W nocy Ptacha znowu odwiedził Siwy. Był to już któryś raz z rzędu. Ptachu nie wiedział, jak intruz się nazywa, więc nazwał go Siwy. Potem ktoś zadzwonił do Siwego i Ptachu posłyszał jak ten ktoś mówi do niego „Zyga, sprawdź go dokładnie. To dziwny człowiek”.
Mężczyźni rozmawiali po angielsku, w języku obcym, trudnym do określenia. Ich angielski miał jakiś płaski niemiecki akcent, jakby mówiący pochodzili z nizin, z których wyrosły góry, aby wszystko zmienić. Ich słowa były bardziej dźwięczne niż niemieckie. Ptachowi kojarzyły się z ostrymi dźwiękami fanfar przeplatanymi słodkim drżeniem harfy.
Siwy krępował Ptacha. Przychodził nocą, kiedy Ptachu był sam jak oko w głowie cyklopa Polifema, centralnie położone, ale samotne. Nocą był też nagi jak niemowlę, bo spał bez piżamy, przez co czuł się bezbronny. Krępował go też zbyt duży brzuch, choć wiedział, że Siwego takie rzeczy nie interesują.
Pasjonowało go co innego. Badał Ptacha, ankietował, sprawdzał, mierzył i oceniał jego wnętrze. Interesowało go wszystko, jakby obiekt jego zainteresowań stanowił muzeum, w którym sztukę starożytną pomieszano z nowoczesną. Ten ostatni wyraz źle się kojarzył Ptachowi, brzmiał modernistycznie i jakoś sztucznie. Wolałby wyraz historyczny, tradycyjny, z przeszłości. Uświadomił mu to Siwy, który traktował Ptacha jak pacjenta.
– Chcę panu pomóc. Ma pan problemy. Z niektórych zdaje pan sobie sprawę, z innych nie. To pana męczy. Tym bardziej, że zajmuje pan niezwykle wysoką pozycję społeczną.
Ptachu nie protestował. Nawet ucieszył się, że Siwy mu to powiedział. To tak, jakby upewnił go w czymś, co było dla niego ważne, ale sam nie był tego zbyt świadomy.
W ostatecznym rozrachunku, Ptachu nie cierpiał Siwego. Był jedynym człowiekiem, który miał nad nim przewagę i chciał wydrzeć jego tajemnicę, dlaczego jest taki, jaki jest sugerując w dodatku swoimi pytaniami, że Ptachu cierpi na jakąś dolegliwość psychiczną. Coś musiało w tym być, czego nie rozumiał. Nie rozumiał choćby tego, dlaczego w rozmowie z Siwym staje się bezwolny jakby rozmawiał z własnym sumieniem. Kiedy Siwy kazał mu coś robić, robił to, kazał mu opowiadać o sobie, opowiadał. Czuł się wtedy zagubiony i bezsilny. Tak, jakby Siwy był nie tylko jego sumieniem, ale matką i ojcem, którzy zadają mu pytania dla jego dobra, sprawdzając jak czuje się ich pociecha i co jej potrzeba.
*****
Tej nocy Siwy przytachał ze sobą kozetkę. Jak to zrobił, nie wiadomo, bo na siłacza nie wyglądał. Kiedy ustawiał mebel, Ptachu przyjrzał mu się dokładniej. Mężczyzna miał na sobie kaszkiet, marynarkę, białą koszulę z krawatem i bryczesy. Na nogach miał czarne pantofle. Ptachu zwrócił też uwagę na jego okulary z nietypowo okrągłymi szkłami.
Kozetka była wygodna i zielona jak świeża trawa. Ptachowi wydało się, że pachnie późnym latem i sianokosami. Położył się na niej na brzuchu i wtedy Siwy się zaśmiał.
– Nie będę panu robić lewatywy. Czy to przyszło panu na myśl, kiedy kładł się pan na kozetkę? – Zapytał i kazał przewrócić się na plecy.
Zadawał pytania, niektóre były wręcz bezczelne.
– Dlaczego lubi pan podejmować decyzje, które wielu ludziom sprawiają przykrość? Jak pan ocenia siebie? Jako osobę społeczną, aspołeczną czy typ mieszany? Robił też testy, na których Ptachu oceniał swoje postępowanie w skali od jednego do dziesięciu lub jednego do pięciu. Notował i zapisywał. Zawsze był uprzejmy i usłużny.
– Może podłożyć panu pod głowę poduszeczkę? Może podać szklaneczkę wody?
Mężczyzna miał już swoje lata. Wyglądał jakby wyjęto go z końca dziewiętnastego lub początku dwudziestego wieku, i używał właśnie takich zdrobnień jak poduszeczka, szklaneczka i podobne. To łagodziło jego wizerunek w oczach Ptacha.
Michael Tequila – publikacje własne: https://tinyurl.com/y895884p
Przekaż dalej