Wydarzenie z pozoru było mało znaczące. Poseł opozycji stojąc przy mównicy wyznał miłość przewodniczącemu parlamentu. Powiedział, że go kocha. Kiedy to mówił, trzymał w ręku kartkę świąteczną z życzeniami dla dziennikarzy, którym rządząca Partia Dobroczynności pragnęła zwęzić korytarze dla ułatwienia pracy w parlamencie oraz skrócić sztandar dziennikarski, dodatkowo utrudniający im poruszanie się po korytarzach. Przewodniczący udzielił adoratorowi dla ostrzeżenia dwa upomnienia, po czym wręczył mu czerwoną kartkę. W innym demokratycznym parlamencie wyznanie miłości mężczyźnie przez mężczyznę ani kartka z życzeniami dla jakiejś grupy zawodowej nikogo by specjalnie nie zdziwiła, ale nie w tym kraju. Z drobnej sprawy wynikła wielka hucpa.
Decyzja przewodniczącego podziałała na opozycję jak czerwona płachta na byka. Ci ludzie dosłownie oszaleli: zaczęli krzyczeć, tupać, protestować, chwilę później otoczyli mównicę i fotel przewodniczącego żądając przywrócenia ukaranego posła do gry. Zaniepokoiło to prezesa Partii Dobroczynności, który dorywczo pełnił również funkcję premiera. Poprosił kolegę o wyjaśnienie. Ten wytłumaczył krótko, o co poszło.
– Jestem rozżalony na niego. Spodziewałem się, że uczyni to w bardziej intymnym nastroju, że przyniesie kwiaty i że uklęknie przede mną. A tu taka publiczna żenada. Nie spodziewałem się tego po nim. Wyglądało to jak gruby żart. Samo oświadczenie miłości na pewno było miłe, ale poza tym to dno. Co więcej, on chciał mówić o muzyce i pieniądzach, a nie o miłości.
Prezesowi PD ledwo udało się uspokoić kolegę. Pocałował go w rękę. Nigdy nie całował mężczyzn w rękę, ale tym razem zrobił wyjątek. Przekonał go także do utrzymania czerwonej kartki w mocy.
Życzenie opozycji nie zostało spełnione. Przewodniczący parlamentu mógł im ustąpić, ale nie uczynił tego po wymianie serdeczności z prezesem partii. Pozostał nieugięty. Opozycja w odwecie uparła się, aby zablokować mównicę i jego fotel w sali posiedzeń. Okazała się również nieugięta.
Te trzy czy cztery z pozoru proste decyzje zapoczątkowały długi ciąg niezwykłych zdarzeń.
*****
Incydent w parlamencie pokazano w telewizji, wywołał on gwałtowną reakcję. Postępowanie przewodniczącego nie podobało się wielu widzom, którzy uznali, że nie ma on serca, że odrzucił oferowaną mu miłość, że jest bezlitosny. Na ulice miasta wyległy tysięczne tłumy. Liczba protestujących nieprzerwanie rosła. Zebrani skandowali różne hasła, śpiewali poważne pieśni, wygłaszali krótkie, dosadne przemówienia, unikając jednak nieparlamentarnych słów. W końcu zablokowali wyjazd z parlamentu przedstawicieli partii rządzącej. Interweniowała policja, usuwając demonstrantów uniemożliwiających przejazd.
– Blokada sali posiedzeń parlamentu grozi załamaniem porządku prawnego kraju, ruiną gospodarki, naruszeniem przyjaznych stosunków z sąsiadami, innymi słowy totalną klęską. – Tak określił sytuację prezes Partii Dobroczynności. – Zapytajmy się otwarcie, nie owijając sprawy w bawełnę, kto buntuje się przeciwko nam, legalnej władzy? Są to szumowiny i elementy społeczne, zwolennicy poprzedniej skorumpowanej partii, której odebraliśmy władzę. – Przewodnicząc rozwinął długą listę przewinień poprzedniej władzy, po czym podsumował. – Demonstranci na ulicy buntują się przeciwko nam, władzy rządzącej sprawiedliwie i rozważnie, pragnącej dobra całego społeczeństwa, nie tylko elit. Niedoczekanie ich!
Członkowie PD słuchali przemówienia prezesa z uwagą i szacunkiem. Kiedy wpadł w gniew, uznali jego uczucie za jedyne i słuszne. Swoją aprobatę wyrażali energicznym potakiwaniem. Słychać było także okrzyki: – Udzielamy panu pełnego poparcia. To leży w interesie narodu i parlamentu. Jako demokratycznie wybrana reprezentacja narodu jesteśmy z nim tożsami. Partia to naród, naród to partia! – Zaczęli skandować patrząc w oczy sobie oraz widzom siedzącym przed telewizorami.
Obywatele zgromadzeni na ulicy nie przyjęli jednak łatwo słów prezesa, ani przewodniczego parlamentu, ani członków partii rządzącej. – Mamy własny rozum i serce. Nie musicie za nas decydować. Mamy was dość! – Krzyczeli zbiorowo i indywidualnie, i nadal gromadzili się jakby zbierając siły.
Przewodniczący parlamentu przy wsparciu prezesa PD podjął decyzję. W ciągu nocy na ulicach pojawiła się policja, żandarmeria oraz agenci w niewidzialnych garniturach, chłop w chłopa dobrze zbudowani, mocno wywatowani, ostre rysy na marsowych twarzach. Żaden z ich nie uśmiechnął się nawet przez moment, kiedy tworzyli kordon odgradzając demonstrantów od parlamentu. Rankiem następnego dnia wszystkie wejścia do parlamentu były już zablokowane, a ulice odgrodzone stalowymi płotami. Przywódcy opozycji i nieprawomyślni komentatorzy sugerowali, że rolą sił porządkowych było zaszokować i zastraszyć obywateli. Niektórzy obywatele w to wierzyli, inni nie wierzyli.
Dzięki zdecydowanej akcji rządu sytuacja została opanowana. Cel rządu został osiągnięty. Prezes PD był zadowolony. Obronił integralność parlamentu i legalnie wybranej władzy. Ze wszystkich ludzi w kraju tylko on jeden uśmiechał się.
*****
Po trzech latach rządów Partii Dobroczynności, zwanej także Partią Dobrobytu, powstało wymarzone przez naród idealne państwo, a w ślad za nim ukształtowało się idealne społeczeństwo. Wymagało to niezliczonych reform, aktów prawnych, rozwiązań instytucjonalnych, a nade wszystko nieprzerwanej perswazji.
Jednym z najważniejszych rozwiązań był Rejestr Specjalny, oznaczony kodem RS, narzędzie stanowiące podstawę każdego nowoczesnego państwa. Jego beneficjentami byli szarzy obywatele, o których nikt wcześniej nie mówił, albo mówił bardzo niewiele. Szarzy obywatele dzięki władzy Partii Dobroczynności w końcu poczuli się w kraju jak u siebie w domu, gdzie innym nie powodzi się lepiej niż im samym. Czerpali z tego satysfakcję większą niż z sukcesu osobistego.
Rejestr Specjalny podlegał bezpośrednio prezesowi PD, pełniącemu dorywczo rolę premiera. Rejestr przechowywano w podwójnie opancerzonej szafie ze złotym emblematem lwa ze skrzydłami orła. Szafa była wbudowana w ścianę dzielącą gabinet premiera i gabinet Ministra Służb Specjalnych. Dostęp do RS miały tylko trzy osoby: premier i minister służb specjalnych oraz jedna kobieta, której nazwisko było utajnione. Wiedziano o niej tylko tyle, że była mocno zbudowana, silna i miała tubalny głos i nawet w czasie największej trwogi wznosiła odważnie dłoń z palcami ułożonymi w symbol zwycięstwa. Była niezłomna. Układ dwóch mężczyzn plus jedna kobieta zapewniał równowagę płci, czego życzył sobie sam premier. – Jesteśmy demokratyczni do szpiku kości. – Powtarzał to wielokrotnie, aby nikt nie miał wątpliwości. W jego partii nie było to potrzebne, bo wszyscy jej członkowie myśleli identycznie. Tkwiła w tym ogromna siła.
RS był rejestrem indywiduów wrogich, podejrzanych o wrogość oraz niechętnych władzy. Nie państwu, nie społeczeństwu, ale właśnie władzy, która w ocenie prezesa Partii Dobroczynności była niczym innym jak sublimacją ideału, o którym pisał Platon dwa tysiące pięćset lat wcześniej. Prezes PD, uznawany już wtedy za geniusza politycznego, oparł zręby idealnego państwa na teorii Platona, geniusza filozoficznego, którego darzył wielkim zaufaniem z uwagi na jego niechęć do demokracji ludowej.
Jako symbol sił rządzących prezes był najbardziej zagrożony przez osoby wrogie i niechętne władzy. Zagrożenia te były traktowane przez rząd najpoważniej ze wszystkich. – Wiadomo, że jak umiera mózg, to umiera cały organizm. – Lapidarnie wyjaśniał Minister Zdrowia, były ekspert sądowy z ogromnym doświadczeniem w wystawianiu świadectw zgonu.
Jednostki wrogie i niechętne władzy Rejestr Specjalny określał generalnie jako indywidua. Usystematyzowano je hierarchicznie wedle skali ich negatywnych uczuć. Najwyższą kategorię stanowiły indywidua wrogie władzy, kod IWW. Do tej kategorii zaliczono także opozycję parlamentarną po zebraniu pełnej dokumentacji ich dywersyjnej pracy. Opozycja – jak się okazało – była ideologicznie sponsorowana z zewnątrz kraju i to na masową skalę.
Drugi, niższy poziom RS, stanowiły indywidua podejrzewane o wrogość, kod IPW. Chodziło o podejrzenia natury uniwersalnej, zarówno te niebudzące żadnych wątpliwości jak i budzące wątpliwości. Tak było bezpieczniej i taniej. Było to ważne, ponieważ bezpieczeństwo i ekonomia były głównymi hasłami rządu.
Najniżej w hierarchii zagrożenia, był to poziom trzeci, stały indywidua niechętne władzy, kod INW. Do ich teczek dostęp miała, prócz wymienionej już trójki, także policja. To samo indywiduum mogło znaleźć się na wszystkich szczeblach Rejestru Specjalnego. Znaczyło to, że jest ono niebezpieczne pod każdym względem.
Indywidua znajdujące się w Rejestrze Specjalnym były traktowane w sposób szczególny: policja, służba więzienna i służby specjalne mogły je aresztować bez oskarżenia i trzymać w areszcie przez trzy miesiące, który to termin był automatycznie przedłużany, a nawet torturować w „rozsądnych wymiarze”, jeśli zagrażały one bezpośrednio partii rządzącej, parlamentowi lub rządowi, czyli najwyższym organom władzy państwowej. Zasady strzelania do indywiduów przy próbie ucieczki były określone przez rząd w odrębnym akcie prawnym. Aresztowania indywiduów z list RS odbywały się głównie nocą, najpóźniej nad samym ranem, kiedy poszukiwani spali i nie stanowili nadmiernego zagrożenia dla sił porządkowych.
Dostęp do teczek RS premier i minister służb specjalnych mieli bezpośrednio ze swoich gabinetów poprzez wewnętrzne drzwiczki w sejfie pancernym. Sejf znajdował się za ich plecami, nie było więc mowy, aby ktokolwiek zbliżył się do niego niepostrzeżenie. W obydwu gabinetach oprócz wartownika ukrytego za zasłoną w rogu pokoju czuwał także pies wilczur.
Wbrew opiniom opozycji, rządowi nie chodziło o zastraszenie obywateli, ale o wychowanie społeczeństwa w duchu karności i porządku. Wyjaśnił to prezes, dorywczo pełniący również funkcję premiera, szczególnie wysoko ceniący ład społeczny.
– Bez karności i porządku nie ma kołaczy. – Mówił prawie nie rozciągając cienkiej linii uśmiechu usytuowanej nad górną wargą. Dolnej wargi nie angażował, gdyż była ona zarezerwowana na okazje specjalne, kiedy opozycja i krnąbrni obywatele usiłowali wyprowadzić go z równowagi.
*****
System rządzenia w oparciu o RS przyniósł krajowi wielkie korzyści, ponieważ obywatele nauczyli się karności i porządku. Z czasem okazało się jednak, że miał on także pewną słabość. Chodziło o to, że obywatele ukształtowali w sobie nawyk nabierania wody w usta, w związku z czym pojawiły się braki wody, zwłaszcza w dużych aglomeracjach. Ceny wody poszły w górę, ale nikt nie mógł się skarżyć, ponieważ miał wodę w ustach, w związku z czym rząd mógł zapomnieć o problemie. Przynajmniej przejściowo.
C.d. jutro.
Przekaż dalej