Mocarz czyli fenomen fenomenologiczny

W trakcie dziennika telewizyjnego na ekranie telewizora skoncentrowały się głosy fachowców, różnych profesorów od zdrowia i siedmiu boleści, ekspertów, spin doktorów, a także – dla równowagi – ludzi bez wykształcenia, których nadzwyczajną siłą jest ślepa wiara w cuda i przywódców. Mówiono o Antonim Macierewiczu.

I wtedy stało się coś nadzwyczajnego. Pojawił się sam zainteresowany i zaczął wypełniać ekran, przytłaczając inne postacie: pana prezesa, który zesznurował usta tak mocno, że widać było tylko błyszczące sznuróweczki, i pana prezydenta, który skarżył się bardzo boleśnie, że mu chowają do szafy ulubionego generała i on nie wie co robić, i społeczeństwo podzielone na pół, jedna połowa z ustami wypełnionymi bogobojnymi pochwałami i zachwytami, a druga z zębami zaciśniętymi, do których przykleiły się przekleństwa.

Kiedy ekran wypełnił się całkowicie postacią mocarza i zaczął on wychodzić na zewnątrz, przeraziłem się i wyłączyłem telewizor, i dopiero wtedy, pod wpływem szoku, zdałem sobie sprawę, że jest to fenomen fenomenologiczny, taki, który potrafi wybić medal ulubionemu Misiowi i spokojnie skopać tyłki dziewięćdziesięciu generałom, i lekką ręką pokerzysty odrzucić helikoptery francuskie potrzebne chyba na złom, bo obronność mamy mocną jak stal a może i jeszcze mocniejszą.

Tak to sobie napisałem w ramach oszczędności miejsca w głowie, która jest mi potrzebna na inne myśli i bajkę o normalności, jaka śni mi się po nocach od długiego już czasu.

Dzisiaj dowiedziałem się, że dla dobra sprawy mocarz dobrowolnie zrezygnował z przewodniczenia siłom lądowym, morskim, lotniczym i leśnym, które pożegnał bardzo długim i serdecznym przemówieniem o patriotyzmie, umocnieniu, wzroście, poprawie, szczęściu i bezpieczeństwie, którego ja akurat nie zauważyłem, ale ucieszyłem się, że on je widzi i żegna.

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *