Poszatkowanie. Opowiadanie surrealistyczne.

Piszę krótko, coś w rodzaju pamiętnika frustrata. Nie dziwi mnie to, bo wokół widzę wiele takich osób. Taki jest dzisiejszy świat. Moje teksty wyglądają jak pies z obciętym ogonem. Robię to celowo, ponieważ nikt nie ma czasu na nic. Nawet zwykłe „nic” wymaga jakiegoś czasu. Sam tego doświadczam. 

Moja przestrzeń życiowa uległa fragmentacji. Nic nie jest już ze sobą połączone. Gubię się w tych fragmentach. Pierwszy przykład. Z szafki wyjąłem kieliszek na jajko, zdobny, w Internecie jego cena wynosi ponad czterdzieści złotych, znak, że wszystkie ceny zwariowały, bo szaleje inflacja. Postawiłem go na stole i zabrałem się do gotowania dwóch jaj na miękko. Jest już późno, ale jestem bardzo głodny. Więcej jaj nie mam, w lodówce aż piszczy z niedostatku jedzenia. Sam do tego doprowadziłem. Nie czekając, aż woda się zagotuje, znalazłem małą łyżeczkę do jaj, potem zacząłem szukać po szafkach kieliszka na jajko. Przejrzałem wszystkie szafki, nigdzie go nie znalazłem. Powtórzyłem operację, bez skutku. Zacząłem się denerwować. Obracam się w kierunku pokoju, patrzę na stół, a kieliszek stoi sobie spokojnie jak jakiś słup soli. Minutę wcześniej nie było go tam, bo sprawdzałem. Zaczynam przeklinać. Z tym idzie mi dobrze, bo nikogo tym nie obrażam.

Podobnie jest z okularami. Szukam na biurku, w plecaku, do którego je wkładam, kiedy wychodzę na zewnątrz, nigdzie ich nie ma. Chodzę po domu i szukam. W końcu znajduję je na stoliczku z pilotami do telewizora. Przeklinam, aby zrzucić siebie frustrację. Jestem sam, nikomu to nie przeszkadza.

Wchodzę na Skype. Już kilka razy próbowałem połączyć się z przyjacielem, znam jego adres Skype, on zna mój, nie możemy się jednak połączyć. Nie wiem gdzie ,co wpisać. Nic nie działa.

Następnego dnia wychodzę na dwór. Jest zimo. Pokonuję tę barierę, zaczynam chodzić po lesie. To bardzo blisko. Spacer zaczynam o godzinie 13.15. Daję sobie godzinę czasu na relaks. Co jakiś czas zerkam na zegarek, wskazówki doszły do godziny 13.30 i ani minuty dalej. Jestem zamknięty między godzinami 13.15 i 13.30. Nie mam jak wyjść z tego fragmentu czasu, ponieważ wciąż jest godzina 13.30. Przeklinam. Myślę, żeby zasnąć i wyjść we śnie. To mnie jednak martwi, ponieważ boję się, że mógłbym trafić do piekła, a stamtąd nie ma wyjścia. Śniło mi się to kilka razy.

Czuję się jak główka kapusty poszatkowana na fragmenty, zamknięte, nieprzeniknione, niemiłe. Znowu przeklinam. Tym razem daje to skutek: w głowie otwiera mi się klapka i wychodzę na zewnątrz. Jest jasny dzień. Rozglądam się. Podchodzi do mnie kot i miauczy. Rozumiem go doskonale. Pyta o drogę do domu, zagubił się. Odmiałkuję mu, wdajemy się w konwersację. Idziemy razem, bo to w tym samym kierunku. Tak sobie to wyobrażam, aby dodać sobie otuchy, że jeszcze coś potrafię zrobić.

Wieczorem pokazują nas w telewizji. Pojawiamy się na ekranie co godzina, i tak to trwa przez dwa dni. Okropna jest taka telewizja, każdą informację powtarzają po kilka razy. Obserwuję siebie, na kota nie zwracam uwagi. Ogarnia mnie niezdrowa fascynacja samym sobą. Przed chwilą słyszałem o mężczyznach molestujących kobiety. Ja żadnej nie molestowałem, mnie też nie molestowano. Nie mam takich wspomnień. To mnie jednak nie uspokaja. Prawda jest taka, że nienawidzę pewnego polityka. Nazywam go garbusem. To sukinsyn. Mierzi mnie, swoim postępowaniem szykanuje obywateli, miesza ludziom w głowie. Jest przewrotny, nieobliczalny, cwany a zarazem głupi, gdyż nieprzerwanie plecie androny. Rujnuje kraj, społeczeństwo prowadzi na manowce. Nie wiem, jak on godzi w sobie te wszystkie niedorzeczności i łajdactwa. Życzę mu wszystkiego najgorszego: aby stos kamieni zwalił mu się na łeb, przygniotła go cysterna do przewozu fekaliów, wpadł w grudniu do rzeki, w mennicy przemielono go na banknot dziesięciozłotowy, który wskutek szalejącej inflacji stukrotnie się zdewaluował i jest bez wartości.

Przyznaję, jestem okrutny, dobre uczucia wypaliły się we mnie. Pojawiają się tylko wtedy, kiedy na mojej drodze ukazuje się przyjazna mi twarz. Jest ich kilka. Więcej chyba nie potrzeba, ponieważ przyjaźń wymaga czasu i uwagi, a tych dóbr nie ma w przyrodzie w nadmiarze. To krąg osób dobrych, myślących, rozważnych i życzliwych, grono przyjaciół, od których czerpię siłę i którym też staram się pomagać i wspierać w trudniejszych chwilach życia. Pozdrawiam Was, przyjazne dusze, mężczyźni i kobiety! To dzięki wam mój świat utrzymuje się na powierzchni, daje mi chwile radości, a nie tonie.

Przekaż dalej
4Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *