To już drugi dzień refleksji nad życiem i umieraniem, przybyciem i odejściem, tymi, którzy są i tymi, którzy odeszli. Dla mnie jest to temat totalny, podsumowujący i kondensujący w sobie wszystko, sens i nonsens ludzkiego życia.
W buddyzmie, który uwielbiam za głębię wejrzenia w ludzką kondycję, śmierć jest krytycznym filarem dobrego życia. Jeden z nurtów buddyzmu, a może i wszystkie, deklaruje, że nie może żyć dobrze i szczęśliwie ten, kto nie zaakceptował swej śmierci. Buddystom służą do tego medytacje, ćwiczenia mentalne i duchowe, koncentrujące się nad tym, jak umieramy, jak nasze kości bieleją na słońcu (lub są zjadane przez bakterie) i rozpadają się, jak „wyparowujemy” powoli i majestatycznie zgodnie z prawami natury i wszechświata. Proszę mi wybaczyć, jeśli nie przedstawiłem tematu bardziej wyraziście, składając moją słabość na karb ignorancji międzykulturowej.
Śmierć może być krytycznym punktem odniesienia do tego, jak żyjemy. Dogłębna i pozytywna (choć brzmi to jak paradoks) świadomość śmierci jest źródłem siły i odwagi. Nie boi się żyć ten, kto nie boi się umierać – tak podsumowałbym rozważania zaduszne.
Na odchodnym, tylko czasowym oczywiście, przytoczę fragmenty pewnego nagrania wideo o życiu i wierze w Boga. Zawierają one dwie oryginalne myśli: „Żyje, jakby nigdy nie miał umrzeć” oraz „Umiera, jakby nigdy nie żył”.
Rozstanę się Państwem maksymą, którą ukuto już w starożytności: „Memento mori” (Pamiętaj o śmierci). Zinterpretuję ją jednak inaczej, niż tradycyjny Kościół: „Pamiętaj o śmierci, aby żyć szczęśliwe i odważnie”, a nie „Pamiętaj o śmierci, aby się umartwiać”.
Poniżej znajdziecie Państwo moje cztery okolicznościowe poetyckie refleksje (niepublikowane).
We dwoje, czyli spacery z sobowtórem
Poranne słońce ziemię zalewa
powodzią promiennych błysków,
sobowtóra przy mnie prowadzi
jak dżokej konia przy pysku.
Gdy od światłości odchodzę
za cieniem kroczę wysokim,
w dal zmierzamy bezbrzeżną,
ścielącą się pod obłoki.
Kiedy słońce w zenicie chwały,
a ja pod nim prosty i słuszny,
cień chudnie i staje się mały,
dziwny pokurcz u nóg posłuszny.
W południe postać skromna
pod wieczór odwagi nabiera,
kończyny i tułów rozluźnia,
mroczny kształt rozpościera.
Naśladowca mój najwierniejszy,
kołysząc się lekko na boki
uważnie ruchy me śledzi,
to rośnie, to staje się szeroki.
Włócząc się z wiernym wcieleniem
jedną zjawą zdajemy się senną,
raz ja wędruję przed cieniem,
to znów on bieży przede mną.
Noc obojgu przynosi wytchnienie,
cień we mnie znajduje schronienie;
dobrze wie, że istnieje złudzeniem,
bo to ja jestem jego istnieniem.
Wegetuje więc wierny i pomny,
że kiedy sam stanę się cieniem,
on stworem zostanie bezdomnym,
własnego złudzenia złudzeniem.
Morphett Vale, 31 maja 1996
Elegia
Oporne dłonie składam do odlotu
broniąc serca przed nadmiarem ciosów,
ja umiem tylko przysporzyć kłopotów,
z ust niemych dobyć pozory głosu.
Mam rozkaz płonąć i powielać w bólu
życie bezprawne, darowane życie,
marzyć, by zostać wizerunkiem królów
płochej pamięci na nieznanym szczycie.
Kiedy nadejdzie granica czasów
i przyjdą oczy niezwyciężone,
świadomość uśnie miękkością atłasu,
stopnieje pamięć przestrzeni zmienionej.
Zielone plamy nenufarów
w górskim jeziorze rozbawią słońce,
ptaki cierniowe zstąpią z konarów,
spokój rozświetli niemych dłoni końce.
Gdynia, 13 lutego 2000 (godzina 5 rano)
Wesoły cmentarz
Nagrobek przybrany w betonowe szaty,
na nim dłutem wyryto nazwiska,
urodził się… zmarł… a gdzie daty?
Każda rubryka pusta, szara, czysta.
Niektórzy za życia już po tamtej stronie,
a ja marzenia uparcie wciąż gonię.
Nie dam się zepchnąć pod strojne marmury,
wybiorę wolność … spopielałej chmury.
Hindus nad Gangesem płomieniem się wzbiję,
lekkością zachwycę i blaskiem opiję,
nie dam się oddać do wiecznej kasacji,
powrócę w łańcuchach reinkarnacji.
Mnie myśl ociężała przy ziemi nie trzyma,
wierzę w mądrość Stwórcy, dobroci olbrzyma,
nie zniżę czoła do cmentarnej jaźni;
ulotny żyć będę w boskiej wyobraźni.
Zwierzyniec, 20 lipca 1997
Alegorie
Z czyśćca niepokojów dusze wyjrzą płowe,
oniemiałość czynom odejmie znaczeń mowę,
w królestwie pięknej Wenus i chmurnego Marsa
Idea na tron zasiądzie. Wszystko inne to farsa.
Kiedy już dojdziesz, gdzie każdy dojść musi
i ciężar zmyślony na przejrzystość zmienisz,
ręce cię zaświerzbią i anioł podkusi,
byś bezwstydnie dotknął poezji płomieni.
Gdynia, 3 grudnia 1999