Anastazja pamiętała jeszcze jeden incydent. Stanął jej przed oczami jak żywy. Aż wzdrygnęła się na samo wspomnienie, co się wtedy działo. Był to dzień, kiedy Klaudiusz ogłosił swój pogląd o niedopuszczalności eutanazji zwierząt domowych, w szczególności psów. – Nie ma usypiania psa bez jego zgody. – Pod takim tytułem jego wypowiedź ukazała się w lokalnej gazecie. Za tytułem szły wyjaśnienia i szczegóły.
Celem Klaudiusza było poruszenie ludzi i wywołanie dyskusji w obronie psów, aby w dłuższej perspektywie doprowadzić do zmiany prawa. Z informacji wynikało, że chodziło mu o pewne minimum, mianowicie o to, aby o decyzji uśpienia psa decydowało większe grono osób, a nie tylko sam właściciel. Artykuł wymieniał przypadki, kiedy ludzie uśmiercali zdrowego psa dlatego, że był stary albo uważali, że jego utrzymanie lub leczenie za dużo kosztuje, albo kiedy wyprowadzali się na drugi koniec kraju lub za granicę.
Wobec braku żywszej reakcji Klaudiusz podjął akcję, która zbulwersowała miasteczko i groziła wybuchem niezdrowych sensacji. Przywiązał siebie i trzy psy, jednego własnego i dwa pożyczone od przyjaciół podzielających jego poglądy, do betonowego słupa przed kościołem. Raban zrobił się tym większy, że na parafialnej tablicy ogłoszeń ukazał się równocześnie afisz z podpisami kilkunastu obywateli protestujących przeciw eutanazji psów.
Proboszcz miał problemy z sercem; na wiadomość o niezwykłym wydarzeniu o mało co nie zszedł z tego świata. Jak tylko doszedł do siebie, natychmiast wysłał organistę, jedyną osobę, do której miał zaufanie, aby nie zwracając niczyjej uwagi, zerwał afisz. Nie chciał mieć awantury przed kościołem, bojąc się, że „ten wariat”, jak w duchu nazwał Klaudiusza, ściągnie gniew boży i ludzki na kościół lub na niego samego.
Po usunięciu afisza proboszcz znalazł się zupełnie przypadkiem w pobliżu Klaudiusza przywiązanego łańcuchem do słupa. Zbliżył się i dyskretnie poprosił go o spotkanie. Rozmawiali krótko, ponieważ proboszcz miał pilne obowiązki i bardzo się spieszył.
– Proszę przyjść do spowiedzi, synu. Będę na ciebie czekać – powiedział na zakończenie.
Klaudiusz stawił się w kościele o ustalonej godzinie i podszedł do konfesjonału. Zanim uklęknął, rozejrzał się, ile osób jest wewnątrz świątyni.
– Wolałbym, aby było więcej. To by nadało dodatkowy rozgłos sprawie – mruknął do siebie pod nosem.
Proboszcz od razu przystąpił do rzeczy. Był człowiekiem łagodnym z natury, ale tym razem postanowił być stanowczy. Życzliwy, pozytywny, ale stanowczy.
– Synu! W sercu zgadzam się z tobą, to bardzo ludzka postawa. Wiem, że jesteś kynologiem i sprawa psów leży ci na sercu. Ale robić takie zamieszanie? Ludzi to gorszy. Nie tylko mówić o eutanazji, ale i stawiać psa na równi z człowiekiem!?
– Ależ księże proboszczu, przecież Święty Franciszek… – usiłował protestować Klaudiusz.
– Wiem, wiem! Oczywiście, bracia mniejsi. Modlę się do niego każdego dnia, podobnie jak i ty. Uwierz w moje dobre intencje! Ale tak nie można postępować. Może to pana Boga bezpośrednio nie obraża, choć nie jestem pewien, ale ludzi na pewno. Postępujesz bardzo nierozważnie. To nie służy psiej sprawie. Przepraszam, nie służy sprawie opieki nad zwierzętami – patrzył na spowiadanego z uwagą. Serce zabiło mu żywiej, co go dodatkowo zaniepokoiło.
Z oczu Klaudiusza biła uczciwość i powaga. Proboszcz zmieszał się. Nabrał pewności, że nie ma co rozmawiać, bo mężczyzna mu nie ustąpi. Słyszał o jego trudnym charakterze od jego żony, Anastazji. Pamiętał, że Klaudiusz uparł się i za żadne skarby nie chciał ustąpić, aby nie nadawać córeczce imienia Nuka, przy wymawianiu którego matka dziecka płakała rzewnymi łzami.
Zapytał Klaudiusza, czy chciałby coś jeszcze dodać lub wyznać jakieś grzechy. Słysząc w odpowiedzi milczenie, postanowił zakończyć przykry sakrament spowiedzi. W duchu pomyślał jeszcze: „Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” i niepewnie podziękował Bogu. Miał do Niego trochę żalu, że dopuścił do takiej sytuacji. Po chwili refleksji uznał jednak, że byłoby bezsensowne oczekiwać, aby Najwyższy interweniował w tak dziwnej sprawie i to tylko dlatego, że jest ona kłopotliwa dla jakiegoś lokalnego proboszcza. Kiedy patrzył na klęczącego Klaudiusza, przeszła mu przez głowę myśl, że być może Bóg wie lepiej, gdzie rezyduje prawdziwa wiara i dobroć.
Wracając do zakrystii proboszcz zdecydował, że nie będzie już prosić o boskie wstawiennictwo w sprawie kynologa i jego psów niezależnie do tego, jak ona się rozwinie. Serce proboszcza uspokoiło się.
*****
Zdarzenia osiągnęły poziom masy krytycznej, kiedy pies Klaudiusza i Anastazji wystraszył się ciężarówki, uciekł i przepadł bezpowrotnie. Nigdy go nie odnaleźli. Wyglądało to jak klątwa. Od tej pory nieszczęścia spadały na Klaudiusza w sposób lawinowy; sytuację można było porównać do ładunku jądrowego, kiedy jedno rozszczepienie jądra atomowego wywołuje nieprzerwany łańcuch dalszych rozpadów.
Zniknięcie psa przelało kielich goryczy Anastazji. Potrzebowała tylko kilku godzin, aby wylać z siebie wszystkie żale i rozczarowania, zebrać i zapakować niezbędne klamoty, ubrać córeczkę i opuścić dom.
*****
Anastazja była nauczycielką. Klaudiusz uznał to za główną, jeśli nie jedyną przyczynę własnych nieszczęść. Swój żal wylał w knajpie przed mężczyzną, który słuchał go cierpliwie, pijąc fundowane piwo. Rozmówca wyglądałby na włóczęgę lub bezdomnego, gdyby nie nowiutka elegancka muszka zamocowana pod szyją na tle zużytego częstym praniem kołnierzyka.
– Nauczycielka nie jest istotą łatwą w pożyciu – zaczął Klaudiusz. – Kiedy wszystko układa się dobrze, zachowuje się poprawnie. Żeniąc się z Anastazją, nie wiedziałem, co to za zawód, jacy są ci ludzie. Teraz już wiem. Traktowała mnie jak dziecko w klasie, której była wychowawczynią. Była głośna i apodyktyczna, chciała mną sterować, odrzucała moje propozycje i krytykowała moje poglądy, nazywała je „zagraniami” albo „sztuczkami”. Reprezentowała postawę: ja wiem wszystko, ty nie wiesz nic. To było straszne – popatrzył na bezdomnego z kolorową muszką pod spłowiałym kołnierzykiem. Wydawało mu się, że tkanina rusza się razem z szyją. Trochę szumiało mu w głowie, ale był pewien trafności swoich obserwacji.
– Wszyscy nauczyciele mają podobne skrzywienia, ten zawód jest genetycznie obciążony defektami – dodał z przekonaniem. – Oni, kiedy mówią o czymkolwiek, wyliczają. Po pierwsze, po drugie, po trzecie i tak dalej, w nieskończoność. Po prostu nie umieją zachowywać się inaczej. To prawdziwe zboczenie!
*****
Przekaż dalej