Piramida snów. Powieść fantastyczna. Odc. 2

Obudziłem się z poczuciem niezwykłości wyobrażeń i przeżyć piramidy snów. Była to prawdziwa ekwilibrystyka. Czułem się wspaniale uczestnicząc w tańcu przechodzenia ze skromnej sypialni do arystokratycznego pałacu, a stamtąd do luksusowego Rolls-Royce’a, którym odbyłem podróż do British Museum w Londynie. Stałem przed tym monumentalnym pomnikiem przeszłości, zapomnianych bogów, wielkich zwycięstw i porażek, miłości jak i szczątków prehistorycznych zwierząt. Było to sanktuarium historii cywilizacji, pełne eksponatów nie z tej ziemi, o jakich marzy każdy wrażliwy naród.

Zanim przebudziłem się, zdążyłem jeszcze powiedzieć otaczającym mnie ludziom „Przekażmy sobie znak pokoju”. Ten przekaz i symbol uspokojenia był dla mnie ważniejszy niż nawet bogactwo salonów, mebli, obrazów, samochodów, pałaców i setek innych akcesoriów mojego bogactwa.

*****

Sny się powtarzały. Wciąż przeżywałem tę samą rzeczywistość, zmieniały się tylko szczegóły. Stawało się to coraz bardziej męczące. Nie dość, że leżałem bezczynnie pierwszą część nocy z otwartymi oczami, to ogarniające mnie potem sny przynosiły mi coraz mniej ulgi, nabierając niezwykłej intensywności, barw i mocy. Nadal prowadziłem życie szalonego, ekstrawaganckiego arystokraty. Mój pałac, a właściwie pałace, były coraz większe, posiadłości coraz rozleglejsze. Dysponowałem hordą psów myśliwskich, stadniną szlachetnych koni arabskich, obrazami wybitnych mistrzów malarstwa. Korzystałem też z rozkoszy stołu i łoża, przy których historie Kamasutry przypominają smutny, czarnobiały komiks. Pewnego razu, po całonocnym przyjęciu, wziąłem udział w polowaniu na lisa. Oprócz trzech lisów i niezliczonej ilości innej zwierzyny, zastrzeliłem jednego naganiacza i ciężko raniłem innego. Pamiętam krwawiącą ranę jego klatki piersiowej.

Były to czyny haniebne, pozostawiające na dnie duszy czarny, żrący osad, ale miałem takie pieniądze, że bez trudu wypłaciłem się rodzinom ofiar. W dodatku, mój ukochany Rolls Royce przybierał – nie wiem dlaczego – coraz bardziej jadowity kolor. Ja sam też stałem się chyba antypatyczny, ponieważ ludzie odwracali wzrok od samochodu i ode mnie; rujnowało to moje poczucie własnej wartości.

– Co mi z tego, że opływam w luksusie, jeśli nikt tego nie docenia – wyrzucałem sobie, coraz mniej ceniąc piękno otoczenia, delikatność bielizny osobistej, finezję sztuki, elegancję wnętrza Rolls Royce’a i uspokajający pomruk jego silnika. Jazda coraz mniej mnie upajała, nawet osobiste prowadzenie wozu, kiedy posadziwszy z boku szofera ujmowałem kierownicę w ręce. Jedyną przyjemnością, jaką wówczas odczuwałem, samobójczo pokonując zakręty, był widok jego przerażonej twarzy i ust rozpaczliwie chwytających powietrze. Sprawiało mi to perwersyjną przyjemność, typową dla ludzi obdarzonych niezmiernym bogactwem, wolnością i luzem bycia sobą, wiedzących, że płazem ujdą im największe ekstrawagancje.

Wkrótce nabyłem najnowszy zegarek Patka, niezwykle kosztowny rarytas, istne arcydzieło. Tylko nieliczni doświadczyli tego przywileju. Za królami, królowymi i wyższą arystokracją szli jedynie wielcy ludzie, Maria i Piotr Curie, genialny Albert Einstein, Niels Bohr, papieże Pius IX i Pius XII, okrutny Stalin i bezwzględny Josef Broz Tito, Piotr Czajkowski i Lew Tołstoj. Właścicieli tego zegarka Patka było nie więcej niż stu, i ja znajdowałem się w tej liczbie. Najbardziej imponowała mi jego wielofunkcyjność. Zegarek mierzył nie tylko czas, ale pokazywał ważne święta kościelne, kalendarz księżycowy a nawet kalendarz wieczny wskazujący dni tygodnia i miesiące, wybiegające kilkaset lat w przyszłość.

To narastające bogactwo, zamiast sprawiać mi przyjemność, coraz bardziej mnie dręczyło. Piękny sen stopniowo stawał się zmorą. Czułem się jak człowiek zagłębiający się w szaleństwo, z którego nieodwołalności zdaję sobie sprawę.

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *