Poczucie winy tak bardzo dokuczało gubernatorowi, że doznał uczulenia. Na jego skórze na piersiach i w okolicach pach pojawiły się żółtawe plamy. Początkowo myślał, że odwiedzając miejsca dotknięte powodziami zaraził się jakąś niebezpieczną, zakaźną chorobą, jedną z wielu, dewastujących ludność Nomadii. Lekarze uspokoili go, że jego życie nie jest zagrożone i zalecili stosować specjalną maść, wyciąg z rzadkiej palmy kokosowej, aż do pełnego wyzdrowienia.
– Pańska dolegliwość nie jest niebezpieczna – wyjaśniali uspokajająco, podając łacińską nazwę choroby brzmiącą tak groźnie, że zamiast uspokoić pacjenta pogłębili jeszcze jego niepokój.
Maść okazała się skuteczna. Po pięciu dniach gubernator poczuł się znacznie lepiej. Nieoczekiwana przerwa przywróciła mu nie tylko zdrowie, ale także energię. Przestał rozpaczać, odrzucając żałobne zgorzknienie. Aby ostatecznie otrząsnąć się z przygnębienia, odmawiał nawet uczestnictwa w pogrzebach znanych osobistości, w których wypadało mu wziąć udział. W kilka godzin powołał też specjalną komisję, zlecając jej odtworzenie ciągu tragicznych zdarzeń, aby w pełni zrozumieć przebieg i charakter nieszczęść Apokalipsy. Nad zleceniem pracował liczny zespół specjalistów. Korzystając z nowoczesnej technologii analizował on kilka dni i nocy doniesienia tworząc geograficzno-czasową mapę zdarzeń.
Raport uporządkował najważniejsze wydarzenia i przedstawił fakty. Po okresie intensywnej suszy przyszły wielkie powodzie trwające piętnaście tygodni. Rzeka Marena wylała obficie w następstwie niekończących się opadów deszczu w górnym dorzeczu na południu kraju.
Podniosły one poziom wód powyżej wszelkich przewidywań hydrologów wywołując potworne powodzie. Kiedy przekroczył on dziewięć metrów ponad przeciętny stan, woda wypełniła wszystkie
zbiorniki retencyjne, poprzerywała wały ochronne i zalała wszystkie kanały nawadniające sięgając nawet krawędzi pustyni. Setki tysięcy obywateli straciło dach na głową, dziesiątki tysięcy postradało życie.
Gnijące szczątki roślin i padłe zwierzęta, a nawet trupy ludzkie pozostające w wodzie, wywołały epidemię cholery. Wydawało się, że to już ostatnie nieszczęście, ale – zupełnie jak za czasów starożytnych – przyszła wielka klęska głodu. Gubernator otrzymywał doniesienia o przypadkach kanibalizmu, potwierdzały je zdjęcia. Przeprowadzenie natychmiastowych śledztw nie było możliwe, ponieważ policja miała na głowie setki innych dochodzeń i spraw. Na dobitek złego pojawiły się doniesienia o Asturio, wielkich zakładach chemicznych w dolnym biegu rzeki, które wskutek awarii zatruły wody gruntowe toksycznymi substancjami. Podejrzewano sabotaż, gdyż zakłady były tak nowoczesne, że samą sugestię awarii uważano za wymysł chorego umysłu.
Po zbadaniu, zatrucie gleby i wody okazało się niegroźne. Ludzie przejrzeli na oczy dopiero wtedy, kiedy warzywa, owoce i mięso pochodzące z tego regionu kraju zaczęły powodować choroby i zabijać ludzi. Przyszła klęska głodu, jakiej nikt nie pamiętał, tym bardziej bolesna, że zatrute tereny od zawsze uważane były za spichlerz kraju.
Choroby i głód dotknęły przede wszystkim dzieci. Wskutek niedostatku lekarzy, którzy rozpoznaliby chorobę i zaordynowali właściwe środki, padały one ofiarą z pozoru nawet niegroźnych schorzeń. Rząd szacował, że w ten sposób zmarło pół miliona dzieci. Lekarze podejrzewali, że więcej. Nie sposób było tego ustalić, gdyż sytuacja zmieniała się z dnia na dzień. Gubernator zlecał jedno śledztwo po drugim, lecz wkrótce zaniechał. Wymagały ono takiej ilości ludzi, sprzętu i pracy oraz odpowiednich procedur, że na wyniki można było liczyć nie wcześniej niż za kilka miesięcy, może nawet i lat. Wobec ogromu nieszczęść gubernator zarządził powszechną żałobę.
Przekaż dalej