Nikanor! – Kim ja właściwie jestem?
Pytanie jak uparta, nieprzyjemna wilgoć powracało i rozmywało się niby mglista zjawa wywołana przez medium psychiczne. Zanurzony w natłoku wspomnień i niejasności, Nikanor analizował swoją przeszłość, aby zrozumieć materię i naturę ducha, z którymi miał na pieńku. Pierwsza nie była problemem. Druga wymykała mu się uparcie ciągiem lat coraz bardziej męczących, rozjaśnianych śmiechem jak błysk światła, wycieczkami na plażę, spotkaniami z przyjaciółmi przy winie i głaskaniem aksamitnej kotki.
Żywot swój uważał za marny, niepotrzebny i pozbawiony treści. Osadzony na dwóch nogach, podobnie do innych osobników rodzaju męskiego i małpy człekokształtnej, Nikanor dostrzegał w niej swoją odległą, ekscentryczną przeszłość, która mimo wszystko nie była aż tak daleka. Czasem miał wrażenie, jakby koczowała po drugiej stronie rzeki. Małpa żyła instynktem, a on, jej potomek, intelektualnie wyobcowany, miał go tyle, ile mieści się na końcu malutkiej łyżeczki od kawy. Reszta była ta sama, identyczne dziewięćdziesiąt dziewięć procent genomu. Mimo to, nie umiał żyć w sposób naturalny i spontaniczny jak żyją zwierzęta, kierując się instynktem, pragnieniami i dążeniem do ich natychmiastowego spełnienia. Tego mu brakowało w życiu obfitującym w wydarzenia, z wyjątkiem jednego, najbardziej pożądanego i niespełnionego. Nie umiał wydobyć z siebie esencji prawdy i realizmu, który przychodzi tak łatwo buddystom przenikającym wszystko, co dotyczy życia i cierpienia. Nie potrafił zdobyć się ani na zmianę ani na pogodną akceptację status quo.
Od dawna miał przeczucia, że jego związek nie jest kryształowy, gdyż wybranka jego serca szła własną drogą, wygody cichego i półświadomego egoizmu, który prawdopodobnie nie zawsze był egoizmem. Po latach, zbyt długich, aby się ich nie wstydzić, doszedł do wniosku, że nigdy go nie kochała. Jej miłosnym ulubieńcem był jego wizerunek, osoby oczytanej, dobrze ułożonej, ustępliwej, poddającej się jej myślom i pragnieniom. Lubiła iluzję, że go kocha. Była wygodna, gdyż stabilizowała jej życie pozbawiając je uciążliwości i niepokojów innych związków.
W wyboistym natłoku wspomnień równie niepotrzebnych, co nieustępliwych, Nikanor pędził żywot niejako obok siebie wykonując działania noszące pozory sensu, lecz w istocie przypominające puchatą kulkę służącą kotu do zabawy. Zajmującą i umilającą czas, lecz daleką od nerwu życia, głębokiego i pełnego przeżywania wszystkiego, co decyduje o szczęściu.
Z zewnątrz żywy i rozmowny, wewnątrz pozostawiał apatyczny i zgaszony, ofiara losu zagubiona w lesie, widząca drzewa lecz niezdolna odczuć ich dotyku, zapachu ani piękna. Nie ogarniał pełnego sensu istnienia, które jawi się srebrem równie gorącym jak pasja pożądania. „Zagubienie” było najtrafniejszym opisem jego osobowości, wielopłaszczyznowej i zagmatwanej dzieciństwem i dziedzicznością, której nie można pojąć, dopóki nie objawi się wybrykami blokującymi swobodne oddychanie.
Nikanor uprawiał nędzną fuszerkę, regularnie i wytrwale, nadmiernie kierując się pragnieniem zaspokajania wydumanych i prawdziwych potrzeb innych osób. Były one ważniejsze niż on sam, choć bardzo chciałby, aby i on coś znaczył. Był pomijany, bo sam siebie pomijał, nie umiał walczyć ani przeciwstawić się. Walka jest konfrontacją, a on unikał jej jak ognia. Był produktem nijakości, chorobliwym pacyfistą wśród milionów istot stworzonych do walki.
W życiu raz tylko stanął na ringu. Okazała się nim polna droga do szkoły, gdzie wspólnie z przyjacielem bili się na pięści z dużo silniejszym kolegą. Wracając do owej unikalnej chwili przebudzenia, nieodzownej każdemu samcowi, nie pamiętał nawet, o co poszło. Była to z pewnością sprawa honoru i godności, która objawiła się w sposób odpowiadający mądrości ślepej kury odnajdującej ziarno. W bezkrwawej, a jednak heroicznej walce Nikanora-chłopca ironicznie zintegrowały się instynkt, ślepota, kura, ziarno i przypadek. Jeden pozytywny incydent nie wystara jednak na obudzenie woli życia.
Piątkowy, słoneczny ranek wyciągnął wszystko z lamusa i podsumował. Początek był niewinny. Nikanor podszedł do stołu, popatrzył w okno rozświetlone przedwiosennym słońcem, spokojnie wyjął pigułkę z opakowania i podniósł do ust szklankę z wodą do popicia. Ni z tego, ni z owego zaczął dusić się, charczeć jak zarzynane zwierzę, odrażająco, rozpaczliwie i beznadziejnie. Wciągał w płuca powietrze, które blokowało się w gardle wydając syczące i głośne rzężenie „yyyyyyyyy”. Czuł, jak umiera.
Zdarzało mu się to od czasu do czasu przypominając po raz kolejny niedokończoną zbrodnię, jaka popełniła na nim natura. Lub opatrzność. Nigdy nie doszedł to zrozumienia, czym różnią się one od siebie. Raz łączyły się w całość niby dwie identyczne połówki jabłka, innym razem pasowały do siebie jak fanaberie Boga, łudząco podobne, a jednak całkiem różne.
Pigułka, którą przyjmował popijając wodą, była bezpośrednim wykonawcą wyroku, katem, który z niewiadomej przyczyny w ostatniej chwili zrezygnował z egzekucji. Być może ktoś wyższy i mądrzejszy obserwował z boku teatralną scenę umierania, aby w ostatnim momencie wydać krótkie polecenie: Dosyć! Na dzisiaj wystarczy!
Nikanor długo nie mógł uspokoić się. W gmatwaninie emocji, Nikanor przypisywał to zdarzenie opatrzności i jej eksperymentom na nim, przypadkowym tworem kryjącym się za horyzontem długiego ciągu nieznanych przodków. Pamiętał je wszystkie nadto dobrze, aby nie dać się uwieść wierze, że Bóg stworzył człowieka w sposób cudowny i bezbolesny. Sam był jednym z kolców, który stanął Stwórcy na drodze uszlachetniania człowieka w kierunku nieokreślonego przeznaczenia.
Po bolesnym wykrztuszeniu resztek płynu na podłogę Nikanor rozejrzał się wokół otępiałym wzrokiem, zagubiony i zgaszony. Kolejny raz zdał sobie sprawę, w sposób do znudzenia męczący, że jest ofiarą niedokończonej zbrodni, której wyrok kryje się w mrokach czasu i przestrzeni.
Przekaż dalej
Nikanorze!!! ( Jwanowiczu Bosy – Anuczkinie) – to co piszesz jest przerażające.
Przecież Twoje piękne Biblijne Imię z greckiego znaczy nic innego tylko” Zwycięzca”.
Przestaje mi się to podobać!
.
Drogi Zawiedziony Ale Już Optymistyczny Czytelniku!
Na świecie dzieją się rzeczy przerażające. Opowiadanie-twór literacki czasem ujawni fragment tragicznych wydarzeń, które mogą być równie prawdziwe jak świeżutka czerwona rzodkiewka wczesną wiosną u pani Słupeckiej lub zmyślone jak bajka Ezopa, albo stanowić półprawdę jak obietnice polityków. Odwagi, Czytelniku!