Piszę skąpo, bo czas nagli. Za chwilę jadę na rehab. Potrzebuję się wyluzować, choć to tylko trzy zabiegi, aby mi także w plecach, a nie tylko w sercu grało. Zauważam, że używam skrótów. To znak czasów; myśleć i mówić krótko i zwięźle. Dobrze, jeśli w dodatku niegłupio.
Na rehabie w zastępstwie pieszczot otrzymuję masaż i różne prądy. Leżę na luzie i konwersuję. Słucham otaczających mnie ludzi. Zewsząd dochodzą głosy. To jakaś wada genetyczna, że wszyscy coś mają do powiedzenia. Czasem mówią głupoty. A ja nic. Jak ta skała leżę lub siedzę nieruchomo. Od czasu do czasu tylko warknę ostrzeżenie w rodzaju:
– Nie ze mną takie sztuczki, Bruner! – to zawołanie jeszcze z PRL-u, ale wciąż skuteczne.
Rehab oferuje mi coś w rodzaju pieszczoty miłosnej, jedwabiście delikatnej, zastępczej oczywiście. Pieszczoty należą się każdemu. Kiedy jesteś oseskiem, to pieszczą cię do znudzenia, w miarę dojrzewania, choć potrzeby rosną, podaż pieszczot maleje. Takie są prawa rynku. Co do demokracji, to wolność nie znaczy równość. Chyba pierwszy wyłożył to Georg Simmel na początku dwudziestego wieku. Zilustruję to z grubsza przykładem. Tam gdzie jest wolność, niektórzy ludzie, bardziej przedsiębiorczy, energiczni, pomysłowi czy bardziej oszczędni wybiją się, staną się bogaci, zajmą wysokie stanowiska, zdobędą władzę. Kiedy to już się stanie, przestają być równi wobec tych, którzy pozostali na tym samym szczeblu drabiny społecznej.
Idę z parkingu do gabinetu zabiegowego. Mija mnie limuzyna, długi, czarny Cadillac z zaciemnionymi szybami.
Boki samochodu zdobią postacie mrocznych aniołów. Limuzyna jedzie powoli, dostojnie, zwalnia na nierównościach. A ja nic! Jakby to mnie nie dotyczyło, jakbym nie był ciekaw, kto jest w środku, czy ten ktoś stoi, siedzi czy leży, dokąd go wiozą i po co. Mówię sobie:
– Spoko! Czy ja jestem nienormalny, żeby brać sobie do serca taki widok i zadawać pytania, kto, gdzie, kiedy?
Nie pozostaję jednak całkiem obojętny. Intel pracuje. Znaczy się intelekt. Tak sobie spekuluję, że to jednak wygodnie jechać takim wypasionym Cadillakiem, bo można nawet na leżąco, czyli superwygodnie. Po głowie snują mi się myśli i marzenia:
– W takim pojeździe jedzie się o niebo wygodniej niż nawet na najbardziej eleganckiej kuszetce w pociągu ekspresowym, który z konieczności łomocze na złączach szyn nie mówiąc o żelaznych mostach. Cadillac z pewnością ma super resorowanie. To czysty luksus. Nie miałem szczęścia jechać takim cudem techniki, ale domyślam się, jak to bosko, bo wyobraźni mi nie brakuje. W dodatku człowiek wieziony takim samochodem, nawet bez zasług, bo kto wie kogo wiozą, otrzymuje wyrazy uznania. Widzę jak dwaj idący chodnikiem mężczyźni zdejmują czapki z głów i pochylają głowy.
– Pełen szacun – myślę. – Każdy chciałby znaleźć się w takiej sytuacji.
Moją myśl w tym momencie zaprząta nie limuzyna, ale szacunek, który należy się każdemu człowiekowi. Czarna limuzyna także, choćby raz na dziesięć lat, ale to niemożliwe. Nie każdy ma tyle pieniędzy, bo państwo u nas niebogate. Wydaje dużo na dzieci i młodzież, choć rządzą nim siwi jak gołąbki staruszkowie. Im to obojętne, nie dlatego, że mają już demencję, ale dlatego, że na wysokich stanowiskach taka limuzyna jest pewna jak gorąca zupa pomidorowa na obiad.
Tyle nara i do zoba.
Przekaż dalej