Powieść. Laboratorium szyfrowanych koni. Cz. 159: Josef na dawnym targu końskim

W snach, które mimo leczenia farmakologicznego i psychoterapii nieprzerwanie go męczyły, Josef czuł się coraz gorzej. O ile w dzień odzyskiwał siły i animusz, to nocą jego świat każdorazowo walił się w gruzy. Również po każdym męczącym dniu miał niedobre skojarzenia; żałował, że nie zapisał się do jakiejś partii politycznej, aby zostać posłem, wejść do parlamentu i uzyskać immunitet. Teraz by mu się naprawdę przydał.

Były to bolesne przeżycia. Josef chciał pomyśleć o czymś pozytywnym, aby oderwać się od przygnębiającej rzeczywistości, ale wędzidło tak bardzo uwierało go w usta, że zapomniał, o co mu chodziło.

Którejś nocy, z soboty na niedzielę, Josef trafił na dawny targ koński, gdzie handlowano zwierzętami, starzyzną, materiałami budowlanymi oraz przysłowiowym mydłem i powidłem. Zaprowadził go tam Wałach, przywiązał do słupka niedaleko bramy wejściowej i przyczepił mu do szyi tabliczkę z ceną i napisem „Sale”. Od samego rana między budkami z tanim piwem, kioskami z prasą brukową i sklepami z uprzężą i podobnymi akcesoriami, spacerowali ludzie poszukujący koni pociągowych i pod wierzch. Do Josefa podchodzili nabywcy, przeważnie mężczyźni, oglądali go starannie, dziwili się jego wyglądowi, sprawdzali stan jego zdrowia, pytali o wiek i podobne sprawy. Najbardziej przeżywał Josef chwile, kiedy potencjalni nabywcy zaglądali mu w zęby odchylając górną i dolną wargę, oglądali pęciny lub rozpinali koszulę, aby sprawdzić szerokość klatki piersiowej. Pytano także, czy nie jest narowisty. Niekiedy klienci spluwali z dezaprobatą, ganiąc Bur Burego i Ifigenię, że wystawili na sprzedaż małowartościowy towar. Wszystko to było dla Josefa niezwykle upokarzające.

W miarę zbliżania się południa, Josef popadał w coraz gorszy nastrój. Mimo dwóch obniżek ceny, nikt nie zainteresował się jego kupnem. Słysząc szepty właścicieli, Josef coraz wyraźniej zdawał sobie sprawę, co może go czekać. Przed oczami stanęła mu rzeźnia przerabiająca takich jak on na konserwy dla psów i kotów.

Wyobraził sobie nędzę końcowego fragmentu swego życia. Był już bliski załamania, kiedy podszedł do niego Wałach ze swoją małżonką Ifigenią. Patrzyli mu długo w oczy. Po wymianie spojrzeń między sobą Ifigenia oświadczyła:

– Nie martw się, Josefie! Nie byłeś najlepszym koniem, ale nie utrudniałeś nam życia. Jesteś zwykłym dwunożnym łajdakiem jak każdy inny podobny typ, jakiego kiedykolwiek poznaliśmy. Dlatego też postanowiliśmy dać ci szansę. Nie oddamy cię na przemiał. Zajmiemy twój dom, a ty zamieszkasz w stajni i będziesz spokojnie żyć na naszym łaskawym chlebie. Jak będziesz się dobrze sprawować, podrzucimy ci świeże obierki, kilka jabłek lub pęk marchewki, może nawet wypuścimy na pastwisko. Będziemy o ciebie dbać; raz na dwa tygodnie zaprowadzimy cię do rzeki albo na miejscu umyjemy wodą ze szlaucha i wyczeszemy zgrzebłem. Za jakiś czas trzeba będzie cię podkuć.

– No i będziemy musieli cię wykastrować, jeśli będziesz brykać za dużo. Pilnuj się więc lepiej, bo może to być niebezpieczne dla ciebie – dodał poważnie Wałach. Od czasu ukończenia zawodowego kurs powożenia przywiązywał szczególną wagę do spraw bezpieczeństwa. Josef nie miał pojęcia, czy Wałach żartuje, czy mówi poważnie.

– Czy to znaczy, że przechodzę na emeryturę? – tym niezbyt dorzecznym pytaniem Josef usiłował odegnać niedobre myśli.

– Niezupełnie. Będziesz wozić nas na targ i na zakupy do supermarketu, także do dentysty i do kina, wszędzie tam, gdzie będziemy potrzebować. Nie będzie ci źle. Musisz się tylko dobrze sprawować, aby udowodnić, że nieudacznik taki jak ty potrafi być porządnym koniem.

*****

Tego dnia Josef obserwował siebie uważnie. Dojrzał w sobie skłonności, o które się wcześniej nie podejrzewał. Lubił ulegać, miał miękki charakter. Nie był to sen czy marzenie, jak wydawało mu się na początku, ale surowa rzeczywistość. Zauważył, że przyzwyczaił się do uderzeń bata zbyt łatwo i szybko, może nawet zaczynał mieć w tym przyjemność. Nie lubił też przewodzić, być samodzielny, wolał, aby nim kierowano. Skłonność do podporządkowania się, ulegania, bycia usłużnym, to były cechy, które stopniowo odkrywał w sobie. W końcu zdał sobie sprawę, że trzask bata nie tylko mu nie przeszkadza, ale wręcz sprawia mu przyjemność. W duchu zaczął nazywać siebie sługusem, fagasem, a nawet przydupasem, co było okropnym określeniem.

Zastanawiał się, co to mogło znaczyć. Przy okazji zapytał o zdanie swojego psychoterapeutę, który zawsze zachęcał go do otwartości. Niezależnie od tego Josef zadawał tak pytania, aby mężczyzna nie domyślił się, o kogo chodzi. Nie udało się to jednak. Terapeuta wyjaśnił mu, że nie musi ukrywać takich cech, ponieważ i tak się uzewnętrznią, wszyscy je zauważą.

Postawę Josefa nazwał masochizmem. W bibliotece Josef poczytał więcej na ten temat. Zgodził się, że odczuwa przyjemność, kiedy się poniża lub jest poniżany.

W miarę upływu czasu Josef coraz bardziej widział siebie w roli konia pociągowego, wyobrażał siebie w takich sytuacjach, marzył o nich. W końcu tak silnie to nim owładnęło, że zaczął opowiadać ludziom, że planuje wyjechać na Daleki Wschód, aby zatrudnić się tam na stałe do ciągnięcia rikszy. Marzenia o niej stały się jego pasją. Josef oglądał filmy o Dalekim Wschodzie, czytał na temat tych pojazdów, analizował historię riksz pieszych i motorowych. W końcu zbudował sobie model rikszy konnej, która miała być przełomem w technologii przewozu ludzi w gęsto zaludnionych i zatrutych spalinami miastach.

Przekaż dalej
4Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *