Na największym pancerniku świata, „Imperium I”, władzę przejmie wkrótce Admirał Brutl (wymawiaj: bratl). Wygrał on wielostopniowe zawody wolnoamerykanki organizowane co cztery lata. Uczestniczyli w nich kandydaci dwóch konkurujących ze sobą obozów.
Na ostatnim odcinku, morderczym triathlonie, walczyło już tylko dwóch zawodników. Wszystko odbyło się zgodnie z ceremoniałem okrętowym.
Brutl okazał się zawodnikiem silniejszym i lepiej przygotowanym. Był to chłop masywny jak niedźwiedź, rudy, z włosami tak gęstymi, że można by go za nie z bagna wyciągać. O wygranej zadecydowało ponad tysiąc sędziów. Przeciwnikiem Brutla była zawodniczka, baba jak tur, równie ambitna, za to bardziej doświadczona, bardziej znana i popierana przez widzów, niestety bez charyzmy.
Walka o fotel dowódcy „Imperium I” nie była całkiem uczciwa; zawodnicy podkładali sobie nogi, popychali się, Brutl kilka razy stosował niedozwolone praktyki i to wobec widzów, starając się powalić ich na ziemię nieuczciwymi chwytami od dołu, poniżej pasa. Poszkodowani złożyli zażalenia, sędziowie wyrzucili je jednak do kosza, podobnie jak i oskarżenia złożone wobec drugiego zawodnika o elektroniczne machlojki. Uzasadnienie brzmiało: „Wolnoamerykanka ma swoje zasady i tradycje”.
Obydwaj zawodnicy pokazywali sobie również gesty obsceniczne, wyzywali się nawzajem i od czasu do czasu nurzali w błocie. Krótko mówiąc, była to brutalna gra, w której wygrywa silniejszy. – Skomentował redaktor naczelny znany imperialnego dziennika „Njusy Waszyngtona”, wyznawca Karola Darwina.
Brutlowi sekundował po cichu znany zawodnik zamorski, dowódca pancernika „Imperator II”, zwanego także „Imperatorem Lokalnym”, niezwykle ambitny, o którym mówiono, że ma atom w pięści. Byli tacy, co twierdzili, że to wariat, inni, że tylko udaje szaleńca, jeszcze inni widzieli w nim zawodnika najwyższej klasy oceanicznej.
I-szy Oficer Komandora Jaroszki, Zbrojmistrz Sęp, skomentował wyniki zawodów wyjątkowo pozytywnie, z oczami płonącymi z zachwytu, jak to on: – Zwycięstwo Brutla rokuje dla nas i dla naszego okrętu jak najlepiej. Nigdy jeszcze nie byliśmy w tak korzystnej sytuacji. Brutl kierujący "Imperium I" to najlepszy sprzymierzeniec, on po prostu uwielbia komandora Jaroszkę, ceni jego styl walki i osiągnięcia, jak również to, że regularnie płacimy wysokie składki członkowskie.
Niektórzy obserwatorzy okrętownictwa uznali entuzjazm Sępa za nieuzasadniony; mimo ich sceptycyzmu na okręcie komandora Jaroszki „Great Crazy” zapanował prawdziwy entuzjazm, choć pod pokładem pojawiły się przypadki zasłabnięć, biegunki, a nawet depresji. Dowództwo okrętu nie przejmuje się tymi drobiazgami i twardo trzyma kurs na Wyspy Szczęścia, gdzie zarezerwowano podobno bajeczne kwatery wypoczynkowe dla wszystkich pasażerów.
Przekaż dalej