Rzadko ostatnio widuję Wiktora, ucieszyłem się więc, kiedy usłyszałem dzwonek do drzwi. Stał za nimi mój przyjaciel w stroju wskazującym gotowość pójścia na spacer lub powrotu z takowegoż.
Cześć spacerowi! Rzucił Wiktor nonszalancko i wyjaśnił. Nie mówię „Cześć pracy”, bo ty jak zwykle pracujesz, zamiast chodzić na spacer.
Bez pracy nie ma kołaczy, Wiktorze.
Oczywiście. Zgadzam się z tobą co do ostatniego okrucha. Nie myśl, że ja nie pracuję. Zaraz przedstawię ci mój debiut literacki, który na wzór Henryka Sienkiewicza napisałem ku pokrzepieniu serc rodaków. Gotów jesteś wysłuchać mojego opowiadania? Nie jest zbyt długie. Jest o rzucaniu.
O rzucaniu? – Moje pytanie było chyba jak najbardziej uzasadnione.
Wiktor zaczął bez dalszych wstępów.
Starszy facet zjawił się u doktora i wyjaśnił, że nie może spać, ponieważ nie może znaleźć dobrej pozycji w łóżku. Mam niespokojne nogi. – Dodał.
Proszę pana! Sytuacja jest prosta jak drut nawijany na transformator.- Lekarz z entuzjazmem postawił diagnozę. To syndrom niespokojnych nóg, choroba, która szerzy się u nas jak pożar buszu australijskiego. Nie przesadzę, jeśli powiem, że połowa moich pacjentów boryka się z tym problemem. A jak to się objawia u pana?
No właśnie, panie doktorze. Wyszedłem wczoraj na spacer i nogi moje oszalały. Latały na wszystkie strony jak łyżwy na lodowisku. W pewnym momencie rzuciłem jedną z nich tak energicznie, że poleciała w krzaki. Beznadziejna sytuacja. – Pomyślałem. Zacząłem szukać, ale bez skutku. Krzaki były niezwykle gęste, ani znaleźć zguby. Pół godziny później odzyskałem nogę prawie cudem. Facet przechodził z psem i ten mi ja przywlókł. Byłem wdzięczny zwierzęciu, a równocześnie zły.
Dlaczego miałby pan być zły?
Bo był mocno pogryziona. Fatalnie wyglądała. Nie byłem nawet pewien, czy to moja, ale poznałem po nogawce i pantoflu.
No to miał pan szczęście. W czym ja mogę teraz panu pomóc?- Lekarz zadał pytanie, które w dobie nieprzerwanego postępu przyklejają sobie do ust pracownicy sektora usług obsługujący klientów: sprzedawcy, aptekarki, lekarze, mechanicy samochodowi, dorabiacze kluczy, naukowcy i sprzątaczki.
Nich mi pan zapisze jakieś lekarstwo, abym drugi raz nie odrzucił mojej nogi w krzaki.
Zapiszę panu lek, który złagodzi problem. Dodam, że i tak miał pan szczęście.
Ja? Jak to?
Słyszał pan o Iwanie Miczurinie, wielkim naukowcu radzieckim?
Słyszałem. To ten, który krzyżował rośliny, aby je uszlachetnić i zaadaptować do trudnych warunków klimatycznych byłego Związku radzieckiego.
No właśnie. Też miał syndrom niespokojnych nóg. Wykonując proste ćwiczenie jogi, tak nieszczęśliwe skrzyżował nogi, że nie mógł się załatwić. Nogi mu się poplątały. To było przyczyną jego zgonu.
Wiktor skończył opowiadanie i spojrzał na mnie pytająco. Nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Postanowiłem być umiarkowanie pozytywny.
Początek utworu był niezły; interesujący i zachęcający do dalszego czytania. Zakończenie było również dobre, niespodziewane i zaskakujące. Co do środka, to nie umiem tego dobrze sklasyfikować. W sumie, wykazujesz się znajomością tematu i masz zalążki talentu narracji. Znasz również świat nauki. Jak na debiutanta, to nieźle. Gratuluję ci, Wiktorze. A poza tym, to czemu piszesz takie głupoty?
Jeśli to są głupoty, to jest u nas wiele rzeczy głupich. Parlamentarzyści, którzy głosują przeciw własnej partii, ośrodki zdrowia, gdzie recepcja odmawia wykonywania fotokopii recept, chyba dlatego, aby ich nie fałszowano, kiedy bez przeszkód możesz zrobić sobie fotokopię sto metrów dalej, opiekunki starszych osób, odmawiające umycia patelni, ponieważ jest to dla niej „poniżające” czy też dyrektor szpitala, który wbrew prawu odmawia dokonania aborcji płodu, który nie ma mózgu. W tym kontekście moje opowiadanie jest zupełnie do przyjęcia.
Przekonałeś mnie, Wiktorze. Jeśli napisałeś to miniopowiadanie dla pocieszenia serc, to mnie pocieszyłeś. Zasługujesz na dobrą kawę wzmocnioną alkoholem.
Rano? Kto pije alkohol rano? No dobrze, wypiję kawę z alkoholem. Nie czuję się dziś zbyt pewnie na nogach. Jakoś tak mi latają.
Przekaż dalej
Drogi Wiktorze! Nic tak nie cieszy mojego pióra jak Twoja obecność na tej stronie – ( piętnaście tysięcy wejść od lutego tego roku). Od dawna bowiem dociekam czy przystoi piętnować głupotę jeszcze większą głupotą. Czyż w tym przypadku nie gloryfikujemy głupoty do rangi narzędzia którym jednocześnie chcemy walczyć z jej strasznymi skutkami? Czy to czasem nie prowadzi do skutecznej patologii coraz bardziej widocznej na każdym kroku?
Natknąłem się ostatnio na bardzo mądrą uwagę i radę Horacego: [„Satyry” (Sermones, 35-30 p.n.e.)]
„ Saepe stilum vertas, iterum quae digna legi sunt, scripturus, neque te, ut miretur turba, labores, contentus paucis lectoribus”. – Co ma się wykładać tak: „ Często odwracaj rylec, jeżeli zamierzasz pisać rzeczy godne powtórnego czytania, i nie trudź się, by zadowolić tłum, a zadowalaj się nielicznymi czytelnikami.” Jednym słowem: Często wymazuj, wciąż poprawiaj, udoskonalaj dzieło.