Michael Tequila: Niezwykła decyzja Abuelo Caduco. Fragment 7 stron.

Poniższy tekst to pierwsze 7 stron tytułowego opowiadania: “Niezwykła decyzja Abuelo Caduco”. 

Punktualnie o godzinie 11.45 Abuelo Caduco zdecydował się umrzeć.
To był piękny dzień, aby odejść – majowy, słoneczny, świeży. Ptaki
śpiewały, dwa piętra niżej ludzie pokrzykiwali radośnie, grabiąc szarą
ziemię pod nowy trawnik. Z oddali dochodził jęk piły tarczowej, za
ścianą sąsiadka ubijała tłuczkiem mięso na kotlety.

Od czasu, kiedy Kacyk, twórca nowego rządu, zabrał mu marzenia
i fatalnie go oszukał, dla Abuelo nic nie miało już znaczenia. Miał
tylko jedno marzenie: umrzeć godnie. Z góry wybaczył sobie umieranie przed czasem, które ktoś mógłby nazwać samobójstwem. Abuelo rozmawiał o tym z Bogiem i On wszystko zaakceptował. Właściwie nie musiał nawet zawracać Mu głowy, bo i tak sam podjął wcześniej nieodwołalną decyzję.

Dojrzał do odejścia. Był już starym człowiekiem, czuł to w kościach.
Tu go bolało, tam go strzykało, coraz bardziej dolegał mu kręgosłup.
Z chodzeniem też nie było najlepiej. Miał coraz więcej bezsennych nocy. Pamięć go zawodziła, zdradzała jak pijana, bezwstydna kochanka, nie wiadomo z kim i po co. Raz zapomniał nawet swój adres zamieszkania. Ludzie tego nie dostrzegali. Mówili:

– Każdy ma takie problemy, jak się starzeje. Dzisiaj to nawet młodzi
mężczyźni łysieją. To jest dopiero problem. – Ich wyjaśnienia nie stanowiły dla Abuelo wystarczającego wytłumaczenia własnej sytuacji.
Wierzył, że jego kondycja powinna być lepsza niż równolatków, bo
całe życie dbał o siebie.

Tego przedpołudnia, mimo niewątpliwych zachęt do życia ze
strony natury i sąsiadów, Abuelo wyraźnie opadł z sił. W głowie mu
się kręciło, a ręce i nogi latały mu jak u paralityka. Był to nieudawany objaw syndromu niespokojnych nóg. Nabył go stosunkowo
niskim kosztem, włócząc się godzinami po mieszkaniu z powodu
bezsenności, a następnie umocnił, chodząc często do lekarza. Po
drodze modlił się, aby go nie wyleczono, bo chciał umrzeć. Lekarz
spełniał jego milczące życzenia nieudzielania mu pomocy, ponieważ
wizyty u niego nie dawały skutku. Abuelo nie musiał go prosić ani
przypominać się, co było bardzo miłe. Był zresztą zbyt dumny, aby
poniżać się prośbami w tak trywialnej sprawie.

Oprócz niedomagań starości, była również inna ważna przyczyna,
przez którą nie widział sensu dalszego życia. Przywódca partii rządzącej
przez aklamację, Kacyk, obiecał mu złote góry, a on nie potrzebował
złota. Abuelo myślał o biedakach, którym nic nie obiecano, choć bardzo
prosili. To go dobijało, bo był człowiekiem współczującym.
Co do zakończenia życia, to chciał, aby było ono godne, aby go
pamiętano, a pamięć po nim była życzliwa, nie byle jaka, kończąca
się z chwilą wyjścia żałobników z cmentarza.

Wobec przeciwności losu Abuelo nie pozostawał bezczynny. Jak
tylko poczuł, że go oszukano, podobnie jak jego rodzinę, przyjaciół,
znajomych i tysiące innych obywateli, stworzył sobie plan. Chodziło
o ratowanie społeczeństwa, całego, z wyjątkiem tych, którzy uczestniczyli w spisku. Wybory i ich rezultat uważał za spisek.

Plan traktował poważnie a zarazem radośnie. Żadne tam smutki,
rozpacze, niepokoje, co się stanie i jak to będzie. Dla jego pomyślnej
realizacji musiał zmienić się trochę, ale nie za dużo. Problemem było
to, że miał ciemniejszą cerę, która wyróżniała go w tłumie. Niewiele
ciemniejszą, tylko o jeden odcień. Musiał ją rozjaśnić. Znał się na
kolorystycznych niuansach, bo lubił obrazy i sam malował w przeszłości. Ciemniejszej karnacji nie uznawał za przeszkodę, tylko za
utrudnienie, coś, co daje się wyeliminować.

Podjął stosowne kroki. Oprócz tego, że unikał słońca, używał
kremu rozjaśniającego skórę. Znalazł go w drogerii, nie kosztował
nawet zbyt drogo. Pieniędzy zresztą mu nie brakowało. Miał rozsądną
emeryturę i trochę oszczędności.

Po podjęciu decyzji o odejściu, pozostało Abuelo tylko tyle czasu,
aby usiąść do laptopa i napisać zaproszenia na pogrzeb i stypę. Umiał
korzystać z komputera. Nie był zacofanym jaskiniowcem, kryjącym
się przed nowoczesnością. Wybrał elegancki format zaproszenia.
Oświadczenia woli, kto i co będzie dziedziczyć, już nie pisał, bo
zabrakło mu chęci i czasu.

– Trudno. Będą musieli podzielić się schedą zgodnie z prawem. –
Powiedział głośno i ucieszył się, kiedy to usłyszał, bo nie zawsze słuch
mu dopisywał. Wyobraził sobie, jaki wspaniały będzie pokaz wzajemnej
miłości rodziny po otwarciu testamentu. Było w nim trochę przekory
i przewrotności. Wiedział, że się pokłócą. Lubił teatr i cyrk; mimo
wieku zachował dziecinną świeżość. Skończył już siedemdziesiąt lat,
choć wyglądał poważniej, na dziewięćdziesiąt. Pamiętał o tym, bo
poprzedniego dnia w urzędzie podatkowym składał deklarację i pytał,
czy miała być na formularzu Pod-70, Pod-80, czy Pod-90. Cenił sobie
powagę wieku; była dlań znakiem: ostoją i oazą dojrzałości.
Zaproszeń na pogrzeb i stypę nie wysyłał.

– Nie mam czasu, zrobię to w ostatniej chwili. – Zdecydował po chwili
wahania. Wahał się krótko, bo nie miał czasu. Była to rozsądna decyzja.

– Obym tylko nie zapomniał. – Zaniepokoił się, ponieważ wcześniej
przeoczył kilka ważnych zobowiązań, imienin, urodzin oraz jedną okazję
do gorącej, namiętnej i szybkiej miłości z pewną pobożną niewiastą,
która przyjechała na wakacje do jego miejscowości. Poznali się w kościele, kiedy śpiewali razem psalm, korzystając z jednego śpiewnika.
Abuelo oderwał się od laptopa, aby nastawić budzik, pilnujący jego
zobowiązań. Słowa dotrzymał. Dla pewności nastawił dwa budziki.
Ten większy ładniej dzwonił.

Wrócił do laptopa, natychmiast jak tylko sobie przypomniał, gdzie
on stoi i dlaczego on, Abuelo, oderwał się od niego. Musiał działać
szybko, ponieważ myśli uciekały mu z głowy niczym przestraszone
króliki z otwartej klatki. Miał problemy z pamięcią; starzała się
szybciej niż ciało. Sam to zdiagnozował, posługując się rozumem,
chronometrem i specjalnym termometrem, szczególnie dokładnie
mierzącym temperaturę ciała nocą. Metoda diagnozy była tak rewelacyjna, a wyniki tak ciekawe, że postanowił je opublikować. Nie
doszło do tego, ponieważ redaktor miesięcznika medycznego „Lancet
Pamięci” nie oddzwonił. Może dlatego, że Abuelo pierwszy do niego
nie zadzwonił. Nie był tego pewien.

Szybsze starzenie się pamięci miało swoje plusy i minusy. Minus
był taki, że Abuelo zapominał o wieku i na ulicy widział tylko młode
kobiety. Zauważył, że noszą obcisłe getry, a w nich piękne ruchome
pośladki, które poruszają się uroczo w górę, w dół i na boki. Widać
to było szczególnie wyraźnie, kiedy kobieta miała na nogach pantofle z wysokimi obcasami; unosiły one jej biodra na wysokość jego
wzroku. To był plus. Oczu i piersi nie widział. Robiło mu się z tego
powodu tak żałośnie, że mógłby zobaczyć łzy w swoich oczach, gdyby
nie nosił ciemnych okularów.

Pomyślał, że może wzrost utrudnia mu pełne widzenie. Nie był tak
niski, jak Kacyk pokazywany często w telewizji, który żył z ambicji
rządzenia umysłami ludzkimi zamiast krajem. Abuelo nazwał go
Kacykiem na własny użytek, inni tak go nie nazywali.

– Nieważne, jak się nazywa, ważne, że trzęsie wszystkim i wszystkimi. Jest najwyższą władzą w tym kraju. Ale nie na zawsze. – Abuelo tłumaczył sobie spokojnie, jakby dla zapamiętania, że nie może
odstąpić od planu pod żadnym pozorem.

Nazwisko przywódcy nie miało znaczenia, bo wielu ludzi i tak
uważało go za geniusza. Wygrał wybory w sytuacji wyjątkowo niekorzystnej dla swojej partii. Abuelo stracił do niego resztkę przekonania, kiedy zobaczył go z bliska na manifestacji poparcia dla rządu.

Kacyk był niski i chodził na koturnach. Z wyfiokowanymi włosami
wyglądał jak cyrkowy karzeł w kapeluszu i na łyżwach.
– Kacyk jest niedobrym człowiekiem. – Była to najprostsza z opinii Abuelo. – Przed wyborami obiecywał wyrwać zło z korzeniami,
ale sam od niego nie stronił. Podzielił ludzi na kategorie. Tych,
którzy byli po jego stronie, nazywał dobrymi, tych pozostałych –
złymi, albo jeszcze gorzej. A przecież źli nie byli. Abuelo także do
nich należał. Był zwykłym człowiekiem, nauczycielem w szkole
podstawowej, katechetą, ale dużo czytał, dyskutował i miał swój
rozum. Gdyby jego rodzice byli bogatsi, też byłby kimś więcej. Nie
uważał się za gorszego od Kacyka czy jakiejkolwiek innej ważnej
osobistości.

Wielu ludzi popierało Kacyka. Abuelo też go kiedyś popierał.
Wierzył w niego, ale to było wcześniej, przed wyborami. Teraz już
nie. Kacyk namiętnie kłamał i oszukiwał. I był okrutny. Nie to, że
więził lub zabijał ludzi, ale poniżał. Nazywał ich geniuszami egoizmu, psychopatami idącymi pod prąd nowoczesności, odmieńcami.
Obywatele dotknięci tymi potwarzami bardzo to przeżywali. Czuli
się upokorzeni i zagrożeni. Abuelo słuchał i widział to wszystko
w telewizji. Ludzie bali się, że stanie się coś naprawdę złego. Abuelo
też się to nie podobało. Jego gniew powiększał się z dnia na dzień
jak grzybiasta narośl na próchniejącym drzewie.

Abuelo doszedł do wniosku, że wcześniej powinien wysłać Kacykowi kartkę z serdecznym życzeniem „Pocałuj mnie w dupę”
i wizerunkiem środkowego palca wzniesionego do góry w geście
pogłębionego, jeszcze bardziej szczerego życzenia. To by poniżyło
Kacyka. Odrzucił tę myśl, ponieważ ważniejszy był dla niego plan
podstawowy. Ponadto miał jeszcze inne sprawy do załatwienia.
Myśląc o karze należnej tyranowi, starzec doszedł do wniosku, że
mógłby nazwać siebie Rewolucjonistą w Imię Pana. Rano obudziła
go jednak odkrywcza myśl, że zbyt wiele osób nadużywało wyrozumiałości Najwyższego dla nadawania sobie godności i tytułów.

– Starszemu człowiekowi, w dodatku katechecie, to nie przystoi,
nawet jeśli okoliczności sugerują zasadność takiego myślenia. – Abuelo podsumował nocne dywagacje rozumu. Umiar i nawyk zdyscyplinowanego myślenia powstrzymały go od popełnienia nietaktu
wobec Boga.

Następnego dnia, punktualnie o godzinie 11.45, Abuelo Caduco
ponownie zdecydował się umrzeć. Był piękny dzień, aby odejść –
majowy, słoneczny, świeży. Ptaki śpiewały, dwa piętra niżej ludzie
pokrzykiwali radośnie, grabiąc szarą ziemię pod nowy trawnik. Z oddali dochodził jęk piły tarczowej, za ścianą sąsiadka ubijała tłuczkiem
mięso na kotlety. Abuelo nie mógł jednak zrealizować swego planu,
ponieważ miał jeszcze sprawy do załatwienia.

Zajął się przygotowaniami. Wszystkie niezbędne akcesoria były
gotowe od dawna. Musiał je tylko odszukać i sprawdzić. Nie trzymał
ich w domu. Schował je w miejscu, gdzie policja ani donosiciele nigdy
by ich nie szukali, a gdyby nawet szukali, to i tak by ich nie znaleźli.
Przechowywał je u swojego przyjaciela. On też nie wiedział, że Abuelo ukrył coś w jego warsztacie za deską, na którą nikt nie zwracał
uwagi, bo była na wskroś zwyczajna.

– Kto zwraca uwagę na prostaka z twarzą naznaczoną nijakością?

– Wyszukane pytanie o zwykłą deskę wracało do niego jak bumerang
tak często, że przestał zwracać na nie uwagę. Nie przeszkadzało mu,
że uparcie łaziło mu po głowie jak zagubione koźlę po podwórkach.
Realizując plan rozliczenia się z Kacykiem, Abuelo uczestniczył
we wszystkich uroczystościach publicznych z jego udziałem. Często
musiał jechać kilkadziesiąt kilometrów. Pokazywał się w pobliżu
przejeżdżającej kolumny samochodów, bywał na zgromadzeniach,
gdzie przemawiał polityk. Gdziekolwiek Kacyk przyjeżdżał z okazji
ważnego święta, dużej demonstracji, uroczystych obchodów albo
odsłonięcia pomnika, Abuelo też tam się zjawiał. Korzystał z wszel-
kich środków lokomocji: samochodu, autobusu, pociągu i roweru,
a nawet przychodził pieszo, jeśli nie było to zbyt daleko. Mógł przejść
dwadzieścia – trzydzieści kilometrów, ale nie więcej.

Pomniki uważał za ważne i lubił na nie patrzeć, ale tylko wtedy,
kiedy były piękne. Przypomniał sobie taki jeden, na stoku wzgórza,
gdzie dwieście lat wcześniej rozegrała się decydująca bitwa. Zapomniał,
kto z kim walczył; pamiętał jednak, że była to bitwa decydująca o losie
kraju. Pomnik był ogromny, z czarnego brązu, miał dwie kolumny
boczne i przedstawiał alegorię wolności w postaci zwiewnej niewiasty
oraz dwa tłuste aniołki grające na trąbkach. Kiedy patrzyło się na
postacie oświetlone promieniami wschodzącego słońca, człowiek
ulegał wrażeniu odrealnienia, przechodził do nieziemskiego wymiaru.

– Co najmniej do wymiaru artyzmu. – Abuelo wyjaśniał niezwykłe
zjawisko znajomym i przyjaciołom. Sztukę i wiarę w Boga uważał za
najwyższe wartości. W całej rozciągłości swego istnienia, jakie daje
się zdefiniować imieniem, nazwiskiem, zawodem, wiekiem, rodziną
i historią życia, zawsze był człowiekiem pobożnym. Jego wiara była
prawdziwa i głęboka. Kiedy miał dwadzieścia pięć lat uznał, że jest to
dostateczna podstawa, aby zostać katechetą i nauczać dzieci miłości
do Najwyższego.

Bliskość Boga stwarzała starcowi nieprzerwaną sposobność do
omawiania z Nim spraw codziennych, nawet najdrobniejszych. Plan
ukarania Kacyka Abuelo też Mu przedstawił i uzyskał Jego akceptację.
Nie zdziwiło go to. Nie takie sprawy Bóg dopuszczał, aby uświadomić
ludziom, że powinni kierować się nie tylko rozumem żądającym dóbr
materialnych i zaspokojenia niezdrowej ciekawości, ale i sercem,
które nie potrzebuje niczego poza dopływem natlenionej krwi, aby
zapewnić człowiekowi zdrowie i szczęście.

Mężczyzna oderwał się od myśli, aby przypomnieć sobie swoje
zachowanie, kiedy w pobliżu znajdował się Kacyk z liczną świtą
i ochroniarzami. Abuelo podchodził wówczas blisko, jak najbliżej,
cały czas uśmiechając się, jak to potrafią czynić staruszkowie o 
dobrotliwych twarzach i łagodnych spojrzeniach. Patrzył poważnie
i jakby nieśmiało. Ludzie lubili go za to. Jego zachowanie budziło
zaufanie.

– Spokojny starszy pan, popierający znanego polityka. – Mówili
między sobą uczestnicy spotkań. Nikogo nie dziwiło jego postępowanie. Zachowywał się podobnie jak tysiące innych solidnych
obywateli. To był majstersztyk.

Recenzje i linki do recenzji tego zbioru opowiadań są tutaj:  https://michaeltequila.com/?page_id=1265  

Książkę w wersji drukowanej i elektronicznej znajdziesz w każdej księgarni internetowej. 

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *