Dzisiaj jest, a właściwie było, święto narodowe Australii obchodzone oficjalnie jako “Australia Day”.
Zaprosiłem gości, rodzinę i przyjaciół. Przy balkonie na drzewcach powiewały dwie flagi państwowe: polska i australijska. Zachowywały się godnie. Nie kłóciły się ze sobą jak posłowie w Sejmie tylko szemrały “Waltzing Matilda” oraz „Niech żyje przyjaźń między narodami”. Jedyną ich słabością było zwijanie się na drzewcu pod wpływem wiatru. Co jakiś czas musiałem je “odkręcać”.
Cytuję Wikipedię: Bohaterem (piosenki “Waltzing Matida”) jest włóczęga, który zatrzymał się przy niewielkim stawie, by w cieniu eukaliptusa przyrządzić herbatę. Gdy w międzyczasie do wodopoju przychodzi owca, tramp porywa ją i ukrywa. Po jakimś czasie nad staw przybywają konno trzej policjanci wraz z właścicielem owcy. Gdy odkrywają kradzież, włóczęga rzuca się do wody z okrzykiem “Nie dam wziąć się żywcem” i tonie. Ktokolwiek pojawi się później w okolicach stawu, może usłyszeć jego ducha, śpiewającego refren piosenki – będący zaproszeniem do wspólnej wędrówki. Piosenka jest apoteozą australijskiego umiłowania wolności i włóczęgi (koniec cytatu). Zadzwoniłem do przyjaciela w Sydney, Polaka zamieszkałego tam o wielu lat. Australia Day obchodzony jest w Australii w dniu 26 stycznia. Jednakże, jeśli święto przypada na weekend, wówczas Australia Day przekłada się na poniedziałek. Dzisiaj odbywały się spotkania, koncerty, ceremonie nadawania obywatelstwa, wręczanie tytułu „Australijczyk Roku” i podobne imprezy. Nie zmienia to postaci rzeczy, że jutro, w poniedziałek jest także święto państwowe, dzień wolny od pracy (public holiday). Piękne jest życie na antypodach. Świętujemy w niedzielę, a w poniedziałek mamy znowu dzień świąteczny.
Wracam do sali biesiadnej. Czerwone wina były australijskie, wino białe było nowozelandzkie, szampan był hiszpański. Jacob’s Creek Shiraz Cabernet jest winem dobrze znanym. Black Hill Shiraz 2005 to prawdziwy rarytas, najlepsze wino, jakie piłem w życiu, zostawiające aksamitny smak na podniebieniu. Kilka butelek tego wina przywiozłem z Australii dla uświetniania wyjątkowych okazji. Toast przyszedł mi z łatwością. Skoncentrowałem uwagę gości uparcie stukając łyżeczką w kieliszek, aby wygłosić toast krótki i szczery: “Za przyjaźń polsko-australijską”. W toaście spełniłem się w obydwu rolach narodowych.
Przyjaźń jest łatwiejsza, kiedy odbywa się na odległość. Być może w tym tkwi warunek dobrej przyjaźni: sensowna odległość. Czy wyobrażasz sobie przyjaciela, który mieszka bardzo blisko lub razem z tobą? Byłoby to jak połączenie dwóch postaw: „Gość w dom, Bóg w dom” oraz „Gość nie w porę gorszy Tatarzyna”.
Przekaż dalej