Tylko nazwisko miał rosyjskie. Sam siebie tak ochrzcił dwie minuty wcześniej, dla rozrywki, w ramach ekwilibrystyki słownej, którą uprawiał jego umysł za łagodnym przyzwoleniem właściciela. Reszta organicznej postaci Wiktora Nikanora Władysławowicza była rodzimej, polskiej produkcji. Od stóp do głów, jak mówi porzekadło, którego treść można przekształcić, przetransponować, przerobić, zmodyfikować, zmienić, aby dostosować do pożądanej sytuacji zależnej wyłącznie od elastyczności umysłu i swobody logiki autora. Igraszki słowne były ulubioną poranną rozrywką Wiktora.
W jego życiu małe rzeczy stawały się wielkimi, ponieważ wielkie były w deficycie. – Tak chyba wygląda życie każdego z nas, z wyjątkiem ludzi z wyobraźnią i szczególnie uprzywilejowanych przez los. Małe rzeczy można nadmuchiwać do rangi wielkich, nadawać im nowe kształty, wymiary i wartości. Nie jest to przywilej tylko poety białych wierszy lub pisarza rzeczy drobnych, śniących o rzeczach wielkich. W istocie rzeczy, skoro o niej mówimy, Wiktor nie tylko o nich marzył o nich, ale i doprowadzał je do istnienia pisząc bardziej lub mniej znaczące treści.
Tupot nóg nad głową stał się wyraźniejszy, bardziej rytmiczny, trwał, upadał, powstawał z klęczek, znowu trwał i kończył się. Dzieciak biegał nad sufitem, piętro wyżej, demonstrując przywiązanie do ruchu bez zaangażowania umysłu. – To przyjdzie później, pomyślał Wiktor, albo i nie, w zależności od tego, czy rodzice pomogą mu nauczyć się odrobiny samotnosci, budząc i kształtując jego wyobraźnię, pamięć, uwagę i nawyki, krótko mówiąc – samoświadomość.
Aby wykoleić tupot nóg, jeśli nie stłumić, co byłoby najbardziej pożądane, Wiktor usiłował włączyć radio sięgając ręką głęboko za szafkę, na której tkwił jak przysłowiowy kołek w płocie telewizor broniony przez długą lampę stojącą na podłodze. Nieosiąganie pożądanych skutków było coraz częściej jego udziałem. Zwykłe przedmioty stawały mu na drodze przysłowiowym okoniem i odmawiały współpracy, podporządkowania się. To dorobek starzenia się, wątpliwego przywileju nadanego przez Boga każdemu z nas. Alternatywą dla korzystania z przywileju jest dobrowolne odejście do krainy spokojnych snów (lub wiecznych polowań, jeśli jesteś Indianinem).
Powyższe stanowi niezakończony zapis pamięci poczyniony między godzina 6.35 a 7.05 rano, przerwany i zakończony nerwowym brzęczeniem pszczoły na oknie za zasłoną. Wiktor wstał, otworzył okno z cichym hasłem w pamięci: Nie zabijaj!, milczącym pisemnym przypomnieniem Boga. Wypuścił owada na wolność. Przyniosło to ulgę jemu i temu drugiemu zwierzęciu, być może także i Bogu, jeśli miał czas to zauważyć w nawale spraw codziennych.
Przekaż dalej