Już w pierwszych dniach pobytu w kraju doznałem objawień, świadczących o moim nadzwyczajnym uprzywilejowaniu przez Pana Boga a może i niezwykłych uzdolnieniach, które nie objawiły się we mnie w Australii, gdzie ustrój opiera się na innej logice relacji społecznych. Załatwiając sprawy typowe dla okresu osiedlania się w nowym miejscu, narastała i opadała we mnie fala miłości i nienawiści do ludzi i ustroju.
W urzędzie miejskim w ciągu jednego dnia udało mi się załatwić zameldowanie na pobyt stały. Częściowo meldowałem się sam. Było to przeżycie tak wzruszające, że wzbudziło we mnie podziw w potęgę polskiego rozumu w dwadzieścia cztery lata po upadku totalitarnego ustroju. W rubryce nr 21 „Adres nowego miejsca pobytu stałego” wpisałem adres, pod którym mieszkam a następnie wypełniłem rubrykę ”Stwierdzam, że wyżej wymieniona osoba przebywa pod wskazanym adresem”. Uczyniłem to wpisując moje imię i nazwisko, rodzaj i numer dokumentu stwierdzającego tożsamość, miejscowość i datę oraz składając podpis. Dopełnienie cudu zjednoczenia w mojej skromnej osobie petenta i urzędnika wymagał wyciągnięcia jeszcze jednego królika z kapelusza, a mianowicie wypełnienia rubryki „Stwierdzam wiarygodność powyższych danych”. Uczyniłem to składając wymagany „własnoręczny, czytelny podpis osoby zgłaszającej pobyt stały”.
Ten ogrom urzędniczej pracy odwaliłem w rozumieniu, że jest ona niezbędna do prawidłowego funkcjonowania nowoczesnego polskiego państwa: podałem gdzie mieszkam, potwierdziłem, że tam mieszkam oraz potwierdziłem prawdziwość mojego podpisu. Poczułem się jak organ sprawiedliwości, który przeprowadził dochodzenie we własnej sprawie, odbył sąd nad samym sobą oraz potwierdził słuszność wydanego przez siebie wyroku. Franz Kafka napisałby w polskich warunkach „Proces” o wiele bogatszy i ciekawszy niż austriacki oryginał. Wykonując pracę petenta i urzędnika meldunkowego osiągnąłem słynne „trzy w jednym”. Jedynie proszek do prania reprezentuje wyższy poziom rozwoju legitymując się pozycją „pięć w jednym”.
Co do podpisu na dokumencie meldunkowym, to był on własnoręczny, ale niestety nieczytelny. Fakt ten, podobnie jak brak w dokumencie meldunkowym danych dotyczących numeru i serii mojego dowodu osobistego w najmniejszym stopniu nie wzruszył urzędniczki. Wyjaśniłem jej, że nie mogłem wpisać tych danych, ponieważ literki na dowodzie osobistym są tak małe, że nie mogę ich odczytać nawet w okularach. Zbyła moje słowa wymownym spojrzeniem pięknych oczu, które niejednego petenta doprowadziły już do rozstroju nerwowego. W oku niewzruszonej stróżki porządku prawno-administracyjno-śledczego nie zalśniła nawet najmniejsza łza zrozumienia lub współczucia. Nie tego oczekiwałem.
Urzędniczka nie była jednak całkiem bezduszna, gdyż poświęciła wiele czasu na czytanie aktu notarialnego zakupu mieszkania – podstawy mego zameldowania. Chyba pragnęła dowiedzieć się czegoś więcej o mnie i moich warunkach bytowych. A może zapragnęła pogłębić swa wiedze o gatunku ludzkim odbywającym migrację z półkuli południowej na półkulę północną? Podpierając rękami brodę w oczekiwaniu, kiedy wreszcie skończy studiowanie strony drugiej i trzeciej aktu, obmyślałem plan szybkiego sklecenia transparentu z hasłem „Śmierć parlamentarzystom opóźniającym zniesienie powszechnej pańszczyzny obowiązku meldunkowego” i wyjście na ulicę. Szybko odszedłem jednak od szalonego pomysłu; tłum uwiedziony hasłem mógłby zechcieć podpalić urząd miejski, wojewódzki oraz budynek Sejmu. Przyszedł mi wtedy do głowy inny pomysł, aby przy nazwach urzędów miejskich dopisywać „imienia Franza Kafki”. Być może ktoś ten pomysł wykorzysta.
Nie mając chwilowo nic lepszego do roboty zatęskniłem do nieskomplikowanej Australii, gdzie nikt nie słyszał o obowiązku meldunkowym. Ten zacofany kraj nie zna nawet dowodu osobistego. Ostatni projekt w sprawie jego wprowadzenia odrzucony został w referendum kilkanaście lat temu.
Przekaż dalej
Widzę, że początki pobytu nie są przyjemne, ale niestety taka polska biuroratyczna rzeczywistość – urzędnicy jeszcze nie zmienili toku myślenia i postępowania, a niestety młodzi też mają nawyki po swoich poprzednikach. Czy to się kiedyś tutaj zmieni…..
Niestety to dopiero początek ” drogi przez mękę”. Schody stopniowo stają się coraz wyższe. Czytałem o pewnym Przedsiębiorcy, który wezwany do Urzędu Skarbowego w sprawie nadpłaty podatku w wysokości 7 zł. ( słownie: siedem złotych) nie stawił się w ustawowym terminie bo załatwiał interesy w ” terenie”, został ukarany mandatem w wysokości 2 700 zł. ( słownie: dwa tysiące siedemset złotych ). Ciekawe jak wysoka byłaby kara gdyby chodziło o niedopłatę podatku na sumę siedmiu złotych? O ile mi wiadomo Przedsiębiorca ów przeniósł już swoje interesy do Anglii i tam płaci podatki.