Michael Tequila: Cztery portrety cudze i jeden własny. Powieść. 4 fragmenty.

Powieść ma charakter obyczajowo-psychologiczny. Fabuła osnuta jest wokół spotkania czterech przyjaciół z tej samej klasy po kilkudziesięciu latach od ukończenia szkoły. Okazją jest czterechsetlecie Akademii, liceum, do którego uczęszczali. Przyjaciele nie pamiętają już swoich imion i nazwisk, tylko pseudonimy. Każdy z bohaterów powieści kryje jakąś tajemnicę, ma wiele do powiedzenia o sobie ale też i do ukrycia. Powieść nawiązuje do wspomnień z klasy w liceum, do której chodziłem razem z Markiem Grechutą.

Fragment 1

W szkole, a było to liceum na dalekim Południu, i to przed ponad pół wiekiem, wybrali sobie pseudonimy zwane teraz ksywami. Zrobili to z takim przekonaniem i tak skutecznie, że zastąpiły one ich imiona i nazwiska. Jadąc na Południe, Poeta przypominał sobie wszystkie zdarzenia.

Ksywy sami sobie wymyślali. Kiedy się utrwaliły, tylko one były w użyciu. Przywierały do właścicieli tak skutecznie, że używano ich zamiast imion. Nawet nauczyciele, przeciwni tej praktyce, też się zapominali. Poeta przypomniał sobie nauczycielkę geografii wzywającą do tablicy Ambasadora lub przypominającą Bossowi o nieodrobionej lekcji. Na początku ciało pedagogiczne zgodnie uważało, że uczniowskie ksywy są pretensjonalne i egzaltowane, nawet głupie. Po pewnym czasie wszelkie pretensje pod ich adresem znikły, rozmydliły się. Ksywy zyskały własne życie i były równie autentyczne jak imiona, a nawet bardziej, bo to one były w użyciu, a nie przypadkowe coś, co figurowało na świadectwie urodzenia lub innym oficjalnym dokumencie.

Trzej koledzy, których spodziewał się spotkać, nazywali się Mistrz, Ambasador i Boss. Nie były to nazwy przypadkowe, ponieważ każda z nich odzwierciedlała aspiracje i charakter osoby. Mistrz szukał doskonalenia duchowego, patrzył bardziej w niebo niż na ziemię, Ambasador wykazywał naturalne umiejętności dyplomatyczne i negocjacyjne i łatwo układał sobie relacje z bliźnimi. Charakter Bossa miał w pełni uwidocznić się dopiero później, kiedy skończył studia i został kapitanem przemysłu, wielkim szefem.

Fragment 2

Czekając na przyjazd Poety, Mistrz przypomniał sobie rozmowę z ciotką. Potrafiła być niemiła, druzgocąc go swoimi poglądami na temat jego postępowania i osoby, ale naprawdę to go kochała. Było to poprzedniego wieczora. Zapytała go bez ogródek:

– Czy ty zdajesz sobie sprawę z tego, co ci najbardziej utrudnia życie? Jakie są twoje najgorsze przywary?

Domyślał się, o co jej chodzi. Zdawał sobie sprawę, ale unikał tego tematu, aby nie wywoływać niepotrzebnej dyskusji. Chodziło o jego rzeczywiste i domniemane wady, jakie ciotka chciała wyeliminować. Tym razem podjął wyzwanie. Odpowiedział.

– Zdaję sobie doskonale sprawę, ciociu.

– No więc!? – Odrzuciła rękawicę.

Zaczął wymieniać swoje wady. Mówił jak przepowiadacz, który, obdarzony intuicją pozaziemską, jest w stanie powiedzieć wszystko o człowieku. Trochę ironizował.

– Nie mogę jeździć po nocy, ponieważ wzrok przykleja mi się do szyby, a oczy zachodzą mgłą złych wspomnień lub gniewu na pijanych kierowców, którzy w dodatku mają źle ustawione światła w samochodzie. Ponadto dzielę włos na czworo, mam swój zamknięty mały świat, kocham do szaleństwa moje wnuczki i niepotrzebnie martwię się o żonę, kiedy prowadzi samochód.

Kiedy skończył, ciotka czule pocałowała go w czoło.

– Myślałam, że tego nie wiesz, a to, że w ogóle ty sam o tym powiesz, to nawet do głowy by mi nie przyszło. Ale nie powiedziałeś całej prawdy, co?

– Nie powiedziałem? – Nie udawał zaskoczenia. – Czego nie powiedziałem?

– Jeśli nie pamiętasz, to ci dopowiem. – Ciotka jak zwykle była przygotowana do ataku. Miał wrażenie, że bierze szablę do ręki i prowadzi na niego szarżę lekkiej brygady. Mimo że umiał przewidywać jej zachowania, zaskoczyła go. Nie spodziewał się tego.

– Lubisz obnażać się, aby robili ci zastrzyki w pośladek, a także rozmowy z pielęgniarkami.

Mistrz zaoponował, ale bez przekonania.

– To nie wszystko – kontynuowała ciotka. – Lubisz gadać z żeńskim personelem szpitalnym i to tylko w limitowanym przedziale wieku do trzydziestego piątego roku życia. – Nie dała mu czasu na reakcję. – Ponadto wciąż żyjesz wśród zdeprawowanych i nieszczęśliwych ludzi, którym służyłeś pomocą, swoim czasem i energią. To twoje dziwactwo niczemu dobremu nie służy.

Gwizd nadjeżdżającego pociągu wystraszył gołębie i przerwał myśli kilku osób stojących na peronie. Pies siedzący obok nich zaskowytał z przerażenia i usiłował zerwać się ze smyczy.

Fragment 3

– Ależ ty robisz sobie ze mnie jaja! – wykrzyknął Mistrz, ubawiony, ale i zawiedziony. Przyglądał się Poecie z takim zainteresowaniem, jakby zobaczył go po raz pierwszy w życiu. Poruszył głową, wyglądało to na otrząśnięcie się z zaskoczenia i kontynuował. – Będzie to podobne do wielkiego quizu, rozwiązywania zagadek. To tak, jakby nieznający się ludzie spotkali się na obozie szkoleniowym, wiedząc, że są wśród nich donosiciele i chcieli jak najwięcej dowiedzieć się o innych, mówiąc jak najmniej o sobie. To będzie podróż odkrywcza, prawdziwa frajda. Nie sądzisz? – Mistrz odmłodniał, oczy mu się zaświeciły, twarz ożywił rumieniec.

– Domyślam się, że chodzi ci o coś w rodzaju zabawy w kotka i myszkę, z pewną dozą zagrożenia i ryzyka. Inaczej mówiąc, nie mówimy od razu niczego o sobie, bo boimy się, że otwarte przedstawienie faktów może mieć dla nas negatywne konsekwencje. W postaci na przykład ośmieszenia się. Dlatego lepiej jest pozwolić innym dochodzić do prawdy, bo wtedy mamy możliwość robienia uników. Poeta zastanawiał się chwilę, po czym dodał: – Powiedzmy, że z zawodu jestem parobkiem, a tu okazuje się, że moi koledzy to ministrowie, biskupi i wielcy artyści. Byłoby mi wtedy bardzo głupio – Poeta precyzował swoje przypuszczenia, dając unieść się fantazji. Przypomniał sobie zabawę w sztukę udawania, w którą bawili się w internacie. Mistrz spojrzał niepewnie. Nie wiedział, jak zareagować na słowa przyjaciela. Poeta uznał, że sytuacja wymaga wyjaśnienia. – Mistrzu! Nie przejmuj się moim gadaniem. Tak tylko żartowałem. To moja przywara, czasem opowiadam żarty, niekiedy głupie. W sumie podoba mi się aura tajemniczości, którą roztoczyłeś, przyjmuję więc twoją propozycję. Nie musimy nawet specjalnie udawać, że się nie znamy. Praktycznie się nie znamy. Na naszym wspólnym zdjęciu szkolnym rozpoznałem tylko kilka twarzy. Moje wspomnienia z tamtych czasów są naprawdę rozmazane. To już pięćdziesiąt lat! – podsumował, ponownie studiując twarz Mistrza. Jego pamięć żądała aktualizacji wizerunku kolegi, konfrontacji z odległymi wspomnieniami. W drodze do samochodu Mistrza opadły wątpliwości.

– Czy to nie będzie wyglądać dziecinnie? Jesteśmy teraz poważnymi facetami, żonatymi, dzieciatymi, na emeryturze. W przeszłości wszyscy wykonywaliśmy na pewno poważną pracę.

– Mistrzu! Nie psuj zabawy, którą sam wymyśliłeś i zaproponowałeś, a ja zaakceptowałem. Nie mów o sobie rzeczy, które miałem zgadnąć. Mnie się podoba twój pomysł. Każdy trochę dziecinnieje w miarę upływu czasu i nic na to nie poradzimy. Zawsze uważałem, że świeżość umysłu, zdolność spontanicznego zachowania, wyrażanie radości, ciekawość, czyli zachowania typowe dla dzieci, to rzecz nadzwyczajna u dorosłych. Chyba zgodzisz się ze mną? Jestem za zachowaniem tajemniczości przynajmniej do pierwszego wspólnego spotkania. Nie wiem, jak Boss i Ambasador to przyjmą. Może powinieneś uzgodnić z nimi, jaką grę prowadzimy. – Kiedy skończył, uznał, że chyba niepotrzebnie robi nadzieję koledze na jakieś tajemnicze dochodzenia, kim są i czym się zajmowali w przeszłości. W kontaktach z ludźmi preferował zawsze bezpośredniość i otwartość. Jeśli zgodził się z propozycją Mistrza, to głównie dlatego, aby nie robić mu przykrości. To był jego pomysł towarzyskiej zabawy. Jego rozmyślania przerwał głos przyjaciela:

– Chyba masz rację. Zadzwonię do nich wieczorem, aby wyjaśnić reguły postępowania. Jestem pewny, że je przyjmą. Każdy potrzebuje odmiany. Humor nigdy nikomu nie zaszkodził.

Fragment 4

Spotkanie u Ambasadora okazało się ożywcze jak źródlana woda. Rozmowa przebiegała spontanicznie.

– Koledzy, druhowie, bracia! – Ambasador przejął inicjatywę. Mówienie ćwiczył od lat i przemawianie było dla niego czymś tak powszednim jak chleb z masłem dla hodowcy krów mlecznych. – Nie widzieliśmy się pięćdziesiąt trzy lata, nic dodać, nic ująć, od czasu ukończenia przez nas szkoły.

– Brawo! Brawo! – Zerwały się spontaniczne okrzyki aprobaty i zachęty do dalszego mówienia. Zebrani zachowywali się jak chłopcy, sprawiało im to przyjemność.

– Cisza! Uspokójcie się! Pozwólcie mi zapobiec bałaganowi, jaki tu stworzymy za chwilę! Odbieram wam głos i udzielam sobie, jedynej osobie zdolnej zapanować nad żywiołem odrodzonej niepoprawnej młodości. Dajcie mi skończyć! – nalegał gospodarz w poczuciu odpowiedzialności za zebranie odbywające się na jego terytorium.

– W sumie byłoby to bardzo miłe, gdyby nie niecierpliwy cień władzy dyktatorskiej, który przemknął po jego twarzy – zauważył w duchu Mistrz, mający wprawę w interpretacji mowy ciała.

Odnowieni przyjaciele przywracali do życia odległą przeszłość stopniowo, nie żadnym „hurra”, lecz wspominając fragmenty życia w szkole i w internacie. Żartowali bez ograniczeń i bez skrępowania, bawili się słowami, wygłupiali, podświadomie czując, że jest to najlepsza forma ożywienia przeszłości.

– Łączyło nas wszystko – podjął Ambasador. – Niedostatek materialny naszych rodzin, wspólna nauka w tej samej klasie, ci sami nauczyciele, ta sama dyscyplina szkoły bez koedukacji, ten sam woźny.

– Niektórych z nas łączyło także mieszkanie w tym samym internacie, apele poranne, śniadania, obiady i kolacje, wspólna droga pieszo do szkoły i ze szkoły, wspólnie uprawiane gry i sport – uzupełnił Mistrz, który wraz z Poetą mieszkał w internacie na krańcu miasta.

– Masz rację – poparł mówiącego Ambasador.

Nie wiadomo, dlaczego przemawiał, stojąc. Był to mężczyzna średniego wzrostu, o sylwetce wyrywającej się z objęć szczupłości pod wpływem dobrego jedzenia i ograniczonego ruchu na świeżym powietrzu. Przemawiał ze swadą i nonszalancją. Miał wprawę i doświadczenie tysiąca wcześniejszych przemówień, niewiele więc improwizował. Nie musiał też dobierać słów ze starannością, gdyż był wśród swoich. Gdyby nawet chlapnął coś nieodpowiedniego, obróciliby to w żart.

– Nie było niczego, co by nas dzieliło. Byliśmy braćmi bliźniakami, więźniami systemu szkolnego. Tylko z pozoru byliśmy osobami wolnymi, pozbawionymi czasu i pieniędzy, aby zrozumieć, co to znaczy wolność. Wszytko było w szkole i szkoła była wszystkim. Cyrkiem. Więzieniem. Oazą radości na ugorach życia, których doświadczali nasi rodzice. Kiedy patrzę z obecnej perspektywy, widzę, że było to studium przyspieszonego dojrzewania i mądrości. – Znowu rozległy się okrzyki i wiwaty. Trwały krótko, bo wszyscy byli ciekawi, jaki będzie dalszy ciąg przemówienia i co z tego wyniknie.

Przy okazji zamieszczam linki:

– do strony znanej recenzentki Pani Izabeli Wyszomirskiej, gdzie ukazały się pierwsze informacje o powieści: https://www.facebook.com/718659221618798/posts/1396920747125972/

Do strony Empik, gdzie znajdziesz także inne moje książki:

https://www.empik.com/cztery-portrety-cudze-i-jeden-wlasny-tequila-michael,p1233810161,ksiazka-p

Przekaż dalej
2Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *