szukając ratunku. Wydaje mi się, że ich rozumiem. To nie takie proste orientować się w labiryncie różnych zdarzeń, kiedy ich interpretacje są sprzeczne ze sobą. Wielu naszych współplemieńców żyje w mglistym bagnie rzeczywistości, mistyfikacji i urojeń, nie będąc nawet tego świadomym. Może to i lepiej? – rzucił głośno do nieodstępującego go osobistego sekretarza Dufa, kiedy dojeżdżali do lotniska.
W samolocie Kaplan podyktował mu swoje przemyślenia:
„W okresie pandemii, kiedy wirus zbiera największe żniwo, ludzie inaczej myślą o śmierci. Śmierć tanieje. Niejeden rząd frymarczy nią w duchu swych ciemnych interesów, do głosu dochodzą matacze nie wierzący w wirusa. To zwolennicy hazardu, miłośnicy rosyjskiej ruletki. Dla nich wirus stanowi coś w rodzaju podniety a nie prawdziwego zagrożenia. Czują się silni i wielcy. Sprawiedliwość dosięga tylko tych z nich, którzy sami umierają jako ofiary przekonania, że szczepionka jest bardziej zagrożeniem niż ratunkiem. Dla nich refleksja przychodzi zbyt późno, niewiele też zmienia w myśleniu pozostałych blagierów. To ludzie o umysłach pogmatwanych i bezdusznych jak badyle porażone jesiennym mrozem”.
Sekretarz Duf był małym, zasuszonym mężczyzną, cieszącym się życiem w cieniu wielkiego twórcy, wiernym jak dawni Janczarzy swojemu dowódcy. Popatrzył na pryncypała z uznaniem zanim odczytał podyktowany tekst. Na życzenie mistrza dokonał kilku korekt.
Odc. 42 Przepowiednie Yusufa Kaplana
W skrytości przed społeczeństwem, wyjątkiem był tylko Duf, osobisty sekretarz pisarza, Yusuf Kaplan wytrwale pracował nad własną wizją przyszłości kraju i świata. Przyszłość pasjonowała go, wydawała mu się niepewna a nawet mroczna, co pobudzało jego i tak już rozbujaną wyobraźnię. Swoje wyobrażenie tego, co ma nastąpić, budował w oparciu o najnowsze badania naukowe, nie unikał jednak wiedzy ezoterycznej, tajemnej, dotyczącej praw rządzących rozwojem ludzkich cywilizacji oraz przyrody.
– Yusuf Kaplan to dociekliwy badacz, osoba krytyczna, zdolna zaufać nie tylko poglądom naukowców ale także przekonaniom bliższym Bogu niż człowiekowi. Chętnie wzoruje się na Nostradamusie. To wiele wyjaśnia – były to słowa Dufa, sekretarza, asystenta i powiernika wielkiego pisarza.
Na wizję Kaplana składało się pięć powiązanych ze sobą przepowiedni. Zapytany przez dziennikarzy, jak rodzi się przepowiednia, odpowiedział:
– Jest to proces złożony i nie zawsze zrozumiały nawet dla mnie samego. W moim rozumowaniu jest jednak niezmienna logika. Najpierw zgłębiam istotę zjawiska, którego ma dotyczyć przepowiednia, jak na przykład klimat, przyroda, władza czy technologia. Następnie rozbieram to na komponenty, z których każdy daje zrozumienie innego aspektu materii poddawanej analizie.
– Jakie komponenty ma pan na myśli? – dociekali dziennikarze.
– Jest ich cztery. Są to: natura zjawiska, jego struktura, dynamika oraz kierunek rozwoju. Chodzi oczywiście o najbardziej złożone zjawiska, takie jak wspomniany już klimat czy władza.
W oczach zagorzałych miłośników jego twórczości literackiej Kaplan w rekordowym czasie urósł do rangi proroka. Osoby niechętne kojarzeniu go z religią, wiarą lub Bogiem, preferowali nazywać go jasnowidzem lub profetą. Pytany o uczucia dotyczące jego rosnącej popularności w nowej roli odpowiadał:
– Nie ubiegam się o takie zaszczyty, ale jeśli zostanę uznany za proroka, nie będę się wzdragać ani krygować, tylko przyjmę ten tytuł z pokorą, ponieważ jest on równocześnie nagrodą jak i wyrokiem.
Pierwsza przepowiednia Kaplana dotyczyła wojny na kontynencie. Po dziesiątkach lat pokoju mało kto liczył się z takim zdarzeniem, odrzucono więc ją jako nieuzasadnione, ponure, wręcz kasandryczne widzenie przyszłości.
Paweł Isik, redaktor naczelny Gazety Porannej, nie widział wielkiego pisarza w nowej roli. Komentarz redaktora poczytnego dziennika był krótki i zniechęcający.
– Yusuf Kaplan mętnie, a co najmniej niewyraźnie, przedstawia swoje proroctwa. Opis jego pierwszej przepowiedni, tej dotyczącej wojny kontynentalnej, jest mało konkretny, pomieszany, ubrany w liczne odniesienia. Do mnie to nie przemawia.
Dziennikarze krajowi i zagraniczni, koledzy po fachu Isika, przypisywali jego niechęć tureckiemu pochodzeniu pisarza-jasnowidza.
Odc. 43 Profesorska opinia
Profesor Zybe też nie przedstawił nadzwyczajnej opinii o Kaplanie w roli jasnowidza.
– Yusuf mówi o prawdopodobieństwie pewnych przyszłych zdarzeń; każdy to potrafi, ale to nie są proroctwa. To literat a nie naukowiec, jasnowidz czy prorok. Oprócz prognozy wojny kontynentalnej ma on także inne przesłania dla ludzkości. Mój asystent zanotował fragmenty jego wypowiedzi. Nie było to zbyt klarowne ani spójne. Wymienię tylko niektóre.
Normy i zasady postępowania społecznego zaczną się rozmijać: stare staną się bezużyteczne, nowe dopiero będą musiały się narodzić. Będzie to oznaczało anomię. Mężczyźni będą stopniowo tracić swoją tradycyjnie wysoką pozycję rodzinną, społeczną i polityczną na rzecz kobiet. W miarę degradacji mężczyzn, kobiety będą się uaktywniać, będą szybciej awansować, przejmując role mężczyzn. Staną się silniejsze, także fizycznie, oraz bardziej wyraziste społecznie i politycznie, nawet agresywne. Być może nastąpi powrót matriarchatu. W wyniku ciągłych zmian tworzących atmosferę niepewności pojawi się silna władza, być może dyktatorska. Co do religii i wiary, jedno jest pewne: kościoły jako organizacje będą rozpadać się a następnie reintegrować, ale już w odmiennej formie. Poza tym nastąpi eksplozja nowych technologii, dewastacja przyrody i załamanie się klimatu, w wyniku czego ostatecznie wyginie wiele gatunków zwierząt. Co będzie dalej, tego nikt nie wie.
ROZDZ. 3 WIEKORZĄDCA WASYL IBRAGIM
Odc. 44 Władza bez granic
Spokojna wymiana opinii w Dyskusyjnym Klubie Książki w Waligórze przemieniła się w burdę, kiedy pojawił się temat, kto rządzi światem, a jeśli nie rządzi, to kto ma największe szanse ku temu. Awanturę zainicjowała kobieta, przypominająca skromnym ubiorem szarą myszkę, zaskakując pozostałe osoby wyrazistością i radykalnością poglądów.
– Zadecyduje o tym ewolucja. To ona wyłoni najsilniejszego, najbardziej bezwzględnego i przebiegłego władcę, prawdziwego samca, który nie będzie odczuwać żadnych zahamowań. Nie będzie tam miejsca na współczucie, trup będzie padać gęsto. Taka jest prawdziwa natura ludzkiej cywilizacji.
Rozgorzała dyskusja. Uczestnicy przekrzykiwali się nawzajem zupełnie jak uczniowie podekscytowani nagłym wyjściem nauczycielki z klasy.
– Na pewno masz kogoś na myśli – zasugerował jeden z dwóch mężczyzn, osobnik o bladym obliczu i wystającym brzuchu istoty długo i intensywnie karmionej ziemniakami.
– Na pewno masz na myśli Wasyla Ibragima, wielkorządcę Techyry, który każe siebie nazywać imperatorem, a którego my nazywamy dyktatorem lub satrapą. To dziwny człowiek. Na pierwszy rzut oka postać skromna, nie rzucająca się w oczy, nieco pajacowata. Ten człowiek zachowuje się jak właściciel trzystu wielkich kamienic, który dysponując prawdziwym imperium nieruchomości łasi się na skład z narzędziami, napada na niego, aby go okraść i zdewastować unicestwiając po drodze pracowników. Krew mnie zalewa, kiedy o nim myślę!
– Wasyl Ibragim to osobnik kuty na cztery nogi, kłamliwy i podły. To typ zupełnie bez serca. Żyje wojną, karmiąc się mięsem armatnim. Przejrzyjcie mu się uważnie: sztywna sylwetka, kamienna twarz, zimne spojrzenie, lewa ręka drżąca pod stołem, jakby ściskał w niej rewolwer.
W ciągu kilku tygodni w Omerni rozgorzała publiczna dyskusja na temat Ibragima i jego wojennych awantur. Powszechnie go potępiano, życząc sobie i światu, aby zniknął równie szybko jak się pojawił. Paweł Isik, człowiek znany z pobożności, autor cyklu artykułów „Kradzież Chrystusa” w Gazecie Porannej, zaskoczył swoją zawziętością.
– Najlepiej gdyby Ibragim został ukrzyżowany podobnie jak łotr Gestas na Golgocie, złorzeczący Jezusowi i drwiący z niego.
Kilka dni później, jakby dla złagodzenia swojej zawziętości, Isik opublikował wywiad udzielony mu przez służącą, znaną jako Zinajda R, pracującą niegdyś dla Ibragima w jego pałacu prezydenckim.
– Wielkorządca Ibragim nie jest już taki silny jak dawniej, ale jest wciąż nieubłagany i zacięty. Cuchnie mu z ust. Chyba dlatego, że rzyga trupami po nocach. Powiedział mi to zaufaniu jego nieżyjący już osobisty lekarz.
Zinajda R, pracująca kilkanaście lat w pałacu prezydenckim, była niewiele lepsza od swego pana. Jak ustalił Isik, służyła mu w charakterze pokojówki i donosicielki oraz ciała do potajemnego wyładowania namiętności seksualnych, kiedy miał na to ochotę.
Wypowiedzi Zinajdy R nie sposób było sprawdzić, ponieważ kobieta znikła po udzieleniu wywiadu. Nikt jej już nie widział, w rodzinnej wiosce pozostał po niej tylko nagrobek ze zdjęciem. Inna wersja jej losu była taka, że wielkorządca zapłacił jej za oddanie i służbę wielkie pieniądze, z którymi uciekła do Londynu, gdzie kupiła sobie zasobny dom w dobrej dzielnicy i nawiązała kontakty z dworem królewskim. Mówiono, że służyła rodzinie królewskiej jako źródło informacji, jak postępować w kontaktach z Wasylem Ibragimem, człowiekiem dysponującym nieograniczoną władzą w Techyrze.
– Ta historia tylko z pozoru jest nieprawdopodobna. Przecież to już zaawansowany wiek dwudziesty pierwszy, okres sztucznej inteligencji, podboju kosmosu i powszechnej dewastacji środowiska naturalnego. Żyjemy w czasach niesamowitości, w których zaufana służąca i podręczna kochanka człowieka stojącego u szczytów władzy może odegrać naprawdę niesamowitą rolę – skomentował profesor Zybe, od pewnego czasu pasjonat badań nad metodami rządzenia bez wahań i ograniczeń.
Odc. 45 Początki władzy
Pod hasłem uwolnienia kraju z jarzma korupcji Wasyl Ibragim dokonał zamachu stanu, określając go jako spontaniczną rewolucję obywatelską, i obalił rząd oskarżany o sprzyjanie korupcji. W jego miejsce utworzył nowy, nazywając go rządem postępowo-patriotycznym. Sam nim kierował, obejmując na początek trzy stanowiska: premiera, ministra spraw wewnętrznych i ministra spraw zagranicznych.
Leżąc w łóżku, Wielkorządca lubił wspominać tamten burzliwy czas. Wygłosił wtedy serię przemówień, mobilizujących naród do pozytywnego myślenia o jego przywództwie.
– Celem mojego rządu jest nie tylko wyplenienie korupcji, największego wroga uczciwości i sprawiedliwości, ale i podniesienie społeczeństwa na najwyższy poziom rozwoju. Jest to wielkie i niełatwe zadanie, ponieważ na drodze stoją ludzie chciwi i drapieżni, nie cofający się przed niczym, aby móc znów okradać społeczeństwo. Będę z nimi walczyć z całym zdecydowaniem, bezwzględnie stosując prawo. Potrzebuję tylko waszej wiary i waszego poparcia.
Naród zareagował pozytywnie. W wielkich miastach i prowincjonalnych miasteczkach Techyry odbywały się wiece poparcia dla Wasyla Ibragima, prasa rozpisywała się na jego temat, telewizja i radio prowadziły obszerne programy wychwalające jego zdecydowanie i prawomyślność. Rząd przedstawiał co kwartał wskaźniki spadającej korupcji. Kilka szybkich procesów sądowych pokazało, że premier nie żartuje. Jego przeciwnicy, oligarchowie, którzy zdobyli wielkie majątki, opuszczali w popłochu kraj, znikali lub umierali w okolicznościach, które z wielką starannością badała policja. Najczęściej był to ciężki wypadek drogowy, wybuch gazu w mieszkaniu lub samobójstwo w wyniku depresji. Wszystko działo się bardzo szybko i w pewnym porządku. Kilka dni później, najczęściej rano, w miejscach publicznych pojawiała się klepsydra ze zdjęciem zmarłego. Jeśli był to ktoś znany i ceniony, na zdjęciu miał laurowy wieniec na głowie.
Najbardziej cieszył Wielkorządcę fakt powszechnej akceptacji jego rządów, które opozycja nazywała dyktaturą. On sam określał ją mianem kłamliwej i zdegenerowanej. Władza Ibragima była udana i skuteczna, naród błogosławił go za zwalczanie opozycji. Zwolennicy wielkiego przywódcy chwalili go wyrażając opinię, że w dobrze rządzonym państwie opozycja stanowi tylko utrudnienie dla rządu.
Wielkorządcy chętnie pomagały też kobiety, którym obiecał zrównanie w prawach z mężczyznami, wynagrodzenie za pracę domową oraz wielki bukiet róż od państwa w każdą rocznicę ich urodzin. Nastawionych patriotycznie obywateli oraz wojskowych zjednał sobie obietnicą, że upokorzy sąsiedni kraj, Sartonę, szantażującą naród Techyry uparcie powtarzanym hasłem „U nas wszystko jest najlepsze. Nikt nam nie dorówna”. Wielkorządca obiecał wtedy:
– Wspólnie zniszczymy ich pogardę dla nas. Władze Sartony to faszyści nienawidzący naszego dumnego narodu.
Media powtarzały jego słowa tak często, że społeczeństwo Techyry serdecznie znienawidziło Sartonę i wszystko co się z nią wiązało. Wyrażano przekonanie, że Sartona wybiła się gospodarczo głównie dzięki dostawom z Techyry nowoczesnej technologii hodowli bydła domowego, stanowiącej podstawę ich gospodarki.
Odc. 46 Zgnilizna
W ciągu roku od zdobycia przez Wielkorządcę pełni władzy stosunki między ludźmi wyraźnie się popsuły. Wrogość zagościła w miejscach, gdzie nikt jej nie widział ani się nie spodziewał: w kościołach, między państwami, między organizacjami i instytucjami, szkołami i klubami, między przechodniami na ulicy i sąsiadami. Uczucia odrazy i nienawiści udzielały się także zwierzętom. Właściciele psów zwracali uwagę, że ich pupile były nagle atakowane przez inne psy lub same atakowały. Spotkało to sąsiadkę Tadziczka, farmera od pokoleń, człowieka zwanego „Złotą Rączką”, zdolnego przeniknąć każdy problem i znaleźć dla każdego rozwiązanie. Widząc niezwykłe zdenerwowanie kobiety, Tadziczek starał się ją uspokoić.
– Wczoraj pani Reks, on jest taki spokojny, naprawdę kochane zwierzę, rzucił się nagle na innego psa. Nigdy nie widziałem u niego takich kłów, zupełnie jakby przemienił się w lwa lub tygrysa. Mieszkam od dziecka na wsi i jestem przyzwyczajony do różnych zachowań zwierząt, ale jego zachowanie zupełnie mnie zaskoczyło. Nie wierzę w Szatana, ale wyglądało to na nieczystą sprawę. To jakieś nowe szaleństwo. Miejmy nadzieję, że szybko przeminie.
W północnych, chłodniejszych regionach Omerni, pojawił się wkrótce silny zapach zgnilizny. Zastanawiano się, czy przyczyną mogły być zmiany klimatu. Sprawa okazała się poważniejsza niż sądzono, ponieważ fetor pojawiał się w nowych miejscach i przybierał na intensywności. W powietrzu wisiała zapowiedź nieszczęścia, którego nikt nie potrafił zdefiniować.
– Tego rodzaju zgnilizna jest nie do zaakceptowania w dobie cywilizacji, rozumu i miłości bliźniego. Czasem mam wrażenie, że śmierdzi trupem. To odrażające. – stwierdził Wasyl Ibragim, uznając fetor za znak, że na świecie dzieje się coś wyjątkowo niedobrego.
Swoje przekonanie wyjaśnił publicznie, mówiąc krótkimi, zwartymi zdaniami. Był znany z dosadności i bezpośredniości.
– Świat po prostu gnije. Nie cały, ale w dużej części. Jest niepomny przyzwoitości, tradycji i historii. Jak w takich warunkach można zapewnić sprawiedliwość i dobrobyt, których każdy człowiek pragnie równie serdecznie jak osesek matczynej piersi wypełnionej ciepłym mlekiem!?
Przemówienie transmitowały wszystkie środki medialne republiki Techyry. Wielkorządca obiecał, że przedstawi propozycję, jak przeciwdziałać nowym zagrożeniom.
Odc. 47 Ibragim ogłasza igrzyska
Dwie kolejne noce Wasyl Ibragim słyszał w sobie silny głos, rodzaj natchnionej intuicji, nakazujący mu uczynić coś znaczącego dla poprawy sytuacji w kraju i na świecie.
– Coś, co będzie stanowić ogólne dobro. Przecież ty to potrafisz! – brzmiało to jak ostateczna instrukcja i dyrektywa.
Po naradzie z zaufanymi doradcami: premierem, szefem sztabu generalnego oraz dwoma wielkimi przemysłowcami, podjął decyzję. Ogłosił ją przemawiając do Zgromadzenia Narodowego, wybieranego co cztery lata przez obywateli Techyry.
– Wszyscy kochamy prawdę, sport i wojsko. Dlatego podjąłem decyzję organizacji Igrzysk Polityczno-Militarnych. Ich celem jest przywrócenie w stosunkach międzynarodowych równowagi między dobrem i złem, rozumem i bezsensem, aby ostatecznie przerwać zjawisko gnicia, które obrzydliwie się rozpleniło.
Pytany przez dziennikarzy, jakie konkretnie kroki podejmie kraj, odpowiedział uśmiechając się triumfalnie:
– Od razu aktywnie włączymy się do rozgrywek. Nie musicie się angażować, tylko mi pomagajcie. Ja będę podejmować decyzje w imieniu narodu. Zwyciężymy!
Zgromadzenie Narodowe było instytucją powszechnie szanowaną, Wielkorządca miał do niego wyjątkowo życzliwy stosunek. Swoje przemówienia wygłaszał z powagą i tak przekonująco, że posłowie chętnie się z nim zgadzali. Tego dnia powiedział:
– Pamiętajcie o swojej roli. Traktujcie ją poważnie, ale nie przywiązujcie się do stołków i stanowisk. Po co wam to? Musicie być na luzie, swobodni, bez obciążeń. Tak się lepiej myśli i łatwej podejmuje trudne decyzje. Musicie mieć trzeźwe głowy, aby mi pomagać w naprawie świata.
Innego dnia wyłożył Zgromadzeniu nowoczesną teorię rządzenia. Jego przemówienia były krótkie, dosadne i doskonale zrozumiałe.
– Zacznę od pytania: Czym jest rząd i rządzenie? I od razu odpowiem: – Rząd to rząd. W tej chwili jest, za chwilę już go może nie być. Każdego członka rządu można w dowolnym momencie wymienić, jeśli się nie sprawdza. W naszym kraju nie brakuje ludzi utalentowanych. Wy jesteście tego dobitnym przykładem!
Przy jeszcze innej okazji wyłożył swoje zasady wiary i polityki.
– Cenię ludzi sumiennych i uczciwych. Sam taki jestem. Za dobre czyny wynagradzam, za złe karzę. I niech nikt nie mówi, że kiedykolwiek się pomyliłem lub nie miałem racji. To, że nigdy nie słyszeliście głosów protestu, jest potwierdzeniem prawdy moich słów.
Odc. 48 Wielkorządca myśli o igrzyskach
Świat obserwował Igrzyska Polityczno-Militarne z zapartym tchem. Dyskutowano gorąco, kto i jak zagrał, mądrze czy głupio, skutecznie czy nieskutecznie, kto się kogo boi i w jakiej konkurencji. Wielkorządca lubił rozmawiać na te tematy z doradcami, premierem i szefem sztabu generalnego. Nazywał to wielką polityką. Miał o niej bardzo specyficzną opinię.
– Wielka polityka musi być dobra skuteczna, co znaczy, że musi integrować w mężczyźnie ludzki i zwierzęcy wymiar jego osobowości. Jedynie to zapewnia jej skuteczność.
Zasady Igrzysk były proste. Przywódcy państw uczestniczących w igrzyskach zapraszali się nawzajem, aby omawiać wyzwania i sytuacje kryzysowe. Organizowano także konferencje międzynarodowe, aby rozwiązywać nabrzmiałe problemy polityczno-militarne, których nie udało się rozwiązać drogą dwustronnych negocjacji. W tych spotkaniach najbardziej aktywny był Wielkorządca, lubiący przyjmować w swoim pałacu ludzi ważnych, rozumnych i dobrze ubranych: prezydentów, premierów, ministrów, generałów oraz prezesów wielkich firm.
Rankiem sobotniego dnia Wielkorządca leżał w łóżku i z nudów obserwował sufit koło okna. Nie zdziwił się, kiedy zobaczył kapiące z niego złoto, ponieważ był krezusem i to nie byle jakim, ale jednym z najbogatszych na świecie. Oswoiwszy się z widokiem złotych kropli pomyślał, co zje, kiedy wstanie z łóżka i co będzie robić później, po czym wrócił myślą do Igrzysk Polityczno-Militarnych.
– Chyba powinienem wycofać z nich Techyrę, bo wiem, że nikt ze mną nie wygra.
Swoimi przemyśleniami podzielił się dwa dni później z doradcami oraz kilkoma generałami.
– Oj, głupi ci moi przeciwnicy, głupi. Wygrywam z nimi wszystkie potyczki. Tak dać się wpuszczać w pułapkę zagrań polityczno-militarnych. Ostatnio poruszyłem pół świata moim oświadczeniem, że nie podoba mi się obecny porządek prawny i trzeba by go zmienić. Wystarczy tylko ich nastraszyć. Teraz piszą, dzwonią i przyjeżdżają do mnie, błagając o pokój. A ja przecież tylko żartowałem.
– Eh, Wielkorządco! To efekt twojej odwagi i przebiegłości. Jesteś doprawdy niesamowity! – zachwycali się doradcy i generałowie.
Wielkorządca zapragnął objąć ich, tak jak stali, elegancko ubranych i poważnych, dla wyrażenia uznania za ich spostrzegawczość i życzliwość, ale rąk mu nie wystarczyło, tak wielu ich było. To go trochę rozdrażniło. Nie dał jednak niczego poznać po sobie.
Odc. 49 Oblicze Wielkorządcy
Wielkorządca stał w łazience przed lustrem o pozłacanych ramach z motywem różowych i niebieskich kwiatów lotosu i rozmyślał. Lubił chwile samotności i spokoju. Miał wtedy czas na snucie planów. Własny wizerunek w tle sprzyjał zachowaniu poczucia nadzwyczajności chwili. Przyglądając się swojej głowie, którą rzadko oglądał z tak bliskiej perspektywy, cienkim ustom, solidnemu nosowi i rzedniejącym brwiom, dostrzegł na skroniach wieniec laurowy, podwójny, przetykany złotymi pasmami. Nie zdziwił się.
– Świat kręci się wokół mojej osoby. Owinąłem sobie wszystkich ludzi znaczących, władców i potentatów, wokół palca wskazującego i mogę nimi kręcić jak młynkiem – pomyślał z satysfakcją.
Patrząc na palec wskazujący odruchowo dotknął nim policzka. Poczuł zgrubienie. Przypomniał sobie ostatnią operację plastyczną, jaką przeszedł dla poprawy samopoczucia. Kiedy po zagojeniu się ran i zdjęciu opatrunków, zobaczył swoją twarz w lustrze, chciał dać w mordę chirurgowi. Nie chodziło tylko o nierówności na twarzy, która miała być bardziej niż idealna, ale o coś gorszego. Od czasu tej operacji nazywano go Botoksem. Powiedział wtedy swojemu asystentowi:
– Tego typa należy natychmiast odsunąć od zawodu, raz na zawsze. Profesor! Sława naukowa! Przecież to zwykły konował, nie odróżniający skalpela od noża. Los z pewnością go pokarze jak amen w pacierzu.
Nie minęły dwa tygodnie jak prasa doniosła, że słynny profesor chirurgii plastycznej, operujący Wielkorządcę, wpadł pod samochód.
– Widocznie nie dowidział lub zabrał nie te, co trzeba okulary – Wielkorządca zaśmiał się cicho do siebie. Śmiech zabrzmiał mu w uszach jak nieprzyjemny skrzek żaby nad stawem, w którym o mało co nie utonął w dzieciństwie. Chwilę patrzył na ogłoszenie w gazecie, po czym zmiął ją w poczuciu zgniatania twarzy człowieka, który go zdeformował i ośmieszył.
Od tej pory Ibragim śmiał się do siebie coraz częściej. Poruszał przy tym nieznacznie wargami, prawie niezauważalnie. Kiedy spoglądał na pracowników, wydawało mu się, że nie patrząc na niego widzą jego poruszające się usta i słyszą wewnętrzny śmiech, i to wydaje im się dziwne.
– Na pewno mają mnie za nienormalnego – myślał.
Nie zamierzał o to pytać. Wiedział, że zaprzeczą i będą gorliwie zapewniali, że wygląda i zachowuje się bez zarzutu. To dawało mu wiele do myślenia o naturze ludzkiej i powstrzymywało przed okazywaniem pełnego zaufania nawet tym osobom, którym powinien całkowicie ufać, ponieważ strzegli jego życia, zdrowia i dobrego samopoczucia, tego, co było dlań najcenniejsze, oprócz władzy.
Odc. 50 Opinie o Ibragimie
Nie wszystkim podobały się decyzje i postępowanie Wielkorządcy, nie wspominając jego twarzy. Nie wiadomo dlaczego za granicą wiele osób uważało, że jest kłamliwa. Ci, którzy to mówili, musieli serdecznie go nienawidzić. Wiedział to aż nadto dobrze, choć otaczające go osoby, nawet przyjaciele, skrzętnie to przed nim ukrywali. Obywatele Techyry dziwili się takim poglądom ludzi za granicą, ponieważ dobrze znali Wielkorządcę z jego licznych wystąpień publicznych oraz tego, co o nim pisano i mówiono w krajowych mediach.
– Wielkorządca Wasyl Ibragim jest niezwykłym człowiekiem. Jest pozytywnie nastawiony do świata, miłuje pokój, honor i ojczyznę, jest doskonałym dyplomatą, uwielbia szybkie pojazdy i ceni przyrodę, w szczególności ryby i ptaki – taki obraz przywódcy kraju regularnie powielała telewizja państwowa Tuba TV. Nikt nie miał powodów, aby w to wątpić. W swoim pałacu Wielkorządca miał trzy wielkie akwaria a w ogrodzie ogromną wolierę, pod którą żyły w naturalnych warunkach ptaki domowe i egzotyczne. Miał tylko jedną słabość: nie znosił, kiedy ktoś mu przerywał lub miał inne zdanie. Obywatele chętnie mu to wybaczali, rozumiejąc, że każdy wielki człowiek ma prawo do słabości.
Rolę i znaczenie Wasyla Ibragima dla kraju jasno określił biolog, wnuk Aleksandra Czuringa, słynnego przyrodnika. Jego słowa trafiły do serc rodaków.
– W życie naszych obywateli Wielkorządca wnosi ciepło, serdeczność oraz wiarę w przyszłość. Jest ona utkana z cudownych baśni ludowych i heroicznych czynów przeszłości słodszych dla człowieka bardziej niż najwspanialsza gruszka klapsa.
– Takiego przywódcę jak nasz Wielkorządca chciałby mieć każdy naród– mówili między sobą ludzie w domu, na spotkaniach towarzyskich i firmowych, także na ulicy. Byli z niego dumni.
Odc. 51 Narada u Wielkorządcy
Marzenia Wielkorządcy znały tylko osoby cieszące się jego zaufaniem. Zdobycie jego zaufania nie było łatwe, gdyż Wielkorządca obdarzając ludzi ufnością i wynagradzając ich szczodrze, wiele też od nich wymagał. Niekiedy, chroniąc ich przed ich własnymi słabościami, zabierał im samoloty, aby w chwili szaleństwa, nietrzeźwości lub odurzenia narkotycznego nie wyjechali za granicę, gdzie mogliby ulec deprawacji. Własną rodzinę Wielkorządca trzymał z dala od wszystkiego, co wiązało się z jego pracą. Czynił to z konieczności, aby ograniczyć możliwość porwania kogoś z rodziny w celu szantażu, który narażałby na szwank interesy państwa.
Cichym marzeniem Wielkorządcy było przywrócić na świecie stary, sprawdzony ład. Marzył o nim, ponieważ czuł się w nim dobrze, podobnie jak jego rodzice, których słabo już pamiętał. Było to coś zupełnie naturalnego jak odruch matki, całującej dziecko przestraszone nagłym krzykiem. Dojrzawszy w swoich zamysłach, Wielkorządca zwołał u siebie spotkanie przedstawicieli najwyższych władz. Wyjaśnił im swoje marzenia w krótkiej przemowie. Podsumował je jednym zdaniem:
– Aby przywrócić należyty ład na świecie, musimy najpierw zrobić porządek w naszym najbliższym sąsiedztwie.
– Co masz na myśli, szanowny Wasylu Ibragimie? – zapytał generał Kozin, głównodowodzący sił zbrojnych.
– Sartonę, ten nieobliczalny kraj, któremu pomagaliśmy przez lata. Traktowaliśmy ich jak braci. Zupełnie o tym zapomnieli, wyobcowali się, ulegli moralnemu zepsuciu. Ich władze to zwyrodnialcy i dzierżymordy. Pogardzają prostymi obywatelami, traktują ich gorzej niż zwierzęta. Skorumpowani do cna, uprawiają łajdactwo jak wieśniak kapustę. Odsunęli się od Boga, gardzą kościołem i chwalą wolność seksualną. Mamią ludzi słowami „swobody obywatelskie”, tak jakby wszyscy ludzie rzeczywiście byli sobie równi. Homoseksualiści i lesbijki mają u nich takie same prawa jak porządny, prawomyślny obywatel. Kto to słyszał? Jak sądzicie, dlaczego oni tak postępują? – zapytał otaczających go doradców, generałów i członków parlamentu i rządu.
Żaden z nich nie wydobył z siebie głosu. Mrużyli oczy, spoglądali bezradnie po sobie i nie umieli odpowiedzieć.
– Bo to są ludzie do cna zdeprawowani, bez zasad moralnych. Nie możemy pogodzić się z tym, w co oni wierzą, co mówią i co robią, ponieważ oni nam zagrażają. Więcej, zagrażają całemu przyzwoitemu światu! Za nic mają pokój na świecie, bo zbroją się na potęgę. Tam, gdzie były pola uprawne, zbudowali zakłady zbrojeniowe, fabryki czołgów i zainstalowali wyrzutnie rakiet.
Stojący z boku generał Kozin jakby obudził się i zaczął nagle klaskać. Wielkorządca spojrzał na niego aprobująco. Po chwili całe towarzystwo biło brawo entuzjastycznie. Atmosfera ożywiła się jeszcze bardziej, kiedy na dyskretny znak Wielkorządcy do sali weszli ubrani na biało kelnerzy z tacami pełnymi kieliszków musującego szampana.
Telewizja państwowa Tuba TV transmitowała dużą część przemówienia ilustrując końcowy fragment zdjęciami, filmami i relacjami naocznych świadków z tego, co dzieje się w Sartonie. Były to mroczne wydarzenia.
Odc. 52 Groźby i duma narodowa
Kiedy zagranica dowiedziała się o poglądach Wasyla Ibragima, oskarżono go, że żyje w przeszłości i nie rozumie współczesności. Było to obraźliwe. Okazując dobrą wolę, Wielkorządca wspaniałomyślnie wybaczył te bezpodstawne oskarżenia nawet tym, którzy najbardziej na niego pomstowali. Społeczeństwu Techyry nie podobały się jednak agresywne wypowiedzi przywódców zagranicznych. Zorganizowano masowe protesty i demonstracje w wielkich miastach, kierując je głównie przeciwko Sartonie, uznawanej za inicjatora negatywnych opinii o Techyrze. W odpowiedzi przywódcy zagraniczni oświadczyli:
– Jeśli nie dacie spokoju Sartonie, spokojnemu i pokojowo nastawionemu krajowi, to zrobimy wam koło pióra tak potężnie, że nie będziecie wiedzieli, która noga jest prawa a która lewa i gdzie jest toaleta publiczna. Nie będziemy się z wami spotykać ani handlować. Zamkniemy drogi, którymi płyną wasze towary do naszych krajów i zrujnujemy wam walutę tak potwornie, że Wasyl Ibragim nie kupi nawet marnej pary butów za swoją wielkorządcą pensję! Jeśli trzeba, to zbojkotujemy Igrzyska Polityczno-Militarne, zorganizowane przez Wasz kraj.
– Strachy na lachy – śmiał się Wielkorządca, chodząc po pokojach pałacu i karmiąc ulubione charty kiełbaskami importowanymi z kraju, skąd padały najbardziej oszczercze słowa. Mruczał przy tym:
– Takie gówno to tylko pies może zjeść. Co to za kiełbasa?! Chyba ze szczura.
Swoim adwersarzom z zagranicy odpowiedział:
– Mówcie sobie, co chcecie. Jesteśmy tak bogaci, że przeżyjemy bez was nawet dwieście lat, a to szmat czasu. Mam w sobie niewzruszoną pogodę ducha i wiarę w świetlaną przyszłość mojego kraju i narodu.
Większość obywateli Techyry stanęła murem za swoim przywódcą. Ludzie poczuli się dotknięci brakiem szacunku zagranicy dla swojej dumy i godności narodowej. Podsumował to Wielkorządca w przemówieniu telewizyjnym:
– Godność i duma narodowa są ważną częścią naszego życia. Niestety, od pewnego czasu są one szargane przez wrogów naszej ojczyzny.
Duma narodowa szybciej niż ogień w okresie wielkiej suszy rozpaliła do czerwoności uczucia obywateli Techyry. Podkreślano jej pokojowe cele oraz żądano zaniechania wrogości. W teatrach, patriotycznie nastawieni aktorzy i aktorki występowali w rolach żołnierzy, policjantów, przedstawicieli organizacji postępowych, zwykłych ojców i matek, ucząc widzów układać usta w sposób przypominający serce, symbol godności i miłości ojczyzny. Przechodnie na ulicy pytani o swoje uczucia odpowiadali:
– Nosimy godność w sercu. U nas, co w sercu, to na ustach i sztandarach. Tacy jesteśmy i nie pozwolimy sobie tego odebrać.
Odc. 53 Sny o Bogu i wojnie
Zagranica nie chciała wierzyć, że postępowanie Wielkorządcy wobec Sartony jest formą poszukiwania porozumienia i pokoju.
W nocy Wielkorządcy śniły się samoloty, bomby i ogień artyleryjski. Nie musiał wiele myśleć. To był znak opatrzności. Usłyszał wyraźny głos, mocny i przekonujący, jakby płynący z przestrzeni:
– Wasylu Ibragimie! Masz w sobie potężną siłę. Działaj, rób swoje! Wprowadź porządek w Sartonie!
Głos ten wzmocnił go, ponieważ pochodził od Boga, istoty niezwykle mu bliskiej, o nieskończonej władzy, stanowiącej wprost wymarzony wzór do naśladowania. Zaraz potem pojawiła się wielka stalowa kanonierka, z której odpadło dno i do wnętrza wpływały ryby i ośmiornice. Zaskoczyło to i zaniepokoiło Wielkorządcę. Po przebudzeniu się wytłumaczył sobie, że była to tylko mara senna, nie prawdziwy sen, i to nieudana.
Po skromniejszym niż zwykle śniadaniu, składającym się z jajek sadzonych na boczku, chleba, sałatki warzywnej i soku pomidorowego, Wielkorządca wezwał do siebie Ministra Obrony Prawdy i wydał polecenie:
– Rozkręć machinę niszczenia zła, przywracania pokoju i naprawy świata!
– W jakim kierunku mam ją rozkręcić, Wielkorządco?
W pytaniu podwładnego Wasyl Ibragim wyczuł nieporadność. To go zdegustowało. Pomyślał w pierwszej chwili, że minister ogłuchł albo jest głupi, machnął jednak ręką i wyjaśnił:
– Zaczniemy od Sartony. To chyba oczywiste.
Odc. 54 Początki wojny
O godzinie piątej rano do Sartony zaczęły wjeżdżać czołgi, wyrzutnie pocisków, cysterny z paliwem, działa i wozy opancerzone, niebo wypełnił warkot samolotów i helikopterów. Ofensywa przywracania porządku trwała kilka dni nie napotykając oporu. Kolumny czołgów, dział samobieżnych i pojazdów transportowych przesuwały się do przodu, niszcząc po drodze wszelki opór, wyrzutnie rakiety niszczyły obiekty wojskowe, lotniska i dworce kolejowe. Przy okazji oberwało się sąsiadującym z nimi osiedlom mieszkaniowym.
– To było nieuniknione – generał Kozin, głównodowodzący ofensywą, był o tym przekonany. Zadowolony chodził po kwaterze i tłumaczył podwładnym:
– Nie możemy żałować wysiłków. Wielkorządca dał nam polecenie: Wykorzystajcie wszystkie siły, aby obezwładnić wroga i rzucić go na kolana. Nasza armia nie ma sobie równych.
Wojska imperialne posuwały się w głąb Sartony, pacyfikując ośrodki kłamstwa i oszukańczej propagandy. Wielkorządca, Rada Oligarchów i Naczelny Sztab Wojskowy śledzili na wielkich telebimach postępy armii. Przywódca Techyry oceniał je jako bardzo zadowalające.
Trzeciego dnia działań wojennych generał Kozin wysłał komunikat z oznaczeniem: „Do rąk własnych Wielkorządcy Wasyla Ibragima. Dostarczyć natychmiast”.
– Pasmo sukcesów, ogromne zwycięstwo. Wróg w całkowitej rozsypce. Ład i porządek są już w drodze!
Odpowiedź nadeszła bardzo szybko.
– Gratuluję, Generale Kozin. Jestem z was zadowolony. Przekażcie dane o stratach wroga w ludziach i sprzęcie. Liczę na to, że nasze straty są minimalne, bo mamy najlepszą armię na świecie a pan jest wybitnym i doświadczonym dowódcą. Z żołnierskim pozdrowieniem, Wielkorządca Wasyl Ibragim.
Zagranica z niepokojem śledziła postępy inwazji Techyry w Sartonie. Obywatele pokojowo usposobionych krajów z trudem godzili się z nagłym wybuchem wojny na kontynencie. Rósł niepokój. Salomon Ircha z uwagą obserwował wydarzenia. Po długiej dyskusji przy krawężniku zwrócił się uspokajająco do mieszkańców osiedla „Aura”.
– Stało się, co się stało. Wojna jest trwałym elementem naszego życia. Żyjemy w burzliwych czasach. Taka jest prawda. Musimy się do tego przystosować i nauczyć się żyć w warunkach wojennych.
Odc. 55 Pierwsze skutki wojny
Wkroczenie wojsk Techyry do Sartony wzburzyło zagranicę. Ibragima oskarżono o wywołanie nieuzasadnionej wojny. Wielkorządca od razu wyjaśnił, że to nie on ją rozpętał, że winna jest Sartona, jej wrogi stosunek do własnych obywateli oraz sąsiadów, przede wszystkim zaś Techyry. Podkreślił też, że kierują nim wyłącznie dobre intencje, jest wyjątkowo przyjazny i też nie znosi ludzi, organizacji ani krajów, które wywołują wojny.
Pierwsze sukcesy Techyry okazały się przejściowe. Jej wojskom nie szło dobrze w Sartonie. Wielkorządca szybko tracił zaufanie do kolejnych dowódców. Kiedy pytano go, dlaczego ich wymienia, wyjaśniał krótko.
– Są nieudacznikami albo nie mają szczęścia. To na jedno wychodzi.
Najpierw wymienił generałów, potem pułkowników i majorów, w końcu usunął naczelnego dowódcę armii zastępując go człowiekiem bezwzględnym, zabójcą bez litości, gardzącym życiem żołnierzy, jakby to były martwe kukły a nie żywi ludzie. Kiedy wprowadzone zmiany nadal nie przynosiły efektów, Ibragim zdecydował:
– Musimy przechylić szalę na naszą stronę. To nie do pomyślenia, abyśmy przegrywali. Świat uzna nas półgłówków militarnych, nieuków nie mających pojęcia o rzemiośle wojennym i nieudaczników. Przecież my wojnę mamy we krwi, to podstawa naszej historii.
W ślad za słowami Wielkorządcy poszło polecenie użycia najnowocześniejszych rodzajów bomb i pocisków. Szczególnie zabójcze okazały się bomby kasetowe i fosforowe: jedne raniły tysiącami odłamków na wielką odległość, drugie niszczyły tlen w miejscu wybuchu i paliły żywcem. Władze Sartony donosiły o coraz częstszych przypadkach śmierci ludności cywilnej.
Media Techyry wyjaśniały oskarżycielom z zagranicy:
– Mieszkańcy Sartony masowo popełniają samobójstwa. Widzimy to na zdjęciach z nowoczesnych dronów, których używamy, aby wszystko solidnie udokumentować. Nie znamy przyczyn takich zachowań. Ci ludzie są szaleni, wręcz nienormalni. Nie przestrzegają normalnych zasad postępowania, nie kryją się, nie zachowują środków ostrożności. Przecież wiadomo, że nie będziemy puszczać latawców, tylko zrzucać pociski i bomby. Będziemy robić to tak długo, dopóki się nie przyznają do wrogiego postępowania i nie poddadzą.
Zagranice oburzyło takie tłumaczenie. Uznawali je za bezczelne i kłamliwe. Na Techyrę nałożono sankcje handlowe, dyplomatyczne, prawne.
– Głupcy! – zdenerwował się Wielkorządca. – Testują nas. Myślą, że damy się złamać. Tymi beznadziejnymi sankcjami mogą wytapetować sobie ubikacje, tyle są one warte. Robią wszystko, aby nam wszystko utrudnić, odebrać rozmach i chęć do życia, popsuć, to co budowaliśmy przez lata. Niedoczekanie ich.
W sobotę nad ranem w pałacu Wielkorządcy mocno śmierdziało. Nie było wiadome, czy zapach pochodzi z wewnątrz czy z zewnątrz. Pojawiły się teorie, kto mógł za tym stać. Podejrzewano akt szaleństwa, spisek lub przygotowywanie zamachu.
– Cuchnie padliną – mruczeli pod nosem pracownicy, ale nikt nie śmiał powiedzieć tego głośno.
Sprawdzono wszystko, co tylko możliwe, aby odkryć przyczyny odoru. Na pierwszy ogień poszły kwiaty posadzone poprzedniego dnia w wielkich donicach. Nic to nie dało. Po południu pojawiła się informacja w telewizji, że w mieście wyłapywano bezpańskie psy. Wielkorządca wezwał do siebie majordomusa, swego najbardziej zaufanego człowieka, i kazał mu rozkopać rozległy ogród z tyłu pałacu, aby ujawnić, czy nie zakopano tam padliny.
– Rzucają mi kłody pod nogi i podkładają świnię. To nie są działania symboliczne. Prawda jest brutalna: jestem otoczony wrogami, ja i cały naród. Tak działa tylko zagranica. Nie wykluczone, że także ktoś wewnątrz naszego kraju.
Odc. 56 Ucieczka w wyobraźnię
Czas w Omerni jakby zagęścił się, przyśpieszył i pulsował. Ludzie żyli pod wpływem fal niepokoju napływających wraz z uciekinierami z Sartony gnębionej przez Techyrę. Do kraju docierały informacje często sprzeczne ze sobą, w większości tworzone przez trolle pracujące na rzecz Techyry. Powiększało to tylko ogólne zamieszanie i niepewność. Ważną informacją było ujawnienie siatki szpiegów. Służby specjalne Omerni ujęły i postawiły pod sąd dziesięć osób, ludzi zbierających dane o ruchach wojsk, uzbrojeniu, nastrojach społecznych oraz sytuacji społecznej i gospodarczej kraju.
– Szpiedzy i dywersanci pracujący na rzecz Techyry to prawdziwa zaraza. Podejrzewamy, że jest ich znacznie więcej w naszym kraju. Jest tylko kwestią czasu, kiedy ich wyłapiemy – oznajmił Minister Spraw Wewnętrznych, mężczyzna nijakiej postury, o wychudłej twarzy, przypominający szczura. Wyróżniały go złote okulary i nietypowy, nieprzyjemny głos.
Kilka dni później pokazano aresztowanych skutych łańcuchami, wprowadzanych na salę sądową. Przygnębieni, ze zwieszonymi głowami, przypominali dawnych niewolników prowadzonych na targ. Ludzie zastanawiali się, dlaczego zainscenizowano tak demonstracyjny pokaz aresztowanych.
– Aby zasiać strach w społeczeństwie, co to znaczy przeciwstawić się władzy. To celowe działanie. Pod tym względem nie jesteśmy lepsi niż Wielkorządca Wasyl Ibragim – wyjaśniał Bruno, dziennikarz niechętny rządzącej partii.
Mroczna atmosfera udzieliła się także Salomonowi. Martwił się, tracił na wadze, spał gorzej niż zawsze, dręczył go niepokój. Bał się powszechnego przygnębienia, mrocznej chandry upowszechniającej się jak choroba zakaźna. Zapadały na nią nawet dzieci. Aby nie popaść w depresję, uciekał w wyobraźnię i fantazję, nurzając się niekiedy w opary absurdu. Nazwał to „spekulatywną ucieczką do przodu”.
– To mnie odrywa od rzeczywistości, pozwala o niej zapomnieć, żyć w pogodniejszym świecie.
Wkrótce jego nienajlepsze już samopoczucie pogorszyło się, pojawiły się nowe objawy. Zaczęły mu dolegać nogi, odczuwał ból w stopach, z trudem wychudził na spacer. Ratując się, wyobraził sobie, że zapisał się na ochotnika do wojska, po przeszkoleniu trafił na front i pierwszej bitwie stracił lewą nogę. W czasie pobytu w szpitalu, otrzymał sterowaną elektronicznie, rewelacyjną protezę nogi.
– Poruszam się teraz lepiej niż poprzednio, nic mnie nie boli. Jestem zachwycony. Zapomniałem o wszystkim, co złe w moim życiu – oznajmił Erazmowi, jak tylko się spotkali po powrocie Salomona do domu. – Teraz to jest życie! – entuzjazmował się.
Udana ucieczka w nierzeczywistość zmieniła jego myślenie, podziałała jak skuteczna psychoterapia; stał się bardziej pozytywny. Był to prawdziwy przełom; Salomon uwierzył w siłę wewnętrznego przekazu, autoterapii. Te przeżycia tak go odmieniły, że pomyślał nawet o założeniu towarzystwa ochrony zdrowia przez ucieczkę w wyobraźnię, fantazję i absurd.
– Moje myślenie jest na pograniczu schizofrenii, ale po bezpiecznej stronie, kiedy człowiek zachowuje pełną samoświadomość. Zresztą, nawet jeśli istnieje jakieś ryzyko, co dzisiaj jest bezpieczne jeśli chodzi o zdrowie, zwłaszcza psychiczne?
– To, co jest jeszcze bezpieczne, wkrótce przestanie takim być – Erazm był wyjątkowo pesymistyczny w wieczornej rozmowie przez WhatsAppa. Jakby dla podkreślenia tego przekonania miał na sobie pasiastą piżamę przypominającą ubranie więzienne. Zaskoczył tym Salomona, gdyż z natury był pogodny i zrównoważony.
Po zakończeniu spotkania Salomon przemyślał sobie jego przebieg i zmienił opinię. W krótkiej notatce w sekretnym pamiętniku napisał:
– Piżama Erazma przemówiła do mnie silniej niż jego słowa. Była wyraźną demonstracją wiary w sens ucieczki do przodu, w wyobraźnię, fantazję i absurd. Być może uczynił to podświadomie. Muszę z nim o tym porozmawiać.
Odc. 57 Nowe zasady pałacowe
Pojawienie się złego odoru w pałacu Wielkorządcy obudziło najgorsze obawy i strach tym bardziej, że nie odkryto przyczyny ani sprawcy. Tajne służby Techyry prześcigały się w tworzeniu list zagrożeń zdrowia i życia Wielkorządcy i mnożeniu ostrzeżeń. Obawiano się zarażenia go nieznanym wirusem, zabójstwa przy użyciu sztyletu. broni palnej lub otrucia, ostrzelania pałacu z broni maszynowej a nawet ataku pociskami dalekiego zasięgu. Szef ochrony pałacowej uważał, że pierwszym zagrożeniem jest śledzenie kroków i zachowań Ibragima przez jego wrogów. Poprosił o widzenie z Wielkorządcą. Ubrany w mundur wyjściowy, zameldował się w gabinecie, trzasnął służbiście obcasami wojskowych butów i wyrecytował:
– Szanowny Wasylu Ibragimie! Najbardziej martwi mnie możliwość użycia przeciwko panu malutkich dronów, niewiele większych od dużego owada, zdolnych do obserwacji, fotografowania, podsłuchu oraz przesyłania obrazów i treści rozmów. Chodzi mi o najnowocześniejsze drony sterowane przy użyciu sztucznej inteligencji. To prawdziwe szpiclowskie, że tak powiem, przerażające w skuteczności urządzenia, jakimi dysponuje zagranica.
Wielkorządca poczuł mrowienie na plecach i chłodny pot na czole, dla uspokojenia się machnął tylko lekceważąco ręką. Tym niemniej wysłuchał z uwagą podwładnego, zadając mu pytania. Rozmowa nie pozostała bez skutków. Najpierw były to złowrogie cienie, pojawiające się w miejscach, gdzie przebywał Wielkorządca. W jego głowie pojawiła się wizja snajpera, celującego do niego z odległego budynku.
Służby specjalne, żandarmeria wojskowa i policja wprowadziły zaostrzone środki bezpieczeństwa. Pałac Wielkorządcy został odcięty od miasta kordonem samochodów i oddziałami policji. Jego samego poproszono o dokładne zapamiętanie krótkiej instrukcji bezpieczeństwa dotyczącej ubioru i postępowania w miejscach publicznych. Najważniejszymi punktami były: kuloodporne kamizelka i kurtka oraz przezroczysty hełm, także konstrukcja ze szkła kuloodpornego w każdym miejscu, gdzie miał wystąpić publicznie. Środki te użyto po raz pierwszy w czasie wiecu zorganizowanego na stadionie piłkarskim dla uczczenia bohaterskich oficerów i żołnierzy uczestniczących w wojnie z Sartoną.
– Po zakończeniu manifestacji trzydzieści pięć osób opuszczających stadion porzuciło na ulicy lub wrzuciło do kosza na śmieci flagi państwowe. To musieli być wewnętrzni wrogowie Wielkorządcy – – tak twierdzili zagraniczni obserwatorzy.
Media Techyry nazwały te doniesienia brudną propagandą. Dzień później tajna policja aresztowała pięćdziesiąt osób.
Odc. 58 Arak Nadda
Skołtunione, sine chmury na horyzoncie oznaczały tylko jedno: monstrualną burzę. Niebo pociemniało, parne i duszne powietrze tkwiło w zastoju. Ciszę przed burzą przerywały odległe grzmoty wyładowań elektrycznych oraz sygnały karetek pędzących do osób potrzebujących pomocy. Kiedy pojawił się gwałtowny wiatr, Salomon sprawdził wszystkie okna. Czuł się zdekoncentrowany i rozdrażniony. Czekając na nadejście burzy, obserwował przez okno dwa walczące ze sobą kruki. Zachowywały się tak, jakby naładowane elektrycznością powietrze rzucało je do walki. Skakały agresywnie na siebie, ich pióra iskrzyły. Powietrze przecięła elektryzująco błękitna pręga pioruna zmierzającego w kierunku ziemi i ptaki zerwały się do odlotu.
Burza przeszła przez miasto szybciej niż się spodziewał. Salomon usiadł w fotelu i zamyślił się. Miał wrażenie, że przysnął. Z zamyślenia wyrwał go dzwonek telefonu. W odpowiedzi na „Salomon Ircha, słucham”, odezwał się męski głos:
– Mówi Arak Nadda. Przepraszam, Salomonie, że dzwonię niezapowiedziany. Jestem stale w podróży i gubię się w czasie. Chciałem zrobić ci niespodziankę, bo na pewno nie oczekiwałeś telefonu ode mnie.
Salomon przypominał sobie Araka Naddę jak przez mgłę zaprawioną brudnym wapnem. Kiedyś poznał człowieka o takim imieniu i nazwisku. Było to w Azji, gdzieś na trasie wędrówki w poszukiwaniu ciepła i egzotyki. Spojrzał na budzik; dochodziła godzina dwudziesta pierwsza. Za oknem zapadała już czarna, kosmata noc. Salomon przypomniał sobie słowa swojej babki:
– W taką noc Szatan odprawia egzorcyzmy nad ofiarami opętania.
Ciarki przeszły mu po plecach.
– Czy przypominasz mnie sobie? – zapytał głos. – Pomogę ci. Jestem artystą, muzykiem i prozaikiem, czytałem ci moje utwory poetyckie. Przypomnę ci fragment, który ci się podobał w szczególności:
– „Do twojej sypialni wspiąłem się przez balkon razem z księżycem, który obłaskawiony kręcił się wokół mojej głowy jak uparty bąk. Przez gęstwinę potarganych włosów przenikałem srebrnymi promieniami do twej świadomości. Miałem wrażenie, że śpisz, ale to było tylko złudzenie”.
Salomon wzdrygnął się. Pomyślał, że takie słowa może wypowiedzieć tylko jakiś szalony poeta. Pamiętał, że szaleństwo jest szczególną cechą twórców poezji. Niejeden z nich popełnił samobójstwo. Ponure zakończenia ich żywotów tkwiły w jego pamięci cierniami nazwisk jednego mężczyzny i dwóch kobiet. Odebrali sobie życie; mężczyzna – strzelając sobie w usta, jedna kobieta – rzucając się do rzeki z kieszeniami pełnymi kamieni, druga – trując się gazem.
Niespokojne wspomnienia Salomona przerwał komputer na biurku, który uruchomił się automatycznie, kiedy się do niego zbliżył. Po chwili mechaniczny głos lektora odczytywał tytuły wiadomości serwisu informacyjnego: „Jak zrobić sernik bez sera”, „Otwieranie słoików bez użycia siły”, „Ile razy dziennie sikasz?”, „Co zrobić, aby jajka nie sklejały się w czasie jedzenia?”, „Czy zęby mocne jak stal warte są zachodu?”, „Rozwiń w sobie pamięć jak u słonia” oraz „Urodziła się z niezwykle bujną czupryną”.
– Chyba włączyłeś radio lub telewizor, Salomonie? Słyszę, co mówią. Nie wiedziałem, że słuchasz takich bzdurnych rzeczy. Czy to możliwe? – zapytał Ara.
– Oczywiście. Z przyjemnością słucham takich wiadomości – usiłował drwić Salomon. – Mówiąc teraz poważnie, to co usłyszeliśmy, to nie żaden przypadek, tylko kilka tytułów z popularnego serwisu, jakimi karmią społeczeństwo media.
– Przypomina to program szpitala dla potępieńców i obłąkanych.
– Problem w tym – kontynuował Salomon – że te wiadomości trafiają do milionów ludzi pogłębiając zapaść umysłową społeczeństwa. Wielu słuchaczy nie zdaje sobie nawet z tego sprawy. Są ludzie, których to interesuje.
– Tak sobie konwersujemy, Salomonie, ale mnie nie jest wcale radośnie. Ukrywam się. Nie wdając się w szczegóły powiem: polują na mnie. To dlatego dzwonię po nocy, bo jest mniejsze prawdopodobieństwo, że ktoś będzie mnie podsłuchiwać.
– Co takiego zrobiłeś, że cię prześladują? – zapytał Salomon, dodając w myśli: – On chyba ma urojenia.
– Prześladują mnie agenci Wasyla Ibragima, Wielkorządcy Techyry. Działam w ruchu oporu przeciw wojnie, którą rozpętał w Sartonie. Organizujemy akcje protestacyjne i sabotaże, wykorzystując techniki cyberwojny. Piszemy prawdę i niweczymy jego kłamstwa, włamując się do jego telewizji, programów radiowych i portali. Wywołał wojnę i chce nas zniszczyć. Ten satrapa ma powody nienawidzić mnie w szczególności, ponieważ publicznie nazwałem go Krwawym Wasylem. Kiedy na murach i w Internecie pojawiają się te słowa on wie, że to ja jestem ich autorem.
– To bardzo przykre. Przepraszam cię, Aro, ale muszę kończyć. Czas płynie, zrobiło się strasznie późno, a ja przypomniałem sobie, że rano mam kilka ważnych spraw do załatwienia i muszę się wyspać, aby być przytomny – przerwał Salomon. Skłamał świadomie, ponieważ nie był w stanie słuchać dłużej historii człowieka uwikłanego w beznadziejnej, niezrozumiałej i okrutnej wojnie. Czuł się zapędzony w róg ciasnej i mrocznej klatki umiejscowionej gdzieś między Ibragimem, Sartoną i własnymi problemami.
Odc. 59 Rozmowa o Ibragimie
Następnego dnia Salomon intensywnie szukał informacji o Ibragimie. Chciał w ten sposób zagłuszyć wyrzuty sumienia wywołane brutalnym przerwaniem wyznań Araka Naddy. Szukał informacji także pod hasłami Krwawy Wasyl i Satrapa, bo tak też nazywano Wielkorządcę. Chciał o nim wiedzieć wszystko, co było dostępne, aby zrozumieć, jak jeden człowiek mógł podporządkować i narzucić swoją wolę całemu narodowi. Najprostszy wniosek był jeden: Wasyl Ibragim był osobnikiem zimnym i kalkulującym, żądnym nieograniczonej władzy, okrutnikiem z niesłychaną intuicją i wyczuciem, jak manipulować ludźmi.
Zdobytą wiedzą Salomon podzielił się z Tadziczkiem, przyjacielem z lat chłopięcych, mieszkającym całe życie na wsi, wśród przyrody. Żyjąc w surowych warunkach Tadziczek dobrze rozumiał naturę człowieka i zwierzęcia oraz okrucieństwo i agresję. Niektóre jego przekonania przyjaciele nazywali chłopskim filozofowaniem. Tadziczek lubił zaskakiwać swoimi wyznaniami.
– Nie wierzę w Boga ani w Szatana, ale rozumiem ich lepiej niż wiele osób wierzących. Umiem zachować pokorę i staram się nie grzeszyć niepotrzebnie – tłumaczył.
– Co sądzisz, Tadziczku, o Wasylu Ibragimie?
– To człowiek trudny do zrozumienia. Czy można zrozumieć w pełni kogoś obcego, jeśli sami siebie nie zawsze rozumiemy? Ja sam nie mam wątpliwości, że jest on wcieleniem zła. Trzeba by dobrego egzorcysty, aby wypędzić z niego diabła. Ważniejsze jednak niż rozumieć Ibragima jest wiedzieć, jak go zniszczyć, zanim on nas zniszczy.
– Ale jak go unicestwić? – zapytał Salomon.
– Jest to chyba niemożliwe, bo ten typ jest niezwykle dobrze pilnowany. Nikt nie ma do niego dostępu bez jego wyraźnej zgody. To problem zamkniętego koła. I to jakiego? Wykonanego ze stali tytanowej. To materiał nie do pokonania, nawet jak się ma narzędzia.
W nocy przyśnili się Salomonowi Justyn i Nikodem, dwaj święci od prawdy. Widział ich, jak otwierają drzwi jego sypialni, śmiało wchodzą do środka i pochylają się nad jego wielkim łożem. Przyglądali mu się dłuższą chwilę, ich oczy błyszczały w ciemności niebiańskim blaskiem. Pierwszy odezwał się Święty Justyn:
– Chcemy przekazać ci wiedzę o Wasylu Ibragimie zwanym Wielkorządcą, Krwawym Wasylem i Satrapą.
Salomon wyraźnie widział ich twarze, wolno poruszające się usta i słyszał ich słowa. W jego pamięci pozostały tylko niektóre z nich.
– Wasyl Ibragim to niebezpieczny szarlatan. Pochodzi z nizin społecznych, wychowała go ulica. Maltretowany fizycznie i psychicznie przez ojca alkoholika, wybił się w życiu dzięki wytrwałości i naturalnej przebiegłości. Żyje w nim zło. Jest kolekcjonerem obrazów zbrodni.
Ostatnie zdanie zdziwiło Salomona. Nie był pewny, czy dobrze zrozumiał objawienie. Słowa świętego okazały się prawdą. Ibragim namiętnie kolekcjonował obrazy i książki dotyczące tematów terroru, masakry i rzezi. Dzieła sztuki skradzione lub zrabowane na jego polecenie trzymał w prywatnej galerii na terenie swego pałacu. Najcenniejszy obraz „Rzeź niewiniątek” pokazywał żołnierzy mordujących dzieci oraz matki rozpaczające nad ich ciałami. W kolekcji były jeszcze inne mroczne obrazy.
– Wasyl Ibragim jest nie tylko dyktatorem i manipulantem, ale także miłośnikiem sztuki. Co to za człowiek? – pomyślał Salomon.
Odc. 60 Głodzenie bezsenności
Wtargnięcie wojsk Techyry do Sartony zmieniło życie w Omerni. Wiadomości dochodzące z terenów walk były przygnębiające. Ludzie popadali w depresję, trapiła ich bezsenność. Wydawało się, że nie ma człowieka, który nie cierpiałby przynajmniej na jedną z tych przypadłości. Mimo dbałości o siebie, Salomon „dogorywał”, jak mawiał o sobie. Zdarzało się to najczęściej nocą, kiedy nie mógł zasnąć, mimo iż oczy kleiły mu się ze zmęczenia. Chodził wtedy po domu, włączał i wyłączał światła, gotował wodę w czajniku, budząc swoim niespokojnym zachowaniem domowników i sąsiadów. Doszło nawet do tego, że psy i koty go unikały, dzieci mówiły o nim, że jest straszny, bały się go, choćby uśmiechał się i był do nich jak najlepiej usposobiony.
W niezwykłej odporności na krytykę powszechnie znienawidzonego Wielkorządcy Salomon dostrzegł taką koncentrację witalności, że zdecydował się przekuć własne słabości w cechy pozytywne i osiągnięcia. Podjął bezpardonową walkę z bezsennością. Nie umiejąc poradzić sobie z nią inaczej, zdecydował się ją zagłodzić, intensywnie spacerując w nocy po domu. Kierował się poczuciem konieczności eksperymentowania.
– Kiedy rzetelnie się zmęczę, w końcu zmorzy mnie sen, ponieważ organizm opadający z sił, musi naładować baterie – tłumaczył sobie po cichu.
Swoim postanowieniem zagłodzenia bezsenności nie dzielił się z nikim. Nie chciał myśleć o zwycięstwie, nie mając żelaznych dowodów w ręce, że metoda jest słuszna. Pragnął też upokorzyć przeciwnika, wylewając mu na głowę kubeł śmierdzących pomyj sukcesu.
Głodzenie bezsenności polegało na chodzeniu wokół stołu. Pierwszej nocy Salomon wystartował o godzinie trzeciej trzydzieści osiem; chodził przez pół godziny, zanim przerwał. Czuł się nadal świeżo. Wypił kilka łyków wody, aby kontynuować marsz ku lepszej – jak mniemał – przyszłości. Był zdecydowany chodzić tak długo, aż padnie z nóg. Marsz zakończył po czterystu okrążeniach wielkiego stołu o godzinie piątej trzydzieści; słaniając się z wycieńczenia wrócił do sypialni, zwalił się na łóżko i zasnął.
Zbudził się o godzinie dziewiątej rano zamiast jak zwykle o szóstej, kiedy zwyczajowo wstawał, aby pracować na komputerze. Pisał powieść „Nowe, lepsze czasy”. Przewijały się w niej postacie wzięte z życia i otoczenia Wielkorządcy. Autor snuł marzenia, że czytelnicy będą rozrywać jego powieść dostrzegając w jej postaciach wrogów jak i siebie samych. Powieść wydobywała na światło dzienne plejadę postaci, źródło odnawiającej się miłości Salomona do życia.
Odc. 61 Wąsy i decyzja Wielkorządcy
Noc nie była łaskawa dla Wasyla Ibragima. Dręczyły go zmory. Oprócz szarozielonego trupa żołnierza, który do niego coś mówił trzymając prawy palec wskazujący uniesiony w górę, Wielkorządca usłyszał oskarżenia o ludobójstwo. Zagraniczna propaganda przedstawiała go jako zdeprawowanego zbrodniarza.
Po przebudzeniu się Wielkorządca udał się do łazienki, aby wziąć prysznic. W lustrze zobaczył z przerażeniem, że w nocy wyrosły mu wąskie, pionowe wąsiki. Przypomniał sobie, co mówiła mu babcia, kiedy był dzieckiem. że takie wąsy pojawiały się u mężczyzn w okresie wielkich wojen i katastrof. Wielkorządca natychmiast wezwał nadwornego fryzjera i kazał je zgolić. Dobę później znienawidzone wąsiki pojawiły się znowu. Podjęto dochodzenie, co było przyczyną. Podejrzewano uczulenie na krem do golenia lub sabotaż.
– To krem do golenia „Palais”, zagraniczny, najlepszy dostępny w naszym kraju – wyjaśniał fryzjer wargami drżącymi z przerażenia.
Zmiana kremu nic nie zmieniła. Wielkorządca musiał golić wąsy każdego ranka po przebudzeniu się.
– To niemożliwe, żeby nie było sposobu pozbycia się tego kurewskiego problemu! – szalał za każdym razem, kiedy pojawił się fryzjer. Po kilku dniach Ibragim miał dosyć jego tłumaczeń; oddał go pod sąd, oskarżając o współpracę z obcym wywiadem w celu ośmieszenia przed społeczeństwem.
– To akt antypaństwowej dywersji! Powinna go spotkać najcięższa kara!– krzyczał, kiedy go zabierano.
Zniknięcie fryzjera z pałacu nie poprawiło nastroju Wielkorządcy, tym bardziej, że dotarły do niego wiadomości o nowej inicjatywie zagranicy skierowanej przeciwko Techyrze. Wielkorządca zwołał w związku z nią naradę z udziałem doradców osobistych, generalicji, premiera i Ministra Obrony Prawdy.
– Jak to jest możliwe, że zagranica grozi nam wycofaniem się z Igrzysk Polityczno-Militarnych i zamierza nałożyć na nas ciężary nie do udźwignięcia? Odpowiedzcie mi!
Nikt nie chciał zabrać głosu. Wielkorządca wzrokiem wskazał premiera.
– Mów! – polecił.
– Te sprawy dyskutowaliśmy minionej nocy. Oni ryją pod nami zupełnie jak dziki. To podli ludzie!
– Kim są ci oni? I dlaczego robią takie wredne rzeczy? Dlaczego nam grożą? Mów do groma tak, abym zrozumiał!
– To są ludzie bez zasad: prezydenci, premierzy, różni ważniacy, całe imperium zła, kłamcy i oszuści. Połączyli swe siły i sprzysięgli się, aby szkodzić naszym planom naprawy Sartony. Oni widzą rzeczywistość z innej strony, jakby do góry nogami. Mówią, że to my napadliśmy na wolny kraj.
Wzburzeni reakcją zagranicy uczestnicy spotkania patrzyli niemo na Wielkorządcę, oczekując jego decyzji. Wielkorządca ogłosił ją publicznie, w kraju i za granicą, jeszcze tego samego dnia.
– Wycofujemy wojska z Sartony. Jutro już ich tam nie będzie. Osiągnęliśmy zamierzone cele i zaprowadziliśmy spokój. Rząd Sartony dostał taką nauczkę, że zapamięta ją na całe życie – uroczyście zapewnił.
Odc. 62 Wojska opuszczają Sartonę
W nocy słychać było warkot pojazdów wojskowych przemieszczających się przez granicę z Sartoną. Rano zagraniczni przywódcy oświadczyli Wielkorządcy:
– Porównaliśmy zdjęcia wykonane dzisiaj z kosmosu z wcześniejszymi zdjęciami. Waszych wojsk w Sartonie nie ubyło, ale przybyło!
– Ubyło! – upierał się Wielkorządca. – Bo niby skąd miało przybyć, skoro ubyło? – mówił to poważnie, podejrzewając, że mu nie wierzą.
– Przybyło! – upierali się ci z zagranicy. – Mamy zdjęcia wykonane najnowszymi technikami wykonywania zdjęć.
Ich upór był tak absurdalny, że Wielkorządca roześmiał się serdecznie. Śmiał się tak długo i intensywnie, że jego osobisty asystent zatrwożył się, czy nie przerodzi to w wybuchu niepohamowanego gniewu, co zdarzało się już wcześniej. Wielkorządca uspokoił się nagle, aby drwić z bezsensownych zarzutów zagranicy.
– To na pewno są zdjęcia wykonane przez waszych najlepszych specjalistów, amatorów-fotografików, handlarzy starymi aparatami fotograficznymi, astronomów, astrologów i zwolenników dokładności na odległość. Niech policzą naszych żołnierzy jeszcze raz, a przekonają się, że oczy im bielmem zaszły, bo całe wojsko jest już u nas.
Wypowiedź Wielkorządcy opublikowały wszystkie krajowe gazety, stacje radiowe i telewizyjne oraz portale internetowe. Powtarzano ją przez kilka dni, aby utrwalić w świadomości narodu, jak energicznie i bezpardonowo Wasyl Ibragim walczy z zagranicą usiłującą zdyskredytować jego kraj.
W Techyrze narastał gniew wobec zagranicy. Ludzie wracający z pracy spontanicznie zbierali się grupkami na Placu Centralnym stolicy, aby dać wyraz swojemu niezadowoleniu. Spotkania przebiegały chaotycznie, dopóki ktoś nie wpadł na pomysł oznaczenia grup kolorowymi plakietkami: uczniowie, studenci, robotnicy, urzędnicy, kierowcy, emeryci, nauczyciele, przedszkolanki. Każdy obywatel mógł teraz znaleźć właściwą sobie grupę do prowadzenia dyskusji i wyrażenia protestu. Do dyskutujących podjeżdżały wózki z gorącą kawą i herbatą oraz zimną wodą mineralną, sucharami i herbatnikami, którymi można było się częstować do woli.
Odc. 63 Niepowodzenia
Pod wieczór większość grup wysłała delegatów do grupy urzędniczej, największej i najlepiej zorganizowanej, aby wspólnie opracować petycję do Wielkorządcy. Dokument powstał w piętnaście minut.
– Jak to jest możliwe, że tak ważną petycję opracowano w tak krótkim czasie? – dziwili się studenci, mający wprawę w dyskusjach.
– To osobliwe pytanie – komentowali przechodnie, niepewnie rozglądając się na boki. – Takich pytań się nie zadaje, po prostu nie wypada.
Wkrótce do studentów podeszli czterej mężczyźni identycznie ubrani w dresy i bluzy z oznakami Klub Sportowy „Niezłomność”. Przyłączyli się do grupy studenckiej, o coś pytali i coś tłumaczyli, po czym wszyscy zgodnie udali się do autobusu stojącego z boku wejścia do urzędu do spraw kombatantów wojennych. Przed wejściem do autobusu studenci oglądali się niepewnie za siebie.
Z frontu wojny w Sartonie napływały niedobre wiadomości. Wielkorządca wezwał do siebie sześciu generałów i trzech doradców w sprawach politycznych. Miał do nich pretensje o niepowodzenia. Rzucając w ich kierunku niechętne spojrzenia, nerwowo chodził po gabinecie, intensywnie myślał i zastanawiał się. Miał się za człowieka wyrozumiałego i chętnie wybaczał ludziom przewinienia. Tym razem postanowił wygarnąć prosto w oczy wezwanym do siebie funkcjonariuszom, co leży mu na sercu.
– Po co nam to było? Jak mi doradzaliście? Zapewnialiście mnie, że mieszkańcy Sartony przyjmą z wdzięcznością naszą pomoc, a zagranica to doceni. I co z tego wynikło? Zagranica atakuje nas i utrudnia nam życie. Produkcja spada, w sklepach nie ma towarów, ceny rosną, ludzie gubią się w domysłach, co się dzieje. Nasze dzieci są szykanowane za granicą. Przyjaciel skarżył mi się, że nie może kupić dla swego psa jego ulubionych wątróbek. Nawarzyliście piwa to teraz radźcie. Mówcie, jak to naprawić!
Zebrani zwiesili głowy i milczeli. Wasyl Ibragim przypatrywał im się z uwagą. Zrozumiał ich zachowanie: byli winni. Zamiast doradzać mu mądrze, doradzali, jakby chcieli zrobić mu na złość. Gniew narastał w nim falą gorąca. Pojawił się w okolicy serca, bijącego coraz niespokojniej, i przesuwał się w górę, aż doszedł do mózgu. Wtedy wszystko zagotowało się w nim, włącznie z wnętrznościami. Ogarnęła go furia; ubliżał zgromadzonym, wyzywał ich najgorszymi słowami, mieszał z błotem, groził zwolnieniem ze stanowisk, odebraniem przywilejów, pozbawieniem swojej przyjaźni, w końcu nawet rozstrzelaniem.
– Zasłużyli na to! – pomyślał, kiedy zwiesili głowy pod ciężarem słusznej krytyki.
Wiedział, że ma rację, ponieważ nie patrzyli mu w oczy tylko kurczyli się w sobie i milczeli. Poczuł do nich pogardę.
– Niby tacy ważni, mądrzy i dzielni, a zachowują się jak przestraszone szczeniaki! Muszę oduczyć ich takiego postępowania.
Trzech generałów i jednego doradcę od razu zawiesił w czynnościach i osadził w areszcie domowym. Generała, o którym mu doniesiono, że rzucił pod jego adresem przekleństwo, postanowił ukarać. Po zakończeniu narady wydał polecenie adiutantowi:
– Wiesz, co robić. Nie chcę widzieć go na oczy. Taka zakała! Niech go matka ziemia więcej nie nosi!
Wielkorządca miał też trochę pretensji do siebie, a właściwie niepewności, jak mogło dojść do takiego upokorzenia Techyry. Chodząc po wielkim gabinecie, mruczał:
– Mleko się rozlało. Nie da się go zebrać, ale trzeba coś zaradzić.
Odc. 64 Podejrzenia Wielkorządcy
Wielkorządca Ibragim stopniowo tracił wiarę w raporty i doniesienia wojenne. Intuicyjnie wyczuwał, że są naciągane, aby wywołać w nim zadowolenie z postępów militarnych. Domyślał się, że niektórzy dowódcy chcą w ten sposób zdobyć uznanie w jego oczach dla zwiększenia szansy swego awansu. To budziło w nim gniew. Nie znosił wazeliniarzy i oszustów. Stał się bardziej czujny i sceptyczny. Gdzie na zdjęciach pokazywano mu czołgi i samochody pancerne, widział teraz tekturowe makiety. W duchu chwalił siebie za spostrzegawczość.
– W środku tych niby to wojskowych pojazdów są manekiny, wypchane kukły, a nie prawdziwe wojsko. Powinienem oddać tych sukinsynów, co przysyłają mi zdjęcia, pod sąd wojenny!
Wobec pogłębiającej się pewności, że jest oszukiwany, Wielkorządca przejął inicjatywę. Osobiście studiował raporty frontowe i wyjaśniał zawarte w nich wątpliwości, dyskutując je z ludźmi, którym ufał, dowódcą sztabu generalnego oraz osobistym doradcą wojskowo-politycznym. Tak się w tym wprawił, że wkrótce sam przygotowywał nowe strategie dla armii działającej w Sartonie, w końcu zaczął wydawać nawet rozkazy. Na jego polecenie opracowano trzy wzory motywacyjnych przemówień do wojska oraz pięć wzorów rozkazów specjalnych. Pytany, dlaczego zadaje sobie tyle trudu, odpowiadał:
– Musimy od czegoś zacząć, aby przełamać impas w tej wojnie. Dzięki standaryzacji operacji na polu walki, będziemy działać szybciej i skuteczniej. To jedyna droga do zwycięstwa.
Postępowanie Wielkorządcy nie podobało się niektórym wojskowym. Wiedział o tym, gdyż wszędzie miał swoich ludzi. W dniu, kiedy doniesiono mu o przygotowywaniu zamachu przez naczelnych dowódców sił lądowych i morskich, generała armii i admirała, w celu przejęcia władzy w kraju, natychmiast polecił ich aresztować razem z najbliższymi współpracownikami i zdymisjonować. Dwóch przywódców oraz połowę ich podwładnych polecił rozstrzelać, aby wszyscy wiedzieli, że nie żartuje. Pozostałych skazał na ciężkie roboty.
Odc. 65 Manifestacja protestacyjna
Kilka dni później na Placu Centralnym stolicy nieznani sprawcy zorganizowali manifestację protestacyjną. Uczestnicy maszerowali w milczeniu z zaklejonymi ustami niosąc na piersiach ordery i odznaczenia, identyczne jak te, które przyznano kiedyś wojskowym skazanym na rozstrzelanie oraz obozy ciężkiej pracy. Manifestacja odbyła się bez wiedzy władz miejskich, bez oficjalnego zezwolenia, które określa cel manifestacji, zawiera opis, jaką trasą będzie się poruszać, ile osób będzie uczestniczyć, jakiej treści będą transparenty i jakie okrzyki będą wznosić uczestnicy. Takie były zasady. Wobec oczywistej nielegalności manifestacji, policja ją rozpędziła, dokonując aresztowań w celu przeprowadzenia śledztwa i postawienia winnych przed sądem.
Po uspokojeniu sytuacji, na ulicach, placach, skwerach i przystankach komunikacyjnych stolicy pojawiły się wielkie portrety Wielkorządcy z podpisami: Imperator, Zbawca, Oswobodziciel.
– Cały naród wielbi Wielkorządcę Wasyla Ibragima – głosił napis pod największym z portretów ustawionym na Placu Centralnym miasta.
Tego dnia w telewizji pokazywano matki żołnierzy, jak obdarowane bukietami czerwonych róż serdecznie dziękowały Wielkorządcy za ordery i odznaczenia, jakie przyznał pośmiertnie ich synom walczącym w Sartonie.
Mimo ogólnego entuzjazmu, coraz więcej ludzi odwracało się plecami do portretów Wielkorządcy; po cichu nazywano go despotą, nieudacznikiem i ludobójcą. Niektórzy z nich mieli ze sobą plakietki „Precz z kultem jednostki”. Wkrótce obok wielkich podobizn Wielkorządcy pojawiły się obrazy, na których jego twarz była karykaturalnie zdeformowana. Policja natychmiast je usuwała; następnego dnia wracały na swoje miejsca jak głodny pies do ogryzionej kości.
– Szubrawcy! Wyrzutki! Zdrajcy narodu! – oburzał się w swoim gabinecie Wasyl Ibragim, plując z wściekłością w ekran telewizora.
– Sługusy zagranicy i wywrotowcy! Tak oczerniać legalną władzę! Przeklęta hołota! – wtórował mu adiutant.
Odc. 66 Wściekłość Wielkorządcy
Określenie „Nieudacznik” wykrzyczane na manifestacji wyprowadziło Wielkorządcę z równowagi; z wściekłości pogryzł paznokcie aż do krwi. Efekt szaleństwa starał się ukryć zakładając białe, jedwabne rękawiczki. Zanim się zorientował, materiał zabarwiły drobiny krwi. To jeszcze bardziej wyprowadziło go z równowagi. Wieczorem Wielkorządca odmówił zjedzenia kolacji i wcześniej poszedł spać. Przeżył bezsenną noc; zaludniały ją upiorne postacie zbuntowanych demonstrantów usiłujących rozerwać go na kawałki. Stali u jego wezgłowia tak blisko, że musiał uchylać się, aby go nie dosięgli. Ilekroć wyciągał rękę, osłaniając się ciosem, trafiał w próżnię. Po omacku wyjął rewolwer z nocnej szafki i bez opamiętania strzelał do napastników. Ucieszył się, widząc kilku z nich wijących się na podłodze w konwulsjach. Przypominali robaki rzucone na rozgrzany kamień. Pamiętał je z dzieciństwa.
– Śmieliście podnieść brudne łapy na prawowitego władcę, to teraz zdychajcie! – krzyczał, kierując rewolwer w stronę żyjących jeszcze osobników.
Rano przy łóżku Wielkorządca zastał swego adiutanta i lekarza domowego. Nie wiedząc, że się obudził, cicho sprzeczali się między sobą.
– Niech pan mu powie, doktorze, że to tylko przywidzenia, zły sen. Jego sypialnia jest chroniona dzień i noc przez potrójny kordon strażników, nawet duch się nie prześliźnie. Kiedy ochroniarz potrzebuje pójść do ubikacji, od razu zastępuje go dwóch innych.
– Niech pan sam mu to powie, adiutancie Korski, jeśli pan taki odważny. Badając wczoraj Wielkorządcę widziałem za jego paskiem sztylet, którego nikt nie ma prawa widzieć ani nawet o nim wiedzieć.
– Sytuacja jest rzeczywiście trudna. Nic na to nie poradzimy. Mogę tylko zlecić ekipie remontowej załatanie dziur w ścianach i przywrócenia jej imponującego wyglądu. Obaj musimy zachować całkowite milczenie o tym zdarzeniu, bo jeśli nie, to … eh … nie ma co mówić … – adiutant uśmiechnął się blado, pożegnał i odszedł, aby wydać polecenia.
Wielkorządca doceniał jego bezgraniczną wierność i skrupulatność w wypełnianiu obowiązków. Wynagradzał go nader sowicie, zaspokajając jego potrzeby na dwa pokolenia do przodu.
– Techyra jest niezmiernie bogata i mój majątek jest tylko drobiną, nawet nie kroplą w morzu tego nieskończonego bogactwa – usprawiedliwiał się przed sobą adiutant.
Następnego dnia Korski wysłał córkę na studia do Paryża. Pojechał z nią na lotnisko, skąd miała odlecieć samolotem rządowym wiozącym Ministra Obrony Prawdy, ważnego członka rządu, na Światową Konferencję Pokoju.
Odc. 67 Kontrmanifestacja
Obywatele Techyry popierający legalną władzę, przepełnieni miłością ojczyzny, bez granic ufający Wielkorządcy, zorganizowali kontrmanifestację, aby zagłuszyć przeciwników trąbami haseł i okrzykami miłości zdzierającymi gardła.
– Niech żyje Wielkorządca Wasyl Ibragim, zbawca i bohater narodowy! – krzyczeli, płacząc i ciesząc się, że dysponują nieskrępowaną możliwością demonstrowania patriotyzmu i miłości do legalnej władzy, której inni nie mieli.
Po południu, mimo deszczu, ulicami stolicy przeszła procesja z wielkim portretem Wielkorządcy niesionym przez ośmiu silnych mężczyzn. Tuz za nimi, uroczyście ubrani arcybiskupi i biskupi nieśli transparenty „Kościół całym sercem popiera Wielkorządcę Ibragima”.
Zagranica inaczej widziała sytuację w Techyrze i jej przywódcę. W telewizji pokazywano nagranie wideo z rozmowy z małżeństwem mieszkującym na wsi techyrskiej, przemycone za granicę. Dla jego bezpieczeństwa nie pokazano ich twarzy.
– Co sądzicie o manifestach przeciwko Wielkorządcy.
– Nas, zwykłych obywateli, mieszkańców wsi, bardzo oburzyły wystąpienia przeciwko Wielkorządcy.
– Dlaczego tak was oburzyły?
Wiemy o nim wszystko z radia, telewizji i gazet. Wielkorządca to dobry człowiek i wielki przywódca. To dzięki niemu mamy spokój ducha oraz emerytury pozwalające nam spokojnie przeżyć większą część miesiąca.
– A co z resztą miesiąca?
– Dzięki Bogu jakoś sobie radzimy. Dorabiamy hodując warzywa i owoce w przydomowych ogródkach oraz pracując dorywczo,
– A nie kradniecie, kiedy sytuacja staje się beznadziejna, kiedy nie macie pieniędzy?
– Kiedy na przykład?
– Na przykład wtedy, gdy ktoś zachorował lub trzeba urządzić pogrzeb. Nikt wtedy nie żałuje pieniędzy, aby wypełnić święty obowiązek pomocy najbliższej rodzinie, pielęgnując kogoś w chorobie albo nawet chowając ojca, brata lub syna zmarłych w szczególnych warunkach,
– W jakich warunkach?
-Na przykład ktoś poszedł do wojska i w czasie ćwiczeń na poligonie miał wypadek: wpadł pod czołg lub transportowy pojazd opancerzony, bo wszędzie było ogromne błoto.
– W takich warunkach to normalne, takich rzeczy nie da się uniknąć. Ale wtedy Wielkorządca daje nam pieniądze na pochówek i nikt nie musi kraść.
Tak mieszkańcy wsi i inni zwyczajni obywatele tłumaczyli powody swojej miłości do Wielkorządcy tym, co w niego wątpili.
Odc. 68 Manifestacje za i przeciw
Informacje o sytuacji w Techyrze przenikały za granicę z trudem spasionego wołu przeciskającego się przed dziurę między deskami wyrwanymi z płotu. Władze polowały na dziennikarzy zagranicznych, najczęściej poruszających się po kraju w przebraniu sprzątaczek, piekarzy, kierowców, pracowników banków i szeregowych urzędników. Niechęć do obcokrajowców była powszechna. Zwykli obywatele Techyry wyrażali opinie ukształtowane przez telewizję:
– Obcokrajowy to zaraza, sługusy obcego kapitału, wichrzyciele i kanalie – mówili, wykrzywiając usta z niesmakiem jakby wypili ocet zaprawiony moczem wiewiórki.
W dniach przejazdu Wielkorządcy przez miasto na ulicach pojawiały się chmury policjantów i konfidentów w cywilnych ubraniach. Dochodziło do starć między zwolennikami i przeciwnikami Ibragima. Interweniowała policja. W wyniku dochodzeń policyjnych tysiące ludzi trafiło do aresztów i więzień.
Przechodnie pilnowali się, aby nie oberwać pałką ani nie trafić do karetki policyjnej. Żartowali potem:
– Za co dostałeś?
– Za nadmiar poczucia dumy narodowej, albo, Za niedostatecznie mocny wyraz pogardy wobec zagranicy.
Sytuacja w Techyrze komplikowała się. Nocami na murach pojawiały się wielkie obrazy Wielkorządcy opatrywane obrzydliwymi komentarzami: morderca, zabójca, barbarzyńca. Po zaułkach i w ciemnych korytarzach słychać było szepty dotyczące wojny w Sartonie. Ludziom wyrywały się czasem komentarze:
– Podobno Wielkorządca sam kieruje tą wojną. To krótkowzroczny głupiec, sięgający tylko tydzień do przodu. Ktoś dalekowzroczny patrzyłby na odległość miesięcy a nawet lat, bo życie narodu trwa wiecznie.
Radio, prasa i telewizja informowały, że takie opinie wypowiadane są wyłącznie przez sabotażystów i dywersantów ideologicznych. Tajna policja i oddziały ochotników oddanych Wielkorządcy przeczesywały kraj w poszukiwaniu sprawców zamieszania. Nazywano ich elementami wywrotowymi, szpiegami i agentami obcych wywiadów. Tajne służby Techyry pieczołowicie zbierały doniesienia i przygotowywały opracowania na temat dywersji ideologicznej oraz nienawiści do Wielkorządcy Wasyla Ibragima. Wielkorządca i jego ludzie analizowali je potem z wielką pieczołowitością.
Odc. 69 Narodowy park rzeźb
W dowód wdzięczności za poparcie Wielkorządca ufundował praworządnym obywatelom kraju Narodowy Park Rzeźb Metalowych. Powstał on w ekspresowym tempie, w ciągu trzech miesięcy, Budowano go dniem i nocą, płacąc wielkie premie za pośpiech. Wyjaśniał to biolog, wnuk Aleksandra Czuringa, słynnego przyrodnika. Miłość biologa do Wielkorządcy i ojczyzny przelewała się w jego sercu do tego stopnia, że jego teksty wielu obywateli uważało za dziwaczne a jego samego uznawano za odmieńca, którego bano się krytykować z uwagi na wydźwięk polityczny jego twórczości.
– Pieniądze nie liczą się, kiedy chodzi o dobro ojczyzny i miłość do Wielkorządcy Wasyla Ibragima, o pasję i namiętność do pól pszenicy pełnych chabrów i maków, o zdrowe powietrze i nastrojowe wieczory taneczne, lato bez komarów, miłość do kobiet o pulchnych ramionach i wysmukłych udach, chętnych oddawać się namiętnościom nawet w deszczu.
Park usytuowano w samym centrum kraju, aby z każdego jego punktu obywatele mieli jak najbliżej. Park zajmował ogromny teren; rozlokowano na nim ponad sto obiektów sztuki. Rzeźby były wykonane z metalu, niektóre imponowały swoją wielkością.
W dniu otwarcia ekspozycji Wasyl Ibragim wygłosił zaskakujące przemówienie inauguracyjne.
– Ten park upamiętnia przeszłość historyczno-geologiczną naszej ojczyzny. Promując nowoczesną sztukę, oddaje on hołd zwierzętom najbardziej użytecznym dla człowieka, poświęcającym mu swoje ciała, skórę, wełnę, mleko a nawet rogi, z których wyrabiamy proste grzebyki jak i niezwykłe ozdoby.
Wrogowie Wielkorządcy dodawali do tekstu wygłoszonego przez niego:
– W końcu zwierzęta poświęcają nam nawet swoje jądra i wymiona, wprowadzając w kulinarny zachwyt smakoszy, których nie brakuje w naszym wyrafinowanym estetycznie i etycznie społeczeństwie.
Odc. 70 WasyI Ibragim wydaje polecenie
Wielkorządca regularnie występował w telewizji, aby wyjaśniać i naświetlać prawdziwe tło zdarzeń krajowych i międzynarodowych.
– Żądam, aby nie straszyć ludzi na świecie fałszywymi informacjami o tym, co się dzieje w Sartonie. Jeśli ktoś będzie szerzyć niepokój, przekazując nieprawdę o tym, co dzieje się w Sartonie, to zostanie ukarany z najwyższą surowością. Tacy ludzie to podżegacze wojenni. Nie pozwolimy im igrać z ogniem. W Sartonie ma żadnych działań wojennych, paniki ani uciekinierów. Prowadzimy akcję uspokajającą, wyjaśniającą i naprawczą. Nikt nie bombarduje tego kraju, w związku z czym nie ma żadnych obiektów ani miejsc zbombardowanych i nikt nigdzie nie ucieka. Jeśli na ulicy pojawi się jakaś grupka ludzi, to z pewnością są to osoby wyjeżdżające do pracy, do rodziny lub na urlop. Ludzie zawsze podróżowali.
Dowódca sił wojskowych, generał Kozin, stawił się na wezwanie w pełnej gali, w paradnym mundurze, z piersią obwieszoną złotymi, srebrnymi i brązowymi medalami, orderami i odznaczeniami. Jego równo ostrzyżone i wypomadowane włosy nadawały mu wygląd człowieka gotowego oddać życie za ojczyznę. Surowy wzrok i zaciśnięte gniewnie usta Wielkorządcy potwierdzały powagę sytuacji. Przywódca państwa rozejrzał się uważnie po gabinecie, jakby nigdy nie był w tym miejscu. Przebieg uroczystości transmitowano w telewizji.
– Generale Kozin! Naród oczekuje od was większego zaangażowania, w związku z czym wydaję wam rozkaz: solidnie przyśpieszcie akcję wyjaśniającą w Sartonie. Wzmóżcie działania. Zakończcie wreszcie tę wojnę.
Był to język szyfrowany. Jego słowa znaczyły: „Wyślijcie tam trzy razy więcej helikopterów, samolotów, dział i wyrzutni rakietowych, niech to wszystko rozwalą. Nie możemy tam siedzieć w nieskończoność. Wszystko ma swój koniec”.
Odprowadzając generała do drzwi, osobisty adiutant Wielkorządcy wyjaśnił mu półgłosem:
– Jeśli pan, generale Kozin, ważny i ceniony dowódca, w pełni nie wywiąże się z tego zadania, zostanie pan zdymisjonowany i zdegradowany. Wielkorządca nic innego nie może uczynić, ponieważ nasz kraj musi przewodzić całemu światu w walce ze złem, którego Sartona jest esencją i symbolem. Chyba pan to rozumie?
Następnego dnia w oddziałach stacjonujących w Sartonie odbyły się odprawy i rozmowy dowódców z żołnierzami, aby w pełni rozumieli, jak wielkim źródłem zła jest Sartona i co trzeba w związku z tym uczynić.
– To zło musimy szybko i w pełni wykorzenić, aby jego jad nie zatruł krajów miłujących pokój – były to słowa, jakie utrwaliły się najmocniej w umysłach i sercach żołnierzy Techyry.
Odc. 71 Dyskusje o wojnie i pokoju
Wojna zmieniła świat do niepoznania. Jej oczywistość, niepokój i przerażenie, jakie wywoływała, jej okrucieństwo i nadzieja pozostania przy życiu mieszały się ze sobą burzliwie jak gazowana woda z musującym sokiem, falowały, raz w przerażeniu odrywały się od siebie, innym razem łączyły w zgodną całość niby kochające się rodzeństwo, kiedy ludzie odnajdywali się szczęśliwie w zawierusze wojennej. W dni frontowych przesileń trudno było się połapać, o co toczy się gra. W mediach pojawiały się mówiące głowy przywódców państw, wielkich przemysłowców, wysokich wojskowych, reporterów wojennych oraz zwykłych ludzi, a także ich zdjęcia, niektóre wyraziste jak nożyce, inne niezrozumiale rozmyte lub dwuznaczne.
– Bomby spadające na nasz kraj to abstrakcja. To byłoby coś niebywałego. Tutaj są one obecne wszędzie, na każdym kroku– krzyczał z ekranu telewizora reporter w obcisłej kamizelce kuloodpornej i metalowym hełmie. Po chwili jego głos zamarł i mężczyzna razem z białym napisem „Prasa” na piersi zapadł się pod zgliszcza trafionego bombą budynku.
Ludzie za granicą widzieli co innego niż mieszkańcy Techyry. W nocy pierwszego dnia jesieni nasączonej niepokojem na niebie Omerni ukazały się potworności, echa rozpędzonej wojny: Były to chmurne postacie zdeprawowanych i pozbawionych dyscypliny żołdaków, rabujących i mordujących cywilów. Na drogach pojawiły się tysiące uciekinierów oraz ludzi kalekich poszkodowanych przez wojnę.
W nocy Salomon nie mógł zasnąć, w jego głowie nieprzerwanie toczyła się wojna. Słyszał wrzawę, wołania, pomruki.
– Pokoju już nigdy nie będzie! – ten okrzyk wracał do niego jak bumerang. Brzmiało to jak hasło do zapamiętania. – Świat wszedł w okres niekończącej się wojny, kiedy wszyscy walczą ze wszystkimi, oskarżając się nawzajem o cokolwiek: wrogość, biedę, przymusowe szczepienia przeciwko groźnemu wirusowi lub ich brak, niszczenie lub przesadną obronę przyrody, niezrozumiałe poglądy osobiste, fałszywą prawdę lub bezwzględny fałsz, korupcję i faszyzm. Słowa dotyczące zaniku pokoju zasmuciły Salomona, a równocześnie uspokoiły. Uwierzył w nie, miał już pewność, czego się trzymać. Pewność była lepsza od niepewności.
Sartona i Techyra stały się głośne na świecie. Zagranica coraz głośniej mówiła o Wasylu Ibragimie jak o zbrodniarzu wojennym bez sumienia. Nazywano go kreaturą i przedstawiano w memach w postaci bestii z okrwawionymi kłami i oczami wściekłego wilkołaka. Zdarzenia następujące w Sartonie, transmitowane w telewizji, określano za granicą jako wielką tragedię. Poszukiwano rozwiązania konfliktu, zwoływano narady, spotkania, konferencje i gorąco dyskutowano. Kościół w Techyrze przypisując Wielkorządcy niezwykłe moce poprosił go o aktywny udziału w poszukaniu sposobów zakończenia strasznego kryzysu. Wasyl Ibragim wzdragał się, rozkładał bezradnie ręce:
– Co ja mogę zrobić? Kompletnie nic! To wszystko zależy od tego szaleńca, władcy Sartony, to on to wszystko rozpętał i tylko on może to zakończyć. Jeśli on nie ustąpi, to ta wojna nigdy się nie skończy, bo on atakuje nas bez przerwy.
W końcu Wielkorządca dał się przekonać, że należy położyć kres bezsensowi wojny. Był niezmordowany w poszukiwaniu rozwiązań. Spotykał się z przywódcami państw, prezydentami, premierami, królami i cesarzami, cierpliwie odbierał ich telefony nawet kiedy dzwonili do niego w nocy, słuchał ich argumentów, zachęcał do myślenia i działania, uspokajał. Dawał innym przykład swym optymizmem, wierzył w lepsze jutro.
– Świat na pewno wróci do starych ram. To jedyne rozwiązanie. Staramy się przywrócić w Sartonie ład i porządek, ułożyć wszystko schludnie jak w puzderku, ale rzuca nam się kłody pod nogi. Mimo to jesteśmy bardzo zdeterminowani. Na pewno w końcu wspólnie przywrócimy tam pokój! Dziękuję wam za wytrwałość i inicjatywę.
Odc. 72 Nocne odwiedziny
W nocy Wielkorządcę obudziła cisza, z której stopniowo wyłaniały się zarysy ciemno ubranych kobiet. Wchodziły do sypialni rzędem i rozsypywały się tyralierą wokół jego łóżka. Patrzył na nie w milczeniu, niepewny, kim są i czego sobie życzą. Podchodząc bliżej przedstawiały się szeptem, prawie nie otwierając ust. Ostatnia powiedziała głośniej, jakby dla podkreślenia ważności sprawy, dla której przybyły:
– Jesteśmy matkami żołnierzy frontowych. Chcemy z tobą porozmawiać.
Wielkorządcy przypomniała się uroczystość od kilku dni przygotowywana przez Ministerstwo Obrony Prawdy. Odpowiedział pewnym głosem:
– Rozumiem. Proszę poczekać. Zaraz będę gotowy.
Wstał szybko z łóżka, aby przebrać się za parawanem. Czekał już tam na niego osobisty adiutant z mundurem admiralskim, używanym przy szczególnie uroczystych okazjach. Wielkorządca przetarł tors wilgotnym ręcznikiem i szybko się przebrał. Popatrzył w lustro podstawione przez adiutanta i poprawiwszy w dwóch miejscach nierówności uniformu, wyszedł rześkim krokiem do cierpliwie czekających kobiet. Postanowił przemówić do nich najserdeczniej, jak tylko potrafił, zanim przekaże im ordery Bohatera Pierwszej Klasy przeznaczone dla ich synów.
– Wasi synowi, wszyscy, bez wyjątku, zasłużyli na najwyższe odznaczenie państwowe – głos Wielkorządca rwał się ze wzruszenia. – Oddać życie za ojczyznę jest marzeniem każdego żołnierza i wasi synowie uczynili to bez chwili wahania, ochotniczo, sami z siebie. Są bohaterami. Mam dla nich ogromny szacunek i podziw. Nikt nie ma takich synów jak wy, drogie matki, oraz nasz kraj.
Wielkorządca wyciągnął rękę w bok, aby wziąć od adiutanta pierwszy order z kilkudziesięciu dostarczonych przez Ministerstwo Obrony Prawdy. Wręczanie trwało kilka minut.
Na początku kobiety płakały. Wielkorządca rozumiał, że to ze wzruszenia, że taki honor spotkał ich dzieci. Uśmiechnął się delikatnie, aby je pocieszyć, zdając sobie sprawę, że nie może bardziej im pomóc jak zachęcając ciepłym uśmiechem do wytrwania w miłości do rodziny i ojczyzny. Kiedy tak stał, jednocząc się z nimi w bólu i podziwie dla bohaterstwa ich dzieci, z szeregu wystąpiła kobieta. Miała siwiejące włosy i surowe, zmęczone troskami oblicze ze śladami łez w oczach przypominających szary, wypalony popiół. Podeszła do Wielkorządca, popatrzyła mu w twarz, po czym wyciągnęła coś długiego i ciemnego z wycięcia w czarnej sukni i pchnęła go w pierś: raz, drugi, trzeci.
– To za moje dziecko! – zawyła. W jej krzyku i bólu było coś dzikiego i okrutnego.
Wielkorządca patrzył na nią z bliska i widział, jak się zmienia, podobnie jak pozostałe kobiety. Twarze im szarzały i ręce drżały jak szalone.
– To wariatka! – pomyślał Wielkorządca, budząc się z krzykiem.
Jak tylko doszedł do siebie, zjadł śniadanie i nie ociągając się polecił sprawdzić, czy jego sen nie był przejawem jakiegoś rzeczywistego zdarzenia.
– Nie ma podstaw, aby sądzić, że ktokolwiek może być nieszczęśliwy z powodu naszych pokojowych działań w Sartonie – zameldował mu szef wywiadu, osobiście zajmujący się sprawą. – To nie znaczy, że nie ma matek żołnierzy, które czują się nieszczęśliwe z powodu służby wojskowej syna.
– Ta kobieta wymaga leczenia – zadecydował Wielkorządca. – Pamiętam ją doskonale. Odszukajcie ją, trzeba jej pomóc. Nieudzielenie jej pomocy w cierpieniu byłoby nieludzkie. .
W następnych dniach Wielkorządca kilkakrotnie dowiadywał się, co zrobiono w jej sprawie. Uspokoił się dopiero wtedy, kiedy uzyskał informację, że ją odszukano i zabrano do szpitala psychiatrycznego znanego ze wspaniałej opieki nad rodzinami żołnierzy walczących w obronie ojczyzny.
Odc. 73 Wielkorządca w kaplicy
Wrogość zagranicy wobec Wielkorządcy coraz bardziej mu ciążyła, nie rozumiał, dlaczego tak go nienawidzono. Siedząc samotnie w gabinecie nad najnowszym raportem wojennym pomyślał, że gdyby wyspowiadał się Bogu ze swoich trosk, przyniosłoby mu to ulgę. Od lat się nie spowiadał, tylko poważnie rozmawiał z Bogiem, istotą bliską i serdeczną, o podobnej władzy, tylko w innym wymiarze imperialnym.
Do kaplicy pałacowej udał się sam, choć zazwyczaj towarzyszyło mu dwóch ochroniarzy. Tym razem uznał to za niepotrzebne. Wiedział zresztą, że są wszędzie, w ukryciu, wystarczyło tylko, aby zawołał. Kiedy pewnego razu pośliznął się w korytarzu i upadł na podłogę, błyskawicznie znalazło się przy nim dwóch osiłków. Wewnątrz pałacu nie uznawał ochrony za konieczność, trzymał ją jednak z ostrożności.
W kaplicy panował półmrok, zapomniany zapach kadzidła i kojąca cisza. Wielkorządca zapalił trzy świeczki i modlił się spoglądając dyskretnie na postać ukrzyżowanego Chrystusa. Zapach topiącego się wosku i żywe płomienie świec dodały mu otuchy. Popatrzył w górę i poprosił Boga o rozmowę.
– Tylko pięć minut. Nie więcej. Chyba tyle możesz mi poświęcić?
Jego myśli były spokojne, pełne otuchy i nadziei. Trzymał głowę lekko uniesioną i czekał. Nad ołtarzem ukazała się brodata męska postać w białej, ceremonialnej szacie. Wielkorządca przyjrzał jej się uważniej i natychmiast ją rozpoznał. Był to Izajasz Wielki, prorok, patron Republiki Techyry. Niewyraźnie poruszał ustami, jakby przypominając sobie, jak formułuje się myśli, po czym wypowiedział dziwne słowa:
– Idź precz głupcze i grzeszniku! Gdzie twoja wiara i miłość bliźniego? Zabierasz ludziom domy, szczęście, spokój, a nawet życie!
Wasyl Ibragim nie wierzył oczom i uszom. Zastawiał się, czy mu się coś nie przywidziało, kiedy za jego plecami, z głębi kaplicy dobiegło go wyraźne:
– Ja chętnie spotkam się z tobą, Wielkorządco.
Głos był gardłowy i chrapliwy. Wielkorządca domyślił się, że były to podszepty szatana. Postanowił nie odpowiadać na prowokację. Myślał jeszcze chwilę o dziwnych słowach Izajasza Wielkiego, ale nie umiał sobie ich wytłumaczyć. Wstając z klęcznika, postanowił nie załamywać się. Zaciął usta i wymamrotał pocieszająco:
– Nie z takimi problemami sobie radziłem, to i tym razem sobie poradzę.
Rozejrzał się po kaplicy. Ten sam półmrok, zapach kadzidła wzmocniony wonią rozgrzanego wosku, pogłębiona cisza. Nie zostało mu nic innego jak wrócić do siebie i udać się na spoczynek. Aby zyskać pewność, że nic nie zakłóci mu snu, zjechał windą do bunkra ukrytego głęboko pod ziemią, gdzie miał dodatkową sypialnię. Przed drzwiami czuwało dwóch uzbrojonych wartowników. Wyprostowali się służbiście, kiedy się zbliżył. Był ich pewien, sam ich dobierał i dobrze opłacał. Wiedzieli, że odpowiadają za jego bezpieczeństwo życiem własnym i swoich rodzin. W takim towarzystwie miał prawo czuć się bezpiecznie.
Odc. 74 Nowa dyscyplina igrzysk
Zagranicy coraz bardziej nie podobał się udział Techyry w Igrzyskach Polityczno-Militarnych. Uważano, że Wielkorządca wpływa na ich przebieg, manipuluje opinią publiczną, ogranicza inicjatywę innych uczestników oraz ingeruje w oceny wyników. Pojawiły się głosy protestu, na początku ostrożne, potem coraz bardziej atakujące i zmasowane. Przeciwko Wielkorządcy wystąpili przywódcy dziesięciu największych krajów Zachodu, ogłaszając publicznie, że jest on bezprzykładnym kłamcą i manipulantem.
Aby odwrócić uwagę przeciwników, Techyra wystąpiła z inicjatywą wprowadzenia na igrzyskach nowej dyscypliny w formie artystycznych konkursów olimpijskich. Wszyscy mieli prawo składać propozycje konkursów, organizować je i brać w nich udział. Inicjatywa ta podobała się do tego stopnia, że wkrótce nastąpił prawdziwy wysyp pomysłów. Najbardziej popularne były konkursy rysunkowe, następnie teatralne i rzeźbiarskie.
Pierwsza wystartowała Światowa Rada Weterynarzy ogłaszając konkurs rysunkowy „ Jak zabić wściekłego psa?”. Propozycja była tak oryginalna, że szybko zyskała zainteresowanie i popularność. Oprócz wyrazów poparcia dla konkursu, posypały się pytania z prośbami o wyjaśnienia dotyczące jego szczegółowych założeń. Wyjaśnienia przedstawiła przewodnicząca Światowej Rady Weterynarzy, Joanna Sardo, osoba nietypowej urody i elokwencji. O jej urodzie mówiono, że reprezentuje ją tysiąc krągłości, a o intelekcie, że ma potencjał małej ciężarówki. Przewodnicząca Sardo udzieliła kilku wywiadów, odpowiadając na pytania śmiało i z takim rozmachem, jakby od lat żyła nietypowym tematem konkursu.
– Od pewnego czasu docierały do nas wiadomości, że w naszym otoczeniu są ludzie gorsi od wściekłego psa, w związku z czym należy ich zwalczać, ponieważ zagrażają ludzkości. Wścieklizna to straszna, nieuleczalna, wirusowa choroba. Cechuje ją silne podniecenie oraz dzika, wręcz szalona agresja, stąd nasza propozycja konkursu. Chodzi o wściekłego psa, niezwykle potężnego, przebiegłego, którego wszyscy się boją. Otrzymaliśmy wiele sugestii, kogo należy traktować jak wściekłego psa. Istnieje co do tego duża zgodność. Problem leży nie w tym, jak go zidentyfikować, ale jak go unicestwić. Sytuacja wymaga pilnego rozstrzygnięcia, tym bardziej, że ludzkość nieprzerwanie ma do czynienia z wściekłymi psami niezależnie od tego, pod jaką postacią one występują, zwierzęcia, człowieka czy nawet pewnej abstrakcji umysłowej. Faktem jest, że mogą przybierać różne postacie, także ludzkie. Najczęściej wściekłe psy kojarzą je z wojną.
Odc. 75 Dyskusje o konkursach
W ślad za Światową Radą Weterynarzy ogłosiła konkurs Międzynarodowa Rada Ochrony Przyrody. Nosił on równie zaskakujący tytuł „Polowanie na rzeźnika”. Potrzebę konkursu uzasadniano szybkimi zmianami klimatycznymi, okrucieństwem ludzi wobec innych istot żywych oraz niewłaściwym odżywianiem się ludzi. Przewodniczący Rady Ochrony Przyrody wyjaśnił:
– W dobie potwornych suszy przeplatanych pożarami i powodziami, musimy radykalnie zmniejszyć zużycie mięsa. Jego produkcja jest niezwykle kosztowna, w dodatku jest zabójcza dla zwierząt, naszych młodszych braci na drabinie ewolucji. Najważniejsi w procesie pozyskania mięsa dla celów konsumpcyjnych są hodowcy zwierząt, następnie ludzie dokonujący uboju i obróbki mięsa, w końcu pracownicy dystrybucji i sprzedaży. Najgorsi w tym procederze to rzeźnicy. W ostatnim czasie pojawił się osobnik, który zajął się zabijaniem także ludzi, czym zasłużył sobie na miano Rzeźnika Wszechczasów. Tego człowieka trzeba jak najszybciej wyeliminować. Dopuszczamy w tym celu środki humanitarne, ale jeśli zajdzie potrzeba, także inne środki, znane w przyrodzie. Konkurs jest ważnym źródłem pomysłów, jak dokonać dzieła, które ocali planetę przed nieszczęściem.
Za granicą pojawiły się sugestie, że w obydwu konkursach chodzi o Wielkorządcę.
Najbardziej zaskoczyły wszystkich dzieci, masowo zgłaszające się do udziału w obydwu konkursach. Prezes zarządu Igrzysk Polityczno-Militarnych podkreślił wyjątkowość ich zainteresowań.
– Dzięki uczestnictwu dzieci Igrzyska Polityczno-Militarne nabierają szerszego charakteru, stają się bardziej społeczne i edukacyjne. To, że dzieci tak chętnie zgłaszają się do konkursów, nie powinno nikogo dziwić. One mają większą wyobraźnię niż dorośli, a nam chodzi przecież o pomysły i idee. Otrzymaliśmy już tysiące rysunków, propozycji i sugestii, także wiele pytań. Zasadnicze pytanie brzmiało:
– Jak sobie wyobrażasz wściekłego psa?
Pytanie wywołało ożywioną dyskusję. Zorganizowano w tym celu specjalne forum dyskusyjne dzieci-uczestników obydwu konkursów. Mali dyskutanci okazali się niezwykle aktywni, chętnie zadawali jak i odpowiadali na pytania. Trudniejsze kwestie wyjaśniali weterynarze, specjaliści ochrony środowiska oraz dietetycy promujący nowe, zdrowsze metod odżywiania.
Do mediów zagranicznych przeciekły informacje, że forum dyskusyjne dzieci oglądał także Wielkorządca. Na początku wydało mu się nudne. Ożywił się dopiero, kiedy rozwinęła się dyskusja o tym, jak wygląda wściekły pies:
– Jest duży, ma szeroko rozstawione oczy, przenikliwe spojrzenie, z pyska cieknie mu piana. Kiedy staje na dwóch nogach, upodobnia się do człowieka.
– Czy to znaczy, że można się pomylić i uznać człowieka za wściekłego psa?
– To jest możliwe, tym bardziej, że obecnie jest dużo chorób, które łatwo przenoszą się ze zwierząt na człowieka i odwrotnie.
– Co można z nim zrobić? Znaczy się, ze wściekłym psem?
– Tylko zabić.
– Nawet jeśli jest człowiekiem?
Tak. Na przykład można go uśpić, albo otruć, tak jak to się robi w niektórych krajach z najgorszymi przestępcami. Te metody są najbardziej humanitarne. W ostateczności można go zastrzelić, jeśli nie ma trucizny od ręką.
– To bardzo okrutne. Czy to jest konieczne?
– Wścieklizna jest nieuleczalna, a jeden wściekł pies może pokąsać i zarazić masę osób. Ta straszna choroba może przenieść się na tysiące i miliony zwierząt i ludzi. Nie sposób przecenić zagrożenia. Jest ono monstrualne.
Arak Nadda, niegdyś serdeczny przyjaciel a potem konkurent polityczny Wasyla Ibragima, który wtrącił Naddę na dziesięć lat do więzienia, siedział przed telewizorem do późnej nocy śledząc przebieg dyskusji o konkursach. Zmęczony przysnął. Obudził się po godzinie skurczony i zmarznięty, rozprostował zgrabiałe ręce i nogi i rzucił w gniewie:
– Życzę ci, łajdaku, wszystkiego najgorszego, łącznie z katorgą. Żeby z ciebie pasy darli, zanim położysz głowę na gilotynie. Będę usilnie myśleć, jak ci w tym pomóc!
Odc. 76 Oceny pomysłów dzieci
– To nieprawdopodobne. Dzieci chyba oszalały. – stwierdził przedstawiciel organizacji „Samarytanie Czasów Wojny”, wchodzącej w skład jury międzynarodowego konkursu „Jak zabić wściekłego psa”. – Metody unicestwiania niebezpiecznego psa proponowane przez dzieci wprowadziły mnie w zdumienie. Jestem pełen podziwu a zarazem przerażenia. Co to za pokolenie? Wieszanie, trucie, zrzucanie z wieży, strzelanie, topienie, zakopywanie żywcem i zabijanie pałką wściekłego zwierzęcia! Komu takie pomysły przychodzą do głowy!? Dzisiaj, kiedy patrzę na niemowlaka w wózku, przyglądam się, czy nie wyrastają mu kły zamiast zębów trzonowych!
Niektóre dzieci, najczęściej byli to chłopcy, rysowały dziwne strzelby z błękitnym języczkiem ognia u wylotu lufy. Członkowie jury głowili się, o co chodzi. W celu wyjaśnienia sprawy zorganizowano dodatkową dyskusję z udziałem dzieci. Autorom i autorkom rysunków zadawano pytania.
– Wymyśliłyście specjalną strzelbę wyrzucającą z lufy pocisk oraz ładunek elektryczny, który zapewnia, że wściekły pies, niebezpieczny potwór, na pewno zdechnie. Skąd przyszły wam do głowy takie pomysły?
– Mnie pomógł tatuś.
– Mnie też.
– I mnie też.
– Kim są wasi tatusie?
– Mój jest leśniczym i myśliwym.
– A mój jest porucznikiem w wojsku i nosi bardzo ładny mundur. Mamusia zawsze go prasuje, kiedy tatuś idzie na paradę wojskową, gdzie strzelają z armat. Ja bardzo lubię parady i armaty.
– Mój tata też jest policjantem i też nosi bardzo ładny mundur. I ma rewolwer. I jak on strzela to wtedy z lufy idzie ogień i dymek. Tatuś mówił mi, że taki strzał to unicestwi każdego niedobrego człowieka, a co najmniej sparaliżuje.
Pierwsze egzemplarze strzelb wymyślonych przez dzieci pojawiły się w Omerni w sklepach z bronią w ciągu dwóch tygodni od zakończenia konkursu. Sprzedawano je wyłącznie osobom, które wykazały potrzebę zabicia wściekłego psa. Nabywca musiał przedstawić w tym celu odpowiednie zdjęcia lub nagrania video w telefonie. Strzelby nie były dostatecznie dobrej jakości. Można było łatwo trafić do dużego psa, znacznie trudniej małego. W pierwszym tygodniu od rozpoczęcia sprzedaży zabito w Omerni dwa wściekłe psy i postrzelono cztery.
Odc. 77 Nowy życiorys Wielkorządcy
W odpowiedzi na zagraniczne konkursy dotyczące zabijania wściekłego psa oraz polowania na rzeźnika Ministerstwo Obrony Prawdy wspólnie ze Związkiem Biografów Wielkich Ludzi zorganizowały ogólnokrajowy publiczny konkurs na temat dzieciństwa Wielkorządcy. Celem konkursu było ujawnienie nieznanych szczegółów jego życia. Napłynęły dziesiątki tysięcy prac. Ujawniły one społeczeństwu, że Wielkorządca jest w prostej linii potomkiem nieżyjącego od ponad stu pięćdziesięciu lat wielkiego władcy Techyry.
Autorce najlepszej, historycznie udokumentowanej, nowej biografii Wielkorządcy Ministerstwo Obrony Prawdy nadało tytuł Wybitej Postaci Kultury Narodowej. Na uroczystości przyznawania tytułu wyjaśniła ona:
– Niektórzy historycy mówili do niedawna o Wielkorządcy, że był nikim, człowiekiem nieokreślonym, nawet abstrakcyjnym. On sam zawsze określał siebie mianem skromnego człowieka. W istocie rzeczy był kimś zupełnie innym. Miał bardzo ciężkie dzieciństwo. Jego rówieśnicy swoją pogardą wbijali go w ziemię, ponieważ był mizernej postury, miał rzadkie włosy i bladą cerę. Ta nieuzasadniona wrogość, zamiast mu zaszkodzić, uodporniła go. Jako chłopiec pił rozcieńczony krwią gołębia jad żmii, aby wzmocnić swój organizm i zbudować w sobie moc człowieka nie do pokonania. To wszystko mu się udało; został przywódcą wielkiego kraju, wybitnym mówcą i genialnym politykiem.
O nowym życiorysie Wielkorządcy rozpisywały się wszystkie dzienniki i czasopisma krajowe, regularnie debatowano go także w radio i telewizji. W dyskusjach uczestniczyły miliony obywateli, wierząc, że doda to Wielkorządcy sił do przeciwstawiania się nawale oskarżeń płynących nieprzerwanie z zagranicy pod jego adresem.
Odc. 78 Krytyczne życiorysy Wielkorządcy
Byli też i historycy i autobiografowie, którzy prezentowani z gruntu odmienne poglądy na temat kariery Ibragima. Przedstawiali je w nielegalnych, potajemnie rozprowadzanych materiałach, różnego rodzaju broszurach, a nawet na luźnych kartkach papieru. Według nich Wasyl Ibragim na początku swojej kariery zawodowej był naczelnikiem stacji kolejowej zagubionej gdzieś na nieskończonych wschodnich równinach Republiki Techyry. Stanowisko to objął, kiedy poprzedni naczelnik został zastrzelony na polowaniu przez nieznanego sprawcę i nie było innych osób chętnych ubiegać o wakat. Ibragim okazał się jedynym kandydatem. Wcześniej wsławił się tym, że zapobiegł katastrofie dwóch jadących naprzeciwko siebie pociągów osobowych. Pracownica kolei, potencjalna konkurentka Ibragima na stanowisko naczelnika stacji, wyznała swojej rodzinie:
– To Ibragim zastrzelił naczelnika stacji i tak pokierował pociągami, aby jechały naprzeciw siebie, a on mógł zapobiec katastrofie. Uczynił to, aby go uznano za męża opatrznościowego, anioła zbawiciela. To podstępny człowiek.
Rodzina przekazała tę wiadomość niezależnym dziennikarzom. Informację o nadzwyczajnym czynie ratującym pociągi przed czołowym zdarzeniem a jadących nimi ludzi przed nieszczęściem pierwszy podał do publicznej wiadomości pop w parafii, do której należał Ibragim. Obydwu mężczyzn łączyły bliżej nieokreślone stosunki. W ciągu kilku lat rządów Wielkorządcy pop wysoko awansował.
Odc. 79 Ibragim jest urażony
Wasyl Ibragim nie pokazał tego po sobie, ale poczuł się głęboko urażony, nawet zraniony, kiedy dotarło do niego, że za granicą kojarzono go z wściekłym psem i dyskutowano sposoby, jak można go zabić. Uważał takie postępowanie za tym bardziej podłe, że do gry wciągnięte zostały dzieci.
– Zachód nie zna umiaru ani przyzwoitości. To co oni mówią o mnie, przekracza ludzkie wyobrażenie. To są szczyty podłości. To mnie jeszcze bardziej mobilizuje do pomocy Sartonie w powrocie na drogę prawdy i uczciwości – Wielkorządca wygłosił ten pogląd w telewizji, powtarzając w innych mediach. Jego komunikaty trafiały do wszystkich obywateli Techyry. Wiedział o tym; to poprawiało mu nastrój.
Kilka dni później obudził się z przekonaniem, że przyszłością świata jest wyłącznie jedynowładztwo. Myślał o nim jako władzy na lądzie i na morzu, w powietrzu a nawet w kosmosie.
– Tak, jak jest jeden Bóg na niebie, tak też powinien być jeden władca na ziemi.
Odc. 80 Wojny Salomona
Wojna tocząca się w Sartonie zmieniła życie w sąsiedniej Omerni. Salomon czuł potrzebę wzmożonej czujności i aktywności. Tłumaczył sobie:
– Muszę wejść w tryb wojskowo-wojenny. Liczy się czas, natychmiastowa reakcja. Zrywam się na sygnał dzwonka budzika, który ma brzmieć w moich uszach jak syrena wzywająca do schronu. Jeszcze mi to nie wychodzi.
Myślał z pewnym żalem o tym, że nie jest tak świeży, tak ruchliwy jak w młodości, kiedy nie musiał popędzać się do działania. Teraz było inaczej. Czasy się zmieniły. Czuł to wyraźnie, podobnie jak Erazm, z którym często rozmawiał. Odbierali zmiany zachodzące w kraju i na świecie w podobny sposób, z tym że Erazm był bardziej zrelaksowany, bardziej na luzie.
– To wielka umiejętność w czasach, kiedy każda wiadomość, kontakt, news, spotkanie, każde zdarzenie popędza wcześniejsze. Jeden bodziec za drugim, za dużo tego – myślał, marząc, aby nabrać podobnych umiejętności. A może to nawyki, bardziej niż umiejętności?
Ranek Salomon zaczął od obserwacji i napominania się:
– Czuję słabość oddechu w klatce piersiowej. To brak wprawy. Nie mogę pozwolić sobie na powolne myślenie. Zaraz godzina dziewiąta. Zjem szybkie śniadanie. Dzisiaj tylko jedno kiwi, bo nie mam więcej owoców. Znowu zapomniałem je kupić. W Sartonie mają gorzej, bo tam jest front – pocieszał się.
Szczerze martwił się tym, co tam się dzieje. Było to zbyt blisko. Czuł na sobie oddech wojny, zupełnie jakby toczyła się w jego własnym kraju. Niepokój wprowadził go w pragnienie oderwania się od rzeczywistości. Dopominał się tego jego organizm. Salomon siadł w fotelu naprzeciwko drzwi balkonowych i przymknął oczy. Rozbił porządek w głowie, segregując nachodzące go myśli. Te, które uznawał za przypadkowe i niepotrzebne spychał do śmietnika w postaci elastycznego pojemnika o nieokreślonym kształcie, jaki stworzył sobie w myślach, umiejscawiając go z tyłu prawego ucha. Była to ucieczka w wyobraźnię i fantazję przed niepokojem i przebodźcowaniem. Nie lubił tego słowa, dziwoląga męczącego jak worek starych kartofli porzucony w piwnicy.
Odc. 81 Pawie i parada
Nad ranem nocy poprzedzającej Dzień Wszystkich Zwycięstw dwa pawie żyjące pod ogromną wolierą w pałacowym ogrodzie rozwrzeszczały się tak przerażająco, że Wielkorządca nie był w stanie spać. Kiedy wstał, blady na twarzy, z podkrążonymi oczami, ubrał się i natychmiast wezwał szefa straży pałacowej. Drżał cały z gniewu i rozczarowania. Zaledwie dowódca straży pojawił się na progu gabinetu, Wielkorządca ryknął:
– Moglibyście pilnować te cholerne pawie! Pół nocy nie dały mi spać, czuję się jak wilk przepuszczony przez wyżymaczkę, a dzisiaj mam ważny dzień. Usuńcie je od razu, abym ich więcej nie słyszał.
– Jak mam to rozumieć, Wielkorządco? Przecież to był dar od sułtana – wydusił z siebie mężczyzna.
– Zabij je i oddaj do kuchni. Niech kucharka przygotuje je jeszcze dzisiaj na obiad! To mam na myśli. Sądziłem, że będą cieszyć moje oczy swym bajecznym, dumnym wyglądem, ale to prawdziwa zaraza, a nie królewskie ptaki. Ich miejsce jest na półmisku!
W sklepach położonych wzdłuż tradycyjnej trasy przejazdów Wielkorządcy przez stolicę z samego rana pojawiły się jego popiersia wykonane ze najpiękniejszych gatunków drewna, barwnych marmurów oraz stopów szlachetnych metali. Sklepy jubilerskie oferowały miniaturki jego postaci wykonane z platyny, złota i srebra, zdobne kamieniami szlachetnymi.
O godzinie czternastej, kiedy ulice stolicy Techyry wypełnione były ludźmi, Wielkorządca odbył paradny przejazd na rowerze, wyprostowany, w kasku i koszulce reprezentacji olimpijskiej Techyry. Rower ustawiony był na samochodzie na specjalnej platformie osłoniętej opływowymi szybami pancernymi. Jadąc przez stolicę Wasyl Ibragim przemawiał przez megafon, wyrzucając z siebie krótkie przesłania. Była to specjalna impreza służąca wzmocnieniu relacji Wielkorządcy z narodem.
– Jestem z wami, obywatele. Czerpcie siłę, która jest we mnie. Kiedy jesteśmy razem, nikt nie stanie nam na drodze. Zwyciężymy każdego wroga w każdej sytuacji. Jesteśmy najdzielniejszym narodem na świecie. Niezwyciężonym!
Odc. 82 Groźby i zniknięcie Wielkorządcy
W cieniu wielkich wydarzeń, wojny w Techyrze, niebezpiecznych trendów współczesności , niosących wielkie obietnice i jeszcze większe zagrożenia przemocą, chorobami cywilizacyjnymi, manipulacją ludzkim umysłem i samotnością, życie Salomona przemieniało się powoli w łagodny koszmar. Maj rozwijał flagi codzienności skokami słońca i mroku, temperatury i ciśnienia atmosferycznego, dodatkowo destabilizując jego samopoczucie a nawet podważając sens istnienia.
– To wszystko rozwija się obok nas i wokół nas, blisko a zarazem daleko. Żyjemy w coraz dziwniejszych warunkach. Nie sądzisz, Salomonie? – pytał z rosnącym niepokojem Erazm, serdeczny przyjaciel Salomona. – Na przykład taki Wasyl Ibragim, autor, sponsor i promotor wojny w Techyrze, chory umysł zagubiony w swoich własnych podziemiach oraz w ludziach podobnych jak on, duchach chciwości, rozboju i nieprawości. On destabilizuje cały świat.
Zagranica okrzyknęła Wielkorządcę zbrodniarzem wojennym. Nazywano go wcielonym diabłem, upiorną człekokształtną małpą cywilizacji, potworem oraz maszyną do torturowania i zabijania ludzi.
– On po prostu lubi dręczyć ludzi. Jest to u niego odruch tak naturalny jak to, że niemowlę ssie pierś matki a pijak wchłania w siebie alkohol. Bez tej wrodzonej namiętności nigdy nie zostałby tym, kim jest czyli okrutnikiem – taką diagnozę postawił Wielkorządcy psychiatra Charles Bonnier z Francji. – To nie jest choroba, ale oznaka pełni zdrowia krwiożerczej istoty, jaką jest człowiek żyjący władzą.
Pojawiły się głosy żądające likwidacji Ibragima, usunięcia go z powierzchni ziemi. Było to radykalne ale niemożliwe do realizacji przedsięwzięcie, ponieważ Wielkorządca był doskonale strzeżony. Nie można było oddać go pod żaden niezależny sąd karny. Trzeba by zmienić prawo międzynarodowe, wykluczające kraj z procesu decydowania o tym, czy odbędzie śledztwo i sąd nad jego politycznym przywódcą, ustalić nowe zasady.
Ten sposób myślenia pierwszy poparł Arak Nadda.
– Czuję się oburzony w najwyższym stopniu wprowadzaniem przez Wielkorządca siłą porządków w innym kraju, który o to nie prosił a nawet zdecydowanie się temu sprzeciwiał. Boleśnie odczuwam bezkarność Wielkorządcy i niemoc społeczności międzynarodowej.
Nadda postanowił zemścić się na Ibragimie. Obmyślił pomysł unicestwienia zbrodniarza i podał go do publicznej wiadomości, aby każdy mógł z niego skorzystać.
– Czynię to z przekonania. Nie potrzebuję uznania, sławy ani pieniędzy, jestem aż nadto zasobny, mam też swoje lata i zasługi. Chcę tylko sprawiedliwości, bezwzględnej, zimnej sprawiedliwości.
Po rowerowej paradzie rowerem przez miasto Wielkorządca zniknął ze sceny publicznej. Nie pokazywał się w telewizji, na ulicy ani w parlamencie. Mieszkańcy Techyry wymieniali trwożne przypuszczenia, że został uprowadzony a nawet zamordowany. Podejrzewano zamach ze strony sił specjalnych Sartony lub zagranicy.
Rząd Techyry podjął poszukiwania na ogromną skalę. Mijały godziny, lecz wciąż nie było żadnych wiadomości, co stało się z Wielkorządcą. Podejrzewano najgorsze, choć ciała Wielkorządcy nie odnaleziono. Każda wersja jego zniknięcia nosiła znamiona prawdopodobieństwa. Wiele osób pamiętało jego ostanie wystąpienie, bladą, zmęczoną twarz, nierówną mowę oraz lekkie utykanie lewą nogą. Analizowano wygląd i zachowanie Wielkorządcy, szukając oznak słabości lub choroby świadczących o możliwości nagłej śmierci. Źródła wrogie Techyrze i jej przywódcy upowszechniały niezwykłe wiadomości.
– Ten potwór przypominający człowieka był ciężko chory, brał leki sterydowe, skończył, gdzieś na odludziu lub w jakiejś tajnej klinice, może nawet w rowie.
Zwolennicy Ibragima byli pewni, że wywiódł on w pole zagranicę i swoich wrogów. Społeczeństwo kraju żyło nadzieją, że nic mu się nie stało. Obywatele wierzyli, że jego zniknięcie było wytrawnym manewrem mającym na celu zmylenie wrogów, stworzenie im złudnej nadziei, że już go nie ma.
– Zaskoczyć i oszołomić przeciwników – takie postępowanie jest w stylu naszego kochanego Wasyla Ibragima. To strateg potrafiący wywieść w pole najbardziej cwanego lisa. Zobaczycie, że wynurzy się nagle z morza niepewności podobnie jak Wenus z piany morskiej – oligarchowie, najlepiej znający Wielkorządcę, byli zgodni w swoich poglądach.
Zniknięcie Wielkorządcy uaktywniło ludzie życzących mu wszystkiego najgorszego. Rzecznik biura Wielkorządcy mówił o nich:
– Wrogowie Wielkorządcy wychodzą jak brudne szczury na światło dzienne, aby kalać jego dobre imię i dobrą reputację naszego kraju. Możemy tylko odczuwać do nich pogardę, bo na nic lepszego nie zasługują.
Odc. 83 Przemówienie o ojczyźnie i wolności
Kiedy Wielkorządca pojawił się w telewizji, w kraju wybuch entuzjazm. Ludzie wychodzili z domów na ulice krzycząc i ściskając się z radości. Wieczorem Wasyl Ibragim wygłosił przemówienie na temat patriotyzmu oraz jedności narodowej.
– To co nas wszystkich łączy to bezprzykładny patriotyzm. Wszyscy kochamy naszą ojczyznę. Za granicą nie mówią o miłości do ojczyzny, ale o wolności osobistej. Jakiej wolności? Komu ona służy? Z pewnością nie nam. Wolność to zbytek, na który my, społeczeństwo do szpiku kości patriotyczne, nie możemy sobie pozwolić, ponieważ otaczają nas państwa o niewyobrażalnej sile wrogości i zdolności zniszczenia. Wolność to niebezpieczna mrzonka, zdolna zabić naszą ojczyznę i naszą przyszłość.
Wielkorządca powtarzał swoje przesłanie z takim przekonaniem, że w końcu nie było obywatela, który by mu nie wierzył. Dawał siebie za przykład:
– Ja sam czuję się przypisany do urzędu, na którym służę ojczyźnie, jak tylko potrafię najlepiej. Jeśli gdzieś wyjeżdżam to na krótko z narażeniem własnego życia. Czynię to dla jej dobra.
Dla umocnienia jego słów pokazano w telewizji kagańce przeznaczone dla ludzi, którzy snują niebezpieczne marzenia o wolności. Przypominały one żelazne maski z otworami pod nosem i zamkiem na wysokości ust i z suwakiem pozwalającym zwiększać dopływ powietrza. Wielkorządca nazywał tych ludzi wyrodkami i zdrajcami ojczyzny.
– Oni by zdradzili nawet własnego ojca i własną matkę, co jest niewyobrażalną zbrodnią – dodał na zakończenie z surową twarzą.
Nikt nie wątpił w słuszność zdecydowanego rozprawiania się ze zdrajcami ojczyzny. Mówiąc o miłości do ojczyzny, Wielkorządca nie zapominał o walecznych czynach i wielkich wygranych bitwach i wojnach.
– Być bitnym i być bohaterem – to była i jest rękojmia pełnego szczęścia.
– Wielkorządcę przepełnia miłość do ojczyzny i każda rodzina jest gotowa jej bronić. Ta miłość i gotowość do jej obrony to treści wypełniające życie obywateli szczęściem – podsumował szef Ministerstwa Obrony Prawdy, pochylając głowę i dyskretnie ocierając wierzchem dłoni okolice prawego oka.
Odc. 84 Zagranica znienawidziła Wielkorządcę
Był im solą w oku. Na internetowych forach dyskusyjnych i portalach społecznych pojawiły się jego karykatury, powszechnie wymieniano się ośmieszającymi go mamami. Dwa obwisłe pośladki zawieszone na szelkach w miejscu głowy albo głowa w rozporku z szeroko otwartymi oczami i wyszczerzonymi zębami – tym usiłowano go zohydzić.
Do Wielkorządcy docierały niektóre informacje na ten temat. Nic nie mówił, wydawało, że ignoruje albo nie rozumie powszechności i głębi nienawiści do siebie.
– Nie powinien pan, Wielkorządco, w ogóle przejmować się tym rysunkami, memami i komentarzami. Są w fatalnym guście, głupie, beznadziejne, nie należy zwracać na nie uwagi – sugerowali mu oligarchowie i doradcy.
Zdarzało się także, że na ulicy obok ludzi popierających Wielkorządcę pojawiały się osoby, przeważnie młode, z zasznurowanymi ustami. Niektórzy rozdawali ulotki ostrzegające przed kultem jednostki. Władze kraju uznawały ich za wywrotowców.
Za granicą krążyły informacje, że w Republice Techyry każdy obywatel jest donosicielem. Kto nie donosił, uważany był za zdrajcę, sprzedawczyka a nawet zamachowca. Donosów była taka ilość, że Ministerstwo Obrony Prawdy zatrudniło trzydziestu specjalistów, którzy zajmowali się rejestracją donosów, ich czytaniem oraz oddzielaniem informacji istotnych od nieistotnych. Wybrane przekazywano trzem osobistym sekretarzom Wielkorządcy.
Temat zdrowia i bezpieczeństwa Wielkorządcy stał się obsesją aparatu państwowego Techyry. On sam zachowywał powściągliwość żartując, że najgorsze, co człowieka może spotkać to zdrada, epidemiczny wirus, choroba weneryczna, otrucie, zabójstwo przez osobę z najbliższego kręgu oraz potraktowanie substancją promieniotwórczą. Sam najbardziej nie lubił wirusów. Pomieszczenia, do których wchodził, wietrzono każdorazowo kilka dni, a przed samym jego przybyciem badano w laboratorium próbki powietrza. Stoły, krzesła i inne przedmioty, jakich mógł dotknąć, dezynfekowano niezliczoną ilość razy. Maseczki i rękawiczki ochronne były obowiązkowe w każdej sytuacji. Każdą osobę wchodzącą do pomieszczenia, gdzie się znajdował, rewidowano tak skrupulatnie, że miesiąc po rewizji czuła się jeszcze naga.
Wielkorządca najchętniej przebywał w bunkrze; lubił panujące tam ciepło i spokój.
– Kocham ciszę – podkreślał. – Chyba zgodzicie się ze mną, że pod ziemią jest ona nadzwyczajnie urokliwa, odczuwa się ją jak aksamit.
Odc. 85 Ochrona Wasyla Ibragima
Kiedy ujawniono plan zamachu na jego życie, Wielkorządcy to nie zaskoczyło. Takie niebezpieczeństwo istniało od zawsze. Pozwolił sobie nawet na nonszalancję.
– Plany zamachów wobec ludzi takich jak ja, jednostek na najwyższych stanowiskach, śa nieuniknione. To oczywiste jak dwa i dwa to cztery. Dlatego mam zawsze przy sobie rewolwer z tłumikiem. Jeśli ktoś chce wiedzieć, dlaczego z tłumikiem, to wyjaśnię, że nie znoszę huku wystrzałów z broni palnej, fatalnie działają na bębenki w uszach. Czy wiecie, że uszy są niezwykle wrażliwe na uszkodzenie, wrażliwsze niż jakikolwiek inny organ ciała, są obok oczu najważniejszym organem, przez który odbieramy bodźce z otoczenia?
Kiedy Wielkorządca przebywał w miejscu publicznym, towarzyszyło mu dwudziestu ochroniarzy. Do podejrzanych strzelano bez wahania i bez pardonu. Media zagraniczne twierdziły, że członkowie jego ochrony mieli za sobą praktykę pracy w zawodzie grabarza. W przypadku użycia broni natychmiast usuwali i grzebali ciało nieszczęśnika, który śmiał podnieść rękę na Wielkorządcę, znalazł się nieoczekiwanie zbyt blisko lub natychmiast nie zastosował się do żądań ochrony osobistej Wielkorządcy.
Wobec narastającego zagrożenia życia i zdrowia Wielkorządcy, jego ochrona nieprzerwanie zmieniała zasady postępowania. Aby uchronić go przed zamachem, miejsca jego pobytu szyfrowano, zmieniano mu ubiory oraz tytuły, określając go mianem gubernatora generalnego, sułtana, monarchy i podobnie, wymyślano mu także nowe życiorysy.
– Wielkorządca potwornie się boi. Nie dość, że ma tylu ochroniarzy, to jeszcze sam chodzi uzbrojony po zęby, także we własnych pokojach – złośliwie komentowali dziennikarze Zachodu.
– Jeśli Wasyl Ibragim chodzi uzbrojony, nawet w sypialni, kiedy zbliża się do kobiety, to tylko dlatego, że kocha broń – wyjaśniały media techyrskie.
Przebywając na zewnątrz, Wielkorządca pozostawał w cieniu budynków, drzew, pojazdów lub dużych parasoli. W trosce o jego zdrowie i życie rząd gotów był zapłacić każde pieniądze, aby oddalić od niego niebezpieczeństwo. Starano się przede wszystkim, aby jak najmniej ludzi go odwiedzało.
Ibragim coraz bardziej odczuwał strach przed śmiercią. Wpłynęło to na jego aktywność prokreacyjną. Nocą skrycie przywożono mu wybrane przez niego kobiety, które zachodziły z nim w ciążę. Dla jego potomstwa budowano specjalne żłobki, przedszkola oraz szkoły.
Odc. 86 Ochroniarze i Wielkorządca
Za bezpieczeństwo Wielkorządcy odpowiadała jego ochrona osobista, jego straż przyboczna. Nazywał ją swoją drużyną. Ochroniarze kochali go za uczucia, jakimi ich darzył. Witał się z każdym z nich z rana, pamiętał o urodzinach, znał imiona dzieci i żon, poklepywał ich po plecach i żartował w swój ulubiony sposób:
– Wiem, że mnie dobrze pilnujecie, bo nie chcecie, aby was przybito gwoździami do ściany stodoły albo rozerwano końmi. Podobno jest to niezwykłe przeżycie. Oglądałem kiedyś film o tym. Coś fantastycznego!
– Jesteśmy paranoikami – mówili o sobie ochroniarze, dumnie wypinając piersi, na których widniały medale, ordery i oznaczenia. – Dniem i nocą myślimy o bezpieczeństwie Wielkorządcy, pilnujemy go jak oka w głowie. Wojna o sprawiedliwość i prawdę w Sartonie to najważniejsza sprawa na świecie i niczego nie możemy zaniedbać, chroniąc go przed wrogami.
– Wielkorządca nie boi się nikogo ani niczego. To najodważniejszy człowiek na świecie – prawomyślni obywatele Techyry nie mieli co do tego wątpliwości. Był wzorem odwagi i patriotyzmu, opisywanym w podręcznikach dla dzieci i młodzieży. Wszyscy znali jego życiorys pełen bohaterstwa, sprawiedliwości i przedsiębiorczości.
– To człowiek nieugięty i nieustraszony – prości ludzie krzyczeli o tym głośno na manifestacjach i wiecach poparcia. Wokół było dużo policji i tajniaków, dzięki czemu czuli się bezpiecznie. Zasady bezpieczeństwa znali na pamięć i utrwalali je, skandując razem: „Wróg czai się wszędzie!”, „Ściany mają uszy!”, „Milczenie jest złotem!”. Wznosili te okrzyki tak długo, aż czuli spieczone usta.
Z oznak powszechnego szacunku i poparcia, z życzliwych opinii, jakie słyszał, Wasyl Ibragim czerpał wielką radość. Żona generała Kozina, szefa sztabu sił zbrojnych, zapytała kiedyś swego męża:
– Czemu wy, generałowie, jesteście takimi przydupasami? Nieprzerwanie szepczecie Wielkorządcy pochwały i komplementy.
To proste, ale głupie pytanie, zdenerwowało generała. Pohamował swój gniew.
– Dlaczego mamy tego nie robić, jeśli sprawia to Wielkorządcy prawdziwą przyjemność. On odpowiada za nas wszystkich, dlatego go podziwiamy i staramy się dostarczyć mu jak najwięcej radości.
Przekaż dalej