Zabójstwo. Opowiadanie surrealistyczne.

– Zabiła go pogoda – orzekł młodszy posterunkowy Zupak, wyjmując ołówek, kalkę i notatnik.

Pogoda nie mogła być nędzniejsza. Od trzech dni tumany chmur wałęsały się przy ziemi, rozkołtunione, wredne, duszące za szyję samym swym widokiem. W końcu dopadła Szaleńca walczącego z wiatrakami uprzedzeń rasowych, seksualnych i medycznych, kiedy szedł do sklepu z psem, schwyciła za gardło i zdusiła ku ziemi. Nawet się nie bronił. Kilka razy poruszył nerwowo nogami jakby chciał podbiec do odjeżdżającego autobusu i to było wszystko.

– Świadkowie twierdzą, że poruszył nogami pięć razy, inni, że trzy – zapisał w notatniku posterunkowy Zupak. – Tak czy inaczej po zakończeniu tego dziwnego spektaklu denat znieruchomiał na dobre. Tak to sobie wydedukowałem.

Wierny pies Szaleńca uciekł, aby zanieść wiadomość rodzinie, że czas już dzielić spadek. Sam miał nadzieję na stosik świeżych kości oraz większą sztukę wołową, jakie właściciel obiecał mu zapisać w swojej ostatniej woli. Domownicy ucieszeni wiadomością się rzucili do szafki, gdzie Szaleniec trzymał dokumenty, była jednak zamknięta na kłódkę i dodatkowo zakratowana.

Upadły leżał przy chodniku w kałuży błota. Obchodzono go z daleka, bo przedstawiał niemiły a może nawet i odrażający widok, zachowując na ustach wyzywający, sardoniczny uśmiech jakby to on uśmiercił pogodę, a nie ona jego.

– Niby to człowiek, ale bardziej przypomina rozmamłany wór starych ubrań dla bezdomnych ofiar wielkiego dobrobytu. – Szeptały między sobą dwie niewiasty. Stały naprzeciwko siebie i konwersowały; jedna młoda ubrana na czarno, w szerokiej spódnicy i druga starsza, w kolorowym stroju dzierlatki i getrach tak obcisłych, że momentami znikał pod nimi kształt jej nóg.

I leżałby tak człowiek szalony, ofiara pogody, do końca świata, gdyby nie słoneczko, które pojawiło się dwie godziny później oraz sześć naparstków whisky, jakie litościwy pijak wlał mu do ust. Ratując człowieka, słowa modlitwy spływały z jego własnych ust wysuszonych wieloletnim obcowaniem z napojami wyskokowymi.

– Życzyłbym sobie, aby i mnie ktoś wyświadczył taką przysługę, kiedy będę na ziemi na klęczkach głodu i pragnienia.

– Masz to jak w banku – odezwał się głos od strony wysokiego budynku, gdzie zakwaterowano wielką gromadę nowoczesnych Samarytan od Świętego Grzechu. Patrzyli w dół z dziesiątego piętra pozdrawiając go rękami pełnymi obietnic.

Ich ciepłe gesty dotarły do Pijaka i Szaleńca przekonując ich ostatecznie, że świat jest piękny mimo nędznej pogody, okrutnego wirusa,  zazdrosnych kochanek, zaplutych polityków i wszystkich innych nieszczęść cywilizacji.

Michael Tequila
Gdańsk, 4 marca 2021

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *