Notatki prywatno-publiczne

Odc. 1

Postanowiłem zabawić się, a przy okazji Czytelników, coś pisząc, najchętniej lekkiego, ulotnego, potencjalnie radosnego i nie angażującego sumienia, aby potem tego nie żałować. Zastawiam się, o czym pisać. Właściwie to nie mam o czym, a równocześnie mam. Czuję się osaczony.

– Przez kogo? – zapytasz.

Odpowiadam:

– Przez radio, telewizję, media społeczne, a ostatnio prezydenta. Nazwijmy go Ambroży. Jest to osobnik prywatny, prawie fikcyjny, zajmujący wysokie stanowisko w egzotycznym kraju typu republika bananowo-ziemniaczana. Jest popularny, lecz niewielu wie dlaczego. Socjologowie tłumaczą, że to się wiąże z urzędem.

– Nieważne, kim kto jest, ważne, że jest na urzędzie. To go nobilituje. Jeśli ktoś siedzi na tronie, to to ten tron nadaje mu ważności, nawet jeśli jest to klaun – tak tłumaczą.

Dla mnie jest to osoba prywatna, która znalazła się przypadkiem na wysokim stołku. Przywiązano ją do niego i teraz podejmuje (on czy stołek? – oto jest pytanie) decyzje, które nie podobają licznej grupie wyborców, którzy głosowali na demokrację. Co rzeczony Ambroży myśli o demokracji, tego nie wiem, prawdopodobnie niewiele, bo myślenie wymaga wysiłku, czyli wydatkowania energii, a dzisiaj energia jest kosztowna. Słyszałem tylko, że się nieprzerwanie uczy. Czy jest w tym jakaś obietnica? Wątpię i nie mam sobie tego zwątpienia za złe.

Odc. 2

Na spacerze spotkałem chłopczyka. Miał wrotki na nogach. Nie zdziwiłem się, bo dzisiaj rzadko można spotkać chłopca bez wrotek. Niektórzy chyba rodzą się z wrotkami. Wyglądał na zmartwionego. Zapytał mnie o godzinę, pocieszyłem go, że nie jest jeszcze późno, że jest wciąż jasno, i jeśli martwi się upływem czasu, to życzę mu szczerze, aby spojrzał na świat optymistycznie. Wyglądał na nieprzekonanego, więc dodałem:

– Nic złego nie trwa wiecznie.

Dzieciak zaskoczył mnie odpowiedzią.

– Wie pan, że my w szkole rysowaliśmy różne ważne postacie. Pani powiedziała: – Narysujcie kogoś ważnego, kto wam imponuje.

– Czy to może być skała? – zapytała moja koleżanka. Ona lubi żartować – dodał chłopczyk.

– Tak, jeśli jest ważna w twoim życiu– odpowiedziała pani.

– Efekt był taki – rozgadał się chłopczyk, że dzieci rysowały biskupów, matrony pod kościołem,  jedno narysowało kacyka mieszkającego w Afryce, który umiał zmieniać ludzi z nieszczęśliwych w szczęśliwych, większość jednak narysowała prezydenta.

– Dlaczego właśnie prezydenta? – zapytała pani.

– Bo wszyscy o nim mówią, ponieważ on myli liczby, większe uważa za mniejsze i w ogóle jakoś krzywo myśli.

Najciekawsze było to, że prezydent na rysunkach miał głowę konia i tułów człowieka.

– To jakiś centaur! – powiedziała pani niepewnie.

– Ależ skądże! – zawołały dzieci. – Proszę zobaczyć: to nasz prezydent, domorosły. Ma różowe okrągłe policzki i uśmiecha się, kiedy mówi coś smutnego. To nasza ludowa krzyżówka konia i człowieka! Od dołu wygląda jak dobrze skrojony garnitur, trochę obcisły, ale jednak garnitur, a na górze łeb konia i klapki na oczach. Czy to nie jest piękne? – zachwycały się dzieci.

Źle mi się skojarzył ten mitologiczny opis, nic jednak nie odpowiedziałem. Pomyślałem tylko, że do końskiego łba to i różne myśli przychodzą, prawdopodobnie roślinne, zawierające w sobie szalej lub substancje ogłupiające. Nic nie trwa wiecznie, więc krzyżówka człowieka i konia też długo nie przetrwa.

– Musimy tylko mieć cierpliwość – powiedziałem sobie w duchu.

Pocieszam się własnymi myślami. Wszystkim radzę to robić. To nic nie kosztuje.

Odc. 3 

Śnił mi się Leon Kukuła zwany Kwefim, milioner o ambicjach despoty, ale bardzo dziwnie. Był pogrążony we śnie, w którym przeżywał nocny koszmar. Widziałem to jak na dłoni: ludzie wypychali go z kolejki stojącej w niekończącym się korytarzu. Niektórzy mieli na głowach kaptury, krzyczeli na niego, wyzywając go od uchodźców, dezerterów, terrorystów i zboczeńców. Kwefi podniósł ręce do góry osłaniając twarz. Był zszokowany, ponieważ zawsze otaczali go ludzie wybrani, uśmiechnięci, usłużni, całujący w rękę.

– A tu masz, babo, placek! – usiłował zagadać sytuację jeden z trzech drabów, stanowiących ochronę Kwefiego.

Kolejka była w stanie wrzenia. Wydawało się, że nikt ani nic nie jest w stanie odmienić jej nastroju.

– Gnębiłeś nas przez tyle lat, to nie dziw się, że źle cię traktujemy, wyrzucając cię z kolejki i wywalając ci prawdę w oczy. Ty kacyku z małpiego raju, zramolały staruchu bez poczucia humoru i odrobiny zwykłej, ludzkiej moralności! Ukrywałeś się za parawanem przyzwoitości prorokując szczęście całego narodu, kiedy twoi ludzie okradali nas na potęgę żerując na majątku państwowym. Popatrz, co stało się z nami. Myślisz, że walka o równość i sprawiedliwość to nie boli!? – ludzie w kolejce odsłaniali kaptury i pokazywali głowy wypełnione hasłami: Wolność, Równość, Braterstwo! Precz z dyktaturą! Precz z ciemnogrodem! Chcemy chleba, a nie tandetnych igrzysk!

Kwefi patrzył na nich zszokowany, nie wierząc własnym oczom. Zamiast okrzyków podziwu, jaki jest mądry i dalekowzroczny, spotkał się z wrogością. To mu się w głowie nie mieściło.

Tłum nie przestawał krzyczeć.

– Budowałeś już baraki, w których my i nasze dzieci miały być indoktrynowane z oczami wzniesionymi w niebo i uczeni posłuszeństwa, oraz fabryki, gdzie chciałeś produkować smycze i kagańce dla nas. Chciałeś odebrać nam wolność i prawo do szczęścia w imię ideologii powszechnego dobrobytu, w której twoja partia ma własne szpitale, własną służbę zdrowia, własną policję oraz najwyższe stanowiska, uposażenia i przywileje.

Kwefi bledszy niż opłatek zasłaniał twarz rękami, rzucając błagalne spojrzenia w moją stronę, jakby mnie widział za kokonem snu. Pogrążony we śnie, odkrzyknąłem:

– Sam się broń, łajdaku, bo ja ci nie pomogę. Też jestem w kolejce, tylko mnie nie widzisz. I też cię nie znoszę!

Nie wiem, jak zakończyła się kolejkowa awantura, ponieważ się zbudziłem i poszedłem najpierw do toalety, aby spełnić conocny obowiązek, a następnie do kuchni, aby napić się wody.

Mówiła mi kiedyś psycholożka, że sny są odzwierciedleniem przeżyć na jawie. Czy ja wiem? Chyba tak.  

Odc. 4

Jest godzina ósma rano. Wstaję z niechęcią z tapczanu i odsuwam zasłony w oknie. Patrzę w dół. Słońce zalało całą powierzchnię osiedla, jego promienie sięgają wszędzie, nawet w miejsca, gdzie zazwyczaj panuje cień. Z naprzeciwka jedzie samochód firmy oczyszczania miasta z napisem „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj”. Przed nim idzie dwóch pracowników. Są młodzi, identycznego wzrostu, takie same sylwetki i ubiory. Wyglądają, jakby wycięto ich z kartonu i pomalowano w identyczny sposób: u góry żółte pasy na ramionach, identyczne na nogawkach. Idą środkiem drogi wewnętrznej i rozmawiają, nie interesując się niczym, co dzieje się wokół. Z tyłu podjeżdża ciężarówka z napisem „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj” i trąbi na nich. Mężczyźni w ogóle nie reagują. Ciężarówka przyśpiesza i przejeżdża po nich.

Jestem w szoku. Widzę, jak leżą rozpłaszczeni na asfalcie podobni do dwóch wąskich plamiastych dywaników. Ciężarówka zatrzymuje się. Po chwili, nie śpiesząc się, z kabiny wychodzi kierowca. Jest identycznie ubrani jak dwaj mężczyźni. Podchodzi do jednej z leżących sylwetek, następnie do drugiej i robi im zastrzyk. Potem łączy ich rozpłaszczone dłonie rurką plastikową, po czym rozpakowuje pompkę i pompuje jakąś substancję do rurki. Spłaszczone ciała powoli nabierają elastyczności i wracają do normalnego wyglądu. Kierowca patrzy i czeka. Dwaj mężczyźni wstają, jakby nigdy nic, i jeden z nich mówi do niego: Dziękujemy. Spoglądam na zegarek. Cała operacja trwała około trzech minut.  

Tak sobie wyobrażam przyszłość. Medycyna ratunkowa na najwyższym poziomie; człowieka można odtworzyć i przywrócić do życia w najbardziej niewiarygodnych okolicznościach. 

Odc. 5

Snuję wyobrażenia o przyszłości, konkretnie o tym, co właśnie zobaczyłem. Scena tak mnie zaintrygowała, że schodzę na dół, aby porozmawiać z dwójką odratowanych mężczyzn. Okazuje się, że są to bliźniacy jednojajowi. Na ich ubraniach i twarzach widzę ślady bieżnika opon. Poznaję, są to opony tej samej marki, co w moim samochodzie. czyli GoodDay; dawna nazwa to GoodMonth.

Potem rozmawiam z kierowcą ciężarówki. Opowiada mi, jak przeprowadzona przez niego akcja ratunkowa była w ogóle możliwa.

– Mogłem połączyć ich rurką, aby wtłoczyć w nich płyn rekonstrukcyjny, ponieważ są to bliźniacy jednojajowi i mają taki sam genotyp. To znaczy, że są identyczni w każdym szczególe. W systemie komputerowym samochodu mam dostęp do ich danych medycznych. Dzisiaj, jeśli znasz pełny kod genetyczny człowieka, jesteś do przodu. Może spotkać cię nieszczęście, ale zostaniesz odtworzony. Wystarczy dostęp do bazy danych ze sztuczną inteligencją oraz człowiek z fachową wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami medycznymi. Ja mam takie kwalifikacje. W bardziej skomplikowanych sytuacjach potrzebny może być także magazyn części zamiennych. Części dostarczają ci dronem. To kwestia minut. Nie z takimi rzeczami dajemy sobie radę, skoro latamy już regularnie na księżyc, gdzie są uprawy roślin, przemysł, lotniska i miasta.

Kierowca samochodu „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj” rozgadał się. Lubi historię. Opowiada mi o przeszłości porównując ją z przyszłością.

– Przeszłość była mniej elastyczna, nie było dobrych technologii – myślę. – W przyszłości wszystko jest możliwe. To tylko kwestia wyobraźni i postępu.

Odc. 6

Ostatnie zdarzenia polityczne mam tak świeżo w pamięci, że wprost pachną mi nowością – zaczął Iwan Iwanowicz, człowiek o żelaznym organizmie, którego nie imają się choroby, starość ani wredne postępowanie. – W niezwykłym kraju, w jakim żyjemy, politycy wyjątkowo szybko nauczyli się kraść i manipulować społeczeństwem, tak aby ludzie tego nie zauważali albo widzieli i ignorowali. To wyjątkowo negatywny przykład postępowania w skali regionalnej, jeśli nie międzynarodowej – kontynuował Iwan Iwanowicz. – Zaczęło się to w początkowych latach obecnego wieku, kiedy władzę przechwycił przewrotny Kwefi przy niemałym udziale swego przewodnika duchowego księdza Pieczarki, znanego z zawołań „Alleluja” i „Sursum corda, bracia rodacy”.

Na szczęście to się zmieniło. Dzisiaj przypadki nadużyć politycznych i religijnych trafiają do niezależnego sądu, w ręce arbitrów nadzorowanych przez sztuczną inteligencję, niezależnych od rządu, nie dających się manipulować ani przekupić. Za najcięższe matactwa polityczne oraz przekraczanie uprawnień służbowych odpowiada się dożywotnim więzieniem. Prawo jest bezpardonowe, nie zna wybaczenia. Mówią, że jest to prawo nieludzkie, a równocześnie, że nie wynaleziono niczego lepszego służącego obronie zwykłego obywatela. Przestępców usuwa się bezpardonowo: nikt nie jest niezastąpiony w przedsiębiorstwie, organizacji społecznej czy w polityce. Każdego da się usunąć i wymienić, a nawet odtworzyć lub odrestaurować. Także spakować i wysłać na inną planetę. Dawniej Anglicy wysyłali skazańców do Australii, dzisiaj kolonie karne są zakładane na księżycu, a w przyszłości także na Marsie. To tam będą trafiać Kwefi i jemu podobni psychicznie zaburzeni osobnicy. Taka jest rodząca się na naszych oczach przyszłość – zakończył Iwan Iwanowicz, dając znać ręką, że warto wznieść toast z tego tytułu.

Odc. 7

Spotykam na zakręcie nieznanego brodatego mężczyznę. Przeglądam się w nim jak w lustrze, widzę w nim siebie.

– Boże, myślę, dlaczego ludzie w miarę starzenia stają się do siebie tak podobni!

Boję się, że jak zbliżymy się do siebie, po prostu połączymy się w jeden organizm. Przechodzą mnie ciarki. Nic takiego nie następuje. Brodacz zatrzymuje się dokładnie naprzeciwko mnie, mam wrażenie, że stoję przed lustrem, bo widzę w nim siebie, i mówi dokładnie to, co ja chciałbym powiedzieć jemu.

– Żyję sinusoidą, raz jestem u góry, chwilę potem na dole, wznoszę się i obniżam. Kiedy jestem na szczycie, prawie natychmiast upadam ma pysk czyli na podłogę, ziemię, murawę, dywan, błoto, czy wielki stos śmieci, w zależności od tego, gdzie znajduję się w danej chwili.

– To chyba nic szczególnego – mówię niby to obojętnie. W rzeczywistości jestem wzburzony, bo brodacz  wypowiedział słowa uformowane w mojej głowie, jakie miałem skierować do niego.

Mężczyzna chyba nie słyszał mych słów, albo je zignorował, gdyż za moment kontynuował swoje wynurzenia, wyjaśniając, co robi, aby wydobyć się z dołu i wspiąć do góry.

– Zdołowany, napędzam się zimnym alkoholem, widokiem nagich kobiet, gorącą kawą lub polityką i innymi złymi emocjami.

Rozstajemy się z niejasnym uczuciem, że coś dziwnego i niebezpiecznego dzieje się między nami.

– Widząc siebie w innym człowieku masz omamy, ale nie halucynacje. Takie omamy to nic zdrożnego – mówi wieczorem w telewizji mężczyzna identyczny jak my dwaj, brodacz i ja.

– To już jest nas trzech – myślę i dochodzę do wniosku, że świat zaludniają klony jakiegoś bliżej nieokreślonego mężczyzny, i my jesteśmy takimi klonami. – Cholera jasna – mruczę pod nosem – jeszcze tego brakowało: ja klonem jakiejś nieznanego osobnika!

Odc. 8

Pomyślałem o Kwefim. Był najbardziej znaną osobą w kraju. Był – jak to się mówi – na świeczniku. Miał odpowiedni certyfikat. Nie chciał, aby jego pozycja była nieudokumentowana. Jego partia utrzymywała go przez osiem lat, zapewniając mu bezpieczeństwo i wszelkie wygody. Członkowie partii kochali go, kiedy inni go nienawidzili. Mówili o nim, że jest bardzo nowoczesny. Żył samotnie, ale dobrze się odżywiał. Poza tym nie robił niczego, tylko myślał, co inni ludzie powinni robić i wskazywał palcem wykonawców. Miał ich wokół siebie do groma i trochę. Cieszyli się z tych zleceń; ożywiali się i odmładzali, bo było zawsze to coś ekscytującego, jakieś nowe wyzwanie. No i płacił im bardzo dobrze, więcej niż mogliby zarobić gdzieś indziej. Za tak dobre wynagrodzenie byli gotowi drażnić i nienawidzić niechętnych mu ludzi, traktując ich jak dawniej treser niedźwiedzia uczącego się chodzenia na tylnych łapach na gorącej blasze.

O Kwefim mówiono:

– To człowiek uniwersalny. Sam sobie przygotowuje jedzenie i dobrze się odżywia. Poza tym nic więcej nie umie robić. Bo i po co miałby umieć, skoro może kazać wszystko zrobić innym?

Najbliżsi współpracownicy Kwefiego rozpowiadali o nim też inne ciekawe rzeczy, niekiedy całkiem zdumiewające. Żyli jakby w oparach.

– W przyszłości Kwefi zastąpi pana Boga. Obecnie tylko konsultuje z nim ważniejsze sprawy państwowe i wykonuje tylko to, co z Nim uzgodni. Na przykład: kto ma mieć dyplom uznania, kto samochód, a kto ma urodzić i wychować dziecko. Ważne były szczegóły dziecka. Kwefi określił je bardzo precyzyjnie: musi być pracowite a kiedy dorośnie, musi wyrabiać solidną dzienną normę pracy włącznie ze składką na emeryturę. Emerytura była ważna dla Kwefiego, bo ludzie skarżyli się, że za długo pracują.

Odc. 9

Podróżowali w jednym wagonie, radośnie rozśpiewani. Jak tylko wjechali na stację, pociąg wykoleił się. Nie spodziewali się tego i wszyscy upadli na pysk. Tak to określili. Za oknami, zamiast tłumów witających ich kwiatami, zobaczyli ludzi zaciskających pięści, niektórzy z łopatami i widłami w rękach. Pierwszy oprzytomniał sekretarz Kwefiego.

– To nie jest sen, mistrzu – wymamrotał zbielałymi ustami. – Wjechaliśmy w bagno i nie wygrzebiemy się z tego. Czuję, jakbym stracił władzę w nogach.

– W rękach też – premier Chudy niemrawo poruszył dłońmi. Jego nos wydłużył się. – Nie będzie nam łatwo, nawet gdybyśmy chcieli kłamać, a przecież tego nie chcemy robić. Jesteśmy dobrymi chrześcijanami.

– Co wobec tego robimy? – zapytał niepewnie Blaszka, najwierniejszy konfident Kwefiego. Skupili się w rogu chybotliwego wagonu, aby odbyć naradę. Wszyscy patrzyli na Kwefiego.

– Udawajmy, że nic się nie stało – zaproponował Chudy. – Liczymy na ciebie, Kwefi. Tylko w tobie nadzieja. Wszyscy reprezentujemy ten pogląd.

– Ale to ja was wpędziłem w to bagno – rozpoczął cicho Kwefi.

Zignorowali jego słowa, jakby nie słyszeli, co mówił. Pocieszali się.

– Pomoże nam Plenipotent. To on podpisuje wszystkie dokumenty. Będzie je bardzo starannie czytać, sprawdzać, segregować, opiniować. Na pewno znajdzie w nich dużo błędów. Będzie odmawiać ich podpisywania, a bez dokumentów nie sposób cokolwiek zrobić.

– Udajemy głupich, panowie – podjął Jonasz Chudy. – To musi się udać. Tasak chce nam odebrać władzę i zdrowo nam dokopać, ale my do tego nie dopuścimy. Nie przyjmujemy jego słów do wiadomości. Udajemy, że nic się nie zmieniło. że o niczym nie wiemy.

– Panowie i Panie – zagaił Plenipotent na wielkim festynie ludowym, transmitowanym przez wszystkie kanały telewizyjne. – Potwierdzam, że nic się nie zmieniło w naszym wielkim gospodarstwie. Moja kancelaria sprawdziła wszystkie dokumenty. Majątek nadal pozostaje w dyspozycji Partii Powszechnego Dobrobytu, a władza w rękach pana Chudego. Jest on gospodarzem, który będzie kierować wszystkimi pracami: orką, przygotowaniem pól, opryskami, sadzeniem i zbiorem ziemniaków, warzyw i kwiatów oraz hodowlą i ubojem bydła. Jesteśmy na drodze do powszechnego dobrobytu, i tylko o tym musimy pamiętać i wszystkim przypominać.

Odc. 10

Po Plenipotencie przemawiali inni członkowie Ruchu Patriotycznego. Mówili głośno i natarczywie. Byli agresywni. Zorganizowali procesję, aby udokumentować poparcie dla Kwefiego i Chudego. Wyrażali ubolewanie z powodu kobiet, które przyczyniły się do wykolejenia się pociągu. Byli szczerzy do bólu.

– To one nam dokopały. Wredne baby! Szuje, nie kobiety!

Chudy w parlamencie wystąpił z orędziem. Zaproponował opozycji przymierze.

– Będziemy kopać piłkę jak dawniej do tej samej bramki, a wy nam będziecie w tym pomagać. To najbardziej patriotyczne, co możecie zrobić. Gdybyście postąpili inaczej, bylibyście zdrajcami.

Wygwizdano go.

– Chyba ci się popieprzyło – rozległy się okrzyki. – Nie będziesz nas uczył patriotyzmu! Sami wiemy, na czym on polega.

W parlamencie obrady poprowadził już nowy człowiek. Zapowiadały się wielkie zmiany.

Odc. 11

Na ławce w parku przysiadł się do mnie mężczyzna. Miał na sobie ciemnogranatową ciepłą kurtkę, na głowie czapkę, na rękach czarne rękawiczki. Wyglądał raczej mrocznie. Nie pamiętam, jakie miał buty. Po wymianie kilku niezobowiązujących uprzejmości, w rodzaju: jak wcześnie zapada już zmierzch, dni są takie ponure i tyle rzeczy się dzieje na świecie, a u nas względnie spokojnie, gdyby nie polityka, przedstawił się w pośpiechu, jakby bał się, że zapomni:

– Wacław Wampir. Przyjaciele mówią mi Wacek.

Pomyślałem, że to nie jest jego nazwisko, tylko ksywa.

Mężczyzna opowiedział mi historię ostatnich lat swego życia. Zapamiętałem ją w skrócie. Był w lesie i zbierał grzyby. Były to mało popularne, ale jadalne i smaczne gąsówki fioletowawe. Obok ścieżki rosła rajska jabłoń, pod nią znalazł jabłko a właściwie to jabłuszko, okrągłe, umyte deszczem, chciał spróbować, ugryzł … nie wiedząc kiedy wyłamał sobie dwa przednie zęby.

– Fatalnie to wypadło, dziura na samym przedzie jak lej po bombie. Wyglądałem jak wampir. W tej chwili tego nie widać, bo noszę maseczkę na twarzy. Nikogo to nie razi, każdy myśli, że to ochrona przed wirusami.

Mój rozmówca zamilkł, patrzył na gałązkę brzozy rosnącej przed ławką, z których skapywały kropelki wody, po czym uśmiechnął się oczami nad maseczką i kontynuował.

– Postanowiłem niepowodzenie przemienić w coś udanego, uznając, że jest to okazja, aby odmienić moje życie na lepsze. Puściłem wodze wyobraźni i …wszedłem w rolę wampira. Wychodziłem wieczorem z domu i straszyłem ludzi szczerząc zęby. Dziura w uzębieniu wyglądała okropnie, widziałem to wcześniej w lustrze, a potem po ludziach, jak reagowali. 

Odc. 12

Moja upiorna sława upowszechniała się. Blady strach padł na okolicę. Bali się mnie ludzie a nawet zwierzęta. Pamiętam wielkiego buldoga i jego przekrwione oczy. Jak otworzyłem usta i warknąłem ma niego, natychmiast spokorniał i skomląc wycofał się. Nie uwierzy pan, ale nawet szczury wyniosły się z miasteczka, a było ich niemało z powodu wysypiska śmieci, którym nikt nie chciał się zająć rzekomo z braku pieniędzy. Byłem tak skuteczny w zwalczaniu plagi szczurów grożącej miasteczku, że zrobiono mnie dyrektorem miejskiej firmy deratyzacji. Zapisałem się wtedy do partii. Od tego czasu awansowałem nieprzerwanie, dochodząc w końcu do stanowiska dyrektora departamentu w ministerstwie ochrony środowiska. Teraz jestem na emeryturze, dorabiam sobie, szczerząc zęby do ludzi. Wszyscy dają mi pieniądze, abym przestał ich straszyć. Żyję jak lord.

Rozmawialiśmy o pasjach i zainteresowaniach Wampira. Sam podjął temat afiliacji politycznej. Mówił o partii, którą popierał. Odchylił klapę kurtki jak tajny agent i pokazał mi malutki znaczek. Rozpoznałem od razu: to był pozłacany wizerunek Kwefiego: okrągła twarz, kaszkiet na głowie i oczy nabiegłe krwią. Ten ostatni szczegół zastanowił mnie, bo nigdy go takim nie widziałem ani występującego publicznie, ani w telewizji, ani na kolorowych zdjęciach w prasie czy w Internecie.

– Co z nim jest? – zapytałem odruchowo. – Ma oczy czerwone jak królik.

– Jest wściekły, że stracił władzę. Sam nie wiem, jak to się stało, bo ja i masa ludzi, jakich znam, popieraliśmy go, jeździliśmy na wiece, rozdawaliśmy ulotki i krzyczeliśmy na cały głos: Kwefi! Kwefi! Kwefi!

– Pan nadal w niego wierzy?

Wampir zawahał się.

– Nadal. Ale już nie tak mocno. Zresztą, od kiedy odnalazłem się w roli wampira, to nie ma już znaczenia. W jednej i drugiej roli czułem się dobrze. Wydaje mi się, jakbym nadal był w partii, tylko teraz jestem bardziej wyrazisty i jednoznaczny, mówiąc dokładniej, bardziej drapieżny.

Odc. 13

„Kwefi nadal żywy” – to hasło na transparencie niesione przez miasto przez zwartą grupę zwolenników Kwefiego przypominało mi historyczne czasy Lenina.

Czytałem wywiad na temat Kwefiego, jakiego udzielił jego sekretarz.

– Kwefi ma ustalone poglądy na wszystkie tematy. Nigdy nie miał i nie wątpliwości. U niego wszystko jest wyraziste: białe albo czarne.

Jak wyznał pewien aktywista z kręgów jego władzy, Kwefi kolorowe miał tylko kwiaty w salonie. Nawet sny miał czarno-białe.

– Wolność słowa, sumienia i wyznania, to czyste mrzonki – mówił Kwefi. – Wszystko podlega regulacji, bo świat musi być uporządkowany. Nie znoszę bałaganu, a jeszcze bardziej chaosu. Chaos może być w kosmosie, ale nie na ziemi, zwłaszcza tam, gdzie ja przebywam.

Kilku ważnych szczegółów o Kwefim dowiedziałem się od księdza, który był celebrytą w swojej na parafii i trochę mniej w diecezji. Przyjaźniłem się z nim przez jakiś czas. Wspominał, że kiedyś spowiadał Kwefiego. To mnie zaintrygowało. Poproszony o uchylenie rąbka tajemnicy, ksiądz zwierzył się, że późnym wieczorem, kiedy nikogo nie było w domu, Kwefi wchodził do łazienki, rozbierał się do naga i gruntownie oglądał siebie, tak jakby chciał poznać każdy centymetr kwadratowy swego ciała. Nie uważał tego za grzech.

– Co go do tego skłaniało?

– Nie wiem. Nie wyjaśnił mi tego, choć go dyskretnie o to wypytałem. Był inny niż wszyscy ludzie. Raz mi tylko powiedział, że chciałby być bardziej umięśniony i owłosiony.

– Dlaczego? – zapytałem.

– Bo w ten sposób czułbym się bardziej męsko – odpowiedział. Ludzie mi niechętni mniej by się ze mnie śmieli. Mają mnie za człowieka niekompletnego uczuciowo i intelektualnie. Chcieliby, abym był taki sam jak inni, miał rodzinę i przyjaciół, chodził do sklepu i robił zakupy, podróżował, pokazywał się częściej publicznie i rozmawiał z ludźmi, zwłaszcza z dziennikarzami i reporterami. A ja ich nie znoszę, bo zadają mi głupie pytania. Jestem po prostu inny.

Odc. 14

Kwefi pozbawiony władzy dyktatorskiej okazał się pokraką. To podły wyraz, ale trafny. Rozmawiając z dwójką moich przyjaciół o polityce, doszliśmy do zgodnego wniosku.

– Kwefi to degenerat psychiczny, emocjonalny i intelektualny, człowiek bezkrytyczny, przekonany do głębi, że prawda i prawość są wyłącznie po jego stronie. To człowiek zagubiony w pogmatwanym świecie, przyciągający ludzi identycznych jak on sam, połamańców duchowych, przesiąkniętych wiarą, że tylko oni mają rację, w związku z czym mogą oszukiwać, kraść i defraudować bez ograniczeń, pod hasłami pomocy, wsparcia i dofinansowania.

Był to dla mnie udany dzień. Słońce eksplodowało światłem, poczułem radość, ulgę, spadek napięcia nerwów. Powiedziałem sobie:

– Nadszedł czas, abym zdetronizował Kwefiego, raz i na zawsze.

I tak się stało. Odrzuciłem go. Przestał mnie prześladować. Dotychczas żyłem niepokojem jego dyktatorskiej niepoczytalności. Teraz przestałem o nim myśleć, czytać i rozmawiać. Jak przeżarta rdzą lokomotywa Kwefi zjechał na bocznicę historii porosłą chwastami wspomnień, i tam już pozostanie. 

Odc. 15

Wydawało mi się, że miało to miejsce w przyszłości, choć rozmawialiśmy wczoraj. Tematem była modyfikacja i podmiana ludzi. W ostatnich latach zdarzały się przypadki zaginięcia ludzi. Czasem ich porywano, i jeśli rodzina nie zapłaciła okupu, modyfikowano ich albo i nie, oraz poddawano intensywnemu treningowi zmiany świadomości i przywracano społeczeństwu w nowym miejscu i roli.

Rozmawiając na ulicy, zauważyliśmy, że przysłuchuje nam się kobieta w ciemnej sukni spiętej powyżej bioder wąskim paskiem z klamerką. Pasek rozdzielał ja na dwie połowy tak skutecznie, że miało się wrażenie, że górna połowa ciała unosi się nad dolna. Twarz kobiety wydała mi się wydała mi się dziwnie znajoma, nie mogłem jednak sobie przypomnieć skąd ja znam. Uznałem więc, podobieństwo jest zupełnie przypadkowe lub je sobie wydumałem. Wyglądała mi na sprzątaczkę lub laborantkę, ale mogę się mylić.

Kiedy na nią popatrzyliśmy, odezwała się.

– Ja to w pierwszej chwili nie poznałam, kiedy wymienili mi męża, który zginął w górach w czasie wspinaczki. Kiedy dostarczono mi nowego, jako rzekomo mego prawdziwego męża cudownie odnalezionego w szczelinie skalnej, był identyczny jak poprzedni. Dopiero wieczorem zauważyłam, że miał krótszego siusiaka, ale nie miało dla mnie znaczenia, bo przyzwyczaiłam się do częstych zmian. Wszystko zmienia się w tak szybkim tempie!

Historia podmiany męża opowiedziana przez kobietę w ciemnej sukience wydała nam się podejrzana. Omówiliśmy ją ze specjalistą-genetykiem, dalekim krewnym mego biskiego przyjaciela Erazma Jansena. Wyjaśnił nam sprawę dosyć przejrzyście:

– Albo kobieta kłamała, albo zażartowała z was w sprawie tego penisa, ponieważ dzisiaj znając kod genetyczny, lekarze są w stanie odtworzyć człowieka w najmniejszych szczegółach, jeśli trzeba, to nawet z ubraniem, butami i kapeluszem. Człowiek odtworzony jest identyczny jak oryginał, nikt nie jest w stanie ich odróżnić. Penis w przypadku tej kobiety to jakaś wymówka, którą rozwikłać może chyba tylko psycholog.

Odc. 16

Byłem wczoraj w teatrze. Miałem miejsce w pierwszym rzędzie. Spektakl był pod nazwą: Cudotwórca. Grający go aktor o nazwisku Plenipotent ubrany był w garnitur i miał przylizane włosy. Siedząc w fotelu w teatrze, miałem wrażenie, jakbym siedział w domu przed ekranem telewizora.

Stojąc sztywno na scenie i uśmiechając się – wydawało mi się, że uśmiechał się głupkowato – Plenipotent rozejrzał się powoli w prawo, w lewo, jakby oczekując aplauzu, po czym oświadczył:

– Nazywam się Dua. To krótkie i przemawiające do wyobraźni nazwisko. Nie muszę podawać imienia, bo wszyscy mnie znają. Jestem celebrytą, najważniejszym aktorem w tym teatrze. Popatrzcie, jak dumnie stawiam nogi i jak zgrabnie się poruszam. Mam do odegrania nową sztukę, a potrafię zagrać wszystko. Na przykład wskrzesić zmarłe sprawy. Powiem tak: Przyszłość jest niepewna, dlatego potrzebny jest nam rząd mądrych ludzi. I ja go powołałem do życia. Z niczego, ponieważ jestem cudotwórcą. Rządem będzie kierować mój kolega, także aktor, o nazwisku Chudy, który podejmuje się najtrudniejszych ról. Nasz teatralny rząd będzie dedykowany pamięci bohatera minionych czasów, Kwefiego, byłego dyrektora tego teatru, też cudotwórcy.

– Co się z nim stało? Z tym Kwefim. Był i zniknął – odezwał się męski głos z widowni.

– Zaplątał się we własne nogi i wywrócił. Inaczej mówiąc, wykoleił się -odpowiedziała jakaś kobieta na widowni.

Konferansjer przedstawił krótko życiorys Plenipotenta:

– Śpiewa, recytuje, komponuje, jeździ na rolkach. Nosi kolorowy kask. To go wyróżnia.

Za chwilę na scenę wszedł drugi konferansjer, co wywołało małe zamieszanie.

– Aktor Plenipotent to dzielny człowiek. Walczy z chorobą. Zaraził się wirusem powinowactwa ideologicznego. Choruje od początku kariery aktorskiej. Niestety nie leczy się, przekonany, że nic mu to nie pomoże. To wszechstronny aktor. Grał kiedyś konia pociągowego, wyuczył się chodzić przy dyszlu, bo bał się krzyku woźnicy.

Głos zabrał aktor Plenipotent. Zaprezentował rząd. Żegnając go powiedział:

– Serdecznie życzę wam powodzenia, koledzy i koleżanki. Macie tyle spraw do załatwienia. Nie zapomnijcie zabrać ze sobą książeczek do nabożeństwa.

– Takiś aktor jak z koziej dupy trąba – ktoś krzyknął wulgarnie.

– Wulgarnie, ale trafnie – szepnęła siedząca obok mnie niewiasta.

Widownia skwitowała wystąpienie aktora Plenipotenta gwizdami. Pomyślałem, że ludzie rozumują zupełnie inaczej niż on. Nie lubią fikcyjnych sucharów, chcą prawdziwego chleba a nie tandetnych igrzysk, bo szkoda im czasu i zachodu.

Przekaż dalej
11Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *