Każdy z nas lubi czytać. I czyta. Ci, którzy umieją jeszcze pisać, piszą, również o tym, ile społeczeństwo czyta. Wydaje im się, że czytelnicy to tylko ci, co czytają książki. A przecież jest tyle innych tekstów godnych czytania: reklamy w gazetach, nalepki z opisami produktów w supermarketach, hasła w szaletach publicznych reklamujące znawców anatomii i miłości, kolorowe napisy w McDonaldzie, gdzie litery są takie jak w gazecie za to kanapki na zdjęciu obok są 6 razy większe i piękniejsze niż te rzeczywiste, godziny przyjazdów i odjazdów autobusów, grafitti. Mógłbym wymieniać znacznie dłużej, ale nie miałbym czasu na czytanie. Podsumuje więc tylko: z czytaniem nie jest tak źle. Jeszcze lepiej ma się pisanie i tłumaczenie.
Zanurzyłem się dwa dni temu w literaturę kobiecą, aby zrozumieć coś niecoś z pasji literackiej kobiet piszących dla Wydawnictwa Harlequin, i tych, które je czytają. Zacząłem czytać Harlequin Special „Sezon na randki” autorstwa trzech pań: E. Bevarly, T. Kelleher i M. Leo. Z trzech opowiadań zachwyciła mnie już pierwsze „Bilet w jedną stronę” tak bardzo, że nie będę mieć czasu na czytanie pozostałych.
Po dwóch – trzech stronach doszedłem do wniosku, że w grę wchodzi potężna kombinacja sił: kobieta-pisarz, kobieta-tłumacz, kobieta-czytelnik. Ponieważ zabawiam się w krytyka literackiego, powinienem wyjaśnić od razu, że atrakcyjność opowiadania tkwi nie tylko w języku i stylu autorki, ale prawdopodobnie i w sposobie tłumaczenia angielskiego oryginału na polski. Nie znam oryginału, lecz przyznałem sobie prawo stwierdzenia, że tłumaczka Aleksandra Komornicka dosyć swobodnie tym razem potraktowała swoją pracę. Przytoczę kilka próbek:
Tess Truesdale, założycielka i naczelna redaktorka superatrakcyjnego magazynu „Tess” dla superniegrzecznych dziewczynek, pławiła się w rozproszonym blasku światła. Siedziała za biurkiem z nierdzewnej stali …gdy dwie inne osoby w gabinecie wierciły się na wintagowych* krzesłach.
Gwiazdka przy „wintagowych„ prowadzi do wyjaśnienia: Vintage – rzeczy z przeszłości; ubrania dodatki, meble, które przezywają druga młodość (przy. Tłum.). Sam jestem tłumaczem i zachwyciłem się prostotą podejścia do tłumaczenia. Nie znasz obcego wyrazu – przetłumacz go przekręcając jego angielską formę na polską i wyjaśnij opisowo, co to znaczy. Zilustruję to własnym przykładem: “He had an egg for breakfast” możnaby przetłumaczyć: “Miał egga na śniadanie” (bardziej wyrafinowane tłumaczenie: “Zjadł egga na śniadanie”) a następnie wyjaśnić, że „egg” to „produkt kurzany sprzedawany powszechnie w opakowaniach po 12 sztuk, kształtu owalnego, łatwo tłukący się”.
„Nigdy wzornictwo duńskie nie było takie industrialne”. Tutaj przydałby się przypis tłumacza, że industrialny należy rozumieć jako „przemysłowy” na przykład „wzornictwo przemysłowe”.
W tekście jest wiele perełek pretensjonalności, swobody skojarzeń, beztroski języka i tłumaczenia. Przytoczę pierwsze z brzegu: „…śmiech i zadowolenie były niemożliwe z czysto fizycznych powodów”, „Naprawdę było w tym coś z karmy”, „Olympia była „chałupą” w Southampton, należącą do Tess i jej trzeciego męża, Spirosa Andreopolisa, multimiliardera, właściciela zbiornikowca”.
Ten multimiliarder to ciekawy typ. Jest właścicielem zbiornikowca. Można podejrzewać, ze facet udaje Greka i mając tyle fur pieniędzy ma tylko jeden zbiornikowiec, który zasłużył na wyróżnienie ze strony autorki. Multimiliarder jest jednak oddanym mężem skoro autorka pisze w następnym zdaniu: „Spiros robił mi masaż stóp nowym preparatem Kiehlsa, o którym pisałyśmy w ubiegłym miesiącu, ja zaś sączyłam boski koktajl pod cudowna nazwą Perfect Cosmopolitan.”
Literatura opowiadania nastroiła mnie optymistycznie. Umocniłem się w przekonaniu, że nie święci garnki lepią. Przetłumaczyłem to sobie na język polski: Chłopie, pisz! I ty masz szansę być publikowanym!
Przekaż dalej
Zgadzam sie z Twoja wnuczka Ola ,dla kogo jest ta literatura “kobieca ‘-harlekiny!!!!
Nie znam nikogo kto poswiecilby choc chwile na te czytadlo.
Ciebie rozumiem poniewaz ..nawet ateista wchodzi do kosciola aby poznac jego wnetrze.
Na temat tlumaczen nie wypowiadam sie ,choc razi mnie niezmiernie uzywanie angielszczyzny nie tylko w naszej prasie ale wszedzie ,w ksiazkach itd.
Powtorze za Naszym …polacy nie gesi …a jednak .
Ela
Identyczne zjawisko zauważam często ( prawie zawsze ) kiedy wykorzystuję „ My electronic, computer English interpreter ”. Czy to nie przypadek? Dobry tłumacz musi być chyba trochę pisarzem , mieć wyobraźnię i umieć z sensem pofantazjować. Tłumaczenia ( przekłady ) tego samego tekstu mogą być różne, niekiedy nawet daleko odbiegające od oryginału. Znawcy tematu twierdzą, że tak jest np: w przypadku „ Kubusia Puchatka” -( Oryginalny tytuł angielski : „ Winnie-the-Pooh”)- którego autorem jest pan Alan Alexander Milne w doskonałym moim zdaniem tłumaczeniu ( przekładzie ) pani Ireny Tuwim z 1938 roku. Piszę „w doskonałym” ponieważ kiedy pod koniec lat osiemdziesiątych poprzedniego stulecia wpadł mi w ręce nowy przekład ( tłumaczenie ) pani Moniki Adamczyk-Grabowskiej pod dziwnym tytułem „ Fredzia Phi-Phi” ?( Fredzia nie pochodzi od Winnie – to nie to samo co Winifreda ) nie znalazłem tam ani Kłapouchego, ani Kangurzycy z Maleństwem ( zamiast nich jest Kanga, Gurek ) uznałem tę próbę dosłownego przekładu ( tłumaczenia ) nie tyle za niefortunną co za nieudaną, próbującą zburzyć moje kolorowe i urokliwe wspomnienia lektury z dzieciństwa kojarzące się wtedy z dalekimi krajami takimi na przykład jak Australia. ( z uwagi na Kangury )
Pytanie do tłumacza. Na jakim stopniu kompatybilności są określenia.:. ”w tłumaczeniu…” i „ w przekładzie…” ? Może inaczej, bo to za bardzo elektronicznie: jak współgrają ze sobą te dwa określenia?
Tłumaczenia tej samej książki przez dwóch różnych autorów mogą być bardzo różne. Kwestią jest przede wszystkim jakość tłumaczenia, piękno/bogactwo języka, trafność przekładu fragmentów trudnych do przekazania w innym języku.
Imiona postaci (bohaterów) nie dają się łatwo tłumaczyć, jeżeli nie są jednoznaczne w obydwu językach (np. Michael – Michał). Imię “Kubuś-Puchatek” w tłumaczeniu Ireny Tuwim z 1938 roku ma wyraźną przewagę nad imieniem “Fredzia-Phi-Phi”, ponieważ jest to imię znacznie “cieplejsze”, “puszyste”, “bardziej radosne”. Wywołuje ono bardziej pozytywne skojarzenia. Dla kogoś, kto jako dziecko wychował się na Kubusiu Puchatku w tłumaczeniu Ireny Tuwim, ten utwór będzie znacznie lepiej oceniany lata później niż inny (w innym tłumaczeniu). Dziecko, któremu będzie się czytać Fredzia-Phi-Phi, będzie prawdopodobnie oceniać wyżej książeczkę, którą mu czytano, a nie Kubusia Puchatka, na którego natknie się lata później już jako osoba bardziej dojrzała. To dlatego, że “the beauty is in the eyes of the beholder” (“piękno jest w oczach patrzącego” jak to trafnie określił Szekspir), którą to zasadę rozciągam również na osoby czytające i słuchające.
Określenia “przekład” i “tłumaczenie” (w odniesieniu do języka) oznaczają to samo. Są to wyrazy bliskoznaczne, można używać je wymiennie z tym, że “przekład” brzmi bardziej fachowo, poważnie. To nie zmienia jednak postaci rzeczy.
Dziadku,
Na początek drobna uwaga. Nie oceniaj tak skrajnie ludzi czytających na tych, co czytają książki (to ci mądrzy) i na tych, co nie czytają książek lecz reklamy lub napisy w McDonaldzie (to ci głupsi). To, że ktoś nie czyta książek nie oznacza, że nie sięga po fachową czy ambitną literaturę/teksty/artykuły/itp. Sam doskonale wiesz, jak potężnym źródłem wiedzy jest Internet. I myślę, że współcześni ludzie głównie czytają, to co sobie wyszukają w internecie, w zależności od potrzeb, zainteresowań itd.
Nie wiem także czego spodziewałeś się po harlekinowskiej literaturze kobiecej? Samo określenie “harlekin” sugeruje, że będzie to opowiadanie niskich lotów czyli mówiąc wprost – głupkowate romansidło, w którym będą się zaczytywać niezbyt rozgarniętej przedstawicielki płci pięknej. Zaraz przypominają mi się wszystkie “damy” z okresu romantyzmu zaczytujące się w mizernej jakości francuskich romansach. Myślę, że współczesne harlekiny to nic innego jak ówczesne francuskie romanse, a i odbiorca niewiele się zmienił mimo upływu wieków.
Nie spodziewając się w oryginale tych opowieści bardziej jakościowego języka niż w tłumaczeniu, nie byłabym taka sroga w ocenie pani tłumacz (na dodatek gdy nie dysponuje się oryginałem tekstu).
Wręcz przeciwnie uważam, że tłumaczenie jest o tyle doskonałe, że bezbłędnie ukazuje tragiczny brak talentu pisarskiego u autorki tychże harlekinów.
Nie zgodzę się także, co do tłumaczenia słowa “vintage”. Absolutnie tego nie można porównać z tłumaczeniem słowa “egg”. Wielki słownik angielsko-polski podaje taką definicję słowa “vintage” – 1. winobranie 2. rocznik (wina) 3. poet. wino
Z kolei megaslownik.pl wyjaśnia iż “vintage” znaczy klasyczny, z dobrego rocznika.
Oba te tłumaczenia nie mają nic wspólnego z tym, co określamy jako ubrania, meble, wyposażenie, stylizacja w stylu vintage.
I faktycznie nie da się tego słowa zdefiniować jednym słowem. Bo vintage, to po prostu kolejny rodzaj stylu, który początkowo zaistniał w modzie. Polega on na łączeniu rzeczy modnych z różnych epok nierzadko łącząc je z modą współczesną. Czasem ludzie jako synonimu słowa “vintage” używają wyrażenia “retro”. Ale to nie to samo. W internecie powstało wiele sklepów z odzieżą (ale nie tylko) oferujące ubrania właśnie w stylu vintage. Sama korzystam z jednego z nich: http://www.vintageshop.pl
Także pani tłumacz podała bardzo dobrą definicję słowa “vintage” i sądzę, że doskonale wiedziała, co znaczy ten wyraz w zestawieniu z “krzesłami”.
Czytelnik taki jak ja nawet nie musiałby skorzystać z tej gwiazdki * prowadzącej do objaśnienia co znaczy “vintagowy”.
A tak jeszcze trochę odchodząc od głównego tematu – niezwykle irytuje mnie wyrażenie “kobieca literatura”. Książki na regałach z taką właśnie literaturą nigdy mnie nie interesowały, są pisane na jedno kopyto. O czym? Wiadomo. O wielkiej czasem szczęśliwej czasem tragicznej miłości, gdzie ktoś kogoś opuszcza, zdradza, potem powraca lub nie itd. Czasem dodaje się do tego wszystkiego wątek kryminalno-sensacyjny. Chyba, żeby było odrobinę ciekawiej albo, żeby czytelnik nie zasnął z nudy po przeczytaniu trzeciej strony.
Jestem kobietą i przyznaję, że ten rodzaj literatury mnie w ogóle nie interesuje, bo uważam, że to jest zwyczajnie nudne i puste.
I dlatego irytuje mnie określanie takiej literatury przymiotnikiem “kobieca”. Bo to sugeruje, że ta głupkowata literatura jest adresowana do kobiet, robiąc z kobiety taką trochę idiotkę, która nie sięga po ambitniejszą literaturę.
Nie wiem może jestem jakimś dziwolągiem wśród przedstawicielek płci pięknej.
Albo potwierdza się moja teza, że jestem kobietą, ale o umyśle męskim przynajmniej w niektórych sprawach.
Dziękuję ci Olu za wyczerpującą jak i krytyczną ocenę książek Wydawnictwa Harlequin oraz interpretacji terminu “vintage” i sposobu jego tłumaczenia na polski. Twoja bogata wypowiedź zachęciła mnie do przedstawienia moich poglądów w obydwu materiach w odrębnym blogu.