Wkrótce Laboratorium wkroczyło w etap produkcji promocyjnej. Produkowano plakaty, rysowano konioczłowieka, jak tylko można było sobie wyobrazić, tworzono rzeźby i lepiono figurki Josefa. Dla laborantów była to odskocznia od codziennej rutyny, a także forma poznawania i przyzwyczajania się do Josefa jako przedstawiciela nowego gatunku.
Prawie równocześnie Laboratorium podjęło akcje w terenie. Organizowano spotkania w szkołach, przygotowano programy radiowe i teatralne popularyzujące konioczłowieka, odbyły się pierwsze dyskusje w telewizji, wciąż jeszcze bez udziału Josefa. Jeden z laborantów zawiózł plakat do Yoko, najbliższego miasteczka i umieścił go na słupie ogłoszeniowym na rynku głównym. Plakat informował o występie nowoczesnego cyrku, w którym miał wystąpić konioczłowiek. Kiedy okazało się, że ogłoszenie wywołuje zainteresowanie i pozytywne reakcje mieszkańców, na plakacie przedstawiającym rysunek Josefa zastąpiono jego zdjęciem. Stojący obok laborant pytał ludzi, co sądzą o ogłoszeniu, o cyrku i o konioczłowieku, zbierał opinie, dyskutował i tłumaczył. Reakcje były różne, przeważnie bardzo pozytywne, zwłaszcza ze strony dzieci i młodzieży.
Kiedy Josef pierwszy raz osobiście pojawił się w Yoko, leżące kilkanaście kilometrów na południe od Laboratorium, większość mieszkańców była już przygotowana na jego widok. Społeczność miasteczkowa przyjęła go jako artystę cyrkowego – prezentera programu cyrku, jego pracowników i występujących w nim zwierząt. Jak się okazało, Josefa potraktowano jako przebierańca. Mieszkańcy, zwłaszcza młodzież, ośmieleni jego spokojnym zachowaniem, podchodzili i dotykali jego ubrania i skóry prawie niezauważalnie porośniętej sierścią. Ochroniarze, zaskoczeni tak życzliwą i wcale nie nieufną reakcją, zareagowali w najlepszy możliwy sposób. Podejmując rolę pracowników cyrku prezentowali Josefa jako egzotyczną istotę, zachęcali do obejrzenia go z bliska, wychwalali jego zalety, ubiór i niezwykle miłe maniery. Była to bardzo udana reklama.
– Nikt jeszcze nie widział równie interesującego i inteligentnego stworzenia, kombinację konia i człowieka, najbardziej udaną istotę na świecie, która myśli i czuje jednocześnie jak człowiek i koń. – Daniel, opiekun Josefa, z prawdziwym przekonaniem i bardzo dobrym skutkiem powtarzał wszystkim swoją formułę.
W informacji i reklamie laboranci unikali słowa „zwierzę”. Wyjaśniali, że Josef preferuje posiłki roślinne i jest niezwykle inteligentny, pod niektórymi względami inteligentniejszy nawet od człowieka. Rozochoceni zainteresowaniem zbierającego się tłumu, wołali:
– Podchodźcie i patrzcie! Dotknijcie skóry Josefa! Co za połysk! A jaki on jest silny! Konioczłowiek Josef to najciekawsza, niezwykle oryginalna, postać cyrkowa. Jest taki sam jak my wszyscy, a równocześnie taki jak koń. Jest super!
– A jak on się nazywa? Czy ja mogę do dotknąć? – zawołał jakiś chłopiec z oczami rozszerzonymi z ciekawości.
Ochroniarz podszedł do dziecka i przyprowadził go do Josefa, który spokojnie ujął go swoimi silnymi rękami posadził sobie na grzbiecie. – Chcesz się przejechać na mnie jak na koniu? Na barana? – zapytał zachęcająco i cicho zarżał.
Dziecko było zachwycone. Obecnym wokół ludziom scena bardzo przypadła do gustu, sam Josef poczuł się szczęśliwy. Odezwały się w nim instynkty opiekuńcze brata, może nawet ojca. Z dzieckiem wygodnie siedzącym na jego plecach przebiegł truchtem kilkadziesiąt metrów na oczach zaciekawionego i rozbawionego tłumu, po czym zwiększył szybkość przechodząc w kłus. Nie biegł w jednym kierunku, tylko do małego placyku i z powrotem, aby widziało go jak najwięcej osób. Efekt okazał się nadspodziewanie pozytywny. Chłopiec krzyczał za radości, Josef cicho rżał albo wydawał okrzyki w rodzaju „Naprzód”, „Szybciej”, ludzie zaś wołali: – „Ale ubaw!” „A to ci heca!”
Wydarzenia na rynku obserwował i notował w swojej niezwykłej pamięci Rosaton, specjalnie oddelegowany do miasteczka razem z ekipą ochroniarzy. Zapisy obrazów, rozmów i atmosfery spotkań miały być jeszcze tego samego dnia odtworzone na wielkim telebimie sali konferencyjnej Laboratorium.
Po upływie godziny dowódca ochrony uznał, że jest to najlepszy czas na wycofanie się, pozostawiając za sobą tylko pozytywne wrażenia, skojarzenia i obrazy w pamięci mieszkańców Yoko. Wszyscy już znali i powtarzali imię Josef. On sam, na dyskretny znak dowódcy, zdjął z pleców dziecko, jakie akurat niósł na barana i udał się wolnym krokiem w boczną uliczkę zabudowaną kilkunastoma domami jednorodzinnymi prowadzącą przez nieużytki porośnięte krzewami i trawą prosto do miejsca, gdzie czekała już furgonetka mająca zawieźć Josefa i ochroniarzy do Laboratorium.
Pobyt Josefa i towarzyszących mu ekoanarchistów w Yoko odtworzono wieczorem na wielkim telebimie w obecności laborantów, którzy mieli czas i chęć uczestniczyć w spotkaniu. Uczestniczyli prawie wszyscy, ciekawi doświadczeń pierwszego na świecie konioczłowieka w środowisku miejskim.
Przekaż dalej