Uniesienie warszawsko-krakowskie

Wysłuchałem uważnie przemówień Jarosława Kaczyńskiego, tego z Warszawy i tego z Krakowa.

W Warszawie najbardziej podobał mi się fragment „Sprawa polskiej niepodległości ciągle stoi”, choć miałem nieodparte wrażenie, że bardziej odpowiednie w ustach mówcy byłyby słowa „Sprawa polskiej niepodległości ciągle leży”. Jarosław Kaczyński często mówi o niepodległości, ponieważ leży mu ona na sercu, gdyż nie jest to jeszcze jego niepodległość. Podzielam jego troskę o stan posiadania każdego polskiego obywatela.

W przemówieniu krakowskim znakomitego oratora zrozumiałem o wiele więcej. Ożywczo podziałała na mnie myśl, że jeśli czegoś nie zrozumiałem, to z racji mojej ograniczonej zdolności pojmowania wielkich przywódców i ich słów pełnych prawdy, dumy i patriotyzmu. Dzielę się, Drodzy Czytelnicy, radością zrozumienia kilku haseł pana Jarosława: Gdańsk i Warszawa – wspólna sprawa, Warszawa i Kraków – wspólna sprawa, Lublin i Warszawa – wspólna sprawa. Zawołanie łączące Lublin z Warszawą było najsłodsze, ponieważ kocham rodzinną Lubelszczyznę, z wyjątkiem pijaków, którzy obsikując regularnie wspaniałe drzewa Roztocza doprowadzają je do uschnięcia.

Za najlepsze z haseł przemówienia krakowskiego uważam „Wspólna sprawa – Jarosław i Warszawa”. Dobre, wymowne, przemawiające do serca, choć troszeczkę niezrozumiałe, ponieważ nie wiem, co łączy pana Jarosława ze stolicą oprócz adresu zamieszkania, budynku Sejmu oraz pani Prezydent Gronkiewicz-Walc, która kształtem ciała daleka jest od boskich wymiarów Wenus, naszego wspólnego ideału kobiecości.

Fala przemówienia w Krakowie uniosła mnie wysoko. Tak wysoko, że bałem się spaść, ale jakoś sobie poradziłem. Pan Jarosław mówił rzeczowo i z dobrym akcentem. Pamiętając, że przemawia w Galicji, w miejsce litery „ą” ‘wymawiał „om”. „Mojom ambicjom” brzmi o wiele lepiej niż „moją ambicją”, ponieważ są to terminy bardziej uniwersalne, bardziej zrozumiałe i bardziej polskie, bliższe sposobowi mówienia Piasta Kołodzieja, protoplasty mądrej, polskiej władzy.

W końcu oracji fantastycznie zabrzmiały okrzyki: Ja-ro-sław! Ja-ro-sław! Ja-ro-sław! Ja-ro-sław!, które beznadziejnie głupio (co przyznaję ze skruchą) skojarzyły mi się z okrzykami Wie-sław! Wie-sław!  Wie-sław! Wie-sław!, ongiś skandowanymi przez tłum na cześć towarzysza Wiesława, czyli Władysława Gomułki. Gwoli prawdy powiedzmy, że w tym drugim przypadku okrzyki inicjowali klakierzy, podczas gdy w przypadku pana Jarosława wyrosły one z czystego jak łza entuzjazmu rozpatriotyzowanego tłumu. Było to dla mnie wielkie pocieszenie w dniu pełnym wrażeń.

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *