Dry Creek Story. Opowiadanie Część 1.

Maszerując wzdłuż potoku Lou instynktownie szukał obrazów, kształtów, kolorów, świateł i cieni. Tego dnia malarzowi wszystko rozmazywało się w oczach, jego mózg nie rejestrował niczego godnego uwagi. Wilgoć wisiała nad potokiem. Od czasu do czasu padał prawie niezauważalny drobniutki deszcz. Dry Creek wypełniały spienione, bulgoczące smugi ciemnej wody obijającej się o kamienne bloki, które kilkanaście metrów dalej zbliżały się ku sobie tworząc podłużne mroczne jeziorka. Chmury omotały potok i tarzały się po zielonych zboczach jak obżarte, powolne krowy. Lou prawie zasypiał, mimo iż starał się iść raźnym krokiem. Zdradziecka senność, której nie zwalczyły trzy poranne filiżanki kawy i wymuszone tempo marszu, była przekleństwem. Ławki napotykane po drodze zachęcały do odpoczynku. Lou odwracał od nich oczy, aby nie dać się skusić.

Na ubitym szlaku wijącym się wzdłuż strumienia nie było żywej duszy. Zazwyczaj uczęszczali tędy samotni rowerzyści, zamyśleni lub dziwnie śpieszący się spacerowicze, kobieta uprawiająca jogging, rzadziej młoda para z dwoma psami.

Chyba wszyscy wymarli – pomyślał Lou przyśpieszając kroku, aby szybciej pokonać dystans dzielący go od miejsca, skąd roztaczał się widok na długie pasmo zakrętu strumienia. Malarz ulubił sobie ten fragment pejzażu, gdzie woda grubą krechą oddzielała wysoki brzeg od nisko położonej piaszczysto-żwirowej łachy.

Pierwszy eukaliptus za zakrętem zaskoczył go widokiem. Z dolnych gałęzi zwisały kolorowe girlandy, wirujące w prawo i w lewo w słabiutkich powiewach wiatru. Najbliższa z nich schodziła prawie do ziemi. Lou podszedł bliżej i dotknął ją palcami tak ostrożnie, jakby mogła go sparzyć. Girlanda rozchyliła się zapraszająco na dwie strony i Lou bez namysłu wszedł do środka. Nie pożałował tego. Rozciągający się przed nim widok strumienia i towarzyszącego mu szlaku spacerowego był ten sam, ale jakżeż słoneczny i radosny. Optymizm wstąpił w serce malarza. Nogi same niosły go w kierunku zakrętu strumienia. Widział już żółte plamy piasku, połyskliwe kolory większych kamyków i zbrązowiałą ziemię stromego brzegu ze sterczącymi z niej fragmentami korzeni.

Lou zatrzymał się, aby nacieszyć oczy słonecznym widokiem, kiedy spostrzegł w oddali potężne zwierzę. Jego masywny łeb, szeroko rozstawione rogi i brązowa maść nie pozostawiały wątpliwości. Byk imponował swym wyglądem. Stał nieruchomo zajmując całą szerokość szlaku spacerowego.

Co za cudowne zwierzę! – okrzyk wyrwał się malarzowi z gardła z podziwu nad klasycznym pięknem i ogromem byka. W tej samej chwili zdał sobie z przerażeniem sprawę, że nie uniknie spotkania z bestią. Nie miał ani czasu, ani miejsca gdzie uciekać.

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *