W czas śnieżnobiały jak kaczy puch potraktowany temperaturą minus 10 stopni Celsjusza zawitał do nas Wiktor. Wydawał mi się wyższy i szczuplejszy niż zawsze. Zdjął buty i umieścił je z szacunkiem na plastykowej tacce, aby ociekły z wilgoci. Stał kilka minut w korytarzu, aby odmarznąć, po czym opowiedział nam historię bardziej pasjonującą niż „Zombie w Kawiarni Traviatta”. Spisywałem ją w pośpiechu podyktowanym strachem, aby nie uronić słowa.
W Sejmie panuje nędza. O czym dyskutuje rząd? Nie o tym, o czym powinien. To zboczeńcy. Interesuje ich wyłącznie seks: zmiana płci, zapłodnienie in vitro, aborcja, małżeństwa partnerskie, tematy proste jak deska trampoliny, z której ludzkość nie odbije się w przyszłość. Boli mnie, że prawdziwe życie pojawia się tam tylko wtedy, kiedy przemawia Jarosław Kaczyński albo ja sam. Kocham dobrą dyskusję bardziej niż własną rodzinę – Wiktor był chyba w stanie zamroczenia alkoholowego, narkotycznego lub głębokiej hipnozy, ponieważ zaczął łkać jak bóbr po przegryzieniu ostatniej olchy.
Dlaczego martwi cię przyszłość, Wiktorze? Ona nie istnieje, dopóki nie stanie się czasem teraźniejszym – usiłowałem pocieszyć przyjaciela metodą łagodnego ojca.
Widzę przyszłość czarno jak nowy wiceprzewodniczący Kaczyńskiego. Obydwaj żyjemy w stanie paranoi, lecz moja paranoja jest głębsza.
Przeszył mnie dreszcz zdolny wstrząsnąć silniej niż mroźny wiatr nagusem.
W roku 2030 – prorokował Wiktor – przewiduję w Sejmie tylko dwa ugrupowania: homoseksualno-lesbijskie oraz posłów niezdecydowanych, czyli tych, którzy jeszcze nie wiedzą, jakiej są orientacji seksualnej. Przewodniczyć im będę ja oraz Janusz Palikot. Nie mogę powiedzieć, który z nas będzie stał na czele którego ugrupowania. Martwi mnie to – podsumował Wiktor ze zwieszoną głową.
A jak będzie wyglądać przyszłość? – ktoś zapytał niepewnym głosem.
Zrobiłem symulację. Pomogli mi w tym eksperci. W roku 2030 będziemy mieli w kraju 4 procent homoseksualistów, 3 procent lesbijek, 55 procent osób w różnych związkach partnerskich, 7 procent duchownych, których tożsamość i zainteresowania są trudne do odgadnięcia, pozostałe 31 procent będą stanowić ludzie niezdecydowani, czy tradycyjne małżeństwo stanowi jeszcze jakąś wartość i czy w ogóle warto w nim trwać. Boję się, a równocześnie cieszę, gdyż oznacza to, że przeludnienia nie będzie. Malthus nie miał racji. Mówię to z ambony prawdy obiektywnej i czystej niewinnością człowieka niezależnego od innych, z wyjątkiem mego szefa, żony i kotki, których zaangażowanie polityczne jest bliskie zera.
Wiktor przerwał potok proroctw, aby wypić kieliszeczek napoju, który mu usłużnie podsunięto.
Moja ruda kotka, w odróżnieniu od czarnego jak diabeł kota Jarosława Kaczyńskiego, nie jest moim doradcą. Jego kot to brzuchomówca; mówiąc nie porusza wargami, ponieważ wypowiada się ustami aktywistów partyjnych. Po ostatnim pobycie w USA, gdzie odbyłem ekspresowe studia na kilku uniwersytetach, nauczyłem go mówić „Watch my lips”, co znaczy, „Słuchaj uważnie, co mówię, baranie!”. Wspomniano mi, że brzmi to podobnie jak hasło „Lenin wiecznie żywy” w ustach wielbicieli staroci w Rosji. Dobry Bóg, tworząc świat, nie zdawał sobie sprawy, że to, co martwe, potrafi być żywe, a to to żywe … też potrafi być żywe, ale tylko w formie ideologii mojej partii, ludzi, którzy umieją pisać i czytać, ale niewiele rozumieją, ponieważ rzeczy najważniejszych dowiadują się bezpośrednio ode mnie.
Uduchowione przemówienie Wiktora, enigmatyczne i niepokojące, wywołało poruszenie, a następnie burzę oklasków, która wylała się za okno głusząc wycie sztormowego wiatru.
Wiele już poczyniłem trafnych przewidywań. W tym jestem dobry – rzekł Wiktor zdejmując z twarzy maskę, za którą ukazała się pogodna i szczera twarz Antoniego Macierewicza.
Przekaż dalej