Powieść. Laboratorium szyfrowanych koni. Cz. 124: Kurs kolizyjny

Wicegubernator Csudo niepokoił się. Tajne służby informowały go o radykalizacji społeczeństwa w sprawach ochrony przyrody, zwłaszcza koni. Koń był symbolem Nomadów jako narodu wywodzącego się z ludów koczowniczych żyjących na pograniczu rozpalonej słońcem pustyni, gdzie zgon z braku wody jest równie pospolity jak lis pustynny zdolny odchudzać się w nieskończoność.

Jak się okazało, organizacje prozwierzęce – wicegubernator lubił używać tej nazwy – zwierały szeregi i jednoczyły się. Zaliczano do nich zrzeszenia ekologów, zielonych anarchistów i desperatów nieokreślonej maści gotowych przywiązywać się do drzew, aby dzień i noc manifestować swoje poparcie dla zwierząt nawet tak drobnych jak owady. Sam nie uważał owada, drobnego ptaka czy nawet drzewa za istotę mającą jakiekolwiek znaczenie, o ile nie reprezentowała ona użytku gospodarczego lub społecznego.

– To szaleńcy i dewianci. Widzą tylko katastroficzną przyszłość i mówią tylko o koniu, jakby to był jedyny gatunek zwierząt. Idealizują go twierdząc, że bez niego bylibyśmy dzisiaj niczym, że przez tysiące lat koń wykonywał za nas najcięższą robotę, a teraz – w odróżnieniu od nas – nie niszczy środowiska naturalnego i nie powoduje ocieplenia klimatu. To wariaci z bombą, którą jakiegoś mrocznego dnia niespodziewanie zdetonują. – Powtarzając jego poglądy dodając przy okazji swoje trzy grosze asystentka wicegubernatora bezwiednie umacniała w nim przekonanie, że ma on pełną rację.

Miłośników koni w Nomadii dzieliła od rządu przepaść wartości i przekonań mimo tego, że po jednej i po drugiej stronie znajdowali się ludzie o podobnym wykształceniu i dorobku zawodowym, lekarze, inżynierowie, nauczyciele, hydraulicy, ogrodnicy, a nawet perukarze, wizażyści i sprzątaczki.

– Pasujemy do siebie jak pięść do nosa lub wół do karety – twierdzili ekolodzy, po czym zadawali pytanie pod adresem rządu, jak to jest możliwe, że normalnym ludziom, kiedy dochodzą do władzy i wysokich stanowisk, we łbie się przewraca do tego stopnia, że podejmują decyzje niezgodne z własnym rozumem i sumieniem, aby tylko sprostać oczekiwaniom własnej partii. Był to okres, kiedy w Nomadii obywatele prowadzili intensywne dialogi wewnętrzne i publiczne, bardziej eksponując to, co ich dzieli, niż to, co ich łączy.

Faktem było, że łączyło ich coraz mniej; do tego stopnia, że zaczęli mówić o sobie złośliwie jako dwóch narodach: jednym wywodzącym się od człekokształtnej małpy afrykańskiej, która zeszła z drzewa, drugim wywodzącym się od bliskowschodniego dzikiego Adama, który wyszedł z jaskini. Bardziej rozwinięta wersja ewolucji narodu zawierała więcej jadu ideologicznego i mówiła o tym, że Adam tylko tym różnił się od małpy, że miał jaśniejsze oczy, pierwszy zaczął używać noża, aby mordować bliźnich, i pierwszy zaczął łysieć. Posiadanie tego samego obywatelstwa myliło się mieszkańcom Nomadii z przynależnością do tego samego narodu.

Wicegubernator Csudo nie zawracał sobie głowy teoriami pochodzenia społeczeństwa, gdyż koncentrował się na przyszłości, wierząc w inny, lepszy świat, oparty na nowych technologiach i sztucznej inteligencji. Odrzucał jednak eutanazję i inżynierię genetyczną jako zjawiska niemoralne, przeciwne Bogu, kościołowi i sumieniu.  Wartością dla niego, jego rządu i jego partii był szary obywatel, technologia i technika: nowoczesne lotniska, całkowicie przeszklone budynki, wielkie banki z bankomatami na każdym rogu ulicy, wydajność, postęp oraz eksport. Były to hasła, którymi on i jego partia posługiwali się na co dzień. Jeśli muzyka kojarzyła mu się z naturą, to nie poprzez szum strumienia lub łkanie wiatru w trakcie wykonywania symfonii przez orkiestrę, tylko poprzez struny instrumentów smyczkowych wykonane z baranich jelit. Było to praktyczne podejście, zrozumiałe dla przeciętnego obywatela. Pozostali zastępcy gubernatora Blawatsky’ego i ministrowie podzielali jego poglądy.

– Niedaleko pada jabłko od jabłoni – mówiła opozycja myśląc o członkach gabinetu gubernatora.

Rząd uznawał konie za przeżytek, rodzaj żywych przedmiotów, kosztownych w utrzymaniu, bezmyślnych i czasem narowistych, wymagających nawet więcej uwagi niż małe dzieci. Ekolodzy i anarchiści surowo oceniali za to gubernatora i jego otoczenie, uważając ich za manekiny bez sumienia, skoncentrowane na władzy i zdobywaniu majątków, zaślepione własnymi frazesami. Rząd był im obcy i wrogi; uważali, że niepotrzebnie wdziera się w każdą sferę życia prywatnego i publicznego, stawiając tylko ograniczenia i wymogi.

Wicegubernator Csudo odpowiedzialny za ochronę przyrody i bogactwa naturalne nawet nie starał się wyobrazić sobie, ku czemu to wszystko zmierza. Wiedział, że rząd i obrońcy koni muszą się kiedyś spotkać na kursie kolizyjnym w ciemnym tunelu.

Nie było to rozumowanie na wyrost, gdyż wkrótce anarchiści porozumieli się z ekologami zwanymi „końskimi” i stworzyli jedną organizację o nazwie Ekoanarchia. Nastąpiła wielka fuzja, „une grande fusion”, jak pisała prasa francuska. Zjednoczenie anarchistów i ekologów nastąpiło pod hasłem: „Mniej ludzi – więcej koni!”. Nowa organizacja nie kryła się ze swoją niechęcią czy wręcz wrogością wobec władzy, winiąc ją w pełni za coraz podlejszy los koni i degradację środowiska naturalnego.

Partia Konserwatywna natychmiast uznała ich za demonów, wrogów postępu i państwa, i wypowiedziała im wojnę. Jej komórka propagandowa, w partyjnej gwarze zwana Antidotum, zaczęła przedstawiać w czarnych barwach ruch ekoanarchistyczny. Jego cele określano jako aspołeczne i przewrotne, na plakatach pojawiły się wizerunki przywódców, ludzi o zaciśniętych ustach, okrutnych oczach i twarzach zniekształconych sardonicznym uśmiechem. Nazywano ich braćmi i siostrami szatana. Mimo prymitywnej propagandy rządowej, część społeczeństwa dała się jej uwieść. Postępowanie rządu zmyliło wielu obywateli, ponieważ skutecznie pozorował on życzliwą postawę wobec koni, zachęcając do zakładania rezerwatów, sanktuariów, punktów opieki na zwierzętami, parków i ogrodów zoologicznych.

– To są miejsca, w których zwierzęta przebywają w okratowanych klatkach lub na wybiegach niewiele większych niż klatka schodowa w budynku mieszkalnym – ostrzegali ekoanarchiści.

Michael Tequila – książki:
https://tinyurl.com/y895884p oraz https://tinyurl.com/y7cza5nc

Przekaż dalej
10Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *