Powieść. Laboratorium szyfrowanych koni. Cz. 179: Myśli i medytacje gubernatora Blawatsky’ego

Gubernator wprowadził się w stan głębokiej medytacji. Potrzebował twórczej koncentracji. Gabinet zamknął od środka na klucz, aby nikt mu nie przeszkadzał. Było to jego ulubione miejsce, w którym łączył pracę z odpoczynkiem i medytacją. Stojąc pod ścianą, gdzie było nieco więcej miejsca, ogarnął wzrokiem swoje królestwo: duże białe drzwi, na ścianie wielka mapa kraju, historyczny kaflowy kominek w rogu, nieco dalej dziewiętnastowieczny obraz „Bunt patriotów” oraz masywny krzyż na ścianie. Właściwie to na niego na patrzył; był mu użyteczny, kiedy przyjmował przedstawicieli kościoła lub swoją bardzo religijną rodzinę, wpadającą raz na rok, aby złożyć mu życzenia świąteczne i noworoczne i obdarzyć świeżo uwędzoną szynką i kiełbasą.

Na podłodze pod obrazem leżał strzyżony dywan pakistański, na nim stały dwa fotele, trójosobowa sofa i stolik do kawy. Ściany w kolorze łagodnej zieleni na tle podłogi z twardego orientalnego drewna połyskującej odcieniami bordo działały uspokajająco na gubernatora. Na szerokim, rzeźbionym biurku stała flaga narodowa, telefon, notatki, przybory do pisania oraz kalendarz biurkowy i schludnie ułożony stosik dokumentów. Za biurkiem widoczne było wyściełane krzesło z wysokim oparciem podobnie rzeźbionym jak biurko. Przed biurkiem stały dwa krzesła przeznaczone dla gości. Pomieszczenie, urządzone w dobrym guście, dalekie było od wrażenia luksusu. Nie był to przypadkowy efekt.

Sekretarce i osobistemu ochroniarzowi gubernator wydał zakaz łączenia telefonów i wpuszczania kogokolwiek do jego gabinetu przez godzinę.

– Proszę pamiętać. Nikogo! Dosłownie nikogo. Żadnych telefonów, informacji, ludzi.

– Nawet gdyby pojawiło się nagłe zagrożenie państwa lub rządu? – usiłowała żartować sekretarka.

Gubernator zmarszczył brwi, twarz mu się zaczerwieniła, że robi sobie szutki z jego decyzji. Z reguły zrelaksowany i na luzie, odporny nawet na ogień pytań opozycji parlamentarnej lub agresywnych dziennikarzy, potraktował to poważnie.

– Proszę ze mną nie dyskutować. Nie płacę pani za opowiadanie kawałów.

Sekretarka zmieszała się głęboko. Wstała i stojąc na baczność, odpowiedziała: – Tak jest, panie gubernatorze. Będzie dokładnie tak, jak pan sobie tego życzy. Zbierało jej się na płacz, powstrzymała się jednak.

Osobisty ochroniarz gubernatora był w randze majora; niższej szarży gubernator nie zaakceptowałby, ponieważ musiał być pewny, że chroni go człowiek doświadczony, odpowiedzialny i sprawny. Ochroniarz wiedział, że świat się kręci wokół gubernatora i nie zamierzał o nic pytać ani niczego nie kwestionować. Rozkaz to rozkaz – mruknął pod nosem i zacisnął usta.

Gubernator wrócił do gabinetu i spokojnie rozłożył matę do medytacji, potem podszedł do szafy, wyjął z niej dres sportowy marki „Puma” i nałożył na siebie, po czym usiadł na macie w pozycji lotosu. Nie wychodziło mu to jeszcze całkiem sprawnie, było jednak dużo lepiej niż rok wcześniej. Po chwili myśli ułożyły u się w głowie, uporządkowały, płynęły równo jak wyćwiczone delfiny. Gubernator medytował o tym, że żadna, nawet największa instytucja czy organizacja, nie jest w stanie poradzić sobie sama z zarządzaniem państwem. Tylko rząd, dysponujący aparatem administracyjnym i środkami finansowymi oraz kościół dysponujący wiarą i zdolnością opiniotwórczą dawały gwarancję pełnego powodzenia. Rozum i racjonalność muszą iść ręka w rękę z wiarą i nadzieją.

Ostatnia myśl bardzo podobała się gubernatorowi. Brzmiała jak hasło, była trafna, miała w sobie siłę nośną. Aby nie umknęła mu z głowy, gubernator wstał, podszedł do biurka i zapisał ją w notatniku. Po chwili wrócił do maty, usiadł i podjął medytację. Wcześniej zjadł niepotrzebnie kanapkę z łososiem i o mało co nie zasnął. Otworzył okno, chcąc zapobiec senności. Na zewnątrz panowała chłodna cisza. Znowu myślał o sprawach państwowych. Marzyła mu się religia państwowa, kościół podporządkowany państwu i Czarna Eminencja podlegająca jego zwierzchnictwu. Postanowił nad tym pracować.

*****

Wydarzenia i efekty Apokalipsy dokumentowano obrazami, liczbami i opisami. Wielki gabinet gubernatora pokryły plansze, zdjęcia i wykresy. Centralne miejsce zajął obraz tornado, które nazywał trąbą powietrzną dla lepszego dotarcia do osób mniej wyrobionych w terminologii klimatycznej i meteorologicznej. Środek obrazu zajmował czarny lej rozszerzający się ku górze. Dla pokazania całej przerażającej prawdy, autorzy zdjęć zarejestrowali także dźwięki wydawane przez tornado, jego potępieńcze wycie, trzask drzew łamiących się jak zapałki oraz łomot spadających na ziemię dachów, samochodów i innych, niemożliwych do rozpoznania przedmiotów. Lewy bok stożkowatego leja trąby powietrznej rozjaśniała błękitna poświata, z prawego boku widoczne były trzy rachityczne drzewka jakby dławione potworną czkawką. Lej wypełniał przestrzeń aż po horyzont. Na pierwszym planie obrazu, na tle leja, sterczał jak na ironię wyzywający znak drogowy, biały poziomy pas na tle czerwonego okręgu, zakazujący wjazdu pojazdów mechanicznych.

Przekaż dalej
4Shares

Obraz Polski, krótki, żywy i treściwy

Zwrócono się do mnie o namalowanie obrazu. Temat: „Czym żyje naród”, tytuł: „Polska”. Ma być krótki, żywy i treściwy. Koszt: bezpłatnie, czyli w czynie społecznym.

Obrazu nie malowałem, tylko napisałem. Wyleniałym, ale ostrym pędzlem. Obraz jest wielki jak „Rodzina królewska” (czy jak jej tam na imię) Francisco Goi w „Museo del Prado” w zubożałym Madrycie i przedstawia tysiąc postaci, bohaterów i antybohaterów, osób ważnych i przypadkowych. Wszyscy żyjący, choć niektórzy dogorywający/niedawno zmarli, kolejność głównie alfabetyczna.

Obraz jest w kolorze biało czerwonym, zwanym niekiedy polsko-polskim, w tonacji błękitno szarej, czyli nadziei i zwątpienia. Dodałem do niego szczyptę symboliki genialnego malarza hiszpańskiego (polskiego pochodzenia?), wspomnianego już Francisco de Goya y Lucientes, Obraz tańczących Franciso Goyakilka gwiazdek Unii Europejskiej oraz orły, rodzimy polski i dwa dobrosąsiedzkie, niemiecki i rosyjski, ptaki nieskończenie popularne w każdym czasie i wydaniu.

  • Andrzej Duda, Prezydent-Elekt, w krótkich spodenkach, wysyła telegram elektroniczny: Sprawa: BBN. Nie przyjeżdżam. Jestem na urlopie. Radźcie sobie sami. Żegnam.
  • Jarosław Kaczyński, IV RP, dobrze ubrany, wolno chodzący, choć wciąż rześki, nieco wyblakły, przyszły włodarz kraju, w ręku bat i cugle.
  • Ewa Kopacz, bieżący premier, III RP, wyrok skazujący, głaska psa w pociągu pędzącym na zgubę, ubożuchny worek obietnic, postać ambitna, symbol niepewnego jutra.
  • Michal Kamiński, doradca premierów, łysy i uśmiechnięty, dla niektórych zdrajca, dla innych bohater, Stańczyk, duże poczucie humoru, wysoka tolerancja zmian.
  • Bronisław Komorowski, honorowy Prezydent RP na Wygnaniu, spóźniony myśliwy bez strzelby, nieco zeszczuplony, rola niejasna.
  • Paweł Kukiz, pochodzenie tureckie, muzyk zwany Czarny Koniem, pędzi w nieznanym kierunku, bez wędzideł, w zębach symbol nadziei antysystemowej.
  • Jacek Kurski, niejasny model (prawdopodobnie polityczny), wazeliniarz, otwarte usta, kracze, łagodny uśmiech żałobnika.
  • Beata Szydło, aktywny przyszły premier, w autobusie, wychodzi z worka pełnego obietnic, koszt worka nieznany.
  • Donald Tusk, były włodarz, serdeczny, choć dawny przyjaciel przyszłego, ostatnio mniej widoczny, ratownik czarnych rozbitków, czerwonej Grecji i Euro.
  • Naród, bohater zbiorowy, nieco ogłupiały, radosno-smutny, pełen nadziei (nie wiadomo na co) i strachu (nie wiadomo przed czym).
  • Bohaterowie zagraniczni, nieliczni, malutkie postacie, przyczajone, lecz ważne, Angela Merkel, symbol rozwagi, Władimir Putin, siła imperialna na wygaszeniu gospodarczym, Barack Obama, symbol Bóg wie czego.
  • Poza tym ministrowie, biskupi, Ojciec Rydzyk, niezłomny samotnik, kobiety w beretach i bez nakryć głowy, Danusia Kępa, kwiat nadziei intelektualnej, komisje wyborcze, piwo i podpaski higieniczne w tysięcznych reklamach, redaktorzy TV i dziennikarze mielący słowa na papkę, ksiądz profesor Oko, mąż opatrznościowy Pobożności, emigranci aktualni i potencjalni, urlopowicze, bezrobocie i bezrobotni, przedsiębiorcy i siatkarze, Urząd Skarbowy, Referendum i referendum, na końcu ja, Michael Tequila, autor nadziei własnej i cudzej. 
Przekaż dalej
2Shares