Odc. 1
Postanowiłem zabawić się, a przy okazji Czytelników, coś pisząc, najchętniej lekkiego, ulotnego, potencjalnie radosnego i nie angażującego sumienia, aby potem tego nie żałować. Zastawiam się, o czym pisać. Właściwie to nie mam o czym, a równocześnie mam. Czuję się osaczony.
– Przez kogo? – zapytasz.
Odpowiadam:
– Przez radio, telewizję, media społeczne, a ostatnio Plenipotenta Duę. Jest to osobnik prywatny, prawie fikcyjny, zajmujący wysokie stanowisko w egzotycznym kraju typu republika bananowo-ziemniaczana. Jest popularny, lecz niewielu wie dlaczego. Socjologowie tłumaczą, że to się wiąże z urzędem.
– Nieważne, kim kto jest, ważne, że jest na urzędzie. To go nobilituje. Jeśli ktoś siedzi na tronie, to to ten tron nadaje mu ważności, nawet jeśli jest to klaun – tak tłumaczą.
Dla mnie jest to osoba prywatna, która znalazła się przypadkiem na wysokim stołku. Przywiązano ją do niego i teraz podejmuje (on czy stołek? – oto jest pytanie) decyzje, które nie podobają licznej grupie wyborców, którzy głosowali na demokrację. Co rzeczony Plenipotent Dua myśli o demokracji, tego nie wiem, prawdopodobnie niewiele, bo myślenie wymaga wysiłku, czyli wydatkowania energii, a dzisiaj energia jest kosztowna. Słyszałem tylko, że się nieprzerwanie uczy. Czy jest w tym jakaś obietnica? Wątpię i nie mam sobie tego zwątpienia za złe.
Odc. 2
Na spacerze spotkałem chłopczyka. Miał wrotki na nogach. Nie zdziwiłem się, bo dzisiaj rzadko można spotkać chłopca bez wrotek. Niektórzy chyba rodzą się z wrotkami. Wyglądał na zmartwionego. Zapytał mnie o godzinę, pocieszyłem go, że nie jest jeszcze późno, że jest wciąż jasno, i jeśli martwi się upływem czasu, to życzę mu szczerze, aby spojrzał na świat optymistycznie. Wyglądał na nieprzekonanego, więc dodałem:
– Nic złego nie trwa wiecznie.
Dzieciak zaskoczył mnie odpowiedzią.
– Wie pan, że my w szkole rysowaliśmy różne ważne postacie. Pani powiedziała: – Narysujcie kogoś ważnego, kto wam imponuje.
– Czy to może być skała? – zapytała moja koleżanka. Ona lubi żartować – dodał chłopczyk.
– Tak, jeśli jest ważna w twoim życiu– odpowiedziała pani.
– Efekt był taki – rozgadał się chłopczyk, że dzieci rysowały biskupów, matrony pod kościołem, jedno narysowało kacyka mieszkającego w Afryce, który umiał zmieniać ludzi z nieszczęśliwych w szczęśliwych, większość jednak narysowała Plenipotenta.
– Dlaczego właśnie Plenipotenta? – zapytała pani.
– Bo wszyscy o nim mówią, ponieważ on myli liczby, większe uważa za mniejsze i w ogóle jakoś krzywo myśli.
Najciekawsze było to, że Plenipotent na rysunkach miał głowę konia i tułów człowieka.
– To jakiś niekompletny centaur! – powiedziała pani niepewnie.
– Ależ skądże! – zawołały dzieci. – Proszę zobaczyć: to nasz domorosły Plenipotent. Ma różowe okrągłe policzki i uśmiecha się, kiedy mówi coś smutnego. To nasza ludowa krzyżówka konia i człowieka! Od dołu wygląda jak dobrze skrojony garnitur, trochę obcisły, ale jednak garnitur, a na górze łeb konia i klapki na oczach. Czy to nie jest piękne? – zachwycały się dzieci.
Źle mi się skojarzył ten mitologiczny opis, nic jednak nie odpowiedziałem. Pomyślałem tylko, że do końskiego łba to i różne myśli przychodzą, prawdopodobnie roślinne, zawierające w sobie szalej lub substancje ogłupiające. Nic nie trwa wiecznie, więc krzyżówka człowieka i konia też długo nie przetrwa.
– Musimy tylko mieć cierpliwość – powiedziałem sobie w duchu.
Pocieszam się własnymi myślami. Wszystkim radzę to robić. To nic nie kosztuje.
Odc. 3
Śnił mi się Leon Kukuła zwany Kwefim, milioner o ambicjach despoty, ale bardzo dziwnie. Był pogrążony we śnie, w którym przeżywał nocny koszmar. Widziałem to jak na dłoni: ludzie wypychali go z kolejki stojącej w niekończącym się korytarzu. Niektórzy mieli na głowach kaptury, krzyczeli na niego, wyzywając go od uchodźców, dezerterów, terrorystów i zboczeńców. Kwefi podniósł ręce do góry osłaniając twarz. Był zszokowany, ponieważ zawsze otaczali go ludzie uśmiechnięci, usłużni, całujący w rękę.
– A tu masz, babo, placek! – usiłował zagadać sytuację jeden z trzech drabów, stanowiących ochronę Kwefiego.
Kolejka była w stanie wrzenia. Wydawało się, że nikt ani nic nie jest w stanie odmienić jej nastroju.
– Gnębiłeś nas przez tyle lat, to nie dziw się, że źle cię traktujemy, wyrzucając cię z kolejki i wywalając ci prawdę w oczy. Ty kacyku z małpiego raju, zramolały staruchu bez poczucia humoru i odrobiny zwykłej, ludzkiej moralności! Ukrywałeś się za parawanem przyzwoitości prorokując szczęście całego narodu, kiedy twoi ludzie okradali nas na potęgę żerując na majątku państwowym. Popatrz, co stało się z nami. Myślisz, że walka o równość i sprawiedliwość to nie boli!? – ludzie w kolejce odsłaniali kaptury i pokazywali głowy wypełnione hasłami: Wolność, Równość, Braterstwo! Precz z dyktaturą! Precz z ciemnogrodem! Chcemy chleba, a nie tandetnych igrzysk!
Kwefi patrzył na nich zszokowany, nie wierząc własnym oczom. Zamiast okrzyków podziwu, jaki jest mądry i dalekowzroczny, spotkał się z wrogością. To mu się w głowie nie mieściło.
Tłum nie przestawał krzyczeć.
– Budowałeś już baraki, w których my i nasze dzieci miały być indoktrynowane z oczami wzniesionymi w niebo i uczeni posłuszeństwa, oraz fabryki, gdzie chciałeś produkować smycze i kagańce dla nas. Chciałeś odebrać nam wolność i prawo do szczęścia w imię ideologii powszechnego dobrobytu, w której twoja partia ma własne szpitale, własną służbę zdrowia, własną policję oraz najwyższe stanowiska, uposażenia i przywileje.
Kwefi bledszy niż opłatek zasłaniał twarz rękami, rzucając błagalne spojrzenia w moją stronę, jakby mnie widział za kokonem snu. Pogrążony we śnie, odkrzyknąłem:
– Sam się broń, łajdaku, bo ja ci nie pomogę. Też jestem w kolejce, tylko mnie nie widzisz. I też cię nie znoszę!
Nie wiem, jak zakończyła się kolejkowa awantura, ponieważ się zbudziłem i poszedłem najpierw do toalety, aby spełnić conocny obowiązek, a następnie do kuchni, aby napić się wody.
Mówiła mi kiedyś psycholożka, że sny są odzwierciedleniem przeżyć na jawie. Czy ja wiem? Chyba tak.
Odc. 4
Godzina ósma rano. Wstaję z niechęcią z tapczanu i odsuwam zasłony w oknie. Patrzę w dół. Słońce zalało całą powierzchnię osiedla, jego promienie sięgają wszędzie, nawet w miejsca, gdzie zazwyczaj panuje cień. Z naprzeciwka jedzie samochód firmy oczyszczania miasta z napisem „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj”. Przed nim idzie dwóch pracowników. Są młodzi, identycznego wzrostu, takie same sylwetki i ubiory. Wyglądają, jakby wycięto ich z kartonu i pomalowano w identyczny sposób: u góry żółte pasy na ramionach, identyczne na nogawkach. Idą środkiem drogi wewnętrznej i rozmawiają, nie interesując się niczym, co dzieje się wokół. Z tyłu podjeżdża ciężarówka z napisem „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj” i trąbi na nich. Mężczyźni w ogóle nie reagują. Ciężarówka przyśpiesza i przejeżdża po nich.
Jestem w szoku. Widzę, jak leżą rozpłaszczeni na asfalcie podobni do dwóch wąskich plamiastych dywaników. Ciężarówka zatrzymuje się. Po chwili, nie śpiesząc się, z kabiny wychodzi kierowca. Jest identycznie ubrani jak dwaj mężczyźni. Podchodzi do jednej z leżących sylwetek, następnie do drugiej i robi im zastrzyk. Potem łączy ich rozpłaszczone dłonie rurką plastikową, po czym rozpakowuje pompkę i pompuje powietrze do rurki. Spłaszczone ciała powoli nabierają elastyczności i wracają do normalnego wyglądu. Kierowca patrzy i czeka. Dwaj mężczyźni wstają, jakby nigdy nic, i jeden z nich mówi do niego: Dziękujemy. Spoglądam na zegarek. Cała operacja trwała około trzech minut.
Tak sobie wyobrażam przyszłość. Medycyna ratunkowa na najwyższym poziomie; człowieka można odtworzyć i przywrócić do życia w najbardziej niewiarygodnych okolicznościach.
Odc. 5
Snuję wyobrażenia o przyszłości, konkretnie o tym, co właśnie zobaczyłem. Scena tak mnie zaintrygowała, że schodzę na dół, aby porozmawiać z dwójką odratowanych mężczyzn. Okazuje się, że są to bliźniacy jednojajowi. Na ich ubraniach i twarzach widzę ślady bieżnika opon. Poznaję, są to opony tej samej marki, co w moim samochodzie. czyli GoodDay; dawna nazwa to GoodMonth.
Potem rozmawiam z kierowcą ciężarówki. Opowiada mi, jak przeprowadzona przez niego akcja ratunkowa była w ogóle możliwa.
– Mogłem połączyć ich rurką, aby wtłoczyć w nich płyn rekonstrukcyjny, ponieważ są to bliźniacy jednojajowi i mają taki sam genotyp. To znaczy, że są identyczni w każdym szczególe. W systemie komputerowym samochodu mam dostęp do ich danych medycznych. Dzisiaj, jeśli znasz pełny kod genetyczny człowieka, jesteś do przodu. Może spotkać cię nieszczęście, ale zostaniesz odtworzony. Wystarczy dostęp do bazy danych ze sztuczną inteligencją oraz człowiek z fachową wiedzą, doświadczeniem i umiejętnościami medycznymi. Ja mam takie kwalifikacje. W bardziej skomplikowanych sytuacjach potrzebny może być także magazyn części zamiennych. Części dostarczają ci dronem. To kwestia minut. Nie z takimi rzeczami dajemy sobie radę, skoro latamy już regularnie na księżyc, gdzie są uprawy roślin, przemysł, lotniska i miasta.
Kierowca samochodu „Porządkuj-Minimalizuj-Segreguj” rozgadał się. Lubi historię. Opowiada mi o przeszłości porównując ją z przyszłością.
– Przeszłość była mniej elastyczna, nie było dobrych technologii – myślę. – W przyszłości wszystko jest możliwe. To tylko kwestia wyobraźni i postępu.
Odc. 6
Ostatnie zdarzenia polityczne mam tak świeżo w pamięci, że wprost pachną mi nowością – zaczął Iwan Iwanowicz, człowiek o żelaznym organizmie, którego nie imają się choroby, starość ani wredne postępowanie. – W niezwykłym kraju, w jakim żyjemy, politycy wyjątkowo szybko nauczyli się kraść i manipulować społeczeństwem, tak aby ludzie tego nie zauważali albo widzieli i ignorowali. To wyjątkowo negatywny przykład postępowania w skali regionalnej, jeśli nie międzynarodowej – kontynuował Iwan Iwanowicz. – Zaczęło się to w początkowych latach obecnego wieku, kiedy władzę przechwycił przewrotny Kwefi przy niemałym udziale swego przewodnika duchowego księdza Pieczarki, znanego z zawołań „Alleluja” i „Sursum corda, bracia rodacy”.
Na szczęście to się zmieniło. Dzisiaj przypadki nadużyć politycznych i religijnych trafiają do niezależnego sądu, w ręce arbitrów nadzorowanych przez sztuczną inteligencję, niezależnych od rządu, nie dających się manipulować ani przekupić. Za najcięższe matactwa polityczne oraz przekraczanie uprawnień służbowych odpowiada się dożywotnim więzieniem. Prawo jest bezpardonowe, nie zna wybaczenia. Mówią, że jest to prawo nieludzkie, a równocześnie, że nie wynaleziono niczego lepszego służącego obronie zwykłego obywatela. Przestępców usuwa się bezpardonowo: nikt nie jest niezastąpiony w przedsiębiorstwie, organizacji społecznej czy w polityce. Każdego da się usunąć i wymienić, a nawet odtworzyć lub odrestaurować. Także spakować i wysłać na inną planetę. Dawniej Anglicy wysyłali skazańców do Australii, dzisiaj kolonie karne są zakładane na księżycu, a w przyszłości także na Marsie. To tam będą trafiać Kwefi i jemu podobni psychicznie zaburzeni osobnicy. Taka jest rodząca się na naszych oczach przyszłość – zakończył Iwan Iwanowicz, dając znać ręką, że warto wznieść toast z tego tytułu.
Odc. 7
Spotykam na zakręcie nieznanego brodatego mężczyznę. Przeglądam się w nim jak w lustrze, widzę w nim siebie.
– Boże, myślę, dlaczego ludzie w miarę starzenia stają się do siebie tak podobni!
Boję się, że jak zbliżymy się do siebie, po prostu połączymy się w jeden organizm. Przechodzą mnie ciarki. Nic takiego nie następuje. Brodacz zatrzymuje się dokładnie naprzeciwko mnie, mam wrażenie, że stoję przed lustrem, bo widzę w nim siebie, i mówi dokładnie to, co ja chciałbym powiedzieć jemu.
– Żyję sinusoidą, raz jestem u góry, chwilę potem na dole, wznoszę się i obniżam. Kiedy jestem na szczycie, prawie natychmiast upadam ma pysk czyli na podłogę, ziemię, murawę, dywan, błoto, czy wielki stos śmieci, w zależności od tego, gdzie znajduję się w danej chwili.
– To chyba nic szczególnego – mówię niby to obojętnie. W rzeczywistości jestem wzburzony, bo brodacz wypowiedział słowa uformowane w mojej głowie, jakie miałem skierować do niego.
Mężczyzna chyba nie słyszał mych słów, albo je zignorował, gdyż za moment kontynuował swoje wynurzenia, wyjaśniając, co robi, aby wydobyć się z dołu i wspiąć do góry.
– Zdołowany, napędzam się zimnym alkoholem, widokiem nagich kobiet, gorącą kawą lub polityką i innymi złymi emocjami.
Rozstajemy się z niejasnym uczuciem, że coś dziwnego i niebezpiecznego dzieje się między nami.
– Widząc siebie w innym człowieku masz omamy, ale nie halucynacje. Takie omamy to nic zdrożnego – mówi wieczorem w telewizji mężczyzna identyczny jak my dwaj, brodacz i ja.
– To już jest nas trzech – myślę i dochodzę do wniosku, że świat zaludniają klony jakiegoś bliżej nieokreślonego mężczyzny, i my jesteśmy takimi klonami. – Cholera jasna – mruczę pod nosem – jeszcze tego brakowało: ja klonem jakiejś nieznanego osobnika!
Odc. 8
Pomyślałem o Kwefim. Był najbardziej znaną osobą w kraju. Był – jak to się mówi – na świeczniku. Miał odpowiedni certyfikat. Nie chciał, aby jego pozycja była nieudokumentowana. Jego partia utrzymywała go przez osiem lat, zapewniając mu bezpieczeństwo i wszelkie wygody. Członkowie partii kochali go, kiedy inni go nienawidzili. Mówili o nim, że jest bardzo nowoczesny. Żył samotnie, ale dobrze się odżywiał. Poza tym nie robił niczego, tylko myślał, co inni ludzie powinni robić i wskazywał palcem wykonawców. Miał ich wokół siebie do groma i trochę. Cieszyli się z tych zleceń; ożywiali się i odmładzali, bo było zawsze to coś ekscytującego, jakieś nowe wyzwanie. No i płacił im bardzo dobrze, więcej niż mogliby zarobić gdzieś indziej. Za tak dobre wynagrodzenie byli gotowi drażnić i nienawidzić niechętnych mu ludzi, traktując ich jak dawniej treser niedźwiedzia uczącego się chodzenia na tylnych łapach na gorącej blasze.
O Kwefim mówiono:
– To człowiek uniwersalny. Sam sobie przygotowuje jedzenie i dobrze się odżywia. Poza tym nic więcej nie umie robić. Bo i po co miałby umieć, skoro może kazać wszystko zrobić innym?
Najbliżsi współpracownicy Kwefiego rozpowiadali o nim też inne ciekawe rzeczy, niekiedy całkiem zdumiewające. Żyli jakby w oparach.
– W przyszłości Kwefi zastąpi pana Boga. Obecnie tylko konsultuje z nim ważniejsze sprawy państwowe i wykonuje tylko to, co z Nim uzgodni. Na przykład: kto ma mieć dyplom uznania, kto samochód, a kto ma urodzić i wychować dziecko. Ważne były szczegóły dziecka. Kwefi określił je bardzo precyzyjnie: musi być pracowite a kiedy dorośnie, musi wyrabiać solidną dzienną normę pracy włącznie ze składką na emeryturę. Emerytura była ważna dla Kwefiego, bo ludzie skarżyli się, że za długo pracują.
Odc. 9
Podróżowali w jednym wagonie, radośnie rozśpiewani. Jak tylko wjechali na stację, pociąg wykoleił się. Nie spodziewali się tego i wszyscy upadli na pysk. Tak to określili. Za oknami, zamiast tłumów witających ich kwiatami, zobaczyli ludzi zaciskających pięści, niektórzy z łopatami i widłami w rękach. Pierwszy oprzytomniał sekretarz Kwefiego.
– To nie jest sen, mistrzu – wymamrotał zbielałymi ustami. – Wjechaliśmy w bagno i nie wygrzebiemy się z tego. Czuję, jakbym stracił władzę w nogach.
– W rękach też – premier Chudy niemrawo poruszył dłońmi. Jego nos wydłużył się. – Nie będzie nam łatwo, nawet gdybyśmy chcieli kłamać, a przecież tego nie chcemy robić. Jesteśmy dobrymi chrześcijanami.
– Co wobec tego robimy? – zapytał niepewnie Blaszka, najwierniejszy konfident Kwefiego. Skupili się w rogu chybotliwego wagonu, aby odbyć naradę. Wszyscy patrzyli na Kwefiego.
– Udawajmy, że nic się nie stało – zaproponował Chudy. – Liczymy na ciebie, Kwefi. Tylko w tobie nadzieja. Wszyscy reprezentujemy ten pogląd.
– Ale to ja was wpędziłem w to bagno – rozpoczął cicho Kwefi.
Zignorowali jego słowa, jakby nie słyszeli, co mówił. Pocieszali się.
– Pomoże nam Plenipotent. To on podpisuje wszystkie dokumenty. Będzie je bardzo starannie czytać, sprawdzać, segregować, opiniować. Na pewno znajdzie w nich dużo błędów. Będzie odmawiać ich podpisywania, a bez dokumentów nie sposób cokolwiek zrobić.
– Udajemy głupich, panowie – podjął Jonasz Chudy. – To musi się udać. Tasak chce nam odebrać władzę i zdrowo nam dokopać, ale my do tego nie dopuścimy. Nie przyjmujemy jego słów do wiadomości. Udajemy, że nic się nie zmieniło. że o niczym nie wiemy.
– Panowie i Panie – zagaił Plenipotent na wielkim festynie ludowym, transmitowanym przez wszystkie kanały telewizyjne. – Potwierdzam, że nic się nie zmieniło w naszym wielkim gospodarstwie. Moja kancelaria sprawdziła wszystkie dokumenty. Majątek nadal pozostaje w dyspozycji Partii Powszechnego Dobrobytu, a władza w rękach pana Chudego. Jest on gospodarzem, który będzie kierować wszystkimi pracami: orką, przygotowaniem pól, opryskami, sadzeniem i zbiorem ziemniaków, warzyw i kwiatów oraz hodowlą i ubojem bydła. Jesteśmy na drodze do powszechnego dobrobytu, i tylko o tym musimy pamiętać i wszystkim przypominać.
Odc. 10
Po Plenipotencie przemawiali inni członkowie Ruchu Patriotycznego. Mówili głośno i natarczywie. Byli agresywni. Zorganizowali procesję, aby udokumentować poparcie dla Kwefiego i Chudego. Wyrażali ubolewanie z powodu kobiet, które przyczyniły się do wykolejenia się pociągu. Byli szczerzy do bólu.- To one nam dokopały. Wredne baby! Szuje, nie kobiety!
Chudy w parlamencie wystąpił z orędziem. Zaproponował opozycji przymierze.
– Będziemy kopać piłkę jak dawniej do tej samej bramki, a wy nam będziecie w tym pomagać. To najbardziej patriotyczne, co możecie zrobić. Gdybyście postąpili inaczej, bylibyście zdrajcami.
Wygwizdano go.
– Chyba ci się popieprzyło – rozległy się okrzyki. – Nie będziesz nas uczył patriotyzmu! Sami wiemy, na czym on polega.
W parlamencie obrady poprowadził już nowy człowiek. Zapowiadały się wielkie zmiany.
Odc. 11
Na ławce w parku przysiadł się do mnie mężczyzna. Miał na sobie ciemnogranatową ciepłą kurtkę, na głowie czapkę, na rękach czarne rękawiczki. Wyglądał raczej mrocznie. Nie pamiętam, jakie miał buty. Po wymianie kilku niezobowiązujących uprzejmości, w rodzaju: jak wcześnie zapada już zmierzch, dni są takie ponure i tyle rzeczy się dzieje na świecie, a u nas względnie spokojnie, gdyby nie polityka, przedstawił się w pośpiechu, jakby bał się, że zapomni:
– Wacław Wampir. Przyjaciele mówią mi Wacek.
Pomyślałem, że to nie jest jego nazwisko, tylko ksywa.
Mężczyzna opowiedział mi historię ostatnich lat swego życia. Zapamiętałem ją w skrócie. Był w lesie i zbierał grzyby. Były to mało popularne, ale jadalne i smaczne gąsówki fioletowawe. Obok ścieżki rosła rajska jabłoń, pod nią znalazł jabłko a właściwie to jabłuszko, okrągłe, umyte deszczem, chciał spróbować, ugryzł … nie wiedząc kiedy wyłamał sobie dwa przednie zęby.
– Fatalnie to wypadło, dziura na samym przedzie jak lej po bombie. Wyglądałem jak wampir. W tej chwili tego nie widać, bo noszę maseczkę na twarzy. Nikogo to nie razi, każdy myśli, że to ochrona przed wirusami.
Mój rozmówca zamilkł, patrzył na gałązkę brzozy rosnącej przed ławką, z których skapywały kropelki wody, po czym uśmiechnął się oczami nad maseczką i kontynuował.
– Postanowiłem niepowodzenie przemienić w coś udanego, uznając, że jest to okazja, aby odmienić moje życie na lepsze. Puściłem wodze wyobraźni i …wszedłem w rolę wampira. Wychodziłem wieczorem z domu i straszyłem ludzi szczerząc zęby. Dziura w uzębieniu wyglądała okropnie, widziałem to wcześniej w lustrze, a potem po ludziach, jak reagowali.
Odc. 12
Moja upiorna sława upowszechniała się. Blady strach padł na okolicę. Bali się mnie ludzie a nawet zwierzęta. Pamiętam wielkiego buldoga i jego przekrwione oczy. Jak otworzyłem usta i warknąłem ma niego, natychmiast spokorniał i skomląc wycofał się. Nie uwierzy pan, ale nawet szczury wyniosły się z miasteczka, a było ich niemało z powodu wysypiska śmieci, którym nikt nie chciał się zająć rzekomo z braku pieniędzy. Byłem tak skuteczny w zwalczaniu plagi szczurów grożącej miasteczku, że zrobiono mnie dyrektorem miejskiej firmy deratyzacji. Zapisałem się wtedy do partii. Od tego czasu awansowałem nieprzerwanie, dochodząc w końcu do stanowiska dyrektora departamentu w ministerstwie ochrony środowiska. Teraz jestem na emeryturze, dorabiam sobie, szczerząc zęby do ludzi. Wszyscy dają mi pieniądze, abym przestał ich straszyć. Żyję jak lord.
Rozmawialiśmy o pasjach i zainteresowaniach Wampira. Sam podjął temat afiliacji politycznej. Mówił o partii, którą popierał. Odchylił klapę kurtki jak tajny agent i pokazał mi malutki znaczek. Rozpoznałem od razu: to był pozłacany wizerunek Kwefiego: okrągła twarz, kaszkiet na głowie i oczy nabiegłe krwią. Ten ostatni szczegół zastanowił mnie, bo nigdy go takim nie widziałem ani występującego publicznie, ani w telewizji, ani na kolorowych zdjęciach w prasie czy w Internecie.
– Co z nim jest? – zapytałem odruchowo. – Ma oczy czerwone jak królik.
– Jest wściekły, że stracił władzę. Sam nie wiem, jak to się stało, bo ja i masa ludzi, jakich znam, popieraliśmy go, jeździliśmy na wiece, rozdawaliśmy ulotki i krzyczeliśmy na cały głos: Kwefi! Kwefi! Kwefi!
– Pan nadal w niego wierzy?
Wampir zawahał się.
– Nadal. Ale już nie tak mocno. Zresztą, od kiedy odnalazłem się w roli wampira, to nie ma już znaczenia. W jednej i drugiej roli czułem się dobrze. Wydaje mi się, jakbym nadal był w partii, tylko teraz jestem bardziej wyrazisty i jednoznaczny, mówiąc dokładniej, bardziej drapieżny.
Odc. 13
„Kwefi nadal żywy” – to hasło na transparencie niesione przez miasto przez zwartą grupę zwolenników Kwefiego przypominało mi historyczne czasy Lenina.
Czytałem wywiad na temat Kwefiego, jakiego udzielił jego sekretarz.
– Kwefi ma ustalone poglądy na wszystkie tematy. Nigdy nie miał i nie wątpliwości. U niego wszystko jest wyraziste: białe albo czarne.
Jak wyznał pewien aktywista z kręgów jego władzy, Kwefi kolorowe miał tylko kwiaty w salonie. Nawet sny miał czarno-białe.
– Wolność słowa, sumienia i wyznania, to czyste mrzonki – mówił Kwefi. – Wszystko podlega regulacji, bo świat musi być uporządkowany. Nie znoszę bałaganu, a jeszcze bardziej chaosu. Chaos może być w kosmosie, ale nie na ziemi, zwłaszcza tam, gdzie ja przebywam.
Kilku ważnych szczegółów o Kwefim dowiedziałem się od księdza, który był celebrytą w swojej na parafii i trochę mniej w diecezji. Przyjaźniłem się z nim przez jakiś czas. Wspominał, że kiedyś spowiadał Kwefiego. To mnie zaintrygowało. Poproszony o uchylenie rąbka tajemnicy, ksiądz zwierzył się, że późnym wieczorem, kiedy nikogo nie było w domu, Kwefi wchodził do łazienki, rozbierał się do naga i gruntownie oglądał siebie, tak jakby chciał poznać każdy centymetr kwadratowy swego ciała. Nie uważał tego za grzech.
– Co go do tego skłaniało?
– Nie wiem. Nie wyjaśnił mi tego, choć go dyskretnie o to wypytałem. Był inny niż wszyscy ludzie. Raz mi tylko powiedział, że chciałby być bardziej umięśniony i owłosiony.
– Dlaczego? – zapytałem.
– Bo w ten sposób czułbym się bardziej męsko – odpowiedział. Ludzie mi niechętni mniej by się ze mnie śmieli. Mają mnie za człowieka niekompletnego uczuciowo i intelektualnie. Chcieliby, abym był taki sam jak inni, miał rodzinę i przyjaciół, chodził do sklepu i robił zakupy, podróżował, pokazywał się częściej publicznie i rozmawiał z ludźmi, zwłaszcza z dziennikarzami i reporterami. A ja ich nie znoszę, bo zadają mi głupie pytania. Jestem po prostu inny.
Odc. 14
Kwefi pozbawiony władzy dyktatorskiej okazał się pokraką. To podły wyraz, ale trafny. Rozmawiając z dwójką moich przyjaciół o polityce, doszliśmy do zgodnego wniosku.
– Kwefi to degenerat psychiczny, emocjonalny i intelektualny, człowiek bezkrytyczny, przekonany do głębi, że prawda i prawość są wyłącznie po jego stronie. To człowiek zagubiony w pogmatwanym świecie, przyciągający ludzi identycznych jak on sam, połamańców duchowych, przesiąkniętych wiarą, że tylko oni mają rację, w związku z czym mogą oszukiwać, kraść i defraudować bez ograniczeń, pod hasłami pomocy, wsparcia i dofinansowania.
Był to dla mnie udany dzień. Słońce eksplodowało światłem, poczułem radość, ulgę, spadek napięcia nerwów. Powiedziałem sobie:
– Nadszedł czas, abym zdetronizował Kwefiego, raz i na zawsze.
I tak się stało. Odrzuciłem go. Przestał mnie prześladować. Dotychczas żyłem niepokojem jego dyktatorskiej niepoczytalności. Teraz przestałem o nim myśleć, czytać i rozmawiać. Jak przeżarta rdzą lokomotywa Kwefi zjechał na bocznicę historii porosłą chwastami wspomnień, i tam już pozostanie.
Odc. 15
Wydawało mi się, że miało to miejsce w przyszłości, choć rozmawialiśmy wczoraj. Tematem była modyfikacja i podmiana ludzi. W ostatnich latach zdarzały się przypadki zaginięcia ludzi. Czasem ich porywano, i jeśli rodzina nie zapłaciła okupu, modyfikowano ich albo i nie, oraz poddawano intensywnemu treningowi zmiany świadomości i przywracano społeczeństwu w nowym miejscu i roli.
Rozmawiając na ulicy, zauważyliśmy, że przysłuchuje nam się kobieta w ciemnej sukni spiętej powyżej bioder wąskim paskiem z klamerką. Pasek rozdzielał ja na dwie połowy tak skutecznie, że miało się wrażenie, że górna połowa ciała unosi się nad dolna. Twarz kobiety wydała mi się wydała mi się dziwnie znajoma, nie mogłem jednak sobie przypomnieć skąd ja znam. Uznałem więc, podobieństwo jest zupełnie przypadkowe lub je sobie wydumałem. Wyglądała mi na sprzątaczkę lub laborantkę, ale mogę się mylić.
Kiedy na nią popatrzyliśmy, odezwała się.
– Ja to w pierwszej chwili nie poznałam, kiedy wymienili mi męża, który zginął w górach w czasie wspinaczki. Kiedy dostarczono mi nowego, jako rzekomo mego prawdziwego męża cudownie odnalezionego w szczelinie skalnej, był identyczny jak poprzedni. Dopiero wieczorem zauważyłam, że miał krótszego siusiaka, ale nie miało dla mnie znaczenia, bo przyzwyczaiłam się do częstych zmian. Wszystko zmienia się w tak szybkim tempie!
Historia podmiany męża opowiedziana przez kobietę w ciemnej sukience wydała nam się podejrzana. Omówiliśmy ją ze specjalistą-genetykiem, dalekim krewnym mego biskiego przyjaciela Erazma Jansena. Wyjaśnił nam sprawę dosyć przejrzyście:
– Albo kobieta kłamała, albo zażartowała z was w sprawie tego penisa, ponieważ dzisiaj znając kod genetyczny, lekarze są w stanie odtworzyć człowieka w najmniejszych szczegółach, jeśli trzeba, to nawet z ubraniem, butami i kapeluszem. Człowiek odtworzony jest identyczny jak oryginał, nikt nie jest w stanie ich odróżnić. Penis w przypadku tej kobiety to jakaś wymówka, którą rozwikłać możne chyba tylko psycholog.
Odc. 16
Byłem wczoraj w teatrze. Miałem miejsce w pierwszym rzędzie. Spektakl był pod nazwą: Cudotwórca. Grający go aktor o nazwisku Plenipotent ubrany był w garnitur i miał przylizane włosy. Siedząc w fotelu w teatrze, miałem wrażenie, jakbym siedział w domu przed ekranem telewizora.
Stojąc sztywno na scenie i uśmiechając się – wydawało mi się, że uśmiechał się głupkowato – Plenipotent rozejrzał się powoli w prawo, w lewo, jakby oczekując aplauzu, po czym oświadczył:
– Nazywam się Dua. To krótkie i przemawiające do wyobraźni nazwisko. Nie muszę podawać imienia, bo wszyscy mnie znają. Jestem celebrytą, najważniejszym aktorem w tym teatrze. Popatrzcie, jak dumnie stawiam nogi i jak zgrabnie się poruszam. Mam do odegrania nową sztukę, a potrafię zagrać wszystko. Na przykład wskrzesić zmarłe sprawy. Powiem tak: Przyszłość jest niepewna, dlatego potrzebny jest nam rząd mądrych ludzi. I ja go powołałem do życia. Z niczego, ponieważ jestem cudotwórcą. Rządem będzie kierować mój kolega, także aktor, o nazwisku Chudy, który podejmuje się najtrudniejszych ról. Nasz teatralny rząd będzie dedykowany pamięci bohatera minionych czasów, Kwefiego, byłego dyrektora tego teatru, też cudotwórcy.
– Co się z nim stało? Z tym Kwefim. Był i zniknął – odezwał się męski głos z widowni.
– Zaplątał się we własne nogi i wywrócił. Inaczej mówiąc, wykoleił się -odpowiedziała jakaś kobieta na widowni.
Konferansjer przedstawił krótko życiorys Plenipotenta:
– Śpiewa, recytuje, komponuje, jeździ na rolkach. Nosi kolorowy kask. To go wyróżnia.
Za chwilę na scenę wszedł drugi konferansjer, co wywołało małe zamieszanie.
– Aktor Plenipotent to dzielny człowiek. Walczy z chorobą. Zaraził się wirusem powinowactwa ideologicznego. Choruje od początku kariery aktorskiej. Niestety nie leczy się, przekonany, że nic mu to nie pomoże. To wszechstronny aktor. Grał kiedyś konia pociągowego, wyuczył się chodzić przy dyszlu, bo bał się krzyku woźnicy.
Głos zabrał Plenipotent. Zaprezentował rząd. Żegnając go powiedział:
– Serdecznie życzę wam powodzenia, koledzy i koleżanki. Macie tyle spraw do załatwienia. Nie zapomnijcie zabrać ze sobą książeczek do nabożeństwa.
– Takiś aktor jak z koziej dupy trąba – ktoś krzyknął wulgarnie.
– Wulgarnie, ale trafnie – szepnęła siedząca obok mnie niewiasta.
Widownia skwitowała wystąpienie aktora Plenipotenta gwizdami. Pomyślałem, że ludzie rozumują zupełnie inaczej niż on. Nie lubią fikcyjnych sucharów, chcą prawdziwego chleba a nie tandetnych igrzysk, bo szkoda im czasu i zachodu.
Odc. 17
Na krajowe forum spraw publicznych Plenipotent Dua wkroczył jako rozjemca między Starym a Nowym Rządem. Jego przyjaciele mówili o nim z entuzjazmem:
– Dua to nadzwyczaj zdolny aktor. Dostosuje się do każdego teatru, dyrektora, sceny, zestawu akcesoriów i publiczności. Spełnia się w rolach komediowych i tragicznych, a najlepiej to rżnie głupa.
Było to bardzo wulgarne określenie. Kiedy zorganizowano plebiscyt, czy taki język przystoi oświeconemu narodowi, okazało się, że znakomita większość ankietowanych zgadzała się z opinią, że nikt nie potrafi tak fenomenalnie rżnąc głupa jak Plenipotent Dua.
– Nasza opinia to wyraz uznania dla tej wybitnej postaci – wyjaśniali aktorzy, koledzy Duy. – W określeniu „rżnie”, które pachnie rzeźnikiem, oraz głupa, które pachnie szpitalem psychiatrycznym, nie ma żadnej obrazy.
Mimo oczywistych pochwał pod adresem Plenipotenta Duy jako aktora, fachowcy nadal spekulowali, jaki on jest naprawdę i czy się przypadkiem nie zmieni. Debatowały o tym, wyrażając obawy, kolejne zjazdy socjologów, psychologów społecznych i politologów.
– Da radę! Nie da rady! Wysiłki intelektualne, jakie podejmuje, są niezwykłe. Już obecnie przewraca oczami w lewo i w prawo, kiedy uczestniczy w publicznej uroczystości i ma coś powiedzieć. To nie może pozostać bez wpływu na jego zdrowie!
Plenipotent Dua nie brał sobie takich opinii do serca. Pozostał niewzruszony niby opoka skalna wobec zmian pogody, upałów, mrozów i opadów i wiatrów. Był pełen inicjatyw, pomysłów i energii jak dziecko z ADHD. W połowie listopada zaskoczył społeczeństwo ogłaszając konkurs na współzawodnictwo zespołów teatralnych zwanych Starym Rządem i Nowym Rządem.
– Niech walczą ze sobą. Zobaczymy, kto okaże się lepszy, kto będzie mieć większe poparcie publiczności. Stary Rząd, sterany i zmęczony inwalida, twierdzi, że wygra mimo przegranych biegów kwalifikacyjnych. Ja mu wierzę. W takich trudnych sytuacjach zdarzają się cuda, tym bardziej, że jesteśmy krajem ludzi tolerancyjnych i pobożnych. U nas nawet księża mogą nie wierzyć w Boga, prowadzić wytwórnie alkoholu, importować kosztowne samochody z zagranicy, prowadzić prywatne żłobki i szkółki dla dzieci i młodzieży, gdzie uczą się one intymności życia rodzinnego. Wolność to wolność!
Reprezentacji Starego Rządu podjął się Admin Chudy, mimo że wcześniej energicznie bronił i głosował za niektórymi projektami Nowego Rządu. Pytany o to wyjaśnił z rozbrajającą szczerością:
– We łbie mi się przewróciło, tak że nie mam się z czego tłumaczyć. Taki już jestem, elastycznie nieobliczalny. Kwefi, mój wzór człowieka i bohatera, ceni mnie za tę elastyczność. To on mnie nauczył ćwiczeń rozciągających ciało we wszystkich kierunkach oraz chodzenia po linie na dużej wysokości. To dzięki niemu jestem teraz w stanie wykonać każdy szpagat, na podłodze i w powietrzu, mimo że od dłuższego czasu go nie ćwiczyłem. Pod moim kierownictwem zespół Starego Rządu ma wszelkie szanse wygranej.
Odc. 18
Za Starym Rządem opowiedziało się Zrzeszenie Zapóźnionych Seniorów oraz Kwefi, który cudownie odżył po tygodniach starczego półletargu. Nie odzywał się w tym czasie ani słowem, choć lekarz twierdził, że potwornie przeklinał Tasaka, kiedy był sam i nikt go nie słyszał. Pod wodzą Kwefiego członkowie Zrzeszenia wylegli tłumnie na ulice, aby demonstrować swoje poparcie dla Starego Rządu.
– Co komu przeszkadza Stary Rząd? – wołali gniewnie wznosząc zaciśnięte pięści do góry.
– Opozycja mówi, że kradli!
– To nieprawda, bo to Staremu Rządowi ukradziono zwycięstwo, które mu się należało.
– A kto dzisiaj nie kradnie?
– Pan Bóg i wszyscy święci! – odezwał się głos z góry.
– Gdzie jest Admin Chudy, przywódca Starego Rządu? – krzyknął ostatnim głosem Miś, który schronił się w krzakach w związku z zamieszaniem wokół wirusa. – Chcę go pobłogosławić, zanim wygłosi to swoje słynne powitalno-pożegnalne przemówienie.
– Admin przygotowuje się do wygłoszenia orędzia na rzecz przyszłości. Jutro będzie uczestniczyć w uroczystości nowoczesnego obierania ziemniaków w kole gospodyń wiejskich, a potem weźmie udział w żniwach w jednym z afrykańskich krajów. Co będzie robić potem nie wiadomo.
Następnego dnia uczestnicy demonstracji popierającej Stary Rząd zawiesili na szubienicach portrety kilku członków Nowego Rządu. Były oznaczone u dołu napisami: Minister Zdrowia Nowego Pokolenia, Minister Sprawiedliwości Dziejowej oraz Minister do spraw Eksploatacji Zabobonów. Przywódcy demonstracji sami zadzwonili na policję.
– Przyjeżdżajcie, aby nas aresztować za szubienice, jeśli jesteście tacy odważni!
Policjanci przyjechali i aresztowali wichrzycieli. Wkrótce odbyła się rozprawa sądowa. Sąd wydał wyrok w zawieszeniu.
– Czyn oskarżonych nie wykazuje znaczących znamion przestępstwa. Wieszanie portretów znanych osób jest oznaką dobrego humoru i skłonności do żartów. Co innego, gdyby oskarżeni opluli wieszane portrety – orzekł przewodniczący sądu podobny do wielkiego żuka. Mówiąc, ruszał czarnymi wąsiskami, rozśmieszając publiczność.
Admin Chudy, regularnie doznający religijnych objawień, przeżywając wizje radosnej przyszłości. Ubrany w nowy garnitur i nowe progresywne okulary w poważnej, stalowej oprawce, intonował w kościele modlitwy dziękczynne za oczekiwane pojednanie zwolenników i przeciwników Starego i Nowego Rządu.
W kraju zapanowała wolność i miłość. Policja dokonała pierwszych aresztowań osób winnych marnotrawstwa i kradzieży majątku narodowego. Zdjęcia aresztowanych powielano i wieszano w oknach. Trwała radość.
– Co kraj, to obyczaj. Jeszcze nigdy nie było tak wesoło – entuzjazmowali się rozochoceni przechodnie.
– Czyż nie jesteśmy wspaniałym narodem? – wołali przedstawiciele Zrzeszenia Zapóźnionych Seniorów i Seniorek. – Nie wszystko rozumiemy z tego, co się dzieje w kraju, ale się cieszymy. Najważniejsze, że Kwefi jest z nami. Kochamy go i czekamy aż przejdzie na emeryturę. Wybierzemy go wtedy Dożywotnim Przewodniczącym Zrzeszenia Zapóźnionych Seniorów i Seniorek, kupimy mu nową taczkę do ogrodu, będziemy mu sadzić kwiaty w doniczkach, pielęgnować jego sfatygowane stopy i skrapiać je najlepszą wodą kolońską. To osoba zasługująca na świętość. Oprócz nas nikt go nie rozumie.
Odc. 19
– W kraju szerzy się palantyzm – ta wiadomość przebijała się coraz mocniej do świadomości obywateli. Lekarze postawili diagnozę: palantyzm najbardziej zagraża osobom wykształconym, intensywnie myślącym, na wyższych stanowiskach, wiąże się ze stresem i aktywnym życiem społecznym, zwłaszcza wystąpieniami publicznymi.
W trakcie dyskusji wyjaśniano, w jaki sposób to zjawisko się przejawia.
U ludzi dotkniętych palantyzmem zanika pamięć a wraz z nią wrogość wobec przeciwników. Osobnik taki, w żargonie medycznym zwany palantem, doznaje utraty skojarzeń, składa propozycje wspólnych działań, widzi zbieżności poglądów oraz możliwości koalicji.
Po kilku dniach niepewności wybuchła sensacja; choroba ta dotknęła znanego powszechnie Admina Chudego, kierującego państwem z nadania słabnącego dyktatora Kwefiego. Zapytany o samopoczucie, Admin odpowiedział bez wahania, z typowym dla niego uroczym, lekkim jak puch uśmiechem wąskich ust.
– Tak, nie ukrywam, jestem palantem. Ta rzekoma przypadłość też mnie dotknęła, choć ja uważam, że to nie jest żadna choroba; wręcz przeciwnie jest to przejaw zdrowia mentalnego i fizycznego. Zaproponowałem naszym przeciwnikom, pod kierownictwem pana Tasaka, osoby wyjątkowo pozytywnej, przedsiębiorczej i dobrze zorganizowanej, abyśmy wspólnie poprowadzili kraj w przyszłość. Widzę liczne punkty zbieżne, mamy identyczne poglądy na wiele tematów. Obydwaj jesteśmy przeciwni kolesiostwu, korupcji i kradzieży mienia państwowego, jesteśmy też zdecydowanymi zwolennikami demokracji.
– A co sądzi pan o Kwefim, z którym współpracował pan wyjątkowo blisko?
– Czy rzeczywiście myśli pani, że współpracowałem z nim tak blisko?
– Przynosił mu pan przecież świeże bułeczki na śniadanie i przygotowywał kanapki, a wieczorem pomagał nakładać kapcie, zanim usiedliście do snucia wspólnych planów przy kominku.
– Nie przesadzałbym z tą bliskością. To nie są relacje typu mężczyzna-kobieta, gdzie w sposób naturalny strony dążą do zbliżenia. Pan Kwefi nie jest dzisiaj tym samym człowiekiem co dawniej. Strasznie podupadł na zdrowiu, z trudem rusza głową, a dzisiaj trzeba myśleć jak nigdy. Słyszałem, że ubiega się o emeryturę. Życzę mu oczywiście wszystkiego najlepszego, podobnie jak innym obywatelom, szczególnie młodym zamężnym kobietom, osobom niepełnosprawnym i nauczycielom. Szanuję ich i kocham bardziej niż ojciec, matka, brat czy siostra.
– Mówiono też, że Kwefi przed powierzeniem panu pozycji Admina szturchał pana kijem dla wypróbowania pańskiej cierpliwości i wytrzymałości.
– To oczywiście nieprawda, a jeśli nawet tak się zdarzyło, to tylko z korzyścią dla mnie. Nabrałem odporności na wściekłe ataki opozycji.
– Co sądzi pan o Nowym Rządzie na czele z posłem Tasakiem?
– To wspaniali ludzie. Cieszę się, że wreszcie doszli do głosu. Zawsze im sekundowałem. Zaproponowałem im bliską współpracę, konkretnie współrządzenie. Sami nie dadzą rady. Liczę w tej sprawie na życzliwe pośrednictwo przewodniczącego parlamentu. Mówimy sobie po imieniu, lubimy się, udziela mi głosu, kiedy sam nie chce mówić. To ciepły człowiek.
– A co myśli pan o szerzącej się ostatnio epidemii palantyzmu?
– Ujmę to w moim ulubionym stylu, trzeźwo i rześko jak uczeń po dobrze przebytej depresji. Jest klawo. Palantyzm, powtórzę, nie jest żadną chorobą, tylko objawem zdrowia psychicznego i poprawnego rozumienia szybko zmieniającej się rzeczywistości. Sam jestem tego najlepszym przykładem. Być palantem to nie wstyd, tylko zaszczyt.
Odc. 20
W końcu roku Plenipotent Dua stał się najbardziej popularną postacią w kraju. Cieszono się jego każdym publicznym wystąpieniem i z niecierpliwością oczekiwano jego decyzji wyboru między Starym Rządem i Nowym Rządem.
– Pan Plenipotent jest najważniejszą osobą w państwie. Bez jego akceptacji nie zostanie opublikowany żaden dokument państwowy. Nawet jeśli nastąpiłoby to bez jego podpisu, to nikt nie będzie go czytać, ani stosować się do niego – tłumaczyli ludzie Plenipotenta obywatelom pragnącym poznać dokładniej, jak kręcą się tryby machiny państwowej. W kraju nie brakowało takich osób. Liczba niedouczonych obywateli nikogo już nie dziwiła, odkąd badacze wiedzy o społeczeństwie ustalili ponad wszelką wątpliwość, że do kraju wróciły analfabetyzm i ciemnogród.
– Ludzie umieją pisać i czytać, ale nie rozumieją tego, co czytają, nie umieją też odróżnić dobra od zła, prawdy od fałszu i mądrości od głupoty. Krytycyzm uległ głębokiemu porażeniu – tłumaczyli autorzy badań.
Traktując niezwykle poważnie sprawę wyboru właściwego rządu, Plenipotent Dua dwoił się i troił, zbierając i analizując argumenty przemawiające za i przeciw każdemu z nich. Rozmawiał z szefami obydwu rządów, przez kilka godzin słuchał ich z najwyższą uwagą, czytając nawet ukryte intencje z ich ust, oczu, uśmiechów i gestów. W nocy modlił się do Boga o łaskę i salomonową wiedzę, jaką decyzję podjąć. Żadna nie wydawała mu się dostatecznie dobra.
– Wybierać dzisiaj rząd to tak jak wybierać między cholerą a zarazą. Coś przerażającego! – skarżył się kochającej go żonie. Ta pocieszała go jak mogła najlepiej. Prawie nie poruszając ustami, przemawiała do niego czule jak nienasycony głodomór do ostatniego obwarzanka.
Po dłuższym rozmyślaniu rozdarty niepewnością Plenipotent zdecydował się:
– Jeśli ślina poleci w prawo, wybiorę Stary Rząd, a jeśli poleci w lewo, wybiorę Nowy Rząd. Była to sprawdzona metoda.
Plenipotent splunął na lewą dłoń, po czym uderzył ją kantem prawej ręki, obserwując uważnie, w którą stronę poleci ślina. Podjąwszy właściwą decyzję poczuł, jak wielki ciężar spada mu z serca.
– Podejrzewamy Plenipotenta o palantyzm – oświadczyła w parlamencie przedstawicielka Nowego Rządu nie znając jeszcze decyzji podjętej przez Plenipotenta. Nikt jej nie uwierzył, ponieważ nie była lekarką ani psycholożką, zdolną należycie ocenić jego niezwykłe rozumowanie i czyn.
Plenipotent nie negował swego palantyzmu, ale też i nie potwierdzał go. Było to zgodne z dyplomatyczną zasadą bezstronności praktykowaną od dziesięcioleci przez brytyjskich monarchów. Będąc niegdyś na proszonym obiedzie u królowej w Londynie, Plenipotent przyswoił sobie tę zasadę, aby móc odpowiadać na drażliwe pytania dziennikarzy o to, co piszczy w trawie i jest niewidoczne dla oka. Były to pytania wymagające prawdziwej dyplomacji.
Odc. 21
Żona Plenipotenta była kobietą niezwykle delikatną i tak małomówną, że nawet z mężem i córkami rozmawiała na migi. Raz lub dwa razy – pod wpływem wielkiego wzruszenia – przemówiła, ukazując dwa szeregi równiutkich białych zębów. Przez kilka dni Plenipotent nosił się dumny jak paw, że nie tylko on, ale i jego żona, zasługuje na najwyższe uznanie.
– Dziwną jesteście rodziną, ale takich was kochamy, choć sami jesteśmy inni – pisali na blogach zwolennicy Plenipotenta.
– Plenipotent jest tak niezwykłą osobowością, że należałoby wystawić mu pomnik, może nawet kilkanaście – mówiła w telewizji kobieta, która regularnie przychodziła na spotkania z Plenipotentem z transparentem adoracyjnym z napisem wykonanym złoconymi literami: Błogosławione niech będzie łono, które cię wydało, oraz piersi, które cię wykarmiły, a było to przecież zadanie niełatwe, zważywszy, że byłeś dzieckiem z ogromnym apetytem na mleko. Ludzie mówili, że cudem było nie tylko wykarmienie tak wspaniałej postaci ale i przedstawienie jej bogactwa duchowego na zwykłym, prostokątnym kawałku materiału.
Jedną z zalet Plenipotenta Duy była szczególna umiejętność opowiadania kawałów. Była ich niezliczona ilość: o krawędzi cienia ostrzejszej niż brzytwa, ludojadach, którzy na jego oczach zjedli mu przyjaciela, wpierw zagotowawszy go w kotle, o niezłomności Plenipotenta w walce z wrogami politycznymi oraz wobec oskarżeń o wiarołomstwo, o jeździe na nartach w kasku mieszczącym nadmiarową głowę wypełnioną bogactwem patriotycznych myśli, uczeniu się nieśpiesznym oraz uczeniu ekspresowym, z którego wyrastały rajskie owoce myśli, pomysłów i decyzji.
Którejś nocy śnił się Plenipotentowi Kwefi. Plenipotent zrelacjonował to rankiem swojej żonie.
– Kwefi był silniejszy niż zwykle. Popatrzył na mnie, co rzuciło mnie na kolana, i kazał całować się po rękach, co też uczyniłem. Oczywiście we śnie, bo w dzień tego nie zrobiłbym publicznie, gdyż nigdy nie afiszowałem się bliską znajomością z Kwefim, osobą polityczną. Dzięki temu zachowałem niezależność, godność i honor.
Odc. 22
– Ty gotów byłbyś nadal całować Kwefiego nawet w … pomyślał jego żona, kiedy Plenipotent opowiedział jej sen. – To szef bandy rękolepców.
– O kim ty mówisz? Co to za ludzie? – zapytał Plenipotent niepewny, czy się nie przesłuchał.
– Rękolepcy to ludzie, którym do rąk kleją się wartościowe przedmioty, pieniądze, waluta, kosztowne podarki, luksusowe samochody, nowe domy, a także wpływy, urzędy, przywileje i korzyści. To jego ekipa. Mówi, że jest przeciwny takim zachowaniom, ale ich nie zwalcza, ponieważ ci ludzie mu pochlebiają i go wspierają – żona Plenipotenta wyrzuciła to z siebie zdecydowana nie myśleć ani nie mówić więcej na ten temat. Leżało to w jej kontemplacyjnym charakterze, w którym usta nie odgrywają innych ról jak jedzenie, cmokanie i całowanie.
– Sytuacja stała się trudna ale nie beznadziejna – myślały miliony obywateli niepewnych jak Plenipotent będzie reagować na zmiany polityczne i nastrojów społecznych.
– Plenipotent jest równie nieprzewidywalny jak pogoda – pocieszali się. – Jest mu ciężko, ponieważ sam nie wie, jak się zachowa. Różnica tkwi w tym, że zmiana atmosferyczna przynosi deszcz lub słońce, dwie rzeczy potrzebne naturze, a co on przynosi oprócz wstydu i zażenowania tym, których rzekomo reprezentuje?
Plenipotent rozumiał złożoność poparcia przez społeczeństwo. Wyjaśnił to żonie w godzinach konsultacji z nią, jak prowadzić plenipotencję:
– Ostatnio napisał do mnie niejaki Salomon Ircha prosząc, abym wygłaszając przemówienia „w imieniu narodu” zaznaczał wyraźnie „z wyłączeniem Salomona Irchy, niezależnego obywatela, który mnie o to wyraźnie prosił”. Ten Ircha napisał mi jeszcze:
– Nie jest pan moim Plenipotentem. Sam się będę reprezentować na salonach, podwórkach, forach międzynarodowych, wiecach i manifach.
– Sądzę, że powinienem uszanować jego wolę i innych podobnych mu osób, dlatego do każdego przyszłego przemówienia będę dołączać listę obywateli, którzy prosili mnie o wyłączenie ich z zakresu mojej reprezentacji narodu.
Odc. 23
Admin Chudy wygłosił exposé. Stał wyprostowany przy mównicy; mówiąc wyraźnym głosem, wspaniale bełkotał. Wszyscy zachodzili w głowę, jak on to robi. Mówił o projekcie przyszłości, którą to przyszłość nazywał niezwykle udaną, pełną ciepła i nadziei. Jego słowa brzmiały zachęcająco i tajemniczo.
– Za chwilę odejdę razem ze Starym Rządem, ale projekt przyszłości będzie trwał. Jeśli trzeba, będziemy realizować go razem z Nowym Rządem.
Mówił tak wzruszająco, że na sali pojaśniało. Słuchający go parlamentarzyści mieli wrażenie, że jego głos zamienił się w radosny świergot a z ust wylatywały mu skowronki, słowiki, patriotycznie szare wróbelki oraz koliberki kolorowe jak tęcza.
Mówił też dumnie. Padały wówczas słowa powodujące przyrost mięśni i uwłosienia u mężczyzn oraz piersi u kobiet. Oto niektóre: zaszczyt, miłość, patriotyzm, wyzwania, samostanowienie, kompetencje, naród, wiele narodów. Kiedy powiedział „Wygramy” członkowie parlamentu poczuli się zdezorientowani. Patrzyli na siebie pytająco:
– O jaką wygraną chodzi? W totolotka? W cymbergaja? Czy w grę dla dorosłych hokus-pokus? – różnie zgadywano.
Potem Admin mówił o motywacji. Śpiesząc się jak pływak, któremu w lodowatej wodzie przyrodzenie przymarza do kąpielówek zamieniając je w bryłę lodu, połykał litery: „gówna motywacja”, „gówne założenia”, „gówne plany”.
– Mam tyle ważnych pomysłów do przedstawienia – mruczał do siebie – muszę mówić coraz szybciej.
Odc. 24
Na uroczystość zaprzysiężenia Plenipotent zaprosił Tasaka i jego Nowy Rząd do wielkiej jasno oświetlonej sali w swoim pałacu. Było bardzo uroczyście. Zaproszeni goście przesuwali się po sali w świetle kandelabrów prezentując uroki ministerialnej elegancji.
Plenipotent pojawił się na sali niby monarcha opromieniony łaskawym uśmiechem, jego różane oblicze wypełniało niewymowne szczęście. Skłoniwszy lekko głowę, potoczył wzrokiem w lewo i w prawo, jak to miał we zwyczaju, i rozpoczął rytuał powitalny. Witał długo i serdecznie, wymieniając kolejno marszałków, wicemarszałków, głowy kościoła i pomniejsze osoby duchowne, korpus, ministrów i wiceministrów, w końcu dostojnych gości włącznie z dziatwą szkolną, po czym zagaił:
– Przełamałem się. Najpierw zaprzysiągłem Stary Rząd i było to dobre posunięcie. Teraz zaprzysięgnę Nowy Rząd i to też będzie dobre posunięcie – w duchu pomyślał, że Stary Rząd go rozczarował, tak bardzo się skurczył i stracił rachubę czasu.
– Liczę na was, Nowy Rządzie. Razem stworzymy wielką przyszłość. Jesteśmy w Europie i nikt nas od niej nie oderwie. Sam zawsze byłem do niej ogromnie przywiązany, nigdy nie powiedziałem marnego słowa na jej temat. Europa to Europa! – Plenipotent pomyślał, że może Kwefi i Stary Rząd mieliby inne poglądy na temat Europy, ale odsunął od siebie tę myśl rzutem głowy tak energicznym, że włosy rozsypały mu się w nieładzie zasłaniając oczy. Odsunąwszy je, zaprzysiągł Tasaka oraz członków Nowego Rządu, mężczyzn i kobiety, ministrów i wiceministrów, nazywając ich w duchu dziatwą rządową. Każdej z zaprzysięganych osób patrzył w oczy z uśmiechem zanim cichym głosem udzielił im napomnienia lub wskazówek. Odwzajemniali jego uśmiech ze zrozumieniem, że musi grać ważniaka.
Odc. 25
Podczas ceremonii zaprzysiężenia Nowego Rządu Tasak cały czas pozostawał uprzejmy i wyrozumiały. Poproszony o zabranie głosu, łagodnie przemówił do Plenipotenta, delikatnie chwaląc go za to, że powiedział, że jest niezwykle chętny do współpracy i za słowa: „idziemy razem w tę samą stronę, razem widzimy światła na horyzoncie” oraz „w kupie będzie nam raźniej”.
– Mów sobie zdrów – pomyślał Tasak w duchu – znam cię zbyt dobrze, aby dać się nabrać na twój rumiany uśmiech.
Plenipotent słuchał łagodnych słów Tasaka jak urzeczony. Myślał intensywnie.
– Tasak nie jest takim potworem, jak widział go Kwefi, ten czcigodny starzec, który nauczył mnie wszystkiego włącznie z podpisywaniem się obiema rękami. Może i warto podawać Tasakowi rękę, kiedy będzie szedł po wąskiej i chybocącej się kładce nad strumieniem, zamiast spychać go do rwącej wody. Mógłbym za to zyskać uznanie obywateli – spekulował w nocy, leżąc w ciepłej pościeli u boku małżonki, zwyczajowo milczącej jak zepsute radio.
– Nigdy nie zrozumiem kobiety – pomyślał Plenipotent. – Chyba łatwiej będzie mi zrozumieć Tasaka i jego Nowy Rząd.
Plenipotent zasnął marząc o koronie, berle i złotym tronie zdobionym diamentami oraz o przyjęciu na pięć tysięcy osób, jakie organizował z okazji swojej koronacji. Wśród zaproszonych byli królowie, cesarze, sułtani, kilku dyktatorów, kardynałowie, biskupi oraz inne ekscelencje i wielebności, a nawet dwóch świętych ze wspólną aureolą nad głową. Szukał wzrokiem Kwefiego i Admina Chudego, ale ich nie dostrzegł. To go zmartwiło.
– Chyba pogubili się wśród tylu niepomyślnych zdarzeń, także pogodowych. Ważne, że ja pozostałem na suchym lądzie – pocieszył się.
Odc. 26
Mało kto pamiętał już Kwefiego. Odszedł razem ze Starym Rządem. Z trudem przeżył to odejście. Jego ostatnie wystąpienie było eksplozyjne. Nikt nie zauważył, kiedy pojawił się na mównicy z twarzą zniekształconą gniewem. Tupał nogami.
– Jesteś synem Szatana! – krzyknął, wskazując palcem Tasaka.
Wychodząc z sali Kwefi wyjaśniał dziennikarzom swoje zachowanie.
– Czuję się fatalnie. Skrzywdzono mnie. Bez mojej zgody dokonano na mnie amputacji.
– Co panu amputowano?
– Moje wielkie osiągnięcia. Odebrano mi niesłusznie władzę, mamiąc wyborców. Banda Tasaka ich oszukała swoimi iluzorycznymi obietnicami. Wszyscy oni są zdrajcami, dziećmi Szatana.
Sytuacja była poważna. Wezwano lekarzy. Niespokojnie kiwali głowami.
– Sprawa jest wyjątkowo trudna. Pan Kwefi wygląda na zdrowego, ale duchem jest nieobecny, ma omamy i halucynacje, błądzi w zaświatach. Potrzebuje dużo wypoczynku.
Odc. 27
Kraj się zmienił. Zwolennicy Nowego Rządu weselą się przy stolach biesiadnych, zwolennicy Starego Rządu Admina Chudego uczestniczą w zbiorowym pogrzebie, snując się po ulicach i lasach z oczami pełnymi łez. Obejmują się współczująco i zawodzą:
– Jak pogodzić się z tym, co się stało? Co teraz będzie? Oni zniszczą naszą ukochaną ojczyznę! Tasak odda ją za darmo w ręce wroga albo spali wszystkie zboże na polach.
– Przecież na polach nie ma żadnego zboża, już dawno jest po żniwach – odpowiada przytomny rolnik z medalem „Kwefi, Moja Miłość”.
W dniach ważnych posiedzeń parlamentu zwolennicy Nowego Rządu biorą zwolnienia lekarskie. Zanotowano przypadki odmowy miłości małżeńskiej:
– Nie mogę teraz iść z tobą do łóżka, kochanie, bo właśnie toczy się ważna dyskusja w parlamencie. Wszyscy moi koledzy oglądają, ja sam zrezygnowałem z obserwowania mistrzostw świata w skokach narciarskich. Rzuciłem nawet palenie, aby dym nie zasłaniał mi ekranu telewizora.
– A co z twoim piciem? – zapytała żona z nadzieją.
– Też rzucam, nie chcę, aby alkohol burzył mi myśli w trakcie oglądania telewizji.
W kraju wciąż powstają nowe grupy uwielbienia dla marszałka parlamentu; Plenipotent na jego prośbę podpisał prawie nie czytając dwie nowe ustawy i to obiema rękami.
– Zmieniłem się, czuję, że jestem lepszym człowiekiem – powiedział Plenipotent sekretarzowi – lecz nie wiem, jak długo to będzie trwało. Chyba muszę pójść do kościoła, wyspowiadać się z moich występków i posłuchać rad, jak mam dalej postępować. Od pasa w górę czuję się radosny i odnowiony, od pasa w dół zawstydzony i skonfundowany. Doprawdy nie wiem, co o tym wszystkim sądzić.
Odc. 28
Kraj żył krótko zakończeniem długiej historii bohaterskiego Józefa. Był to człowiek, który zbił majątek na wyobraźni. Najpierw mianował się Ministrem Wojny, zgromadził osiemdziesięciu generałów, nawyzywał im od staruchów, podeptał im czapki i wysłał na emeryturę. Potem stworzył historię obiektu latającego, który spadł na ziemię rozerwany granatem umieszczonym pod podłogą. Zbudował na tej podstawie religię, organizował liczne procesje, spotkania w parkach i na cmentarzach. Ponieważ było sporo obywateli niewierzących w cuda, stworzył dla nich zespół badawczy i laboratorium, w którym osobiście testował tysiące różnych wybuchów i eksplozji, niszcząc baraki, cysterny latające, kwadratowe butelki oraz beczki po piwie. Na tej podstawie stworzył tyle teorii, że pracę nad nimi obliczano na co najmniej dwadzieścia lat.
Kiedy intensywna burza z opadami zmiotła z powierzchni ziemi jego komisję i laboratorium, Józef nocą podstępem wdarł się do budynku posiedzeń komisji, zabarykadował się i ogłosił, że jest uzbrojony w ładunki wybuchowe i nie opuści budynku, dopóki komisja nie skończy pisać czternastego tomu historii obiektu latającego. Następnego dnia nieznani sprawcy odebrali mu samochód, kierowcę i ochronę osobistą. Józef złorzecząc oświadczył, że przenosi się w trzeci wymiar, gdzie będzie nadal walczyć.
– Nie mogę bez tego żyć – powiedział. – Jeszcze o mnie usłyszycie.
Odc. 29
W zimową środę w stolicy zawrzało jak w pijanym ulu. Członkowie Partii Patriotycznej zwanej też Partią Obowiązkowego Dobrobytu wraz z wysokimi urzędnikami Starego Rządu, wpadli do wirującej wielkiej karuzeli telewizyjnej, która dzień wcześniej zaczęła kręcić się w odwrotnym niż dotychczas kierunku. Nie mogli wyjść ze zdumienia, jak to się stało.
– Przecież zmieniliśmy kierunek wirowania kilkanaście lat temu. Przed nami kręciła się w kierunku Zachodu, my zmieniliśmy to w kierunku Wschodu.
Kiedy z programu karuzeli telewizyjnej znikły „Wiadomości”, ludzie oglądający je dotychczas, załamali ręce.
– Nic teraz nie wiemy, co dzieje się wokół nas. To tak, jakby nas oślepiono lub odebrano nam rozum. Przecież „Wiadomości” były jedynym źródłem naszej wiedzy o kraju i o świecie, o tym, jak skutecznie padać i wstawać, kiedy myśleć a kiedy nie myśleć, jak hodować króliki a nawet jak kraść, aby nie być złapanym – mówiąc to płakali rzewnymi łzami lub wybuchali gniewem.
Nowy Rząd i Plenipotent widzieli zmieniony kierunek ruchu karuzeli telewizyjnej, lecz z różnych perspektyw. Patrząc z góry, z pałacu na wzgórzu, Plenipotent uległ rozdwojeniu jaźni. Z jednej strony rozumiał siły napędzające karuzelę na Zachód, z drugiej strony bardzo przyzwyczaił się do poprzedniego kierunku jej obrotów. Skarżył się żonie, lecz oprócz milczącego grymasu ust nic nie otrzymał w odpowiedzi.
– Czuję się jak woźnica bez lejców i bata. Przyzwyczaiłem się do tych Wiadomości. One pomogły mi zdobyć złoty laur plenipotencki oraz wygrywać wyścigi z moimi własnymi słowami, które wymykały mi się z ust wywołując niezdrowy klimat społeczny. Ludzie mnie nie rozumieją.
Kwefi, odnaleziony przez archeologów w ruinach przeszłości, zmarniały i wymizerowany wyjaśniał:
– Mam takie wrażenie, jakbym nie mógł się wypróżnić. Nie wiem po co oni mi fundują tyle zgryzoty, rujnując mi zdrowie. Pomysł z nową karuzelą wiadomości jest nie do przyjęcia.
– Kim są ci oni?
– To ludzie nierozumiejący naszych ideałów, potrzeby silnych kolan i głowy pełnej wiary w Boga pieniędzy i dobrobytu. A przecież za takim tęskniliśmy tyle lat.
Odc. 30
Na wigilijnym spotkaniu opłatkowym zdemobilizowanego Starego Rządu Kwefi zjawił się świeży jak mleko przyniesione prosto od ekologicznej krowy. Oczy mu błyszczały.
– Chyba bierze narkotyki – zauważył cicho poseł o twarzy zasuszonego wyżła.
– Bracia patrioci! Krzywda nam się dzieje! Tasak i jego banda chcą nas zniszczyć, odebrać nasz wielki dorobek. Musimy walczyć o swoje. Mam plan. Zmieniamy reguły gry. Będziemy walczyć z nimi na naszych zasadach. Od dzisiaj występujemy w nowych rolach, tak jak wymaga tego sytuacja: policjantów, obrońców demokracji i konstytucji, miłośników współpracy z Europą, ratowników wspólnego dobra, nawet pobożnych kolędników, jeśli trzeba. Musimy być kreatywni. Najpierw zabawimy się z nimi w policjantów i złodziei, potem zagramy z nimi w ciuciubabkę. To ich zdezorientuje i ogłupi. Od dzisiaj ścigamy tych złodziei. Banda Tasaka kradnie na potęgę.
– Coś już ukradli? Tak szybko? – zapytał z niedowierzaniem konfident Blaszka. Kwefi popatrzył na niego z niechęcią.
– Ukradli nam zwycięstwo. To my przecież wygraliśmy wybory. Wsparcie w naszej walce obiecał nam Stary Donald, nasz najlepszy amerykański sojusznik.
Wzmianka Starego Donalda wzmocniła nastrój optymizmu. Pojawił się szmer uznania.
– Ale nie gadajmy na próżno. Słuchajcie mnie uważnie. Wyznaczam nowe role.
Plenipotent Dua wystąpi w roli Autorytetu Moralnego. Już w nią wszedł, używając mocnych słów: Demokracja. Konstytucja, Europa jest najlepsza. Sprawiedliwość. Nie pozwolę. Doskonale też rżnie głupa. To najlepszy aktor między nami.
– A co ze mną? Rwę się do działania. Energia rozsadza mnie od środka – Admin Chudy poczuł się zapomniany.
– Tobie powierzam rolę pryncypialnego pajaca.
– Dlaczego ja mam być pajacem?
– Popatrz na siebie. Idealnie się do tego nadajesz. Fizycznie jesteś wymarzony w tej roli: chudy, wyrazisty, masz długie ręce i nogi, masz też złote usta i okulary intelektualisty. Będziesz bawić ludzi swoją pryncypialnością i wielkimi słowami, którymi chętnie szermujesz. Kobiety kochają cię za te usta. Będziesz nimi cytować pisarzy, poetów, naukowców, nawet świętych. Ty to potrafisz.
– Jaką rolę sam będziesz grać, Kwefi? Zapytany zamyślił się na chwilę.
– Strasznego Dziadunia z powieści Marii Rodziewiczówny. Surowy i despotyczny, ale sprawiedliwy i pomagający w potrzebie. Ewentualnie Świętego Franciszka z Asyżu, utracjusza i łobuza w młodości, który zmienił się w świętego. Mam za sobą bujną młodość, niejednego motyla przyszpiliłem żywcem do ściany, niejednemu koledze zrobiłem draństwo, byłem bezkompromisowy. Potem zostałem świętym.
Członkowie Ruchu Patriotycznego otaczający Kwefiego zacierali ręce z radości. Wreszcie mieli plan wymyślony przez geniusza, prosty ale skuteczny.
– Pamiętajcie – zakończył Kwefi. – Gramy reprezentantów narodu, osoby poszkodowane, skrzywdzone i ciemiężone. Naród jest religijny, kupi to. Kwestionujemy decyzje rządu, oskarżamy, żądamy rekompensat, przywrócenia sprawiedliwości.
Odc. 31
Czerwoni Wojownicy Kwefiego przeszli do kolejnej ofensywy. Kwefi zlecił wydanie im alkoholu i narkotyków, przemawiając krótko, po żołniersku:
– Robię to po to, abyście nabrali wigoru w walce o nasze ostateczne zwycięstwo. Nie damy sobie wyrwać z rąk kluczy do szczęścia i pieniędzy, które nam się należą jak psu buda, łańcuch, miska i sztuczna kość w upominku pod choinkę. Jutro macie wykonać sztuczkę, jaką ćwiczyliśmy od dłuższego czasu.
Rano w ławach parlamentarnych Czerwoni Wojownicy Kwefiego, wszyscy z wypastowanymi butami i ciepłymi skarpetami na nogach, stanęli na głowach. Widok był imponujący. Punktualnie z rozpoczęciem obrad jeden z nich zgiął w przegubie rękę tak głośno, że chrzęst usłyszano w całym kraju, on sam tylko lekko się skrzywił. Był to akt publicznej demonstracji siły woli wobec propozycji, jaką mu wcześniej złożono, aby na koszt państwa zmienił swoje duże mieszkanie na mniejsze, za to bardziej przytulne i tańsze. Czerwoni Wojownicy Kwefiego nagrodzili go oklaskami.
Plenipotent Dua boleśnie zaciął się przy goleniu. Tak strasznie przy tym przeklął, że przez piętnaście minut ciarki chodziły pracownikom pałacu po plecach. Kiedy przyniesiono mu listę płac dla administracji kraju, odmówił jej podpisania.
– Zaciąłem się i to było bardzo bolesne doświadczenie. Niech inni też cierpią. To bardzo ludzkie i pouczające przeżycie. Nie podpiszę też dokumentu pomocy dla Telewizji, Radia i Agencji informacyjnej, które – jak donoszą moi agenci – toną w bagnie łajdactw. Uważam, że są one w ogóle niepotrzebne. Mowa jest srebrem, lecz milczenie jest złotem – powiedziawszy to Plenipotent nabrał wody w usta, aby się odświeżyć.
Decyzja i słowa Plenipotenta dotarły do ministra kultury Nowego Rządu.
– Zgadzam się z Plenipotentem Duą. Przyłączam się do jego tańca zwycięstwa – krzyknął poruszony trafnością słów Plenipotenta i jednym ruchem dłoni postawił w stan likwidacji Telewizję, Radio i Agencję Informacyjną.
Wyjaśnił przy tym, że te trzy organizacje będą dogorywać tak długo, aż się zmienią w stopniu niezbędnym do zaakceptowania przez Plenipotenta.
– Plenipotent górą! – krzyczeli jego zwolennicy pod pałacem. – Z wdzięczności będziemy paść jego konie paradne i wyprowadzać psy na spacer.
– Precz z Plenipotentem! – krzyczeli pracownicy Telewizji, Radia i Agencji Informacyjnej. – Jeśli złapiemy jego konie to oddamy je do rzeźni a psy do hycla – krzyczeli rozeźleni decyzją Plenipotenta.
Autorzy scenariuszy teatralnych i filmowych rzucili się do pisania tragedii i tragikomedii na temat przedziwnych zdarzeń zachodzących w kraju.
Odc. 32
Na obozie przetrwania Kwefi i jego dzielni wojownicy kołowali w rytualnym tańcu wojennym. Tańczyli: Gruby Susi, Admin Chudy, wierny konfident Blaszka, okrągłobrzuchy Kwefi, Antoni z lisią twarzą, i nieco na uboczu Plenipotent nadęty poczuciem ważności. Pamięć blokowała im się ze wzruszenia; pozostawali w przeszłości, mając poczucie, że nic się nie zmieniło. Wyczerpani tańcem usiedli i oglądali wideo, jakie przywiózł ze sobą Kwefi.
–To nagranie przedstawia nasze ostatnie zmagania z Tasakiem i Nowym Rządem. Nasi wrogowie okopali się. Wciąż wytaczają nowe armaty i piszą nowe strategie. Zaskakują nas – podsumował Kwefi. – A co my robimy? Zbieramy się potajemnie w miejscach odosobnienia, w różnych ciemnych zakątkach, i tańczymy nasz chocholi taniec wojenny. Wznosząc bojowe okrzyki, machamy energicznie rękami i nogami. Pijemy napoje wzmacniające. Zgrzytamy zębami, aby ich wystraszyć. Odgrażamy się. Twierdzimy, że postępują bezprawnie. To nam niewiele daje, bo sami tak robiliśmy – podsumował Kwefi. – A co robi Tasak? Odbiera nam telewizję, radio i agencję informacyjną. Przemalowuje ich wnętrza, wymienia meble, zatrudnia nowych ludzi i wystawia nowe sztuki. Widzowie i słuchacze zaczynają mu wierzyć. Chce nas odciąć od społeczeństwa, ale my się nie poddamy.
Zapadła cisza. Słychać było tylko skwierczenie ognia pożerającego gałęzie.
– Musimy coś wymyśleć. Coś wystrzałowego. Jakie macie propozycje?
– Wykorzystajmy Plenipotenta Duę. Jest nasz. Musimy tylko bardziej go nadmuchać, aby wydawał się jeszcze większy. Kwefi trzyma go na pasku, ale musimy go wzmocnić, obudować, usztywnić. Jak się zawaha i zbytnio wychyli będziemy go popychać we właściwą stronę. On potrzebuje bodźców. Ostatnio Kwefi mocniej go szturchnął, ale to za mało.
– Kwefi, ty słabniesz! – przerwał przerażony konfident Blaszka, zauważywszy bladość twarzy swego pryncypała.
– Nic mi nie jest. Chwieję się tylko trochę na nogach. Czuję się jak rozładowana bateria. Nogi i głowa odmawiają mi posłuszeństwa. Ale wytrwam. Dla dodania sobie otuchy odśpiewajmy teraz „My ze spalonych wsi, my z głodujących miast”. To nam dobrze zrobi!
Odc. 33
Plenipotent Dua ukazał się w telewizji w całej okazałości swej postaci, wypełniając nią ekrany telewizorów. Imponował galowym mundurem imperatora; jego różane policzki lśniły wypucowane specjalnym płynem do nabłyszczania celebrytów. Trzymając się blatu mównicy, wygłosił orędzie patrząc z ufnością w oczy telewidzów.
Kochani Rodacy! Myśląc o was, stale się uczę. Nawet kiedy myślę, że się nie uczę, też się uczę. Teraz uczę się sztucznej inteligencji. Doszedłem już do etapu sztucznej pamięci. Jest ona we mnie bardzo silna. Doskonale pamiętam, co uczyniłem. A uczyniłem wiele w minionym roku dla dobra kraju. Były to wielkie osiągnięcia. Silny jak tur, łamałem przeszkody stojące na drodze do szczęścia was wszystkich. Kierowałem się słowami naszego wieszcza: „A ze słabością łamać uczmy się za młodu! Tam sięgaj, gdzie wzrok nie sięga, łam, czego rozum nie złamie!”. Początki nie były udane, ponieważ złamałem obojczyk mojemu ochroniarzowi demonstrując siłę moich przekonań. Łamałem złe prawa, ułaskawiałem obywateli niewinnie okrzykniętych złoczyńcami, którzy po ułaskawieniu okazali się pełnymi dobroci świętymi. Łamałem też różne obietnice i przyrzeczenia; wszystko to czyniłem dla dobra kraju.
Pod koniec orędzia wzruszony Plenipotent rozrzucał rękami niewidzialne płatki kwiatów, czując nad głową baldachim i napawając się zapachem kadzidła i mirry. Zza sceny dobiegały głosy chóru anielskiego, śpiewającego pieśń o jego nieuniknionym wniebowstąpieniu.
Kraj ogarnął nastrój powszechnej miłości, pojednania i nieuniknionego dobrobytu.
Odc. 34
Zaniepokojona zachowaniem męża, żona Plenipotenta wezwała lekarza pałacowego. Medyk przybył do pałacu bez zwłoki. Kobieta opowiedziała mu, że wobec powagi sytuacji musiała przerwać milczenie.
– Mój mąż od pewnego czasu powtarza w kółko: Tyję. Jestem coraz wyższy, większy, mądrzejszy. Czuję się, jakbym wzbijał się w górę balonem, coraz wyżej i wyżej. Jestem wielki i niepokonany. Najgorsze jest to, że on tego nie widzi, nie chce o tym rozmawiać ani się leczyć.
Lekarz zlecił wykonanie badań, prześwietleń i testów. Po zapoznaniu się z wynikami przybył do pałacu w asyście dwóch konsultantów, aby porozmawiać z żoną Plenipotenta.
– Odbyliśmy konsylium i jesteśmy zgodni. Pan Plenipotent jest wyższy o kilka centymetrów, głos mu się wzmocnił i ogromnie zwiększyła pewność siebie. Chodzi wyprostowany i wygłasza dumne przemówienia, waląc, jak to mówią, z grubej rury. Diagnoza jest jednoznaczna: pan Plenipotent cierpi na nadętość.
– Czy to pewne? – żona Plenipotenta była mocno zaniepokojona.
– Tak, to pewne. I chyba w jego przypadku nieuleczalne. Czasy się zmieniają, warunki klimatyczne, pory roku, rządy, nawyki dietetyczne, a pan Plenipotent nadyma się jakby go ktoś nadmuchiwał. Nadętość może mu paść na umysł i nie daj, Boże, zacznie sobie wyobrażać, że jest Napoleonem lub inną wielką postacią historyczną.
Odc. 35
W trakcie rozmowy żony Plenipotenta z lekarzem, w telewizji pokazał się Kwefi. Była to konferencja pasowa. Wyszedł z bocznych drzwi studio i wlekąc nogi doszedł do mównicy. Wyglądał jak wypchany worek na stare ubrania. Długo myślał, zanim wydobył z siebie głos. Mówił jak kombatant przelękły jakąś tragiczną lekcją historii, tylko znacznie wolniej, bo usta mu się sklejały. Trudno było go zrozumieć.
– My się nie zgadzamy na nowe czasy. Odebrano nam władzę niesprawiedliwie, zakuto nas w kajdany i zaklejono usta plastrem. To było niesłuszne i podłe. Za takie postępowanie idzie się do więzienia. Wy dziennikarze jesteś sprzedajni jak prostytutki, które widzę na rogu ulicy z piętra mojego domu, obrzydliwe, płatne, służalcze. Nie macie krzty honoru, aby bronić nas, nasze ideały, tylko uczestniczycie w wyprzedaży wolności.
Tasak zapytany o wypowiedź Kwefiego odpowiedział spokojnie:
– Kwefi od czasu zmiany władzy w kraju bełkocze. On nie rozumie nawet siebie samego. To smutne, kiedy człowiekowi nagle urywa się film i nie dostrzega, że świat się zmienił. On nadal myśli, że jest wielkim wodzem indiańskim prowadzącym swoje plemię do wielkiej kopalni złota króla Salomona. To stary człowiek, zasługujący na opiekę.
Odc. 36
Po zwycięstwie Tasaka i objęciu przez niego rządów Kwefi i jego drużyna żyli teraźniejszością. Kiedy teraźniejszość im się nie układała, zanurzyli się w przeszłość, przypominając sobie i innym jakie to były piękne czasy.
– Mieliśmy wpływy i forsy jak lodu, nikt nie mógł nam podskoczyć. Mogliśmy kupić każdego, z wyjątkiem ludzi wierzących w uczciwość. Ale to byli głupcy, na których nam nie zależało.
Dla dodania sobie otuchy zwolennicy Kwefiego chodzili po mieście w małych grupkach. Marzyli o łasce ze strony ludzi Tasaka. Nazywali ich siepaczami po tym, jak dwóch ważnych funkcjonariuszy Ruchu Patriotycznego aresztowano, oskarżając ich o spisek i fałszowanie dokumentów.
– To wszystko nieprawda. Nie skrzywdzilibyśmy nawet muchy. Jesteśmy niewinni – mówili aresztowani, płacząc rzewnymi łzami.
Strażnicy więzienni twierdzili, że kiedy nikt ich nie widział czynili gesty obsceniczne, rechotali diabelskim śmiechem oraz rzucali wokół wiązki przekleństw z rynsztoka.
– Chyba żarły ich wściekłość i strach przed sprawiedliwością – mówili.
Kwefiego trawiły obawy, że jego dwaj towarzysze zostaną skazani na galery, których nie opuszczą do końca życia. W nocy we śnie widział ich przykutych do wielkich wioseł i smaganych przez kudłatego, czarnego jak smoła, bosmana. Plenipotent pasjonujący się literaturą tragiczną, kochający też tanią dramaturgię, tak wzruszył się ich losem, że potajemnie przywiózł ich do swego pałacu i ukrył w podziemnej celi. Pełen niepokoju snuł się po podziemiach powtarzając „będę ich bronić do upadłego”. Następnego dnia uzbrojony po zęby w zmyłkowe argumenty ćwiczył przemowy w ich obronie, groźnie wydymając wargi i wznosząc do góry palec. Było to tak przerażające, że bali się go nawet jego właśni ochroniarze.
Poza pałacem wyśmiewano go bez litości. Ludzie mający wyobraźnię i poczucie rzeczywistości nie mieli wątpliwości.
– To klaun, grający męża stanu. Pozbawiony kręgosłupa, chodzi w sztywnej kamizelce i nie umiejąc niczego innego poza robieniem małpich min rżnie głupa. Tylko to umie robić. Trzeba przyznać, że robi to nieźle.
Odc. 37
Kwefi i najlepsi ludzie z Ruchu Patriotycznego intensywnie myśleli, jak walczyć w opozycji.
– Straciliśmy wprawę. Wiemy, jak walczyć z opozycją, ale zapomnieliśmy jak walczyć w opozycji. Musimy to naprawić. Każdy pomysł jest dobry, byle tylko był skuteczny. Naszym największym atutem zawsze byli ludzie. Musimy stworzyć sobie wzorce zwycięzców.
W tracie dyskusji wytypowali bohaterów, których należało bronić przed opresją władzy Tasaka. Zorganizowali wielką demonstrację, na którą przyszło trzydzieści tysięcy osób. Wydało się to mało, liczyli więc ponownie, i jeszcze raz, i wyszło pięćset tysięcy. To była dobra liczba. Uwierzyli w swoje siły. Mieli poparcie i mieli o co walczyć. Skandowali tłumionymi przez wiatr głosami:
– Bohaterzy! Herosi! Patrioci! Obrońcy pokoju! Precz z dyktaturą nowej władzy! – powtarzali te słowa tak często, aż usta siniały im z wysiłku.
– Oni są męczennikami za wiarę i prawdę! – w swoim entuzjazmie gotowi byli popełnić zbiorowe samobójstwo, gdyby nie udało się obronić bohaterów.
– Musimy wystawić im pomniki. Już teraz, za życia. Należą im się.
– Przecież zbudowaliśmy już mnóstwo pomników!
– Bez przesady! Policzmy te, jakie wystawaliśmy za czasu naszej władzy!
Inwentaryzacja zajęła dużo czasu, gdyż pomników były tysiące i każdy wymagał dokumentacji.
– Nie zrażajmy się tym. Ostatecznie liczenie pomników jest lepsze niż więzienie – mówili.
Kiedy pierwsi bohaterowie zostali zabrani do więzienia, ręce ludzi z Ruchu Patriotycznego wydłużyły się, sięgając bruku.
– Dlaczego one się tak wydłużyły? To coś nienormalnego!
– To z rozpaczy. Boimy się, że i nas dosięgnie terror praworządności, o którym przestrzegał Plenipotent. Jak uciec przed terrorem?! – to było pytanie. Kierownictwo Ruchu Patriotycznego wpadło w panikę.
– Niech każdy ratuje się jak może – sugerowano. – Nie ma innej rady. Nawet nasz guru nie wie co rozbić.
Odc. 38
W poczuciu klęski część członków Ruchu Patriotycznego udała się z własnej woli na banicję, emigrując na Wschód, część pochowała się po plebaniach i klasztorach, którym pomagali finansowo w latach chudych dla kościoła, inni pozmieniali nazwiska i miejsca zamieszkania, aby ich nie nękano pytaniami o przeszłość. Ruch Patriotyczny zniknął ze stron gazet, radia i telewizji. Tylko w Internecie czuć jeszcze było zapach stęchlizny po nieudanych przemówieniach, przemarszach, wiecach i zgromadzeniach.
Po Kwefim słuch zaginął. Pojawiły się pogłoski, że tak zmarniał na twarzy i skurczył ze zgryzoty, że trudno było go poznać, chyba że w bezpośredniej konfrontacji w świetle dnia. Mówiono też, że przystąpił do zakonu, nałożył mnisi habit i kaptur a na nagie stopy sandały, przybierając ponure imię zakonne Latrynor, używane przez mnichów gotowych wykonywać najcięższe prace dla odkupienia mrocznych win przeszłości, takich jak wiarołomstwo, oszustwo i okradanie ludzi, którzy im zaufali. Miał poczucie winy za klęski, jakie spotkały Ruch Patriotyczny, i za głowy, jakie spadały w procesach sądowych rozpętanych przez nowe władze określające siebie jako rewolucyjne.
Inni mówili, że tak szybko się starzał i ramolał, że kiedy nie poznał sam siebie w lustrze, przeszedł na emeryturę, którą wcześniej osobiście sobie przyznał dysponując nieograniczonymi funduszami państwowymi. Wkrótce okazało się, że emerytura – mimo że była szczodra – była dla niego za mała ze względu na rozrzutność w budowie pomników i skłonność do starczego hazardu.
Odc. 39
Wobec niedostatku środków i perspektyw oszczędzania na żywności, ogrzewaniu mieszkania i zakupie leków, Kwefi zdecydował się przejść na łaskawy chleb Plenipotenta, który ten mu zaoferował aktem łaski nadzwyczajnej. Z wdzięczności za pomoc swego dawnego ucznia i pomocnika, przygotowywał mu przemówienia na tematy wojny i pokoju, niezwykłych zjawisk klimatycznych, możliwości wybuchu społecznego niezadowolenia, przyszłości Bangolu i świata, znaczenia kobiet w pracy domowej oraz bohaterów, którym odmawiano zasług z powodu kradzieży i malwersacji, jakie popełnili w ciągu swego życia.
Plenipotent uczył się tych przemówień na pamięć i wygłaszał je namiętnie przy każdej okazji. Kochał wystąpienia publiczne.
– Cieszyłbym się nawet, gdyby słuchało mnie pięć osób. Kocham przemówienia i moich słuchaczy. Czuję wtedy jak krew napływa mi do warg, które nabierają mocy, do policzków, które się rumienią oraz do oczu, które ciskają gromy.
Plenipotent nadymał się w trakcie przemówień tak bardzo, że lekarze go ostrzegali, iż grozi mu rozedma płuc czyli niewydolność oddechowa i krążeniowa, mogąca prowadzić go do zgonu.
Odc. 40
Przemawiając w telewizji Plenipotent popadał w ekstazę poruszony entuzjastyczną reakcją otaczających go doradców oraz ludzi z telewizji. Zachwycało to rzesze jego fanów, spin-doktorów oraz ekspertów analizy mocy mediów publicznych. W momentach uniesienia Plenipotent widział szerokie śnieżne horyzonty z reniferami wiozącymi bogate dary dla ubogich sierot oraz siebie w roli świętego Mikołaja Zbawiciela. Ubrany w granatowy garnitur cudotwórcy-dżentelmena rozmawiał w kilku językach. Kiedy występował publicznie na manifestacjach ulicznych całowano go po rękach, a on łaskawie zezwalał na to mimo obawy o zakażenie różnymi wirusami. Myśląc o tym, otrząsał się energicznie i szeptał: Jestem nieśmiertelny. Plenipotent jeździł też i latał na szczyty 10-ki, 20-ki, a nawet 50-ki najwybitniejszych mężów stanu, dwoił się tam i troił, rozmawiając z kim tylko było można, aby przedstawić słownie i na zdjęciach więźniów politycznych, bohaterów narodowych zamykanych w więzieniach przez rewolucyjny rząd Tasaka, który jemu wydawał się zbrodniarzem. Jeśli go tak nie określał, to tylko dlatego, że nie miał żelaznych dowodów zbrodni popełnionych przez Tasaka, marzył jednak, aby takie dowody się znalazły.
Po przejściu Kwefiego na łaskawy chleb u Plenipotenta, nowy łaskawca i dobroczyńca zmienił swój stosunek do niedawnego szefa-ciemiężyciela. Rozmawiał o tym tylko i wyłącznie ze swoją żoną. Miał do niej zaufanie; wiedział bowiem, że nie otworzy ust, aby cokolwiek ujawnić, nawet gdyby obiecano jej kilogramy biżuterii.
Odc. 41
– Wybaczyłem Kwefiemu bolesne uderzenia batem, kiedy uczył mnie służenia w roli podnóżka i gońca do wykonywania poleceń w rodzaju: Plenipo! Zrób to, zrób tamto! Skocz po piwo! Zrób mi kanapkę! Pozamiataj mój gabinet! Nie jestem już jego gońcem, jestem teraz jego dobroczyńcą i prawą ręką, gdyż wciąż czuję respekt i szacunek dla niego. Ludzie mało mnie znający mają mnie za jego pachołka i sługusa, niektórzy nawet za głupca, ale to ludzie nieumiarkowani w zazdrości. Ja w takie opinie nie wierzę. O to, czy jestem rzeczywiście pachołkiem i sługusem, pytałem kilka najbliższych mi osób, i wszystkie mnie zapewniły, że nie jest to prawdą. To mi wystarcza.
– Co teraz będziesz robić? – zapytała żona, aby odświeżyć usta, które trzymała zamknięte od długiego czasu.
– Mam misję do spełnienia. Będę walczyć o dziejową sprawiedliwość dla Ruchu Patriotycznego, pisząc pamiętniki i wygłaszając publiczne przemówienia. Doradcy mi mówią, że walczę z wiatrakami, ale to dobrze. Dzisiaj nastały dobre czasy dla wiatraków, będę sprzedawać tanią energię, konkurując z wielkimi firmami. Jeśli zajdzie potrzeba ratowania Ruchu Patriotycznego przed nawałą barbarzyńców Tasaka, gotów jestem opowiadać kawały, które go zdyskredytują, a nawet zostać stand-uperem. Czuję w sobie wielką moc. Dla dobra sprawy mógłbym podjąć się nawet roli politycznego królika doświadczalnego, ponieważ jestem miłośnikiem pokoju i zrobię wszystko dla ratowania szlachetnego Kwefiego i jego Ruchu Patriotycznego.
Odc. 42
Najwspanialsze przemówienie na cześć dwóch bohaterskich skazańców, członków Ruchu Patriotycznego, Plenipotent wygłosił w piątkowy wieczór, kiedy na niebie pojawiła się pierwsza gwiazda, z którą związana był historia o nadziei i spełnionych ludzkich marzeniach. Było dla niego niepojęte, jak dwaj absolutnie niewinni obywatele mogli zostać tak okrutnie potraktowani przez prawo, a właściwie sędziów, których jedynym pragnieniem było znaleźć ofiarę i ją ukarać. Była to mowa obrończa poruszająca sumienia, jakiej świat nie słyszał.
– Dwaj bohaterscy skazańcy są różami niewinności, najpiękniejszymi jakie widziałem w życiu. . Mówię to z całym przekonaniem, ponieważ jestem niezyl ogrodnikiem i niejedną już różę uratowałem przed uschnięciem. – zaczął Plenipotent, zaraz potem głos zamarł mu w gardle ze wzruszenia.
Do przemówienia Plenipotent przygotowywał się na długo przedtem zanim dwaj bohaterowie Ruchu Patriotycznego zostali uwięzieni. Wyjaśniał to z płonącymi oczami:
– Po prostu wiedziałem, jak niegodziwe są środki stosowane przez Tasaka i jego zbrodniczą bandę, i w kogo uderzą w pierwszej kolejności. Miałem przeczucie, że to wkrótce nastąpi, ponieważ dwaj skazani członkowie Ruchu Patriotycznego byli ludźmi pełnymi cnót, a takich pospólstwo popierające Tasaka najbardziej nienawidzi, gdyż sami stoją po drugiej stronie bambusa.
Mówiąc o bambusie, Plenipotent przedstawił starożytną legendę chińską o drągu bambusowym służącym do ważenia dobrych i złych uczynków oraz wyznaczania kar i nagród. Legendę te opowiedziała mu niegdyś bezzębna staruszka, którą w ramach akcji dobrych czynów Plenipotent przeprowadził przez ulicę prowadzącą na manifestację Ruchu Patriotycznego. Staruszka podziękowała mu słowami:
– Synku, jesteś prawdziwym dobroczyńcą udzielając pomocy ludziom niewinnym. Nigdy o tym nie zapominaj korzystając z mądrości legendy o bambusie do ważenia dobrych i złych uczynków oraz wyznaczania kar i nagród.
Odc. 43
Skazańcami byli dwaj bracia, bohaterowie Ruchu Narodowego, którzy poświęcili całe swoje życie, często zaniedbując dzieci i żony, aby tylko służyć ojczyźnie. Byli to bracia bliźniacy. Starszy z braci, Metody, urodził się pierwszy i był wysoki i tęgi. Drugi, młodszy, Cyryl, urodzony pół godziny później, był drobny i chudy. Mówiono o nich, że są świętymi równymi apostołom.
Od dnia wtrącenia dwóch bohaterów do więzienia Plenipotent przeżywał nieprzerwane katusze. W dzień łagodził je uczestnictwem w rozlicznych manifestacjach i demonstracjach żądających ich uwolnienia. W nocy widział ich we śnie, i to wielokrotnie, tulących się niby stęsknione dzieci do jego ojcowskiej piersi, jak obejmowali go, ściskali i płakali z radości, wypowiadając słowa, które przemówiłyby do serca największego zatwardzialca:
– Potężny Plenipotencie! Jesteś naszą nadzieją, światłością zaranną, flagą wolności, ojcem ojczyzny, wiary i patriotyzmu. Uciekamy się pod twoje anielskie skrzydła przed oddechem szatana Tasaka, który nas otacza oparami kłamstw i oskarżeń.
Patrząc przez łzy wzruszenia, Plenipotent widział dwie zatrwożone twarze, także ciała odziane w potargane niepewnością powszednie ubrania. Poczuł szczególną serdeczność do młodszego i mizerniejszego z braci, Cyryla, drobnej istoty o zmęczonej twarzy. Nie były to ciała efebów, o mięśniach rzeźbionych w siłowni, ale ludzi spracowanych poświęcających się rodzinie i ojczyźnie. To go jeszcze bardziej wzruszyło.
Odc. 44
Reżym Tasaka był nieubłagany, nie znał litości. W więzieniu braci dręczono fizycznie i psychicznie. Umieszczono ich w jednej dużej celi z najgorszymi kryminalistami, ludźmi okradającymi kasy państwowe, sprzeniewierzającymi fundusze, używającymi podsłuchu dla wymuszania haraczu i prowadzenia nielegalnych interesów. Najgorsze były tortury. Torturowano przede wszystkim Cyryla, delikatniejszego zdrowotnie. Siłą wlewano mu do gardła alkohol tak długo, aż zobaczył malutkie białe szczurki z tęczowymi ogonkami. Lekarz postawił diagnozę.
– Więzień jest w malignie, bredzi, widzi gryzonie, których nie ma, bo przecież nie ma szczurów długości trzech centymetrów, jak mówi. Musimy go ratować – zdecydował i kazał wlewać w więźnia wodę mineralną oraz karmić przez rurkę środkami odwykowymi.
W okresie uwięzienia braci bohaterów Plenipotent doświadczał dziwacznych zdarzeń. We śnie przypominającym bolesną rzeczywistość, Plenipotent jechał dorożką przez zamglone i opustoszałe miasto, rozglądając się za znakami zmian politycznych, jakich miał prawo się spodziewać od czasu uwięzienia Cyryla i Metodego. Dorożka była oznaczona z boków i z tyłu wielkimi literami RP. Powoził nią otyły, niski mężczyzna siedzący na koźle, ubrany w czarny przeciwdeszczowy płaszcz z kapturem. Strzelał ostro z bata na dwie wymizerowane szkapy, przykryte czaprakiem oznaczonym również literami RP, i mruczał coś niewyraźnie pod nosem. Plenipotent wsłuchał się w jego słowa, zrozumiał tylko pojedyncze wyrazy: zdrajcy, uleganie silniejszym, wielkie bezrobocie, emigracja, patologie społeczne i modus operandi. Sylwetka i głos wydały się Plenipotentowi znajome, przyjrzał się więc woźnicy uważniej w świetle lampy ulicznej. Był przekonany, że jest to Kwefi. Plenipotent zagadał do niego, lecz ten odburknął:
– Na co mi przyszło!? Wozić dorożką tandetnych pasażerów, którzy w ciągu dnia najpewniej jeżdżą tramwajami, najchętniej na gapę. I jeszcze usiłują przeszkadzać w pracy!
Odc. 45
Na wieść o uwięzieniu dwóch bohaterskich braci, Klara, żona Plenipotenta przemówiła. Stało się to tak nieoczekiwanie, że uznano to za cud. Zdarzenie nastąpiło wieczorem po zakończeniu dziennika telewizyjnego, dokładnie o godzinie 19.30, co zostało odnotowane przez służbę w dzienniku pałacowym. Pani plenipotentowa przymierzała akurat suknię wieczorną, w której zamierzała z mężem udać się na operę „Zaczarowana fujara”, skomponowaną przez słynnego Mazziniego. Jej wąskie karminowe usta zadrżały, zanim wyrzuciły z siebie wyznanie:
– Nie mogę milczeć w momencie, kiedy mój mąż przeżywa katusze!
Kobieta przemawiała osiem godzin z przerwą na kanapkę z serem i sałatą oraz króciutką drzemkę. Na początku serdecznie przeprosiła męża, służbę i ochronę osobistą, że tak długo milczała.
– Potrzebuję tej spowiedzi, aby z zrzucić z siebie ciężar niepokoju i milczenia. Więcej już nie zdzierżę – zakończyła.
Od tego momentu nie odpowiedziała na żadne błagania ani pytania, nawet ze strony ukochanej córki.
W tracie ośmiu pamiętnych godzin Klara wygłosiła mowę w obronie skazańców politycznych, Cyryla i Metodego, aby uchronić ich przez zesłaniem do miejsca katorgi, gdzie temperatury spadają latem do minus czterdziestu stopni Celsjusza.
Plenipotent zapamiętał jej przemówienie, słowo po słowie, koncentrując swą uwagę do granic możliwości, ponieważ nie zgodziła się, aby ją nagrywać. Zapamiętany tekst przepisał na kartkę, skrócił, przepracował stylistycznie i gramatycznie, wycyzelował, poprawił stare i ustalił nowe akcenty. Następnego dnia wygłosił płomienne przemówienie w parlamencie, aby utrzeć nosa Tasakowi, butnie pyszniącemu się władzą po zwycięstwie wyborczym. Było to drugie cudowne przemówienie Plenipotenta rozjaśniane błyskami gromów z jego stalowych oczu i przyprawione goryczą z powodu dyktatorskiej bezczelności Tasaka i jego akolitów.
Odc. 46
Uwolnienie dwóch niewinnych skazańców-bohaterów, Cyryla i Metodego, nie przyszło łatwo. Była to walka intelektów, woli i intencji. Najbardziej patriotyczne pół narodu modliło się nieprzerwanie o ich uwolnienie, księża składali w świątyniach ofiary w ich intencji. Czynili to także w nocy w nadziei, że Bóg ma o tej porze więcej czasu, aby wysłuchać ich próśb. Ciepło ubrane matrony, aktywistki i sponsorki Ruchu Patriotycznego, rzucały na tacę oszczędności swego życia zgromadzone na czarną godzinę, aby wspomóc zbożny cel. W tym samym czasie dwudziestu pracowników kancelarii Plenipotenta przeszukiwało dniem i nocą dokumenty prawne, orzeczenia, wyroki sądowe, ustawy i regulacje w nadziei, że znajdą to, w co wierzyli, że istnieje, a mianowicie specjalną ustawę parlamentarną niemal sprzed stu lat, z początków demokracji Bangolu, starą i zapomnianą, ale nadal obwiązującą.
– Szukaliśmy wytrwale, bo wierzyliśmy, że Bóg jest po naszej stronie – mówili z podkrążonymi oczami, zmęczeni ale szczęśliwi.
Ustawa była napisana dawnym, trudno już zrozumiałym językiem prawniczym. Jej interpretacji dokonały najtęższe autorytety prawa zatrudnione przez Plenipotenta, dwóch profesorów zwyczajnych i jedna kobieta, magistra prawa, istota o nadzwyczajnej zdolności rozumienia różnic między prawdą a kłamstwem. Mówiono o niej, że była także biegła w sprawach kulinarnych, co wzmagało jej nadzwyczajny węch intelektualny i moralny.
Odnaleziona ustawa dawała Plenipotentowi specjalne prawo do wykonywania aktu łaski wobec więźniów znajdujących się w nadzwyczajnych opałach, jawnie skrzywdzonych wyrokiem sądu, i tylko w sytuacjach, kiedy nieudzielenie łaski prowadziłoby do najbardziej tragicznych zdarzeń, takich jak masowe rozruchy, katastrofy, pożary, włącznie z wojną domową. Z ciężkim sercem, że może to wstrząsnąć fundamentami pałacu zważywszy na wrogość dyktatorskiej władzy Tasaka, Plenipotent postawił na szali swój autorytet, cierpliwie i skrupulatnie budowany latami, aby przeciwstawić się jawnej krzywdzie uwięzionych Cyryla i Metodego, i jednym ruchem ręki podpisał akt ułaskawienia. Stało się to w obecności żony Klary, która swoje przerażenie i podziw była zdolna wyrazić tylko oczami i silnym grymasem twarzy. Usta pierwszej damy pozostały zamknięte jak kamienne wrota legendarnego Sezamu.
Odc. 47
Kiedy Plenipotent ukazał się w reprezentacyjnym oknie pałacu, przez które komunikował się z narodem, trzymając w ręku podpisany dokument, aby zupełnie jak niegdyś papieże oznajmić urbi et orbi, że właśnie zwolnił z więzienia dwóch najniewinniejszych ludzi, tłum oszalał. Istniała obawa, że nastąpią rozruchy. Przewidując to, szef bezpieczeństwa reżymu Tasaka wysłał pod pałac zmotoryzowane oddziały policji. Sam Tasak wystosował zjadliwy list protestacyjny do Plenipotenta, przypominając mu o fatalnych konsekwencjach takiego postępowania.
Powziąwszy wiadomość o akcie łaski Tasak zapytał wzgardliwie swoich zauszników: Wiecie, co należy zrobić z takim aktem odpuszczenia grzechów?, po czym wykonał gest ręką do tyłu jakby odganiał się od cuchnących much.
W przekonaniu, że zapobiega wojnie domowej, Plenipotent Dua udzielił Tasakowi suchej jak wiór formalnej odpowiedzi, powołując się na cudownie odnalezione plenipotenckie prerogatywy. W przesłanym dokumencie przedstawił wypis prerogatyw, podkreślając w tekście czerwonym długopisem „Są one dla mnie na wagę życia i śmierci, nie mówiąc o honorze plenipotenckim, który jest święty i niezbywalny”.
Zwolnionych więźniów Plenipotent przyjął bez zwłoki w swoim pałacu, jak tylko ogarnęli się po wyjściu z więzienia, opatrując rany i zmywając ślady brutalnego traktowania dla uspokojenia opinii publicznej. Przywitanie odbyło się dokładnie tak, jak to widział w swoim proroczym śnie: mężczyźni tulili się d niego jak stęsknione dzieci do ojcowskiej piersi, obejmowali go, ściskali i płakali z radości, wypowiadając słowa, które przemówiłyby do serca największego zatwardzialca.
Odc. 48
Dla uczczenia uwolnienia Cyryla i Metodego w czerwcu odbyła się wielka parada idoli narodowych zwanych też celebrytami. Ich listę ustalił Plenipotent wspólnie z Kwefim. Impreza była wzorowana na paradzie gejów, najskuteczniejszej formie publicznego pokazu siły entuzjastycznie nastrojonego tłumu przez miasto. Niesiono sztandary i znaki niezliczonych zwycięstw Ruchu Patriotycznego. Dzień był skwarny, uczestnicy marszu chłodzili się zimnymi napojami i wachlarzami.
– Zrób sobie dobrze, kup loda i chodź z nami – to radosne hasło pochodu było w stylu pikniku rodzinnego, ulubionej formy manifestacji uczuć obywatelskich i religijnych przez Ruch Patriotyczny.
Na samym początku parady, na szczycie piętrowego autobusu, na platformie ograniczonej barierkami, jechał Plenipotent otaczając ramionami dwóch braci wyrwanych z paszczy lwa. Mężczyźni obejmowali go ufnie; wyższy Metody – na wysokości klatki piersiowej, drobniejszy Cyryl – w pasie, wodząc wokół oczami pełnymi wdzięczności za cudowne ocalenie. Po przejechaniu dwóch przecznic, stojący na platformie celebryci poczuli w oczach, ustach i na policzkach szorstkość, jakby ktoś sypnął im w twarze twardy kwarcowy piasek. Nie mieli wątpliwości, że była to zemsta Tasaka za zwycięskie odbicie Cyryla i Metodego z więzienia.
– Jego ludzie ukrywają się wśród otaczających nas zwolenników Ruchu Patriotycznego. Ten obłąkaniec stara się obrzydzić nam życie w każdej sytuacji. Gdybyś umierał z głodu, odjąłby ci od ust ostatni kęs chleba. To nie człowiek, tylko Lucyfer z piekła rodem! – Plenipotent wyrzucił z siebie ze smutkiem i obrzydzeniem, przemywając twarz chusteczką zmoczoną w wodzie podsuniętej przez ochroniarza.
Odc. 49
Potraktowani niespodziewanie piaskiem w oczy, którego celem mogło być ich oślepienie, Plenipotent i Kwefi poczuli wstyd z powodu niechrześcijańskiego zachowania społeczeństwa. Było to tym bardziej przykre, że biskupi i arcybiskupi bliskiego im kościoła błogosławili uczestników parady, modląc się za nich do Świętego Judy Tadeusza, patrona spraw trudnych i beznadziejnych, a od wyzwolenia Cyryla i Metodego także patrona ludzi ciemiężonych przez władze.
Tasak, Admin Nowego Rządu, naciskał, atakował i czynił wszelkie podchody, aby odebrać, a co najmniej umniejszyć, prerogatywy Plenipotenta. Była to niebezpieczna gra, gdyż dla Plenipotenta nie było niczego cenniejszego od prerogatyw.
– Są dla mnie jak miecz, tarcza, zbroja i hełm dla rycerza, z którym się chętnie porównuję. Bez prerogatyw czułbym się jak nagi kurczak na rozgrzanej patelni, polewany na zmianę zimną wodą i gorącym olejem – powtarzał te słowa tak często swojej żonie, że otworzyłaby w końcu usta, gdyby nie jej wrodzona skromność oraz miłość do męża, u której podstaw leżała anielska cierpliwość.
Między Tasakiem a Plenipotentem i Kwefim toczyła się walka na śmierć i życie; walczyli o wszystko, co miało wartość materialną, finansową lub symboliczną, o sądy, urzędy, wielkie i małe przedsiębiorstwa, eksport i import, kursy walutowe, notowania na giełdzie, opinie dojrzałych starców i młodych wojskowych, kobiet i dziewcząt, także o bank narodowy i skupione wokół niego banki prowincjonalne, a nawet o przychylność nie znających się na niczym tłumów.
Odc. 50
Jako chłopiec Plenipotent był bardzo rozwinięty, pasjonowały go egzotyczne podróże, dobre maniery oraz życie towarzyskie wyższych sfer. Interesował się także dziewczętami, ale nie w prostacki sposób jak większość jego kolegów, marzących głównie o tańcu z przytulaniem i zaspokojeniu namiętności. Plenipotent był bardziej ambitny, rozgarnięty i towarzyski. Chętnie uczył się wszystkiego od wszystkich, którzy coś umieli i potrafili mu tym zaimponować. W młodości uczył się sztuki dyplomacji u dziewcząt i kobiet ulicznych, jakie napotykał na swej drodze jako animator młodzieży na rzecz nauki, postępu i dobrobytu. Nie była to wystarczająca nauka, dlatego na jego prośbę, a potem już samodzielnie zapewniali mu kobiecą pomoc ochroniarze, a właściwie jeden, o imieniu Błażej, cieszący się jego zaufaniem.
Plenipotent i jego żona Klara kochali się wzajemnie, choć nie zawsze szczęśliwie. Klara wybaczała mu słabości, może dlatego, że sama też nie była od nich wolna. Jej największą bolączką była małomówność. Właściwe to w ogóle prawie nie mówiła. Kiedy już zdecydowała się otworzyć usta, musiała być ku temu jakaś ważna przyczyna lub okazja, nastąpił jakiś wstrząs a nawet katastrofa.
Kwefiego Klara nie lubiła. Powiedziała kiedyś mężowi:
– To złośliwy starzec. A ty jesteś naiwny, bo on i jemu podobni naciągają ciebie.
Plenipotent nie wierzył jej, choć ją kochał. Był przekonany, że przesadza i jest uprzedzona do Kwefiego, ponieważ był niskiego wzrostu. Dlatego Klara zaczęła prowadzić listę wpadek męża z powodu jego naiwności i łatwowierności. Robiła to po cichu. Kiedy doszła do liczby stu dwudziestu czterech, przerwała. Uznała, że to się nigdy nie skończy.
Odc. 51
Plenipotent brał ludzkie słowa za dobrą monetę, ufał i wierzył ludziom. Kilka razy dzwonili do niego szarlatani, naciągając go na rozmowę a nawet na osobiste wyznania. Przedstawiali się jako ktoś ważny, przeważnie jako osoba, którą wcześniej poznał z racji swych licznych kontaktów służbowych i towarzyskich. Dyskutował z nimi sprawy urzędowe a nawet wagi państwowej. Potem go wyśmiewano i krytykowano.
Plenipotent uważał, że nie ma wrogów, oprócz Tasaka i psa pałacowego, Reksa, który atakował go, ponieważ kość, jaką mu Plenipotent przynosił, była za mała albo za sucha. Tak to sobie tłumaczył. Denerwował się przy takiej okazji i obrażał, czasem nawet krzyczał. Raz, kiedy się bardzo zdenerwował, Klarze wyrwało się:
– Jesteś zarozumiały i nadęty. Myślisz, że jesteś mądrzejszy od innych?!
W czasie trudniejszych przemówień, zwłaszcza w momentach drażliwych lub kiedy ktoś mu się głośno sprzeciwił, Plenipotent jąkał się nieskładnie. Żona to widziała, lecz wybaczała mu, współczując także sobie, bo cóż to za przyjemność być żoną najważniejszego urzędnika państwowego, jeśli ma on słabości lub zachowuje się w ośmieszający go sposób?
Nauczycielowi angielskiego Plenipotent płacił krocie. Za jego jednomiesięczne wynagrodzenie mógłby zatrudnić doskonałego anglistę na pół roku. Był jednak przekonany, że czyni mądrze i dobrze.
– To fenomen, nauczy mnie w ciągu tygodnia więcej niż inny w ciągu dziesięciu dni! W moim życiu każdy dzień się liczy. Mam tyle rzeczy do zrobienia! Jestem przecież najważniejszym funkcjonariuszem państwa. Ponadto, uspokajam się przy nim i mniej się jąkam.
Odc. 52
W rozmowach z rodziną Plenipotent mówił o sobie w trzeciej osobie, na przykład „Pan Dua zrobi to wieczorem” lub „Pan Plenipotent Dua zamierza wygłosić przemówienie”. Czuł się wtedy ważny, doceniany, a nawet wyższy i tęższy, ponieważ nie był imponującego wzrostu ani postury. Niezmiennie wyróżniały go tylko różane policzki, nadętość warg i ów ton wyższości (jestem ważny!), jaki produkowały jego struny głosowe sterowane sygnałami z zawikłanej podświadomości.
Plenipotent bał się rzeczywistości, męczyła go. Uciekał od niej. Wieczorami żył w innym świecie, udając się dyskretnie do ukrytego za pałacem ogrodu różanego. Pytany przez córkę (jedyną osobę, która nie kwestionowała jego tożsamości), dlaczego to robi, wyjaśniał, że rozwija wyobraźnię oraz zmysł piękna i estetyki rozmawiając ze sobą, oszołomiony wonią kwiatów, szczególnie tych pachnących wieczorem.
Do Afryki Plenipotent wyjechał zimą, w miesiącu lutym, aby załatwić szereg ważnych spraw służbowych, a przy okazji odpocząć, oddychając innym powietrzem, bardziej czystym i wilgotnym. Jego cichym celem, nie mówił o tym nikomu, nosił go jednak w sercu, było rozwinięcie w sobie tolerancji wobec ludzi innych ras, kolorów skóry oraz obyczajów. Przed wyjazdem wspominał żonie, że Murzyni plują na ziemię, a jeśli są w pomieszczeniu, to na podłogę, i on chciałaby dowiedzieć się, dlaczego to robią i jak można zmienić ich postępowanie. Intrygowało go to prawdopodobnie dlatego, że jego umysł kojarzył Tasaka z mieszkańcami Afryki i pewną dzikością tego kontynentu. Nie była to wyłącznie domena Plenipotenta; podobne myśli miał także Kwefi, również niecierpiący Admina Nowego Rządu.
Odc. 53
Nie była to cała prawda o podróżniczych zamierzeniach Plenipotenta. Prawda była taka, że w Afryce, gdzie rządzą dyktatorzy, Plenipotent zamierzał uczyć się sztuki rządzenia ludźmi trudnymi i opornymi, za jakiego uważał Tasaka. Było to tournée edukacyjne, tak to opisał po powrocie w rozliczeniu finansowym delegacji zagranicznej.
Swoim gospodarzom afrykańskim, z uprzejmości pytającym o przebieg i cel jego tournée, jak zwykle odpowiadał szczerze i bez wahania:
– Przynajmniej nie będę widzieć Admina Tasaka, który działa mi na nerwy, ani Przewodniczącego Kwefiego, który stawia mi ciągle pytania i czegoś ode mnie oczekuje, choć i tak już mu bardzo pomogłem i wciąż pomagam. Czasem mi się wydaje, że beze mnie jest on jak małe dziecko. To staruszek, można powiedzieć nawet dziadek, choć nie ma wnuków, marudny, zagubiony w dzisiejszym nowoczesnym świecie. Ostatnio już nawet nie wie czego chce, za to wyobraża sobie, że świat się kręci wokół niego.
Rozmówcy Plenipotenta poważnie kiwali głowami, dając mu do zrozumienia, że starszych wolno myślących ludzi to i u nich nie brakuje.
– U nas to tacy staruszkowie przynajmniej są użyteczni przy pilnowaniu kóz, ale u was – jak wiemy z telewizji – jest zima i zwierzęta domowe nie wychodzą na pastwiska – dodawali życzliwie, życząc mu szybkiego nadejścia wiosny i gorącego lata oraz spełnienia wszystkich marzeń.
Plenipotent nie zawsze dobrze ich rozumiał, ponieważ jego angielski był w wykonaniu krajowym, podczas gdy większość z nich otrzymała wyksztalcenie w Cambridge, Oksfordzie lub Eton. Nie zazdrościł im tego, jako że jego słownictwo było równie bogate a nawet bogatsze, wielka różnica była natomiast w akcencie.
W rozmowie telefonicznej z żoną, Plenipotent nie ukrywał swego rozczarowania.
– Moi rozmówcy to ludzie skryci, nieufni, szczelnie otoczeni body guardami, mówiący niewyraźnie, często półsłówkami. Uczę się rozumieć ich bez słów, patrząc na ich twarze, przypominające maski jakie mam w swoim zbiorze w pałacu. To umiejętność, która bardzo mi się przyda po powrocie do kraju.
Odc. 54
Na maskach Plenipotent znał się jak mało kto. W pałacu, w osobnym pokoju, który nazwał muzealnym, trzymał czterdzieści pięć masek z całego świata, wyrażających uczucia od gniewu i nienawiści przez niepokój i strach po radość i uwielbienie. W wolnych chwilach przyglądał im się uważnie, studiując spojrzenie oczu, fragment twarzy czy nawet pojedynczą zmarszczkę.
W Afryce Plenipotent zachwycał się maskami, oglądając prywatne zbiory swoich rozmówców, a rozmawiał z cesarzami, królami, książętami oraz dyktatorami cywilnymi i wojskowymi. Ich również kolekcjonował. Będąc doświadczonym dyplomatą czynił to dyskretnie, zapisując ich imiona, nazwiska oraz krótką charakterystykę w specjalnym notesie, który nosił za nim w pancernej teczce sekretarz osobisty.
Plenipotent był przystojny i rzeczowy. Tak opisywały go media afrykańske, unikając określenia „białas” podobnie jak on unikał określenia „Murzyn” oraz „Czarnuch”. W Afryce chwalono go za wrażliwość etniczną i delikatną naturę, wyrażając po cichu ubolewanie, że tak przystojny i przyzwoity mężczyzna ma niemą żonę. Dostrzegano również jego inne walory.
– Pani Plenipotencie Dua! Jest pan najprzystojniejszym białym człowiekiem, jaki postawił nogę na naszym kontynencie. Dobrze, że to pan przyjechał, a nie pański sojusznik Kwefi, czy też Admin Tasak, którego nazwisko brzmi tak złowrogo.
Odc. 55
Słysząc szczere słowa uznania, Plenipotent rozklejał się i opisywał w szczegółach, jak podły i agresywny był Tasak, oraz jak wymagający a często i niesprawiedliwy wobec niego był Kwefi.
– Nie życzę panom takich ludzi wśród przyjaciół, a nawet wśród wrogów. Oni każdego wrażliwego człowieka, który nie ma na sobie skóry słonia, są w stanie zniszczyć – dodawał, uśmiechając się smutno a zarazem ujmująco.
Nie dowierzając poczcie dyplomatycznej, Plenipotent wysyłał Kwefiemu przez umyślnego gońca, osobę zaufaną, relacje z każdego dnia delegacji służbowej, zapewniając go, że bardzo mu go brakuje oraz jak bardzo chwalą go Afrykanie.
– Jesteś tutaj doskonale znany, znacznie lepiej niż ja czy Tasak. Jesteś dla nich najdoskonalszym typem przywódcy, ponieważ potrafisz utrzymać w ryzach przeciwników politycznych i cały naród.
– Wyjazd do Afryki to najlepsze wakacje, jakie miałem w życiu. Żałuj, że ciebie tam nie było – powiedział żonie po powrocie. Popatrzywszy na jej zamknięte usta dodał ze smutkiem:
– Może i lepiej, że nie pojechałaś, bo oni bardzo lubią rozmawiać w odróżnieniu od ciebie.
Odc. 56
Do władców Czarnego Lądu, po którym pielgrzymował Plenipotent w najdłuższej podróży swego życia, wynosząc pod niebo Kwefiego i obrzucając błotem Tasaka, docierały także informacje o sytuacji w Bangolu. Wśród nich znalazły się zarzuty pod adresem Plenipotenta, że nie jest tak niewinny i dziewiczo czysty jak jego codziennie odświeżany garnitur służbowy i jak sam siebie maluje w trakcie spotkań z przywódcami państw.
Pierwszym zarzutem było to, że się nadyma w trakcie uroczystych przemówień. W Afryce nikogo to nie zaskoczyło.
– U nas to normalne. Żyją tutaj żaby, które potrafią przetrwać największe upały, kiedy ludzie i bydło mrą jak muchy. To wielka umiejętność przeżycia. Żaba radzi sobie doskonale, przed nadejściem pory deszczowej nadyma się do maksimum, opija się wodą i zakopuje metr pod ziemią.
Plenipotent ma beznadziejnie głupi wyraz twarzy. To był drugi poważny zarzut stawiany mu w Bangolu, zdolny pogrążyć każdego aktywnego dyplomatycznie człowieka.
Na początku przywódcy krajów afrykańskich nie byli w stanie zrozumieć tego zarzutu. Ich doradcy musieli im tłumaczyć. Reakcja była znamienna. Najlepiej ujął to prezydent Beninu, dawnego Dahomeju.
– To naturalne, Jego Ekscelencja Plenipotent po prostu taki się urodził. Gdyby miał trzy ręce lub dwie głowy, to byłby „freak of nature”. Ale tak nie jest. On ma po prostu beznadziejny wyraz twarzy i robi głupie miny.
Tłumacz od razu wyjaśnił, że „freak of nature” znaczy „wybryk natury”.
– Ponadto głupi wyraz twarzy nie jest tożsamy z rozumem – kontynuował przywódca Beninu. – Jego Ekscelencja Plenipotent objął bardzo poważne stanowisko, skutecznie je utrzymuje, walcząc z przeciwnościami, żyje w luksusie, prezentuje kraj i podróżuje po świecie. Czy to źle o nim świadczy? Daj Boże każdemu mieć tak niwelowaną twarz i robić głupie miny. Ludzie mówią to o nim z zawiści.
Odc. 57
W styczniu i lutym powiększał się smutek w szeregach Ruchu Patriotycznego. Przyczyn było kilka. Przepadły pieniądze, jakie przez lata leżały na ulicy, wystarczyło tylko po nie sięgnąć. Pojawiły się za to donosy i paszkwile od dawnych przyjaciół i znajomych, którzy z trudem poznawali nawet samych siebie, tak bardzo Tasak i jego Nowy Rząd dawały im się we znaki, podstępnie szerząc wśród nich lęk i depresję. Członkowie Ruchu Patriotycznego o orientacji rolniczej zaczęli przesyłać sobie nawzajem świnie. Było to dwuznaczne.
– Choć to dobre mięso, to wysyłanie komuś bez zapowiedzi prosiaka to nieudany żart – myślał Kwefi, którego martwił niepokój szerzący się w dotychczas zdyscyplinowanych szeregach Ruchu Patriotycznego.
Decyzją zarządu Ruchu Patriotycznego było szukać nowych rozwiązań, uczyć się jogi jako techniki głębokiej refleksji i dogłębnego uspokojenia, wschodnich sztuk walki a nawet sztuczek cyrkowych, rozwijających zdolności ekwilibrystyczne.
W związku z zapowiedzianym konkursem lotów indywidualnych do pracy w wielkim ośrodku konferencyjno-rozrywkowym w centrum Europy, gdzie na zwycięzców czekały wygodne fotele i umeblowane biura, aktywiści Ruchu Patriotycznego podcinali sobie nawzajem skrzydła i podpalali pióra, aby zwiększyć swoją szansę wygranej w konkursie. W poczekalniach, przebieralniach i w biurach Ruchu Patriotycznego czuć było swąd palonych piór; przy okazji palono też dokumenty.
– Skoro palimy ogień, to warto spalić niepotrzebne śmieci – zachęcali siebie nawzajem członkowie Ruchu.
Odc. 58
Profesor Kawon, etatowy naukowiec Ruchu Patriotycznego, wybitny autorytet, wykładowca trzech znakomitych uczelni, udzielił wywiadu. Czynił to tak rzadko, że sama wiadomość o pojawieniu się wywiadu okazała się sensacją. Kwefi szanował Kawona, a on szanował Kwefiego, uważał go za wybitnego stratega.
Tym razem profesor był krytyczny.
– Kwefi przegrał. W trakcie wyborów parlamentarnych utopił swoją formację w bagnie niezrozumienia społeczeństwa. To był hazard niepotrzebny i niezwykle kosztowny. Kwefi powinien ustąpić. Ma dwóch godnych następców, równie twardogłowych jak on sam. To gwarancja utrzymania statku na kursie.
Godzinę po wywiadzie Kwefi ukazał się w zaprzyjaźnionej telewizji Nasza Tuba. W oczach płonął mu piekielny ogień, kontrastujący z bladą nieogoloną twarzą.
– Szanuję profesora Kawona, bo lubię melony. Profesor nie powinien się wypowiadać w takich sprawach, bo nie zna się na blitzkriegu politycznym i na ludziach. To wybitny teoretyk. Po jego wywiadzie nie powierzyłbym mu roli gońca rozwożącego pizzę, bo myliłby nazwiska i adresy dostawy. Co do mnie, to wytrwam. Ćwiczę od jutra biegi przełajowe, już dzisiaj czuję się mocniejszy.
Odc. 59
O udział w konkursie lotów indywidualnych do pracy w renomowanym ośrodku konferencyjno-rozrywkowym „Europa” ubiegała się cała stara gwardia Ruchu Patriotycznego, przede wszystkim Blaszka i Admin Chudy. Kwefi zdecydował się nie uczestniczyć, nie pozwalały mu na to wiek i powaga.
-W moim przypadku wiek nie ma znaczenia, czuję się młody, tylko za dużo ważę. Muszę jeszcze poćwiczyć – informował, uśmiechając się blado zza okularów.
Udział w zawodach zgłosiła także Bea Tschubaschek, znana aktywistka Ruchu Patriotycznego, dobrze znająca miejsce lądowania. Jej postać zdumiewała przyjaciół i lekarzy: wyglądała czerstwo, poważnie i zasobnie jak forteca, to był jej atut. Uważano ją za ideologiczny czołg Ruchu Patriotycznego, odnowiony i z nowymi akumulatorami. Poza tym startował jeszcze aktywista Ruchu kryjący się za nalaną twarzą i dużym kartoflanym nosem. Kiedy spotkali się na wiecu wstępnej kwalifikacji do konkursu, byli wywatowani, prężyli muskuły, ich czerwone usta wznosiły okrzyki:
– Precz z Afrykanami! Bangol dla Bangolczyków! Nie będzie Tasak pluł nam w twarz! My chcemy władzy, nie procesów sądowych! Precz z czerwoną małpą strachu!
Po wiecu tłum konkursantów rozlał się po bocznych ulicach stolicy niby gorąca lawa. Zwartością, czerwonymi z radości twarzami oraz głośnymi okrzykami imponowali sobie i światu. W połowie drogi dołączył do nich Plenipotent, aby wspierać Kwefiego swym silnym ramieniem. Maszerujący rozdawali ulotki osobom stojącym na chodnikach: Jeśli nie jesteś z Ruchem Patriotycznym, to jesteś zdrajcą! Tylko my jesteśmy wiarygodni, bo znamy prawdziwe uczucia narodu.
Odc. 60
Po utracie władzy parlamentarnej Kwefi uległ przeobrażeniu, nie przymierzając jak owad, z tym, że w odwrotnym kierunku. Znaczy to, jak wyjaśniał pewien ogrodnik z kręgów jego aparatu władzy, Kwefi przeobraził się, jeśli nie pięknego to silnego motyla politycznego w poczwarkę, stał się prostszym osobnikiem, poluzował swój nienaganny garniturowy wygląd i zachowywał się inaczej. Pod wpływem szoków, jakie przeżył, jego żywotność skurczyła się jak gąbka na intensywnym słońcu. Przywódca poruszał się mechanicznie, drobiąc kroki, powoli i tak ostrożnie, jakby nosił w kieszeniach misterne kolczyki, bajeczne kolie i inne cacka jubilerskie wypożyczone z Instytutu Biżuterii Artystycznej.
– Boi się, aby nie dźwięczały i nie połamały się – żartowali na boku jego współpracownicy, coraz mniej okazując mu szacunku i poważania.
Instytut Biżuterii Artystycznej Kwefi rzeczywiście odwiedził kilka tygodni wcześniej. Był tam dwa lub trzy razy, aby rozwinąć indywidualne predyspozycje artystyczne, wyobraźnię, kreatywność oraz zdolności manualne, które pomogłyby mu w dalszym kierowaniu Ruchem Patriotycznym oraz skuteczniejszym udzielaniu wyróżnień i kar, także cielesnych.
– Musimy utrzymać dyscyplinę za każdą cenę, w przeciwnym wypadku Tasak rozdepcze nas jak robaki – podkreślał Kwefi na każdej odprawie swojego sztabu politycznego. – To człowiek o zjełczałej moralności, bez zasad i zdradziecki. Nie mam pojęcia, dlaczego ludzie głosowali na niego.
Dla podtrzymania słabnącego przywódcy na duchu, Ruch Patriotyczny organizował dla niego festyny radości i ukojenia o wartości artystycznej i symbolicznej. Występowały na nich odpowiadające Kwefiemu zmysłowo dojrzałe niewiasty w regionalnych strojach ludowych, tańczące, śpiewające i obdarowujące przywódcę naręczami kwiatów. Kwefi wąchał kwiaty wdychając intensywnie słodki zapach każdego z osobna w zwątlałe płuca, aby nabrać wigoru. Głębokie wdechy przesączone kwiecistą wonią ekscytowały go, mobilizując do wygłaszania krótkich, pełnych pasji przemówień i ostrzeżeń. Tematem był Tasak i jego reżym, oraz niebezpieczeństwa, jakie ten człowiek i jego rządy niosły dla kraju. Kwefi wieszczył nieszczęścia związane z nową władzą lecz starał się im zapobiec.
Odc. 61
Po kilku wizytach u wróżek krajowych i zagranicznych, podobnie jak inni wielcy przywódcy w historii świata, Kwefi zainicjował nowatorskie metody działania politycznego. Wcześniej próbował różne systemy potajemnej, nie pozostawającej śladów, inwigilacji elektronicznej. To nie wystarczało. Potrzebował bardziej zdecydowanego i wyrazistego zwycięstwa. W kieszeni nosił szmacianą lalkę VooDoo wyobrażającą Tasaka, zdumiewająco do niego podobną kształtem ciała, ubiorem oraz rysami twarzy. Udając się do toalety, Kwefi wbijał w nią szpilki, trzynaście w pierś i dziewięć w plecy i ramiona. Nic to nie dawało, nie tracił jednak nadziei.
Po godzinach pracy oraz w czasie weekendu jego ulubioną rozrywką były spacery po cmentarzach w grubym palcie i czapce wciśniętej na oczy, aby nie męczono go prośbami o autograf, wywiad lub rozmowę. To go uspokajało, dawało mu też pewność, że opatrzność, historia i osoby święte są po jego stronie. Chodząc między pomnikami Kwefi medytował oraz wykonywał ćwiczenia podnoszenia samoświadomości. Rozmawiał przy tym ze sobą, aby nie uronić grama uwagi i wysiłku z wykonywanej nad sobą pracy.
– Spalam się w ogniu walki z najgorszym przeciwnikiem politycznym. Czuję to w całym ciele w postaci niepokoju. Dlatego muszę ćwiczyć ducha. Dzięki ćwiczeniom zrozumiałem, że umysł ludzki starzeje się szybciej niż ciało. Muszę więcej pracować nad przywróceniem tej równowagi.
Odc. 62
W dążeniu do doskonałości przywódczej, Kwefi uważniej wsłuchiwał się w głosy czołowych funkcjonariuszy Ruchu Patriotycznego, zmienił też dietę. Za wzór zdrowego odżywiania służyły mu zwierzęta roślinożerne bardziej niż ludzie wypaczeni cywilizacją obfitości. Na obiad gospodyni przygotowywała mu, zamiast golonki z musztardą i gotowanymi ziemniakami, płatki z pięciu innych zbóż z dodatkiem otrąb owsianych, trzech rodzajów orzechów, suszonych owoców oraz pokrojonych drobno bananów. Na początku kręcił nosem, zżymał się, że odżywia się jak schorowany emeryt formacji Tasaka. Aby oderwać go od niepotrzebnych myśli gospodyni opowiadała mu przy posiłku historyjki, anegdoty oraz koszmarne żarty na temat Tasaka, które sprawiały mu szczególną przyjemność.
– Skąd pani wie, że ja tego człowieka serdecznie nienawidzę?
– Wszyscy o tym mówią, proszę pana. Chodzę na pańskie spotkania z wyborcami i słucham. Niektóre żarty wymyślam sama, przeglądając fora dyskusyjne w Internecie, słuchając ludzi na bazarze i na rynku, oraz spacerując wieczorem w pobliżu miejsca, gdzie spotykają się pijacy. Inspirację do politycznej twórczości można znaleźć wszędzie włącznie z ubikacją publiczną i śmietnikiem. Takie są dzisiaj czasy.
– Chętnie słucham pani żartów na temat tego człowieka, ponieważ wyrządził mi nie jedną ale setki krzywd, których nawet święci z obrazów kościelnych nie są w stanie mu wybaczyć – oświadczył Kwefi. – Nienawidzę go i czerpię z tego energię.
Odc. 63
Przed nadejściem wiosny Ruch Patriotyczny zamiast cieszyć się poprawami pogody i nabierać siły, rozpadał się powoli, rozsypując wokół siebie znaki klęski podobne do chmury szkodliwych pyłków alergicznych. Jego prominenci słabli, kichali i kręcili z niedowierzaniem głowami.
– Wszyscy wiemy, kto potrząsa drzewem niepokoju. Ten diabeł Tasak! – cedził przez zęby Kwefi, rozglądając się za miejscem, gdzie mógłby usiąść, aby odpocząć. Potrzebował odpoczynku coraz częściej, mimo że nie podejmował żadnego wysiłku oprócz poruszania się i potrząsania głową. On i jego partia zdawali sobie sprawę, że żyją w oparach własnego absurdu. Robili dobre miny do fałszywej gry, wykorzystując strajki, bunty i manifestacje dla obrony swoich interesów i szkodzenia rządowi. Tasak trzymał ich w garści i powoli wyciskał z nich soki jak gospodyni oddzielająca ser od serwatki. Produktem presji były zeznania, oskarżenia współwinnych oraz pieniądze, jakie musieli zwracać. Wili się jak piskorze, sznurując usta i milcząc jak niemowy, niezdolni do niczego twórczego oprócz gryzienia w rękę ludzi zadających im pytania.
Odc. 64
Kwefi, mąż opatrznościowy Ruchu Patriotycznego o regularnie opadającej wadze opatrzności, coraz częściej przeżywał z tego powodu absurdalne sny. Dzwonił wtedy do słabującego jak on Admina Chudego oraz wszechmocnego Plenipotenta, niegdyś swego wiernego raba i niewolnika, teraz pana i prawdziwego potentata. Aranżował z nimi telefoniczne konferencje, aby opowiadać im jak mu się śnili. W pierwszym, dojmującym, fizycznie wręcz bolesnym śnie Kwefiego, Plenipotent bił głową o ścianę, czyniąc to w sposób konsekwentny i odrażająco uparty.
– Po każdej takiej sesji samoumartwiania się, drogi Plenipotencie, pańskie czoło staje się coraz bardziej płaskie, co mi sugeruje, że cofa się pan po linii ewolucyjnej plenipotentów do jednostek zapóźnionych cywilizacyjnie. Może to być oczywiście niesłuszne posądzenie, gdyż jak się domyślam, pańskie zachowanie jest spowodowane frustracją nadchodzącą z zewnątrz. Jak mi donoszą wierni agenci i specjaliści od inwigilacji towarzyskiej, spotyka się pan z niezwykłym oporem materii w postaci obłędnego Tasaka, męża opatrznościowego, jak go niektórzy malują. Widzę wyraźnie, jak Tasak opiera się pańskiemu rozumowaniu i pańskim decyzjom, jakże słusznym, mądrym i wyszukanym, co jest dla Pana jak i dla mnie nie do wytrzymania.
Po każdej sesji złych snów Kwefiego, Plenipotent płakał rzewnymi łzami przed niemą żoną:
– Nikt mnie nie rozumie! – jęczał przejmująco. – Mówią, że jestem niespójny w swoich decyzjach a nawet głupi, niektórzy nazywają mnie sportowo palantem, co mnie niewiele pociesza, a ja przecież wciąż kształcę się, jak być mądrym i konsekwentnym. Ciągnę ten wóz obowiązków podobnie jak koń w kieracie, ze zwieszonym łbem, choć nachodzą mnie myśli, aby raz na zawsze odwiązać się od machiny, jakim jest piekło obowiązków plenipotenckich w warunkach osamotnienia. Nie wiem zresztą dlaczego ciągnę ten kierat, skoro mam sprawne ręce, umiem czytać dokumenty, rozumieć ich treść i podpisywać je tak, aby zaspokoić pragnienia społeczeństwa życzącego sobie innego chleba i innych igrzysk, niż te, do których je przyzwyczailiśmy. To niebywałe, ale ono chce jeszcze lepszych igrzysk, jeszcze bardziej kolorowych, i jeszcze smaczniejszego chleba. Nie wystarcza im już zwykły cyrk oraz zwykłe pieczywo z białej mąki, chcą z mąki pełnoziarnistej. Świat stanął na głowie. Nie wiem tylko dlaczego na mojej!
Odc. 65
Admin Chudy skarżył się Kwefiemu i Plenipotentowi, że wprawdzie sny ma pogodne, ale przeciwnicy polityczni dociskają go do ściany na różnego rodzaju komisjach do zadawania trudnych pytań, wzywają, pytają o szczegóły, których nie pamięta.
– Oni nie mi dają spokoju. Wciąż mnie o coś podejrzewają a ja nie wiem o co i dlaczego. Ciągle mnie pytają.
– Czy pan, Adminie Chudy, coś ostatnio ukradł?
– Nie, absolutnie nie!
– Czy żona pańska coś ukradła albo ukryła?
– Kiedy mnie o to zapytali, zawahałem się na moment, bo w gardle mi zaschło ze wzruszenia na myśl o mojej ukochanej żonie. A oni mówią:
– Coś pan ukrywa. Czy wy oboje nie ukrywacie czegoś wartościowego. Może złote zegarki Patek?
– Nie znam żadnego Pateka – odpowiedziałem rezolutnie, bo rzeczywiście nikogo takiego nie znam.
– A O’Bajka pan zna?
– Nie przypominam sobie. Czy to jakiś Szkot? – zapytałem. – Nazwisko nie wygląda mi na rodzime, a ja łatwo zapominam inne nazwiska. Nie znoszę obcokrajowców.
Odc. 66
– Nie, to nasz rodzimy multimilioner, patriota – wyjaśniła przewodnicząca komisji, ta od zadawania najtrudniejszych pytań. – Zbił fortunę na ropie naftowej, gazie ziemnym, benzynie i płynach do mycia naczyń, kupował też pola roponośne. To pan całą gębą. Zatrudniał sześciu koniuszych, trzydzieści kobiet do kuchni, czterech detektywów, armię ochroniarzy oraz jednego fryzjera, ale nie zwyczajnego, tylko barbera. Kazał sobie wytatuować orła na ważnych częściach ciała.
– Uznałem, kontynuował Admin Chudy, że O’Bajek był dobrym człowiekiem, bo dawał ludziom pracę. Odpowiedziałem przewodniczącej komicji, że chętnie bym go poznał, na co ona odrzekła, że kłamię, bo nos mi się zaczerwienił, i poruszyła znacząco głową. Podeszli do mnie wtedy inni członkowie komisji i ciągnęli mnie za język. Było to bardzo bolesne. Co najgorsze, to wymawiali mi każde sto tysięcy złotych, o których nie pamiętałem, bo kto by pamiętał takie drobiazgi. Ja sto tysięcy złotych daję żebrakowi pod kościołem, odpowiedziałem i odruchowo splunąłem na podłogę. Kazali mi to wytrzeć.
– Kiedy ostatni raz dał pan żebrakowi sto tysięcy złotych i jak on się nazywał?
Odc. 67
– Nie pamiętam. To był dawno, bo potem wprowadziliśmy w kraju dobrobyt. Był on obowiązkowy, tak że żebraków nie było.
– A biedni ludzie?
– Biedaka to ja od dawna nie widziałem, ani w mieście, ani na osiedlu, gdzie mieszkam. Tam najczęściej przebywam i spotykam się z ludźmi.
– Jak nazywa się to osiedle?
– Miliardówka.
– To chyba jakieś duże i bogate osiedle?
– A skądże! Jakie tam duże i bogate? To małe osiedle: tylko dwa lądowiska helikopterów, dwa szpitale, trzy centra handlowe, osiem kościołów i sześć banków oraz wieża do skoków bungee latem, bo zimą wykorzystujemy ją jako skocznię narciarską. Ponadto około czterdziestu basenów kąpielowych. Wszystko to zbudowaliśmy własnymi rękami z własnych oszczędności.
Odc. 68
W konsekwencji utraty władzy i szarpaniny z Nowym Rządem Tasaka Kwefi zmieniał się, starając się być inny, mniej staromodny, bardziej nowoczesny. W knajpie „Pod Łajdakami Minionych Czasów” siedział rozparty w szerokim fotelu i z podkrążonymi oczami oraz kuflem piwa w ręku, opowiadał swą nocną przygodę. Ogarniając wzrokiem otaczających go ludzi, głównie zwolenników Ruchu Patriotycznego, żal mu się zrobiło, że jest ich coraz mniej a niektórzy to nawet zaczęli mu się stawiać.
– Po obiedzie senność spłynęła na mnie pachnącymi płatkami róży. Obudziłem się na tapczanie w mojej sypialni, leżąc na plecach. Przekręciłem się w prawo. Był to błąd, gdyż spadłem z tapczanu na twardą podłogę. Upadek trwał moment, ale był bolesny. Z gniewu i przestrachu przeklinałem. Widocznie pod niewłaściwym adresem, bo w powietrzu ukazał się palec wskazujący wycelowany w moje oko. Zrobiłem unik i żachnąłem się, bo był to Admin Chudy. Poznałem go po nosie, złotych okularach i kolczyku w uchu, który od niedawna nosi pozując na młodszego niż jest przywódcę. Nazwał mnie Chu albo Chuchu czy jakoś tak, bo nie dosłyszałem. Nie byłoby to obraźliwe, gdyby swym paluchem nie zarysował pod moim adresem podłużnego kształtu podobnego do fajki z cybuchem zaokrąglonym na końcu. Przypomniałem sobie takie rysunki z młodych lat, kiedy w pierwszych odruchach dziecięcego i młodzieżowego buntu rysowaliśmy podobne kształty w toaletach, kiblach i ubikacjach. Pod wpływem gróźb Admina, wrócił do mnie język kloaczny, jak znalazł na dzisiejsze czasy, kiedy usiłujemy odnaleźć się jako Ruch Patriotyczny walczący z okrutną nową władzą, komisarzami, komitetami i komisjami śledczymi i dochodzeniowymi. Nienawidzę nowej władzy, ponieważ chce nam wyrwać ostatnie miliony złotych, jakie nam się należały i słusznie znalazły się w naszych rękach. Uzbrojony w język kloaczny obrzuciłem Admina Chudego guanem. Tego się nie spodziewał. Uchylał się jak mógł, ale i tak część do niego przylgnęła. To nasz stara taktyka, kiedyś robiliśmy to w stosunku do naszych nieprzyjaciół, obrzucając ich wrednymi przezwiskami w Telewizji Nasza Tuba. Teraz stosujemy te metody w bratobójczych walkach o władzę w naszych własnych szeregach. Czasy są bezwzględne.
Odc. 69
Najświeższym pomysłem Kwefiego było współpraca w rolnikami organizującymi blokady dróg w kraju.
– Popieramy was bezwarunkowo. Macie rację, stawiając blokady na drodze. Wasze żądania są słuszne. Obecny rząd nie robi nic, aby wam pomóc. Nie docenia was nawet. Tylko my znamy waszą wartość, wiemy, że jesteście białą solą czarnej ziemi. Tylko my rozumiemy, że bez soli człowiek się czuje gorzej niż bez butów.
Dla przypomnienia zbuntowanym mieszkańcom wsi kim jest i kogo reprezentuje jego partia, Kwefi polecił wypisać na transparentach imiona i nazwiska przywódców Ruchu Patriotycznego. Planował umówić się z rolnikami, że będą je skandować na blokadach, aby dodać sobie prestiżu. Kierownictwo Ruchu wytypowało cztery nazwiska oferujące pewną szansę wzmocnienia popularności strajkujących: Kwefi, Chudy, Blaszka i Plenipotent. Kwefi wygłosił okolicznościowe krótkie orędzie.
– Te nazwiska wskazują na rewolucyjno-rolnicze korzenie przywódców Ruchu Patriotycznego, sięgające pamiętnych buntów i wojen chłopskich. Pamiętajcie, że w 1651 roku nabito w Krakowie na pal Aleksandra Kostkę-Napierskiego, przywódcę powstania chłopskiego na Podhalu. Nasi wspólni przodkowie musieli chodzić za pługiem, aby wyżywić rodzinę, wieś i głodujące społeczeństwo.
– Strajkujący członkowie Ruchu Patriotycznego to typy spod ciemnej gwiazdy. Takich jak oni przestępców należałoby od razu wtrącać do więzienia za malwersacje, kanty i korupcję – oświadczył Tasak na wiadomość, że Ruch Patriotyczny rozważa – oprócz udziału w strajkach – także akcję terrorystyczną w celu przejęciu władzy. – Oni tylko snują mrzonki – kontynuował. – Śnią o kreciej robocie, myślą o budowie tuneli podziemnych i wysadzaniu budynków rządowych w powietrze, ale to nieudacznicy niezdolni do wykonania niczego pozytywnego. Zatruwają atmosferę w kraju wygłaszaniem chorobliwych poglądów. Nie umieją nawet odpowiadać na proste pytania komisji śledczych, jak marnowali pieniądze na swoje fantazje i oszustwa. Nie ma z tych darmozjadów żadnego pożytku. Dlatego myślimy o tym, aby skierować ich na pustynię w Północnej Afryce, gdzie budowaliby panele fotoelektryczne, odsalali wodę morską i nawadniali nią tereny pozostające w cieniu paneli. Byłaby to praca użyteczna dla ludzkości – Admin Tasak rzadko używał tak mocnych słów.
Odc. 70
Na tajnych spotkaniach z niedobitkami swojej partii Kwefi, wygaszał budujące poglądy.
– Zapewniam was, że nasz ruch wkrótce kwieciście się odrodzi. Przychodzą do mnie ludzie, którzy widzą nas jako część historii, aby uczyć się od nas, jak kierować państwem i społeczeństwem. Naszą chlubną historię upowszechniają najlepsi dziennikarze. Nie wiem tylko dlaczego niektórzy z nich uparli się, aby mnie wychwalać. Kilka dni temu byli u mnie przedstawiciele Nowej Awangardy, naszego odrodzonego ruchu młodzieżowego, na czele z Adminem Chudym, Blaszką, Plenipotentem Duą i różanolicym, którego nazwiska nie wymienię, bo go nie lubię. Ci ludzie przeszli wstrząs wywołany przez Tasaka i to ich odmieniło. Są śmielsi i piękniejsi swoją wiarą w naszą cudowną przeszłość. Patrzyłem na nich z podziwem: smukli, dobrze zbudowani, o głosach aniołów, nieogoleni, jak to teraz jest w modzie, z wypomadowani lśniącymi włosami. Wszystko co mieli na sobie i ze sobą to najnowszy krzyk mody: czerwone skarpetki, wypchane portfele, smartfony w oprawkach z krokodylej skóry. Uczyli mnie, i będą mnie nadal uczyć. jak korzystać z tego nowoczesnego narzędzia komunikacji. W ich towarzystwie czuję mocno, jak idziemy do przodu. W następnych wyborach znowu zwyciężymy!
– Szalony Kwefi w to rzeczywiście wierzy. Widzę nawet, jak przebiera nogami, nie mogąc się doczekać, kiedy rozpocznie swój ubrdany marsz ku zwycięstwu, Jego rządy się już skończyły. Nadszedł czas młodszego pokolenia – mruknął niezbyt wysoki, młody człowiek, o buntowniczej twarzy, kruczych włosach i ustach wykrzywionych złorzeczeniami, kiedy ktoś wspomniał przy nim Admina Chudego.
Odc. 71
Pod narastającą presją reżymu Tasaka, Ruch Patriotyczny gotował się do zejścia do podziemia. Przywódcy Ruchu na czele z Kwefim od dłuższego czasu ćwiczyli nowoczesne formy walki z rządem Tasaka: pozorowali, markowali zwody i kluczyli, prowadząc partyzantkę w mieście i świecie wirtualnym. Za najbezpieczniejszą kryjówkę dla Kwefiego i jego akolitów uznano katakumby odkryte w górskich okolicach kraju przez konfidenta Blaszkę, który zabłądził tam w poszukiwaniu pocisku, jaki przeleciał mu nad głową, wywołując panikę i niepokój.
– Katakumby to miejsce idealne dla nas – ferował swoje odkrycie Kwefiemu. – Są tam tajne przejścia podziemne oraz obszerne kanały burzowe. Będziemy wreszcie mogli spokojnie świętować naszą chlubną przeszłość, dyskutować o zagrożeniach obecnych czasów oraz planować dalsze wspaniałe zwycięstwa, zwłaszcza odzyskanie prawa do nieograniczonego dysponowania majątkiem państwowym w imieniu narodu.
Plenipotent Dua wyobraził sobie swoją obecność w katakumbach w otoczeniu wysokich funkcjonariuszy gabinetu. Widział siebie siedzącego na białym koniu o lwiej grzywie, którego nazywał Szarakiem na cześć ukochanego królika pałacowego, będącego jego ulubioną maskotką, dopóki nie zagryzł go kot przybłęda. Tak też zaplanował swój pobyt w katakumbach na pierwszym tajnym zebraniu roboczym z przywództwem Ruchu Patriotycznego. Obok niego kroczył Kwefi, pełniejszy niż zawsze, z dumnym brzuchem mandaryna, dowodem udanego przejścia pod patronat Plenipotenta. Siedzenie na koniu szybko okazało się zagrożeniem dla życia. Plenipotent zauważył to dopiero wtedy, kiedy dwa razy uderzył kaskiem ochronnym o sufit. Zsiadając z konia pomyślał, że te uderzenia dobrze mu zrobiły, ponieważ w głowie przestawiła mu się wajcha z rozumowania sztywnego i ograniczonego na rozumowanie nowoczesne i elastyczne. Poczuł to bardzo wyraźnie. Ucieszyło go to, jako że od dłuższego czasu był atakowany przez większą część społeczeństwa, że jest sztywny w swoich poglądach jak umrzyk w kamizelce kuloodpornej i to jeszcze z czasów Drugiej Wojny Światowej. Bolało go to porównanie, gdyż uważał siebie za człowieka nowoczesnego, znającego się na broni i ochronie osobistej.
Odc. 72
W połowie kwietnia nie było już mrozu ani śniegu. Z wysokości widać było plamy brudnej ziemi i mgieł wlokących się nad dolinami, rzekami, stawami i jeziorami. W kraju rosło napięcie; rozpoczęły się aresztowania członków Ruchu Patriotycznego, głównie ministrów oraz wyższych urzędników administracji Starego Rządu. Przychodzili po nich o brzasku ludzie w maskach na twarzy, uzbrojeni po zęby, z młotami do rozbijania drzwi, ładunkami wybuchowymi i psami. Podejrzanych skuwano w kajdany a młodszym zakładano łańcuchy na nogi i wywożono do aresztów. Najpierw oskarżano ich o zbrodnie przeciwko społeczeństwu i okropne malwersacje, a potem poddawano ich zeznania testom na wariografie. Niektóre testy były bolesne; zeznającym oczy wychodziły z orbit, kiedy zadawano im pytania, na które odpowiedź mogła obciążyć Kwefiego, Admina Chudego a nawet Plenipotenta, oskarżanego o sprzyjanie mafiosom okradającym kasę państwową. Śledztwa trwały miesiącami.
Od czasu pojawienia się ponurych wiadomości Kwefiego nękały obłędne sny i koszmary senne. Martwiła go zmiana barw flag i sztandarów Ruchu Patriotycznego. W miejsce tradycyjnych nawiązujących do odcieni ciepłego nieba, pojawiły się kolory intensywnej pomarańczy, krwistej czerwieni oraz parzącej purpury.
– Nowa władza jest wrogiem społeczeństwa. Oni nas chcą wykończyć. I to uczynią, jeśli my ich nie powstrzymamy… znaczy się, nie wykończymy – oświadczył ponuro Kwefi na tajnym spotkaniu Ruchu Patriotycznego w katakumbach.
W definicji zagrożenia wsparł go Plenipotent. Wstał z klęcznika, na którym coraz częściej opierał kolana twierdząc, że to mu przynosi ulgę po dniu ciężkiej pracy.
– Tasak stał się Bogiem. Oni w to wierzą. To dzieci diabła. Wchodzą do salonów w brudnych butach, z których sterczy zeszłoroczna słoma. Widziałem to na własne oczy, kiedy zaprzysięgano Nowy Rząd. Całym sercem jestem przeciwko nim, bo to bezbożnicy i oprawcy.
– Takiej zgodności dawno nie było między Kwefim a Plenipotentem. Zachowują się jak dwaj kochający się bracia cudem ocaleni z wielkiej pożogi – wyszeptał Blaszka, wierny konfident Kwefiego, i na wszelki wypadek przeżegnał się dwukrotnie, aby wszyscy święci docenili jego pobożność.
Odc. 73
W przekonaniu, że Ruch Patriotyczny szybko odnowi się w ukryciu, Kwefi i Plenipotent poczuli przypływ świeżej energii i inspiracji. Dyskutowali, jak to wykorzystać. Za najlepszą formę odnowy Ruchu uznali teatr polityczny.
– Jedynie w teatrze odnajdziemy w sobie wenę i nowe moce twórcze. Musimy tylko się nauczyć, jak lepiej organizować eventy polityczne, przekonywać naród do naszych racji oraz odgryzać się Tasakowi i jego Nowemu Rządowi. Zwykłe kłamstwo już nie wystarczy, społeczeństwo przyzwyczaiło się do niego i myśli, że niczego więcej nie potrafimy. Musimy zaskoczyć ludzi czymś odmiennym, nowatorskim.
Po ożywionej dyskusji, co wziąć na warsztat w pierwszej kolejności, zdecydowali się na sztukę „Krew, pot i łzy”, której scenariusz napisał Kwefi wspomagany przez Plenipotenta, Blaszkę oraz Admina Chudego. Wczuwając się w nową rolę Kwefi poczuł drżenie w całym ciele.
– Podniecam się, kiedy o tym myślę. Bardzo mi tego brakowało – krzyknął do Plenipotenta, chwytając go za ręce.– Idziemy na całego. Każę od dzisiaj dodawać naszym członkom marihuany do kawy i herbaty, mężczyznom jak i kobietom. Nowy rząd Tasaka chciał równości płci, to będą ją mieli przy naszym udziale!
Kwefi żwawo podszedł do mównicy, aby podzielić się z zebranymi przemyśleniami i uwagami. Także ostrzec, że nie będzie lekko.
– Mam nową rolę – oznajmił z dumą. – Odmłodzi mnie ona. Ze starego przebiegłego Indianina zwanego Dostojnym Staruszkiem zmieniam się w przywódcę zwanego Gniewnym Bykiem. Będę potężnie ryczeć i puszczać dym nozdrzami, jak powiedzą zapewne nasi wrogowie polityczni. Jestem odporny na takie złośliwości.
Kiedy wyjaśnił, że będzie także głównym scenarzystą i reżyserem przyszłości Ruchu Patriotycznego, wybuchły głośne oklaski.
– Wciąż mi ufają – cieszył się Kwefi.
Odc. 74
– Mam propozycje i pomysły – kontynuował Kwefi. – Przeraźmy Tasaka. Będziemy o nim mówić: Bezwzględny zbir z krwią naszych działaczy na rękach. Zsyła ich dziesiątkami do więzień, odbiera majątki, twierdząc, że to nie on tylko niezależni prokuratorzy i sędziowie. Nasze oskarżenia przylgną do niego, bo naród nam wierzy. Oskarżymy go o powiązania z obcymi mocarstwami i rozkręcanie wojny domowej. Będziemy malowali jego wizerunki na ścianach i murach specjalną czarną farbą, spod której będą wypływać smużkami krew, pot i łzy.
Propozycja Kwefiego wywołała milczenie. Stojąc obok Plenipotenta, Kwefi pociągnął go za rękaw marynarki.
– Zabierz głos, Dua. Powiedz coś pocieszającego, obiecaj działanie. Jesteś teraz najważniejszy. Zwracając na siebie uwagę, poprawisz nasz wizerunek.
– Może pokażę się nago na manifestacji? – zapytał Plenipotent poważnie.
Kwefi popatrzył na niego zdezorientowany: Co mu do głupiego łba strzeliło? On chyba rzeczywiście gotów jest wyjść nago przed tłum! Co masz na myśli mówiąc „nago na manifestacji”? – zapytał Kwefi, skrywając zaniepokojenie.
Odc. 75
– Jeszcze w takiej roli nie występowałem, a mógłbym i chciałbym spróbować, bo w dzisiejszych trudnych czasach trzeba się uczyć nowych sztuczek i chwytów. Mam ku temu warunki. Jestem dobrze zbudowany i wysportowany, jeżdżę na rolkach, na rowerze i ćwiczę w domu gimnastykę artystyczną z elementami tańca, gimnastyki i akrobatyki. Na plaży kobiety zwracają na mnie uwagę, czasem pokazują mnie palcem. Moi doradcy mówią, że to dlatego, że dobrze wyglądam: muskulatura, inteligentny wyraz twarzy, opalenizna itd. Ponieważ chętnie się uczę, chciałbym – dla zwiększenia mojej popularności – pokazać się społeczeństwu równie wdzięcznie jak męski model na pokazie mody. Pokazanie się nago byłoby prawdziwym wyzwaniem, ale wierzę, że sprostałbym mu, zwracając uwagę społeczeństwa na Ruch Patriotyczny, z którym jestem związany. Musimy się ratować. Ty byś tego nie potrafił, bo nie masz warunków fizycznych ani duchowych. Bądźmy szczerzy, nawet nie potrafisz przyznać się do błędów!
Odc. 76
Po wyzwoleniu z więzienia braci-bohaterów Cyryla i Metodego Admin Chudy nie próżnował. Dwoił się i troił. Ćwiczył nowe przemówienie do wygłoszenia w parlamencie. W końcu je wygłosił.
Zaczynając od słów „Wysoka Izbo!”, Admin mimo woli spojrzał w górę i – chyba z braku dostatecznego pobudzenia umysłu – zadumał się. Przymknął oczy, wzruszenie zaszkliło mu się pod powiekami. Wysokość izby parlamentarnej tak go poruszyła, że wszystkie sprawy wydały mu się niskie i marne. Nikt się nie zdziwił, że podjął temat zjawisk negatywnych, jakie obserwował od chwili objęcia władzy przez Nowy Rząd Admina Tasaka. Sprzeciwiał im się, mówiąc o wartościach.
– U nas, w Ruchu Patriotycznym, człowiek to wartość pierwsza, najważniejsza. Mógł uzyskać, czego tylko zapragnął. Wystarczyło jedynie, aby nas poprosił. Jeśli czegoś nie uzyskał od Starego Rządu, to dlatego, że o nie prosił go o to.
Europa też była ważna.
– Jest wielka, dzięki nam. Bez nas padnie na kolana i nie podniesie się z klęczek. Tylko my jesteśmy zdolni ją uleczyć. Znamy lekarstwo; w razie odmowy jego przyjęcia nie będziemy płacić składek. To ją nauczy rozumu.
Z pierwszej wartości wyrastała druga, z drugiej trzecia, z trzeciej czwarta. Nawarstwiając się, tworzyły piramidę. Chudy wyobrażał ją sobie bardzo wyraźnie. Na szczycie piramidy (w ciągu dnia, bo nocą było za ciemno) ukazywał się Kwefi, ubrany w garnitur, zakurzone buty i płaską czapkę, i machał ręką. Za nim stała w największa armia w Europie: tysiące żołnierzy z emblematami patriotyzmu maszerujących razem w takt werbli, wybijających czas jak zegarek szwajcarski tykający podobnie do małej bomby nieuchronności dziejowej: tik-tak, tik-tak, tik-tak!
Odc. 77
Admin Chudy podsumował nieszczęścia, jakie spadły na kraj w okresie poprzedzającym Stary Rząd:
– Zmora bezrobocia, zło, polegające na tym, że ojcowie wyjeżdżają za granicę w poszukiwaniu pracy i zostawiają żony, potem żony wyjeżdżają za granicę w poszukiwaniu pracy i zostawiają dzieci. Nieszczęsne dzieci idąc do domu dziecka, zostawiają na pastwie losu psy i koty. Pojawia się głód, potem bieda, potem nędza, w końcu powszechna degrengolada nieprawości i przestępczości. Kraj się wyludnia. Tasak, co to za Admin, który dopuszcza do takiej degrengolady?
Wniosek był jeden, oczywisty. – My, Stary Rząd, zrobiliśmy wszystko. Nowy Rząd nie ma już nic do zrobienia, nie ma szans nic zmienić, dodać, poprawić. Jest zupełnie niepotrzebny.
Na sali obrad zapanowało poruszenie. Stary Rząd Kwefiego płonął z entuzjazmu i radości, Nowy Rząd Tasaka z rozpaczy i niemocy.
– Chyba wreszcie Admin Tasak i jego ludzie zrozumieli swoją nędzę i brak perspektyw! – zawołał entuzjastycznie Kwefi i dał znak członkom Ruchu Patriotycznego, aby rozwinęli wielką flagę nadziei na lepsze jutro.
Odc. 78
Koniec kwietnia spłynął na kraj słońcem, lekkim mrozem i śniegiem. Wraz z nimi pojawił się wirus. Mówiono o nim głośno w telewizji i w radio, zachęcając do szczepień oraz noszenia maseczek i rękawiczek przeciwwirusowych. Powiększone zdjęcia wirusa wypełniły ekrany telewizorów, komputerów i smartfonów, aby przerazić ludzi okrutnym wyglądem jego zatrutych kolców i koszmarnie chwytliwych macek.
W stolicy odbyła się demonstracja zorganizowana przez Ruch Patriotyczny. Przypominała wydarzenia sprzed lat, najgorszych dni minionej wielkiej epidemii. Uczestniczyli w niej przeciwnicy szczepień i obrońcy wirusa. Szli całą szerokością ulicy, w ich oczach płonął rewolucyjny ogień, prawe ręce uniesione były w górę w geście zachwytu, lewe ręce zaciśnięte były w pięści. Demonstranci krzyczeli entuzjastycznie:
– Precz z tyranią strachu przed wirusem! Nie nosimy i nie będziemy nosić maseczek, ponieważ wirus jest fikcją. Chodźcie z nami, rewolucyjni bracia i siostry! Idąc, demonstranci śpiewali na dwa głosy.
– My z niespalonych wsi.
– My z nasyconych miast.
– Za bój, za krew.
– Za lata łez.
Dwa chóry połączyły się w końcu w jeden potężny ryk:
– Już zemsty naszedł czas!
Kolumna zatrzymała się. Z płóciennego wora wyciągnięto ogromnego misia oznaczonego na plecach białą farbą „Wróg Koronawirusa”. Grupa stłoczyła się wokół niego. Pluszowe zwierzę obrócono brzuchem do góry. Podszedł do niego Kwefi przebrany za szamana i nożem wielkości małego miecza rozciął misiowi brzuch. Kiedy z wnętrza wysypały się trociny, rozległy się okrzyki.
– Wybebeszyć go do końca. Obciąć mu kulasy i siusiaka. To ten, co rozkrada ziarno kurom oraz dostarcza a następnie kradnie maseczki i rękawiczki pandemiczne ministrowi zdrowia.
Odc. 79
Wieczorem Ruch Patriotyczny zorganizował ognisko dla zwolenników wirusa i przeciwników szczepień. Zamiast piec ziemniaki, palono na ogniu maseczki, przyłbice i rękawiczki ochronne. Przy okazji poszczuto psem i opluto pracowników pogotowia ratunkowego, najbardziej zasłużonych w przewozach ludzi zarażonych wirusem do szpitali.
– Koronawirus to tylko zwykła mikroskopijna kukiełka. Musimy o tym pamiętać i nie dawać się tumanić Nowemu Rządowi Tasaka – orzekł manifestant ubrany w fartuch lekarski.
Kilka dni później wskaźnik zachorowań ma koronawirusa skoczył w górę wyżej niż koń wściekle pokąsany przez gzy. Zwolennicy Ruchu Patriotycznego krzyczeli z radości.
– Mamy osiągnięcia. W innych krajach jest mniej zachorowań. My chorując więcej, szybciej uodporniamy się. My się wirusa nie boimy. Ani zimą, ani latem.
Wieczorem zwolennicy wirusa udekorowali dwa szpitale, gdzie pojawił się on szczególnie obficie.
– To nasze szczęście. Dzięki jego obfitości uzyskamy powszechną odporność! – krzyczeli zgodnie pacjenci i lekarze. – Dobrze, że się przyjął mimo maseczek i rękawiczek antywirusowych.
Odc. 80
W oczekiwaniu na zaplanowane na początek czerwca wyścigi do Bractwa Kontynentalnego, Ruch Patriotyczny wystawił silną reprezentację kobiet i mężczyzn, osób dorodnych, o niezłomnych charakterach i umiejętności wykonywania ekwilibrystyki cyrkowej.
– Nie może znaleźć się tam nikt z naszego poręczenia, kto nie umie przejmująco przemawiać, a jeśli zajdzie potrzeba to kraść, dokonywać malwersacji i kłamać. Jesteśmy przeciwni kradzieżom mienia, malwersacjom, kłamstwu i korupcji, jest są one bezideowe lub egoistyczne. Te same czyny są godne pochwały, jeśli wykonujemy je dla dobra narodu, społeczeństwa lub partii.
Na sali wybuchł entuzjazm. Zwolennicy Kwefiego podchodzili do niego z kwiatami. Byli to ludzie starannie ubrani: kobiety w strojach ludowych, młodzież w mundurkach szkolnych, mężczyźni w czarnych garniturach. Uśmiechnięci całowali Kwefiego w rękę lub górną część marynarki, gdzie trzymał legitymację partyjną, pod którą biło jego niezłomne serce. Cokolwiek nie powiedział, wprawiał w zachwyt zebranych na sali członków, zwolenników, fanów i adoratorów Ruchu Patriotycznego. Po ustaniu burzy oklasków, Kwefi wyciągnął zza pleców listę kandydatów Ruchu Patriotycznego, wytypowanych do udziału w wyścigu do Bractwa Kontynentalnego.
– Wybraliśmy naszych najlepszych i najbardziej zasłużonych zawodników. Są wśród nich Cyryl, Metody, O’Bitek, Admin Chudy oraz były szef Telewizji Nasza Tuba. Są to ludzie odpowiedzialni i zaufani, można z nimi konie kraść.
– Po co nam kraść konie? –podniósł się starszy mężczyzna z klapkami na oczach, umożliwiającymi mu patrzenie prosto w oczy Kwefiego. – Jestem dorożkarzem, przedstawicielem branży transportowej, która nas popiera i chętnie oddam mojego konika, jeśli Ruch Patriotyczny zgłosi takie zapotrzebowanie.
Odezwały się głosy niezadowolenia. Sekretarz Ruchu Patriotycznego wyjaśnił lekko zniecierpliwiony.
– Nic pan nie rozumie. Tu nie chodzi o konie, ale o sztukę solidarnej kradzieży, co jest specjalnością każdej szanującej się partii. Bez umiejętności szybkiego zarabiania pieniędzy i szybkiego wzbogacania się, nie stworzylibyśmy nowej elity władzy, o której mówił wielokrotnie nasz przywódca.
– Gdzie są kandydaci do wyścigu? Czy możemy ich zobaczyć?– zapytał prowadzący zebranie, odczytując z kartki głos osoby z tłumu, i od razu udzielił odpowiedzi.
– Niestety, nie jest to możliwe. To ludzie bardzo pracowici. Pierwsi trzej wyjechali na Bliski Wchód i do krajów egzotycznych w pilnych sprawach rodzinnych, takich jak zakup dużego letniego domu lub udział w pogrzebie ważnego kontrahenta biznesowego. Co do Admina Chudego, to negocjuje on teraz z przyjaciółmi za granicą szybkie i tanie zakończenie wojny prowadzonej w naszym regionie.
Odc. 81
Ciepła pogoda początku maja rozlasowała nawet najtwardsze mózgi. Zwolennicy Ruchu Patriotycznego zmiękli i postępowali niezgodnie ze swymi zwyczajami, przekonani i zasadami. Plenipotent wygłosił orędzie do narodu, łkając ze wzruszenia, kiedy wydobywał z siebie słowa pełne miłości do Bractwa Kontynentalnego. Oprócz Bractwa chwalił też Straż Pożarną, nazywając ja Ogniową i Ognistą. Wyjaśniano to później skojarzeniami z polewaniem, alkoholem i przemęczeniem.
– Dzisiaj widzę ich zupełnie inaczej. Bractwo Kontynentalne, które niegdyś widziałem niewyraźnie rozmazane na ścianie, to najlepsi ludzie na świecie, śmietanka towarzyska, fundatorzy dobroci, szermierze pokoju i rycerze miłości bliźniego. Gdybym wygrałbym w Totka większą kasę, oddałby połowę na rzecz Bractwa Kontynentalnego, a za drugą połowę kupiłbym słodycze, czekoladki, cukierki i mandarynki, i rozdałbym biednym dzieciom w Afryce. Byłem tam raz, aby nauczyć się szybkiego odróżniania bieli od czerni oraz mądrości od głupoty, i chętnie pojadę tam znowu.
– Zastanów się nad tym co mówisz, człowieku – na migi przekazała mu żona stojąca z boku za kurtyną. Mimo najlepszej opieki lekarskiej, ludzka mowa pozostawała poza jej możliwościami.
– Oczywiście – uśmiechnął się Plenipotent i karcąco postukał się w głowę. – Omyliłem się. Żadne czekoladki, bo zanim dojechałby do Afryki rozpuściłyby się na amen, ani mandarynki, bo te przecież importujemy z ciepłych krajów. Cukierki też niedobre, bo od nich psują się zęby.
Kwefi również uległ pogodzie, złagodniał. Rozczulał się na przemówieniach, zaklinając, że zmienił swój stosunek do świata zewnętrznego.
– Też kocham Bractwo Kontynentalne, pragnę w nim być, ale nie w takim, jak dzisiaj, ponieważ jest beznadziejnie obskurne. Na korytarzach leżą stare trampki i buty spacerowe, brudne zasłony w pokojach zasłaniają ludziom widok na piękny świat. Bractwo musi się zmienić, zreformować, oczyścić z naleciałości, może nawet wysterylizować się, aby zachować posłuszeństwo naszym ideałom i dobrze służyć naszym interesom. Kura to bractwo, jajko to my. Aby mój przekaz był całkowicie jasny zapytam, kto jest ważniejszy: kura czy jajko? Oczywiście, że jajko, ponieważ na Święta Wielkanocne święcimy jajka a nie kury. Taka jest prawda i żaden rząd jej nie zmieni.
Odc. 82
W parlamencie czas mierzył akcelerator zdarzeń elementarnych. Jedno zdarzenie goniło drugie, drugie goniło trzecie, pędząc po równi pochyłej mijającego czasu. Plenipotent Dua widział, jak Ruch Patriotyczny zapada się coraz głębiej w grząski grunt manifestacji i bojowych okrzyków o niewinności kłamstwa i okrucieństwie prawdy i czuł, jak odchodzi w zapomnienie, walcząc jak lew pustyni w potrzasku burzy piaskowej. Widział też, że Kwefi, wierny choć trudny sprzymierzeniec, jest już słabiutki jak pisklę, coraz bledszy i coraz bardziej niepewnie stojący na nogach; tylko rosnący brzuch nadawał mu kierunek ruchu do przodu.
Oglądając wieczorem mecz kickboxingu, Dua pomyślał, że warto zmienić technikę. Dotychczas był połowiczny: raz życzliwy, raz nieżyczliwy pozorując powagę, kiedy zmagał się słownie z obcym mu ideologicznie przeciwnikiem, jakim był Tasak.
– Jestem na scenie wielkiego teatru polityki i muszę udawać podniosłość jeszcze bardziej przebiegle – przypominał sobie wieczorami.
Na prezentacji strategii ministra spraw zagranicznych rządu Tasaka, Dua zachowywał się niepewnie. Był to efekt obejrzanych filmów horrorystycznych, żalu po upadającym Ruchu Patriotycznym oraz leków na wzmożenie pamięci i wzmocnienie radości życia, którymi się narkotyzował. Plenipotent raz się uśmiechał ekstatycznie, chwilę potem twarz wykrzywiał mu grymas ironii, szeptał wtedy coś potajemnie do współpracowników, który znali tylko ruch potakiwania głową. To mu odpowiadało, ponieważ cenił dowody aprobaty okraszone słodkim lukrem i przesiąknięte zapachem wazeliny, w którym chętnie kąpałby się przez całą dobę. Czuł w takich momentach wzmożoną siłę i poczucie własnej wartości.
Odc. 83
Wieczorem Plenipotent obejrzał mecz kickboxingu. Źle to wpłynęło na niego, w nocy męczyły go koszmary. Najpierw zobaczył we śnie żonę, górującą nad nim fizycznie i intelektualnie. Poczuł się jak mały Jasio w żeńskich koszarach. Jej usta poruszały się miarowo, nie wydając głosu.
– Ma piękne wargi – pomyślał czule i zapragnął je całować, co dobrze kojarzyło mu się z milczeniem. Małżeńską czułość przerwał Tasak występujący w roli sędziego na ringu, gdzie Plenipotent miał stoczyć walkę bokserską z brzuchatym czarnoskórym zawodnikiem, przypominającym powiększonego Kwefiego. Tasak popatrzył krzywo na Plenipotenta i powiedział głośno, aby słyszała go również widownia:
– Panie Plenipotencie! Ze swoją okrągłą twarzą i chudymi ramionami śmiesznie Pan wygląda w tych przydługich majtkach.
Wzburzony nagłą wrogością Tasaka Dua wyobraził go sobie jako przeciwnika na ringu.
– Ten typ bezczelnie drwi ze mnie, krytykuje mnie, nie chce ze mną rozmawiać, wymawiając się wymyśloną chorobą mimo kilkukrotnych zaproszeń do rozmowy. Dlatego mu dowalę!– postanowił, zaciskając w gniewie pięści. W rękawicach bokserskich były wielkie jak bochny chleba. To umocniło w nim wolę walki.
Odc. 84
Na kolejnym spotkaniu nocnym, które można by określić jako należące do serii makabreski lub omamu, Plenipotent w starciu kickboxingowym zwarł się z Tasakiem, sprowadził go do piętra, potem półpiętra, w końcu do parteru, kładąc na macie, gdzie zdusił go nogami, wyrzucając z siebie szydercze słowa:
– Przyjedziesz, gnojku, na spotkanie konsultacyjne ze mną w sprawie budowy walów obronnych na granicy, czy nie przyjdziesz?
Tasak siniał ale nie ustępował. W końcu zdołał wyrwał się z żelaznego uścisku Plenipotenta obrzydliwie oślizgłym ruchem, kopnął go w brzuch kolanem i popatrzył na niego z pogardą. Plenipotent zawiedziony nagłym zwrotem akcji usłyszał z narożnika słowa płynące z głuchych wargi żony:
– Ustąp mu, Dudi, bo on cię zadusi. To niebezpieczny, nieustępliwy człowiek. Proś szybko Kwefiego o pomoc, aby w twojej obronie zorganizował demonstrację poparcia dla ciebie pod pałacem plenipotenckim, wysyłając swoich najlepszych ludzi, którzy będę wznosić okrzyki, jaki jesteś wspaniały i jak bardzo naród cię wielbi. Twoje słupki poparcia stoją nadal dobrze. Trzeba tylko je umocnić. Umocnij je, albo w ogólne przestanę odzywać się do ciebie nawet językiem migowym. Daj z siebie wszystko, przestań w końcu być beznadziejną ofiarą losu i palantem, jakim teraz jesteś.
Odc. 85
Minister Sprawiedliwości, zwany poufale MinSpra przez przyjaciół i najbliższą rodzinę, pochylał łysiejącą głowę w kierunku tekstu leżącego przed nim na pulpicie mównicy, podnosząc od czasu wzrok, aby ocenić zainteresowanie i poziom uwagi posłów opozycji na sali parlamentarnej. Nie było ich zbyt wielu, co mogło znaczyć jedno: przeciwnicy polityczni rządu, przeciwko którym kierowane były ostatnie działania i akty prawne aparatu porządku i uczciwości, bali się przyjść na salę obrad.
– Wypinacie się na nas, ale to tylko pogarsza wasze położenie. Niedoczekanie wasze – zamruczał cicho MinSpra, mnąc w ustach przekleństwo określające ich sucze pochodzenie.
Tego samego majowego dnia MinSpra powtórzył swoje przemówienie w dzienniku wieczornym Nowej Tuby, odświeżonej, niezależnej stacji radiowej i telewizyjnej, ukochanej przez rozumny naród. MinSpra mówił tym samym głosem o gładkości aksamitu, przetykanego w sposób niezauważalny kolcami jadu prawnego. Przemawiał humanitarnie, jak to tylko on potrafił, eksponując swoją okrągłą twarz i łysiejącą głowę, żeby nie powiedzieć czaszkę, na której osadzona była niewidoczna korona obyczajów człowieka rzetelnego i światowego.
Łagodność jego przemówienia była nieco zwodnicza, jako że między zdaniami i słowami brzęczały bezgłośnie łańcuchy więzienne oraz zgrzytały zasuwy cel w podziemiach więziennych. Podziemia nie były obce Ruchowi Patriotycznemu, a przynajmniej nie mogły być zaskoczeniem dla jego złoczyńców, ponieważ od czasu pamiętnej bolesnej klęski wyborczej zapobiegliwie kryli się oni w katakumbach, miejscach równie ponurych jak więzienia.
Odc. 86
Ruch Patriotyczny łagodniał. Jego członkowie określali to słowami „rura nam nieco mięknie”, co nie było całkiem zrozumiałe zważywszy, że rury są twarde. Ich słowa odbierane były jak półsłodki wyrób czekoladopodobny z czasów Wielkiej Suszy, kiedy to naród Bangolu podporządkowany był Wschodniemu Imperium.
W trakcie narad kierownictwa Ruchu Patriotycznego nad przyszłością słychać było najpierw zgrzytanie zębów, zaraz potem dochodziły głosy jakby ich ostrzenia. Obserwatorzy tłumaczyli to pragnieniem Ruchu Patriotycznego wejścia szeroką ławą poprzez wybory parlamentarne do Bractwa Kontynentalnego, które Kwefi planował przemeblować od góry do dołu „aby nadawało się wreszcie do normalnego, sensownego użytku”, co gorliwie podkreślał w roboczych spotkaniach przy piwie.
Tasak i współrządzący z nim przywódcy partii demokratycznych zupełnie inaczej widzieli sytuację Ruchu Patriotycznego w Bractwie Kontynentalnym.
– Wejście do tej organizacji nie ochroni ich przed wielką spowiedzią, która muszą obowiązkowo odbyć, oraz pokutą więzienną, którą im wyznaczymy po zakończeniu spowiedzi. Oni to wiedzą i niepotrzebne snują mrzonki o przemeblowywaniu Bractwa. Lepiej niech ćwiczą chodzenie w drewniakach, biczowanie się i polewanie głowy zimną wodą.
Wielka spowiedź i pokuta więzienna, nazywana także nieuniknioną, były to hasła obnoszone na transparentach przez zwolenników zwycięskiego Tasaka.
– Odbędziemy spowiedź i dokonamy pokuty tylko i wyłącznie wtedy, jeśli zajdzie taka potrzeba, jeśli nie będziemy widzieli innego wyjścia, a nie dlatego, że ktoś nas do tego zmusza. Zrobimy to z konieczności, aby uniknąć dalszego cierpienia – pocieszali się wzajemnie Kwefi i Spółka, unikając mówienia tego na głos, aby nie straszyć rodzin i przyjaciół, ponieważ „wszyscy boimy się głodu, samotności i ciemnej celi”.
Odc. 87
Od czasów zwycięstwa wyborczego Admin Tasak chodził z podniesionym czołem. Kwiecień i maj poprawiły jego samopoczucie. Spowodowała to nie tylko poprawa pogody ale i krytyka przyjaciół i zwolenników, że zbyt łagodnie traktuje Ruch Patriotyczny, pozwalając jego przedstawicielom udzielać serdecznych wywiadów wrogim mocarstwom. Od tej pory Tasak poruszał się po mieście z językiem wyostrzonym jak brzytwa, wyjaśniając, że zmiana jego postawy uległa przyśpieszeniu, kiedy po źle przespanej nocy przypomniał sobie tony obelg i impertynencji, jakimi traktował go Kwefi i jego klony przez kilka ciężkich lat.
MinSpra, mężczyzna o okrągłej twarzy i skrywanym uśmiechu rozsierdzonego morsa, w czasie kolejnego wystąpienia publicznego wyraził radość a nawet satysfakcję, że na zagubionej wysoko w górach farmie owiec odnalazł się słynny O’Bajek, posądzany o ucieczkę do ciepłych krajów, gdzie miał kupić sobie wielki dom, aby bezterminowo oddawać się przyjemnościom określanym potocznie jako „ruja i poróbstwo”.
Odc. 89
Administracja Tasaka wzięła O’Bajka pod lupę. Uważnie mu się przyglądano, zastanawiając się, dlaczego wynajął aż cztery ciężarówki, wysyłając kosztowny upominek zagranicznemu przyjacielowi, skoro można było przekazać te pieniądze przelewem bankowym.
– Chyba chodziło o kartkę z życzeniami, pisaną własnoręcznie, co miałoby świadczyć dobrze o jego umiłowaniu tradycji i serdeczności. Podejrzewam również, że same ciężarówki też mogły być częścią upominku – sugerował jeden ze śledczych, młody policjant marzący o statusie poważnego detektywa.
O Saddim, przyjacielu O’Bajka, mało kto słyszał. Nawet ludzie Kwefiego nie byli w stanie nic o nim powiedzieć, oprócz tego, że miał długie, trudne do wymówienia nazwisko, które w dodatku pisał alfabetem arabskim.
– Sprawdziliśmy to w Wikipedii i wiemy, że jest to alfabet typu abdżad, bardzo skomplikowany i kompletnie niezrozumiały dla Europejczyka.
Wkrótce śledczy ustalili kolejny szczegół: Saddi współpracował z kilkoma zagranicznymi ekstremistami, którzy stawiali sobie za cel przywrócenia świata na tory powagi, miłości bliźniego i sprawiedliwości, korzystając ze wszystkich dostępnych metod przekonywania i perswazji.
Odc. 90
Powiadomiony o śledztwie toczącym się w jego sprawie, O’Bajek uśmiechnął się wydymając delikatnie nieogolone policzki, popatrzył w niebo i jakby czerpiąc stamtąd natchnienie odpowiedział:
– To drobiazg nie wart wzmianki. Nie takie rzeczy mi mówiono i nic z nich nie wynikło. Moje życie toczy się w atmosferze powagi, współpracy i poparcia ze strony ludzi znaczących w świecie wielkiej polityki i wielkich interesów, do którego zaliczam w pierwszym rzędzie Kwefiego, mego dobroczyńcę, przyjaciela i powiernika. Rozumujemy się doskonale, ponieważ rozmawiamy ze sobą szczerze co najmniej raz na tydzień.
Wieczorem, po sutym obiedzie z daniem głównym w postaci pieczonych przepiórek w sobie grzybowym, podlanym winem najwyższego lotu z prywatnej winiarni Saddiego (o trudnym do wymówienia nazwisku), O’Bajek zaśpiewał jakby w odpowiedzi na zarzuty i oskarżenia „Nic się nie stało, bracia, nic się nie stało”, po czym dosadnie dał do zrozumienia, że jest czysty jak łza. O tym wszystkim poinformowali śledczych życzliwi O’Bajkowi górale, wśród których przebywał i którzy byli z niego dumni.
Odc. 91
Indagowany w sprawie upominku, O’Bajek wyjaśnił z typowym dla niego szczeciniastym uśmiechem na twarzy:
– Jeśli śledczy tego zażądają, co by mnie nie zaskoczyło, bo cały świat niegodziwej władzy jest dziś przeciwko mnie, człowiekowi umiarkowanemu w słowach i piciu, to mogę pieniądze przekazane przyjacielowi Saddiemu zwrócić z własnej kieszeni, ale muszę wziąć je najpierw z banku. Dzisiaj tego nie mógę zrobić, bo bank jest nieczynny. Będę się modlił, kiedy już otworzą drzwi i okienka obsługi klienta, aby mieli w kasie pancernej wystarczającą ilość banknotów, bo jak nie, to się na nich wścieknę i skieruję sprawę do prokuratury. Takie rzeczy są niedopuszczalne w naszej ukochanej ojczyźnie, gdzie wszystko powinno pracować jak dobrze naoliwione tryby sterowane sztuczną inteligencją.
Zapytany, co sądzi o sztucznej inteligencji, odpowiedział zawadiacko:
– Podobnie jak pan Kwefi, którego cenię bardziej niż losy fortuny, nie potrzebuję sztucznej inteligencji, bo mam własną, dużo lepszą i mądrzejszą. Jest dla mnie wygodniejsza, bo mam ją stale ze sobą, gotową do działania. Jest elastyczna, generuje niesamowite pomysły, jest też sprytna a nawet przebiegła, ponieważ potrafi zachować wszystko w tajemnicy, jeśli ja nie ujawnię szyfru. W dzisiejszych czasach, kiedy wszyscy kradną co tylko można, czasach malwersacji i korupcji, zachowanie w tajemnicy spraw biznesowych jest bardzo ważne. To piedestał, na którym ustawiam pomniki mojej wspanialej przeszłości.
Odc. 92
Od połowy maja kierownictwu Ruchu Patriotycznego zaczęły drętwieć stopy. Na początku uznali, że jest to wynik klęczenia na twardej posadzce w kościołach i innych świętych miejscach, modląc się o dobrobyt całego społeczeństwa. Podejrzewali też niedostateczną ilość ruchu na świeżym powietrzu oraz problemy z odżywianiem.
Prawda okazała się bardziej złożona. Kiedy zauważono wyraźną bladość twarzy Kwefiego i drżenie rąk Plenipotenta, stan zdrowia Ruchu Patriotycznego wzbudził poważne obawy. Kwefi i Plenipotent odmawiali zgłoszenia się do specjalisty w celu ustalenia diagnozy. Sytuacja stała się patowa.
Problem rozwiązał Admin Chudy kierowany nagłym impulsem intuicji.
– Coś mi podpowiedziało, że są to skutki barbarzyńskiej nagonki, jaką przypuścił na nas rząd Tasaka. Oni podejrzewają nas o przekręty, korupcję i malwersacje na skalę przerastającą nawet moje wyobrażenie, a przecież – nie chwaląc się – wyobraźnię mam potężną. Ci ludzie mówią, że ilość naszych malwersacji i przekrętów jest większa nawet niż liczba termitów na półpustynnych sawannach Nubii, gdzie żyją miliardy tych owadów. To oczywista przesada. Przeprowadzaliśmy liczne operacje finansowe, ale były one uzasadnione, ponieważ pieniędzy nie braliśmy dla siebie, lecz na potrzeby naszej partii. To nie może być podstawą poważnych oskarżeń.
Sprawę ostatecznie przesądził mężczyzna, który wykonał kopie dokumentów oraz nagrał rozmowy przywódców Ruchu Patriotycznego uczestniczących w praniu pieniędzy z kasy państwowej.
– To zdrajca i donosiciel, który nie ma pojęcia o skali naszych zmagań z przestępczością zorganizowaną oraz walki o dobro narodu – rzekł Kwefi, tego dnia bledszy bardziej niż zawsze i mocniej chwiejący się na nogach. – To ze zmęczenia – wyjaśnił. – Bladość twarzy odziedziczyłem po moich przodkach, pracujących całymi dniami dla dobra narodu, nie widząc nawet promienia słońca.
Odc. 93
Doniesienia o niezwykłej pobożności przywódców Ruchu Patriotycznego wylewały się na targowisko powszechnych wiadomości z kilku źródeł naraz. Były tam przekazy reporterskie, śledztwa dziennikarskie, plotki, wywiady polityków i celebrytów, opinie ekspertów oraz wiadomości parafialne.
– Widziałem Kwefiego w sklepie z dewocjonaliami, jak kupował koronę cierniową. Ekspedientce powiedział, że zbliżają się trudne czasy i musi być przygotowany na najgorsze. Pociągnięty za język wyznał zbolałym głosem, rozglądając się niepewnie na boki:
– Oni chcą mnie ukrzyżować. Z trudem przypominam sobie jakie grzechy popełniłem w ostatnich latach, ale oni upierają się, że jest tego bez liku: pycha, pranie brudnych pieniędzy, kosztowne upominki dla przyjaciół, bezzwrotne pożyczki finansowe dla bogatych kolegów, a nawet pogubienie się w kierunkach stron świata. Ja sobie nie przypominam, żebym patrzył na wschód odwracając oczy od zachodu. Ale oni tak mówią. Mamy czasy powszechnego zamieszania. Dlatego uważam, że my, członkowie Ruchu Patriotycznego na zesłaniu, powinniśmy wszyscy nabyć takie korony cierniowe w oczekiwaniu męczeństwa.
– Może nie będzie tak źle, jeśli przyznacie się do winy, oddacie pieniądze i odsiedzicie swoje w więzieniu – usiłowała pocieszyć go ekspedientka.
– Nigdy! – krzyknął Kwefi z oburzeniem. Wydawało mu się, że za plecami usłyszał głosy Admina Chudego oraz Blaszki, najwierniejszego z konfidentów, wołające:
– Jesteśmy ludźmi honoru i będziemy razem z tobą walczyć do końca z siepaczami Tasaka. Umocniło to Kwefiego w determinacji walki o honor i zachowanie pieniędzy.
Odc. 94
Po powrocie Kwefiego do domu, zadzwonił do niego Plenipotent. Mówił uroczystym głosem.
– Doniesiono mi, co zdarzyło się w sklepie z dewocjonaliami. Solidaryzuję się z tobą. Będę was popierać, rzucając kłody pod nogi ludziom Tasaka i polewając ich gorącą smołą mojej niezgody z piętra mojego pałacu, jeśli pod oknem znajdzie się któryś z jego ludzi z prośbą lub petycją – dodał z przekonaniem, wydymając wargi na wzór despoty, którego oglądał na starej kronice filmowej.
– Dlaczego tak wydymasz wargi? To śmieszne – napisała na serwetce przy kolacji żona, nie mogąc wciąż otworzyć ust, które zatrzasnęły się jak kłódka, kiedy mąż został mianowany na stanowisko Plenipotenta i wygłaszając mowę dziękczynną powiedział coś tak obezwładniająco bzdurnego, że prawie doznała zawału serca.
– To mój sposób okazywania niezadowolenia. Oprócz tego, przestępuję z nogi na nogę, kiedy Tasak robi coś bez uzgodnienia ze mną. To ze zdenerwowania – wyjaśnił Plenipotent.
– Czy on musi wszystko uzgadniać z tobą? – napisała żona na serwetce.
– Oczywiście, że nie, ale powinien! Mam swoją godność i nie dopuszczę, aby jego króliki skakały po moim ogrodzie pałacowym i zjadały mi najpiękniejsze róże.
Odc. 95
W końcu maja i na początku czerwca media Bangolu były usiane zawołaniami w rodzaju „Bohaterowie są zmęczeni”, „Nie dajmy sobie odebrać pieniędzy” oraz „Zamknij ryj i niczego nie ujawniaj”, nawiązujące do wielkich osiągnięć ekipy rządzącej Ruchu Patriotycznego w świeżo minionej przeszłości. Temat był szczególnie popularny w kręgach osób o wąskich intelektualnych ustach, utożsamianych ze Starym Rządem Ruchu Patriotycznego, szczególnie Adminem Chudym. Wspierały ich rzesze ludu o solidnych ustach dobrze odżywionych kobiet i mężczyzn z obszarów wiejskich i małomiasteczkowych, żyjących ideą wielkiego i niepokonanego Ruchu Patriotycznego.
– Ruch Patriotyczny wiecznie żywy podobnie jak Śp. Lenin i jego nieśmiertelne idee – wołały wieczorami na ulicach miast i miasteczek niezidentyfikowane osoby, kryjące się w cieniach przydrożnych drzew i wielkich banerów ogłoszeniowych.
Pojawiły się też długie pisemne wezwania na ulotkach: „Wkrótce wybory do Bractwa Kontynentalnego. Nie bądź palantem, idź głosować, w przeciwnym wypadku Tasak i jego banda odbiorą ci wolność i wsadzą do ciemnicy, tak jak to usiłowali uczynić z Cyrylem i Metodym, dwom bohaterami narodowymi wybronionymi przez Plenipotenta, który wystawił im listy żelazne”.
– Tasak i jego rząd skorumpowali nasze społeczeństwo, a teraz chcą poprzestawiać fotele w Bractwie Kontynentalnymi i wyłączyć światła główne tak, abyśmy pogubili się w ciemnościach. Oni chcą nasze ukochane Bractwo Kontynentalne przekształcić w cyrk, w którym nie będziemy mogli już być gwarantem chrześcijańskiej prawdziwości Europy, tej naszej, którą my będziemy rządzić samodzielnie – po wypowiedzeniu tych słów Kwefi zszedł z mównicy, szczęśliwy, że wysłuchały go rzesze ludu w strojach ludowych i mundurach lokalnej straży obywatelskiej.
Odc. 96
Na wybory do parlamentu Bractwa Kontynentalnego Ruch Patriotyczny przygotował specjalny program wyborczy.
– Chcemy odłączenia Bangolu od kontynentu europejskiego. Będziemy wtedy mieli własne wojsko, własną politykę i własny język. Jakimi językami oni mówią w Bractwie Kontynentalnym? Obcymi! A przecież my nie gęsi i własne łapy mamy, którymi możemy swobodnie żaglować po morzach i oceanach – wygłaszając wyuczone na pamięć fragmenty programu, Kwefi tak się wzruszył, że aż ślina pociekła mu z ust jakby zobaczył przed sobą gorącego, smażonego karpia w „Restauracji Trybunalskiej”. Jej właścicielkę cenił za okazywaną mu serdeczność oraz za makatki przysyłane mu na urodziny i imieniny z wyhaftowanymi złotymi literami życzeniami pomyślności, szczęścia i starości bez cierpienia.
– Kłamiecie jak zwykle – twierdzili przeciwnicy polityczni. – O’Bajek dał wam pieniądze na produkowanie kłamliwych obietnic wyborczych oraz produkcję fałszywych wiadomości. Niedoczekanie wasze, pludraki! – krzyczeli.
– My przynajmniej nie jesteśmy pozbawieni dobrych zasad, których wam brakuje. Jeśli kłamiemy, to w słusznej sprawie, jeśli łżemy, to do końca. Mamy zasługi. To my rozwinęliśmy szkołę kłamliwej prawdy i szlachetnego kłamstwa, aby obywatele nauczyli się myśleć elitarnie, a nie egalitarnie. Naszym celem jest stworzenie elity intelektualnej i finansowej, która będzie rządzić krajem po wsze czasy.
Odc. 97
Trwały ostatnie przygotowania wyborcze do parlamentu Bractwa Kontynentalnego. O’Bajek, ścigany przez specjalne oddziały policji wyposażone w psy gończe i sztuczną inteligencję, wyszedł z pieczary wykutej w skałach, gdzie ukrywał się od dłuższego czasu, zaczerpnął świeżego powierza górskiego i podyktował swemu adwokatowi osobiste orędzie.
– Wychodzę nieustraszony na światło dzienne, aby być wybranym do Bractwa Kontynentalnego i walczyć tam z otwartą przyłbicą o pokój na świecie, powszechną równość obywateli Europy i Bangolu, oraz łagodne przesłuchiwania posłów w komisjach specjalnych bez używania bata i słów raniących ich wrażliwość polityczną. Będę też walczyć o zabawki dla dzieci, których rodzicom przebywającym w więzieniu uporczywie odmawia się zapomóg z Ministerstwa Prawdy i Miłości. Gdybym miał pieniądze, chętnie sam zafundowałbym im jakieś miękkie upominki na pocieszenie. To, co czynię, czynię wyłącznie z miłości do ojczyzny oraz z wdzięcznej pamięci dla Ruchu Patriotycznego, który nie waham się nazywać moją Matką Żywicielką. Tak mi dopomóż Bóg.
Odc. 98
Pamięć kierownictwa Ruchu Patriotycznego wyraźnie słabła. Niektórzy z przywódców z trudem przypominali sobie swoje daty urodzenia i nazwiska współpracowników. Lekarze obawiali się epidemii zaniku mózgu w części, gdzie mieści się pamięć. Działacze Ruchu zeznający na posiedzeniach Komisji Ujawniania Prawdy tłumaczyli nieznajomość zdarzeń i okoliczności sprzed kilku miesięcy bolesnymi niedoborami pamięci. W czasie przesłuchań najbardziej cierpiał Kwefi.
– Sam się sobie dziwię, że tak strasznie osłabła mi pamięć, mimo że jem więcej warzyw niż słynny różowy królik pana Plenipotenta, którego lubi wyciągać z kapelusza w czasie swoich słynnych przemówień. Są takie dni, kiedy nic a nic nie przypominam sobie, z kim się spotykałem służbowo, o czym rozmawialiśmy, czy w ogóle spotkaliśmy się, a nawet czy kiedykolwiek poznaliśmy się. Mijam czasem Admina Chudego na schodach i ani dudu nie mogę sobie przypomnieć, skąd go znam. On tak samo. Raz zgadaliśmy się na ten temat, ale nie pamiętam, o czym rozmawialiśmy. Pamiętam tylko, że on dziwnie poruszał ustami, jakby chciał powiedzieć prawdę a nie mógł. Obawiam się, że jest to zaraźliwe. To byłaby tragedia. Znowu mielibyśmy epidemię podobną do Covidu.
Odc. 99
Odświętnie ubrani kandydaci do Bractwa Kontynentalnego z ramienia Ruchu Patriotycznego, ogoleni i odświeżeni, opowiadali cudowne baśnie o lepszej Europie, trafniejszej pogodzie i o brązowym ładzie, innym i bardziej udanym niż zjadliwy zielony ład. Bractwo Kontynentalne planowało unicestwić nim rolników i uprawy Bangolu. Pasją Ruchu Kontynentalnego była lepsza Europa, leżąca u stóp Bangolu, kraju który najgodniej ze wszystkich reprezentowali. Między sobą mówili półgłosem:
-Bangol to kraj tak bogaty, że można go okradać przez lata, i niczego w nim nie ubędzie.
Innym ludziom tego nie mówili, ponieważ nie uwierzyliby w ich słowa. Kwefi, właściciel i mózg spółki Ruch Patriotyczny, oraz jej motor napędowy był święcie przekonany, że nadejdzie taki czas, kiedy cały naród uwierzy w ich słowa.
– Najważniejsze jest to, mówił ustami pełnymi umiłowania prawdy, że mamy plany redukcji Europy do właściwych rozmiarów. Taka, jaka jest teraz, jest za duża, zbyt biurokratyczna i źle administrowana. My ją naprawimy, postawimy na właściwe tory jak wygodny i kolorowy pociąg i damy jej niezawodnego i solidnego maszynistę oraz pomocnika do wrzucania węgla do paleniska.
– Dlaczego pociąg ma być parowy?
– Łatwiej go zrozumieć i kierować nim. Pomysł zwykłego pociągu daje się łatwo obłaskawić. Ważne jest także to, że węgla mamy w nadmiarze. Jest on naszym skarbem i nie oddamy go nikomu, tylko sami będziemy go używać aż do ostatniej bryły dla dobra kraju i wymarzonej przez nas Europy.
Odc. 100
W imieniu Ruchu Patriotycznego Kwefi przygotował nowe zasady rozwoju Bractwa Kontynentalnego.
– Trzeba będzie jego część oddać Mocarstwu Wschodniemu. Oni też mają swoje prawa. Byli tu od zawsze, dłużej niż Francja, Belgia czy Bangol. Europa jeszcze robiła w pieluchy i darła majtki na krzakach, kiedy oni dowodzili już armiami i podbijali świat, tworząc imperium. To największy kraj na świecie. Podbijali, podbijają i będą podbijać inne kraje. Nie zmienią się i musimy to zaakceptować. Nie nauczysz kota jeść kiszonych ogórków a wiewiórki wieszać włoskie orzechy na choince.
Wybory do Bractwa Kontynentalnego przerzedziły Ruch Polityczny. Wielu znanych członków ruchu odpadło w wyborach jak zmurszałe gałęzie od próchniejącego pnia niegdyś silnego drzewa. Słynny Rychu, mistrz jazdy samochodem na czas między siedzibami Bractwa Kontynentalnego a rodzinną wsią, artysta sztuki wazeliniarstwa, popadł w niełaskę u wyborców. Byli bez litości; skopali mu siedzenie przy urnach oraz opluli. Grożono mu.
– Jeśli jeszcze raz, oszuście, pojawisz się przy urnach, to przemalujemy ci okrągłą facjatę na piłkę futbolową. Zawsze lubiłeś sport. W miejscach gdzie się pokazywałeś, śmierdzi stęchlizną i przekrętami.
Członkowie ruchu spekulowali, co będzie z nim dalej.
– Rychu przepadł z kretesem. Stracił dobrze płatną pracę, którą bardzo lubił. Co gorsze, nie będzie już mógł pokazywać się za plecami Kwefiego na każdym wystąpieniu publicznym i czerpać dochodu ze sprzedaży wspólnych zdjęć z autografem. Jest teraz bezrobotny. W jego wieku trudno mu będzie znaleźć zatrudnienie, tym bardziej, że nikt chętnie nie przyjmuje rudych do pracy. Rudy to Rudy. Nie zmieni się, nawet gdyby mu przeszczepiono włosy. Może zostanie odźwiernym u Kwefiego, który go bardzo ceni.
Odc. 101
– Co pan będzie teraz robić? Czy nie ma pan skłonności samobójczych? To by dawało panu szansę ubiegania się o zasiłek dla osób przygasłych psychiczne, do czego ma pan pełne prawo zważywszy na niekorzystne koleje losu oraz kiepski układ gwiazd – pytali dziennikarze Rycha, wypatrując oznak smutku i przedwczesnych zmarszczek rozpaczy na jego urokliwie zdziwionej, owalnej twarzy. – Nie jest już pan parlamentarzystą ani w Bangolu, ani w Bractwie Kontynentalnym.
W odpowiedzi na pytania i niepokoje ludzi dobrze mu życzących, w oczach Rycha pojawiał się bolesna mgła. Trwało to bardzo krótko, ponieważ rozważnie przypominał sobie, że jest osobą wyjątkowej wytrwałości, co go uspokajało a zarazem motywowało do stawiania czoła nieszczęściom napierającym ze wszystkich stron.
– Muszę przetrwać. To mój obowiązek patriotyczny i moralny. Będę nadal służyć wiernie Kwefiemu, który dla mnie jest wszystkim: surowym ale sprawiedliwym ojcem, serdeczną, pełną tkliwości matką, mitycznym Herkulesem oraz obeliskiem solidnego wparcia w trudnych dla mnie momentach. Kocham go we wszystkich jego postaciach i poświęcę resztę życia stawianiu mu ołtarzy, popiersi i pomników oraz służeniu mu radą. Nie mówmy o mnie, mówmy o nim. Jemu też nie jest lekko. Jego zdrowie zastało boleśnie nadwątlone lichawymi wynikami wyborów do Bractwa Kontynentalnego. Będzie musiał odchudzić się z wszechwładzy i nauczyć zwalczać wrogów wewnątrz Ruchu Patriotycznego. On im wspaniałomyślnie wybaczał grzechy i przewinienia, a oni teraz dybią na jego przywódczą godność, machając mu przed oczami zakrzywionymi nożami oskarżycielskich potwarzy. To podli ludzie. Do niedawna pałali do niego gorącą miłością, a teraz nazywają go nieudolnym staruchem zagubionym w brudnej mgle utraconej władzy.
Odc. 102
Było to już jego piąte przesłuchanie przez komisję parlamentarną. Kwefi chętnie w nich uczestniczył.
– Lubię wasze przesłuchania i to z wielu względów. Przede wszystkim, nie mam nic do ukrycia. Mówię wszystko, jak było, z wyjątkiem zdarzeń, których pamięć pokryła patyna zapomnienia, podobna do tej, jaka pokrywa blaszany dach mojego ulubionego kościoła. Patyny zapomnienia nie da się zwalczyć.
Złożywszy to oświadczenie, Kwefi opowiedział kawał polityczny popularny w wielkomiejskich kręgach Ruchu Patriotycznego. Komisja chciała mu przerwać, ale zagroził, że nie powie więcej ani słowa, dopóki nie usłyszą kawału.
– On ilustruje moją prawdę – powiedział. – A prawda jest ważniejsza od kłamstwa, choć nie zawsze, bo życie ma swoje prawa i wyjątki.
Komisja kontynuowała przesłuchanie.
– Był pan najwybitniejszym działaczem Ruchu Patriotycznego, jego duszą i przywódcą. Siadał pan zawsze w pierwszej ławce w parlamencie i w kościele, i kazał podsadzać sobie haftowaną jedwabną poduszeczkę dla wygody. Raz nawet nadeptał pan Plenipotentowi Dua na bolesny odcisk na prawej stopie, aby zademonstrować swoją nieograniczoną władzę. Czy to prawda, że rządził pan jak udzielny średniowieczny książę, każąc tym, którzy panu podpadli, całować siebie – użyję pańskich własnych słów – w białą dostojną dupę?
Odc. 103
– Ależ skądże! Absolutnie nie. Nic takiego sobie nie przypominam. Czy ja byłem taki ważny? Nie przesadzajmy! Czasem czułem się nawet jak mysikrólik przy potentatach takich jak Admin Chudy, słynny O’Bajek czy wszechmocny Plenipotent Dua.
– Co pan wie o O’Bajku?
– Wiem, że to człowiek niezwykle utalentowany, znający się na pieniądzach, prestidigitator umiejący zamieniać zwykłe banknoty na ropę i gaz, oraz ropę i gaz na złoto. Potrafi wyciągnąć królika z kapelusza, a kapelusz sprzedać muzeum narodowemu za wielkie pieniądze jako wartość historyczną. To cudotwórca. Jak był w dobrym humorze to odpalał nam drobne miliony, abyśmy się lepiej czuli.
– Krążą o nim ostatnio nieżyczliwe informacje, że się fatalnie prowadzi, sprał dwóch policjantów po pysku tylko dlatego, że chodzili za nim i krzywo na niego patrzyli. Co więcej, zaniedbał się, chodzi nieogolony, ukrywa się w szałasie wysoko w górach, a nawet, że czuć od niego gorzałę i pot. W dodatku odgraża się władzom, nazywając ich kurduplami moralnymi, którzy mu do pięt nie dorośli.
– To nieprawda. To wierutne kłamstwo – krzyczeli jego wierni wyborcy, mieszkańcy małej góralskiej wioski, którym obiecał wytapetować trzy chałupy banknotami dużej wartości z wizerunkiem bohatera góralskiego.
Odc. 104
– Jaki był pański udział w przestępstwach organizowanych seryjnie przez Ruch Patriotyczny? – spytał Kwefiego prokurator.
– Nic o nich nie wiem, niczego nie słyszałem i nie widziałem. Nikt mi niczego nie mówił. Mam osłabiony słuch, używam aparatu dla słabo słyszących. Może to dlatego niczego nie słyszałem.
Po zeznaniach w prokuraturze pojawiły się absurdalne oskarżenia pod adresem Kwefiego. Prawdopodobnie aranżował je Józef Nijaki, przedstawiciel Ruchu Patriotycznego w Bractwie Kontynentalnym. Powiedział on:
– Obawiam się, że Kwefi przed zeznaniem w prokuraturze został nakręcony, w wcześniej zmodyfikowany cyfrowo, dodano mu też sztucznej inteligencji. Normalnie to on mówi wszystko szczerze prosto z mostu, tym razem coś wyraźnie ukrywa.
– Dlaczego pan tak sądzi?
– Ponieważ drapał się po plecach w miejscu, gdzie montuje się urządzenia sterujące człowiekiem.
– Jest manipulowany?
– Prawdopodobnie tak, przez ludzi Tasaka, ale jeszcze tego nie wiemy na pewno. W Ruchu Patriotycznym pracujemy nad tym, sprawa jest rozwojowa.
Odc. 105
Kiedy Rząd Tasaka zaczął kierować wnioski do prokuratury przeciwko członkom Ruchu Patriotycznego z zarzutami o przestępstwa, oraz wnioski do parlamentu o pozbawienie ich immunitetów poselskich, na kierownictwo Ruchu Patriotycznego padł blady strach.
Wniosków są takie góry, że rząd musiał wynająć samochody dostawcze, aby je przewoziły do parlamentu. Mamy z tego tytułu poważne opóźnienia – tłumaczył cierpliwie przewodniczący parlamentu.
Ruch Patriotyczny uległ rozprzężeniu. Komunikacja między członkami kierownictwa była coraz trudniejsza, ludzie poruszali ustami, nie wydobywając z nich żadnych dźwięków, niektórzy powtarzali kilkadziesiąt razy te same zdania, twierdząc, że mówią coś zupełnie nowego nawet dla nich samych. Coraz częstsze były też wzajemne oskarżenia oraz podkładanie zdechłych zwierząt dawnym towarzyszom broni, które swoim odorem miały ich odstraszać od zamiaru składania zeznań. Pogłębiała się izolacja kierownictwa Ruchu Patriotycznego; niektórych widziano jak kupowali niepozorne domy w wiejskich zaciszach, aby móc się skryć przed policją i donosicielami z własnych szeregów. Następnym etapem było uczenie się grypsery, języka więziennego, oraz sztuki nielegalnego zakupu papierosów i dopalaczy umilających życie więzienne.
Na sensownym poziomie funkcjonował jedynie Kwefi. Wspólnie z konfidentem Blaszką usiłował ratować kompromitujące dokumenty, kasę i nieruchomości stanowiące tajne zasoby Ruchu. W porywie ojcowskiej troski Kwefi zakupił dla członków kierownictwa Ruchu specjalny pogram sztucznej pamięci, obliczający prawdopodobieństwo wyroku skazującego i ilość lat pobytu w więzieniu. Wystarczyło tylko wpisać rodzaj popełnionych przestępstw, ilość rozmów i deklaracji złożonych poufnie w każdym z nich, oraz prawdopodobieństwo zeznań obciążających ze strony bezpośrednich szefów, współpracowników i podwładnych.
Ruch dysponował także poważnymi środkami w bankach zagranicznych i w rajach podatkowych. Organizował je O’Bajek za pieniądze wypłacone w formie bezzwrotnych zaliczek kontrahentom z Bliskiego Wschodu na przyszłe dostawy surowców energetycznych i cennych metali jak i na specjalne gwarancje typu „Black Hour”.
Czasy były tak męczące dla Kwefiego, że coraz częściej myślał, aby wyrwać się na tydzień lub dwa wypoczynku do Grecji.
– Tam nie musi pan odpowiadać na żadne pytania, ani w ogóle się odzywać, po prostu udaje pan Greka. Proszę mi wierzyć, przyjmą pana z otwartymi ramionami. W Grecji może pan też poznać jakąś miłą turystkę, która łatwiej zrozumie pana oraz będzie odnosić się do pana serdeczniej niż wiele osób tutaj, które źle panu życzą – zachęcała go kierowniczka Biura Turystycznego „Tylko dla Majętnych Podróżników”.
Odc. 106
Admin Tasak wystąpił publicznie, aby przedstawić działania rządu.
– Ruch Patriotyczny jest w rozsypce. Jego członkowie przechodzą do innych partii politycznych. Niewielu z nich zostało, ponieważ większości postawiono zarzuty o popełnienie przestępstwa i skierowano je do prokuratury. Musieliśmy znacznie zwiększyć ilość prokuratorów, aby dali sobie radę z przygotowaniem oskarżeń i przedstawieniem ich w sądzie. To dzieje się zbyt wolno. Naszym zwolennikom to się nie podoba. Słyszę ich wzburzone głosy:
– Jeśli nie rozliczy pan tych łajdaków, to sami ich osądzimy. W ich własnym interesie jest, aby trafili jak najszybciej do pudła.
Niektórzy funkcjonariusze Ruchu Patriotycznego sami zgłaszali się do policji oraz prokuratury, prosząc o wszczęcie przeciwko nim śledztwa.
– Dlaczego tak się poniżacie wobec obecnej władzy? Dlaczego tak się boicie? – pytał rozdrażniony Kwefi, otoczony dwoma kordonami ochroniarzy.
– Milsze jest nam życie o chlebie i wodzie niż samosąd. To są sądy kapturowe. Pan nie zna tych ludzi, bo sam pan niczego nie podpisywał. Jest pan czysty jak łza.
Kwefi odkrzykiwał rezolutnie.
– Sam się nie poddam, choćby ziemia miała mi zadrżeć pod nogami. Nienawidzę Tasaka tak jak wy, jest gorszy od zwierzęcia. Popatrzcie tylko na jego wilcze kły. Oczyścimy się z zarzutów. Jesteśmy niewinni. Ty, ty … – krzyknął, kierując zaciśniętą pięść w stronę Tasaka.
Następnego dnia Kwefi zorganizował specjalną komórkę śledczą i wydał polecenia.
– Ustalcie, co się dzieje z naszymi ludźmi według następujących kategorii: tymi, którzy rozchorowali się, mają depresję lub rozdwojenie jaźni, tymi, którzy pozostali w kraju i utrzymują z nami kontakt, tymi, którzy uciekli za granicę, ukryli się i nie dają znaku życia, w końcu tymi, którzy popełnili samobójstwo.
Odc. 107
Na czele Ruchu Patriotycznego nieoczekiwanie stanął samozwańczy uzurpator, Alfred Kotusia. Pojawił się na scenie politycznej niczym opóźniony deus ex machina. Był to mężczyzna rosły, o czarnej kolczastej brodzie, powolny w ruchach i mowie, ważący słowa na końcu języka a potem wypluwający je z zajadłością. W obecności tłumu zwolenników wygłosił przemówienie; zostało ono natychmiast upowszechnione przez media. Jak określił to jeden z dziennikarzy, przemówienie pachniało a zarazem śmierdziało sensacją.
– Rzucam Kwefiemu wyzwanie, aby dobrowolnie oddał mi władzę przewodniczącego Ruchu Patriotycznego. Kwefi był przez lata moim mentorem. Teraz to stetryczały starzec o przytłumionym słuchu, strachliwy, zagubiony we mgle fałszywych domniemań, jak wygląda rzeczywistość. Wygłasza na ten temat opinie, które od razu trafiają do lamusa. Jego czas przejścia na emeryturę już minął. Wiem, że otrzymał już wezwanie z Funduszu Wysokich Emerytur o zweryfikowanie danych osobowych i podanie numeru konta, na który będzie przekazywana jego emerytura. Jeśli nie otworzy konta bankowego, a jest to człowiek znany z wrogości i oporu wobec wyzwań nowoczesności, organ emerytalny sam otworzy mu konto bankowe i przeszkoli w jego użytkowaniu. W razie odmowy szkolenia, Kwefi zastanie doprowadzony siłą do punktu szkoleń i zostanie potraktowany podobnie jak osoby inaczej sprawne umysłowo, uporczywi bezrobotni, zbuntowani alkoholicy oraz więźniowe recydywiści. To bardzo przykre, ale nic na to nie poradzimy. Opór Kwefiego wobec zmieniającej się rzeczywistości to jeden z powodów, dla których zdecydowałem się osobiście objąć władzę w Ruchu Patriotycznym, aby ratować naszą partię, kraj i obywateli.
Odc. 108
Światowe media przyniosły szokującą wiadomość: Ruch Patriotyczny w geście protestu przeciwko ekscesom nowej władzy, naśladując bohaterskiego Ikara, rozłożył skrzydła i poszybował prosto w słońce. Szło mu dobrze, dopóki nie zachłysnął się lotem, wysokością i przestrzenią tak bardzo, że stracił równowagę i spadł do morza, wyrzucając w górę bryzgi wody, jakich ludzkość nie widziała.
– Czy była to prawda całkowita czy częściowa, czy też prawda z gatunku kłamliwych, nikt na początku nie miał pojęcia. Media wprawdzie pokazywały postacie bohaterów podniebnej eskapady w kierunku słońca, Kwefiego, Plenipotenta, Admina Chudego oraz wiernego konfidenta Blaszki, nikt nie dałby jednak za nich złamanego szeląga, ponieważ mogły to być ich sobowtóry. Pojawiły się w związku z tym tysiące domysłów, jeden dziwaczniejszy od drugiego.
– To nie są ludzie Ruchu Patriotycznego, tylko ich cienie, w dodatku zdeprawowane. Prawdziwi bohaterowie Ruchu pozostają w ukryciu, aby ćwiczyć pobyt w miejscach odosobnienia, gdzie będą mieli czas i warunki, aby wygodnie i bez pośpiechu przemyśleć sobie niedawną przeszłość, wyspowiadać się solidnie z jej grzechów i niedociągnięć, najeść się ulubionych potraw za państwowe pieniądze, poprzeklinać do woli nowe władze oraz poćwiczyć wymianę żarcia na papierosy i narkotyków na pisma pornografii politycznej, lub odwrotnie.
Protesty ludzi nie akceptujących złych informacji o Ruchu Patriotycznym zostały boleśnie stłumione przez policję zwaną siepaczami Admina Tasaka, człowieka o żelaznej ręce i kamiennym obliczu, który wie jak rządzić.
Wiadomość o tragicznym zgonie Ruchu ostatecznie okazała się nieprawdą. Ruch Patriotyczny żył nadal, przechodził tylko przejściowy stan agonalny, cywając jak kura z zamkniętymi oczami i opadłymi skrzydłami, porażona niedobrym powietrzem zmian klimatycznych. To doprowadziło ludzi do wymyślenia bajeczki o locie Ruchu Patriotycznego w słońce i jego upadku.
– Jak mówił mi mój dobry znajomy, Marek Twain, wiadomość o naszej przedwczesnej śmierci była grubo przesadzona – podsumował Kwefi, rażąc słuchaczy tak serdecznym śmiechem, że nogi cierpły.
Odc. 109
Z Bractwa Kontynentalnego napływały niedobre wieści. Jeden z przedstawicieli Bangolu trzymany był pod strażą pod zarzutem usiłowania podpalenia budynku parlamentu.
– Ujęliśmy najbardziej niebezpiecznego z parlamentarzystów jak biegał z gaśnicą, w której znajdował się łatwopalny gaz. Groził, że najpierw podpali budynek parlamentu a potem wysadzi go w powietrze. Ma immunitet parlamentarny, zajmujemy się nim teraz. Musimy stwierdzić stan jego niepoczytalności. Jest niebezpieczny, grozi, że pójdzie nocą na cmentarz i wypali ogniem piekielnym wszystkie krzyże na grobach grzeszników. Zapytany, dlaczego tak postępuje, odpowiedział:
– Nie cierpię innych ras, ludzi szarych, żółtych, czarnych, czerwonych ani zielonych.
Wyraźnie bredził prawdopodobnie pod wpływem fentanylu.
– Skąd wiadomo, że używał fentanylu?
– Widziano go poprzedniego dnia stojącego na ulicy z pochylonym tułowiem i rękami zwisającymi nad ziemią, bełkocącego niewyraźne słowa. Był bliski stanu agonalnego, ale przeżył. Lekarze twierdzili, że przeszedł w życiu kilka wstrząsów mózgu i to go ukształtowało.
– Skąd u was wzięli się tacy parlamentarzyści?
– Niestety, nie jesteśmy w stanie kontrolować materiału ludzkiego, jaki przysyła nam każdy kraj, w tym wypadku Bangol.
Odc. 110
O’Bajek, nowy parlamentarzysta Bractwa Kontynentalnego, wezwany na przesłuchanie w parlamencie Bangolu w sprawach darowizn finansowych na rzecz ambitnych organizacji Bliskiego Wschodu, od drzwi podjął śmiałą polemikę z członkami komisji śledczej.
– To dzielny człowiek – powiedział Kwefi, obserwujący przesłuchania. – Moja krew. Takiego chciałbym mieć syna. Gdyby Bóg mi go dał, przyjąłbym z otwartymi rękami, nawet gdyby był rudy. Niewydarzone uwłosienie można przemalować, ale mocnego charakteru nie da się stworzyć ot tak, kliknięciem palców!
Stawką przesłuchiwań było, kto zyska przewagę w dyskusji obserwowanej przez tysiące mieszkańców Bangolu. Pytania zaczęły się niewinnie. Komisarz, kobieta o migdałowych oczach i buzi dojrzałej nastolatki, zapytała o pozłacane sztuczne zęby, jakie O’Bajek miał otrzymać w darze od przyjaciela z Bliskiego Wschodu.
– Sztuczne nie sztuczne, darowane nie darowane, to moja prywatna sprawa. Pani nie dawała kruszcu na ich złocenie, dlatego proszę powstrzymać się od zadawania takich pytań, bo mogę ugryźć boleśnie – wykrzyknął zapytany.
Wobec boleści pomieszanej z wściekłością, jakie wykwitły na twarzy O’Bajka, kobieta zaniechał dalszych pytań o uzębienie i dyskusja zeszła na tematy semantyczne, jak należy zwracać się do drugiej osoby, jeśli jest to kobieta: proszę pani czy proszę panią. O’Bajek reagował na pytania i prośby komisji serdecznie i zdecydowanie. Jego głos był wysoki, zapewne pod wpływem wzruszenia, gdyż prawie piał dyszkantem. Prowadząca przesłuchanie zaproponowała mu w związku z tym dobroczynne występy w operze. Odmówił, wyjaśniając:
– Mam dość pieniędzy, aby to mnie śpiewano a nie żebym to ja śpiewał innym. Tak uważam i nie ustąpię.
Widząc jego zaciśnięte zęby i piorunujący wzrok, komisja zdecydowała się nie zadawać mu drażliwych pytań.
Po zakończeniu przesłuchania Kwefi natychmiast wystosował list gratulacyjny do O’Bajka z krótkim przesłaniem: Gdybyś, Synu Mój, zapragnął znaleźć się w ojcowskich ramionach, przybądź do mnie, natychmiast serdecznie cię uściskam. Jest we mnie całe repertorium niewyeksploatowanej miłości ojcowskiej.
Odc. 111
Plenipotent Dua znalazł się za oceanem nieprzypadkowo. Poleciał na spotkanie z ważnymi ludźmi. Samolot przyleciał z opóźnieniem, co gorzej, walizka z osobistymi rzeczami Plenipotenta zaginęła. Plenipotent czuł w tym obce siły usiłujące go zdyskredytować. Niekompletny ubiór mógł zniwelować jego siłę perswazji. Czując niemiły ucisk w dołku, w pośpiechu dokonał zakupów w pobliżu hotelu, do którego go przywieziono. Przede wszystkim kupił sobie kapelusz.
– Kupiłem najlepszy, jaki mieli. Musiałem kupić, nie miałem innego wyboru, ponieważ nie wypadało mi poruszać się bez stosownego nakrycia głowy. Na początku wydawał mi się dobry, potem jednak, kiedy moją głowę wypełniły rozliczne, ważne myśli, okazał się niewystarczający; przykrywał tylko górną część mojej głowy. Okazała się za duża dla lokalnych kapeluszników. Kiedy jest wypełniona myślami, pomysłami i typową dla mnie energią intelektualną, potrzebuję naprawdę dużego kapelusza, aby potem nie pisano obrzydliwych memów. Ludzie są niewdzięczni. To bardzo rozczarowujące.
– Plenipotent Dua ma łeb nie od parady – pisała następnego dnia prasa lokalna, wychwalając jego zdrowe, różowe policzki oraz łatwość ich nadymania. Zapytany o to, Plenipotent odpowiedział:
– Kiedy mówiąc coś, wpadam w dumny gniew, policzki same mi się nadymają. Taki już jestem, marzycielski, odważny, myślący. Wciąż się uczę, jak komunikować się sprawnie i przekonująco z ludźmi. Z języka angielskiego opanowałem już połowę słów aż do litery L jak Lucy. To mnie bardzo cieszy, ponieważ przeciwnicy Ruchu Patriotycznego, mego ulubionego, wciąż mi wytykają moją nieadekwatność. Tak właśnie mówią: Plenipotent jest nieadekwatny, nie pasuje do nowoczesności i naszego odnowionego społeczeństwa! Ja nie pasuję do nowoczesności?! To bezczelność!
Odc. 112
– Co pan sądzi, panie Plenipotencie, o obecnym rządzie Bangolu?
– Powiem szczerze: to są nieudacznicy, ludzie bez pomysłu na życie narodu, nie rozumiejący moich fantastycznych idei na temat państwa, prawa oraz wielkiej polityki – Plenipotent wymawiał słowa powoli przewracając oczami i wykrzywiając boleśnie okrągłą twarz. – Rząd jest podły. Kilka dni temu przyjmowałem u siebie Admina Tasaka i jego ministrów. Efekt był taki, że zginęły mi dwie popielniczki z alabastru. Jedna była darem króla Dahomeju, którego odwiedziłem w czasie podróży służbowej do Afryki. To był dar tak cenny, że w podziękowaniu zagrałem mu Etiudę Afrykańską na organkach. Bardzo lubię organki. Oni dobrze rozumieją, jak ważna jest muzyka w dzisiejszych niespokojnych czasach.
– A co pan sądzi na temat uczciwości Admina Tasaka i jego ludzi?
– Zachłanność tych ludzi, obecnej władzy, nie ma granic. Na szczęście nie mogą nic ukraść, bo im patrzymy na ręce, ale za to skrzętnie prokurują oskarżenia przeciwko ludziom Ruchu Patriotycznego. Wymyślają je na poczekaniu: przy śniadaniu, obiedzie i kolacji, w trakcie zakupów, na wycieczce za miasto, nawet w tramwaju. Niektóre oskarżenia są w tak złym guście, że chyba przychodzą im do głowy w toalecie. To odrażające.
– Czy to wszystko, o co oskarża pan Admina Tasaka i jego Nowy Rząd.
– A skądże! Ci ludzie nie akceptują żadnych moich propozycji i to mi się bardzo nie podoba. Ponieważ jestem człowiekiem z charakterem, nie podpisuję ich decyzji, co czyni je nieskutecznymi. Nie pozwolę. aby ktoś bezkarnie kradł jajka z mojego kurnika. Beze mnie sobie nie poradzą; jak małe dzieci będą błądzić w dżungli nowoczesności, której nie rozumieją. W Bangolu tylko ja ją w pełni rozumiem.
Odc. 113
Kiedy w programie „Ambasadorowie”’ wystąpił w telewizji uśmiechnięty Zastępca Plenipotenta Duy, mężczyzna o szczęce lwa i łagodności lisa pustynnego, w sali pojaśniało. Padło pierwsze pytanie.
– Czy prawdą jest, że ulubiony ambasador pana Plenipotenta w Imperium Zamorskim, poprosił rząd Bangolu o pomoc finansową w wysokości ponad miliona złotych, ponieważ chciałby sobie kupić na starość domek na wsi. Zanotowaliśmy, co w tej sprawie powiedział:
– Zadowolę się malutkim domkiem, najmniejszym, jaki jest możliwy, aby tylko miał ocieplane ściany i nie był porośnięty mchem na dachu, bo to wstyd dla porządnego człowieka, jakim jestem od dziecka. Domek może być do remontu, zgodzę się na wszystko za jeden milion złotych, ponieważ jestem w stanie zapaści finansowej.
– Czy pan Plenipotent poprze jego prośbę? – zapytał redaktor prowadzący wywiad. – O panu Plenipotencie pisze się i mówi, że jest pracowity, współczujący i niezwykle wyrozumiały dla ambasadorów.
– Tak, to prawda. Każdy ambasador, nawet gdyby był pryszczaty, łysy i kulawy, jest dla niego na wagę złota. Słyszałem o tym wszystkim i muszę od razu wyjaśnić: pan Plenipotent jest patriotą. On by życie oddał za tego ambasadora – Zastępca Plenipotenta uśmiechnął się serdecznie i przyjaźnie pomachał ręką do kamery telewizyjnej.
– Czy ma pan na myśli, że naprawdę oddałby życie za tego ambasadora?
– Dokładnie tak – odpowiedział Zastępca Plenipotenta uśmiechając się kolejny raz z lekkością taczki wypełnionej gruzem.
– Proszę nam powiedzieć coś więcej o panu Plenipotencie – zachęcał redaktor prowadzący spotkanie.
– Wszyscy kochamy pana Plenipotenta Duę z wyjątkiem Admina Tasaka, człowieka surowego i zimnego jak wyjęty z zamrażalnika udziec indyczy, pozbawiony współczucia i miłości bliźniego. Przy nim pan Plenipotent jest jak plaster na bolesne rany. Z jaką chęcią i powagą współpracuje on z Adminem Tasakiem i jego ministrem spraw zagranicznych! Jak on im pomaga, jak wspiera ambasadorów proponowanych przez rząd, to jest to prostu niewiarygodne. Czasem myślę, że pan Plenipotent były gotów oddać życie także za Admina Tasaka, nie tylko za ambasadora. Ileż on ma w sobie wyrozumiałości i dobroci?!
Odc. 114
– Co pan, panie Plenipotencie, będzie robić po wycofaniu się z urzędu po zakończeniu kadencji?
– Nie myślałem o tym, bo po co przeciążać mózg, ale na pewno będę grać w szachy, warcaby i pasikonika, hodować króliki oraz pomagać Kwefiemu w tresurze jego żółtej papugi. Jeśli będę występować publicznie to tylko po to, aby szerzyć wiarę w lepsze jutro i wyjaśniać naszym obywateli, że wodogłowie nie jest w ogóle chorobą. Wiem coś o tym, bo u mnie w rodzinie to tradycja. Duża głowa jest chlubą. Korzyścią z wodogłowia jest zdolność pomieszczenia masy nowoczesnych poglądów na każdy temat, małżeństwa, homoseksualizmu, polityki międzyplanetarnej, wolności i ochrony życia poczętego jak też pomyślanego. Nie będę musiał patrzeć na twarz Tasaka, którego uważam za człowieka zagubionego i brutalnego, pozbawionego dobrego gustu i manier politycznych, choć na takiego nie wygląda. On nie ma pojęcia, co to są parytety, polityka zagraniczna, stołki oraz szczera dozgonna przyjaźń z wybitnymi ludźmi takimi jak Kwefi, mój mentor i nauczyciel.
Odc. 115
Dziennikarka prowadzająca wywiad zauważyła, że po powrocie ze spotkania z przywódcą Imperium Zamorskiego, Plenipotent bardzo się zmienił.
– Panie Plenipotencie. Jest pan niesamowicie opalony. W ubraniu, jakie ma pan na sobie, w tej eleganckiej letniej marynarce z frędzlami, wygląda pan jak prawdziwy Indianin.
– Nie obrażam się, że pani to mówi, ponieważ Indianin to nie to samo co LGBT. Homoseksualistą nie jestem i nigdy nie będę. Mogę przyjmować zakłady w tej sprawie. Co do opalenizny, to jako zwolennik Ruchu Patriotycznego, jestem wrażliwy na słońce podobnie jak na niesprawiedliwość. Nigdy nie wyciągnąłbym ręki po cudze pieniądze. Opaliłem się, bo miałem za mały kapelusz, policzki mi się pod nim nie mieściły, stąd opalenizna. Jak powiedziałem, mogę być Indianinem, ale na homoseksualizm nie namówi mnie pani. Nie ustąpię! Taki już jestem zasadniczy. Po prostu.
– W czasie pobytu za oceanem rozmawiał pan z byłym przywódcą Imperium Zamorskiego. Co może pan powiedzieć o tym spotkaniu?
– To mój przyjaciel, monstrualny potentat. Nazywają go złotogęby, ponieważ mówi niezwykle przekonująco. Utył, ale to zrozumiałe, ponieważ jest patriotą i konsumuje tylko wyroby krajowe, aby pokazać, jak wielki będzie jego kraj pod jego rządami. Martwił się tylko, czy się zmieści w obecnych granicach, bo jak nie, to będzie musiał zdobywać nowe terytoria. Powiedział mi: – Słuchaj Dua. Jesteś moim przyjacielem więc powiem ci to w zaufaniu. Mam kilku dobrych znajomych za granicą, którzy wiedzą jak to się robi. Pogadam z nimi, razem ułożymy lepszy świat. To dla mnie jak pestka czereśni, którą umiem splunąć na odległość nawet pięciu metrów. Jestem w tym naprawdę dobry. Umiem rozmawiać z ludźmi, nie tak, jak ten staruszek, mój obecny konkurent, który z siebie ledwo głos wydobywa i myli mnie z cieniem. Kiedy ponownie obejmę władzę, wszystko wyperswaduję komu trzeba, w kraju i za granicą. Zrobię to na zawołanie: raz, dwa trzy, ponieważ jestem szybki. Nie będziemy używać bombek choinkowych, ale takie, co nie robią huku ale prawdziwe bumbum, od którego mózg sztywnieje.
Odc. 116
Ruchowi Patriotycznemu wiodło się coraz gorzej. Nie dysponował już żadnymi atutami oprócz poparcia stałych zwolenników, zwanych żelaznymi. Kwefi czuł się coraz podlej, nie mając do dyspozycji wysokich stanowisk i uposażeń, życzliwej i taniej propagandy ze strony telewizji i radia, nie dysponując też żadnymi funduszami, z których fundował darowizny i nagrody. Pragnąc wyrwać się z tej mrocznej atmosfery, wybrał się na dwutygodniowy urlop na Wyspę Kurku na Morzu Jońskim.
– Musi pan zobaczyć na własne oczy, jak wygląda zielona, wyspiarska, szczęśliwa część Bractwa Kontynentalnego. Dużo naszych rodaków tam jeździ. Będzie się pan czuć jak u siebie w domu – zachęcała go kierowniczka biura turystycznego.
Pierwsze trzy dni minęły Kwefiemu szybko i radośnie. Czwartego dnia, nieprzyzwyczajony do upalnego słońca i wysokich temperatur, doznał udaru mózgu. Nie było co do tego wątpliwości: wykrzywione usta, opadnięte dłonie, niewyraźna mowa, rozmazane widzenie. Dziwiono się, jak do tego doszło, ponieważ większość czasu spędzał w cieniu przy basenie lub w pokoju hotelowym rysując Tasaka, którego postać kroił potem nożem w paski.
– Nie mogę wyzbyć się tego przyzwyczajenia – tłumaczył współuczestnikom wycieczki. – To mnie relaksuje, przynosi ulgę.
Uratowała go operacja pod całkowitą anestezją. Po wybudzeniu ze śpiączki farmakologicznej, przywódca Ruchu Patriotycznego z trudem dochodził do siebie. Miał omamy i halucynacje. Najpierw pytał o szeregi dzielnych wojowników Ruchu Patriotycznego, potem dziękował wylewnie doktor Małpie, która rzekomo asystowała w operacji, następnie opowiadał fragmenty swego burzliwego życia. Mówił, że zorganizowano na niego zamach, strzelano do jego ucha z tak bliskiej odległości, że usłyszał świst a potem poczuł zapach pocisku. Wieczorem w czasie obchodu lekarskiego krzyczał jeszcze ”Zdradziecki ryju” celując środkowym palcem prawej ręki w ordynatora. Po kilkunastu godzinach Kwefi doszedł nieco do siebie.
Odc. 117
Ze szpitala Kwefi telefonował kilka razy do kraju. Wieści były niepokojące. Bea Tschubaschek skrytykowała go za przesunięcie kilku figur Ruchu Patriotycznego na wielkiej planszy szachowej władz regionalnych. To go bardzo zabolało, ponieważ wciąż miał w pamięci i na ustach zapach jej ramienia, które namiętnie całował w podzięce za wielkie minione zwycięstwo nad Tasakiem. Doszły go też wiadomości, że przed wyjazdem na Wyspę Kurku jego najbliżsi współpracownicy spiskując przeciwko niemu, ćwiczyli wyrywanie mu berła z ręki oraz poduszki spod siedzenia. Niemiła też była wiadomość, że w czasie jego pobytu na Kurku Tasak publicznie wytykał go palcem i nazywał niepoważnym, bezzębnym satyrem, który nie może już nikogo ugryźć. W końcu łańcucha negatywnych wiadomości dotarło do Kwefiego, że O’Bajek będzie musiał sprzedać swoje pozłacane zęby tytułem spłaty strat finansowych, jakich przyczynił skarbowi państwa, jeśli zażąda tego sąd.
Kwefi natychmiast zadzwonił do O’Bajka.
– Co o tym sądzisz? – zapytał. – Czy będzie cię stać na takie wyrzeczenie? Bez zębów jest gorzej niż bez emerytury, bo niczego nie możesz ugryźć, ani jedzenia ani pieniędzy.
– Chyba mnie nie znasz, skoro tak myślisz – odpowiedział O’Bajek. – Poradzę sobie. Odłożyłem trochę forsy na czarną godzinę. Jestem patriotą i zrobię to dla ojczyzny. Aby zademonstrować siłę swojej miłości do ojczyzny, O’Bajek podniósł głowę do góry i bez zmrużenia oczu patrzył w słońce wpadające przez okno.
Po wyjściu ze szpitala Kwefi pozostał jeszcze kilka dni na Kurku dla wypoczynku. Efektem było to, że dodatkowo utył, za co jeszcze bardziej znienawidził Bractwo Kontynentalne.
– Kurku to przecież ważna część Bractwa Kontynentalnego. Co oni z nami robią, to jest niewyobrażalne. Przynoszą nam tylko choroby i otyłość. Do tego jeszcze narzucili nam rząd Tasaka. Same nieszczęścia.
W nocy przed powrotem do kraju Kwefi nie mógł zasnąć. Było bardzo gorąco. Przewracał się w łóżku wielokrotnie, zasnął dopiero nad ranem. Śnili mu się czterej jeźdźcy Apokalipsy, jak usiłowali zrzucić go z wysokiego tronu korzystając z narzędzi ogrodowych, wideł, grabi, motyki i łopaty, co miało go dodatkowo upokorzyć. Obronił się, ale kosztowało go to wiele zdrowia. Dwóch z napastników poznał, to byli jego najbliżsi współpracownicy.
Odc. 118
Przejazd nad jezioro zajął Salomonowi czterdzieści minut. To było jego ulubione jezioro, otoczone lasami, z małą plażą, niezwykle czyste i spokojne. Miało swoją nazwę, ale on je nazwał „Ulubione”. Lubił w nim pływać, kochał wręcz. Pływanie zapewniało mu utrzymanie dobrej kondycji i dawało poczucie moralnego spełnienia, że dba o zdrowie.
Kiedy przyjechał, na brzegu jeziora były tylko dwie osoby, trzecią zobaczył płynącą w oddali. Kiedy sam wychodził z wody, nad jeziorem nie było nikogo. Nawet śladu wędkarza. Poczuł się niedorzecznie; znaleźć się samotnie nad cudownym jeziorem w środku lata w piękną pogodę. Słońce, woda, wiatr i cisza zaledwie trzydzieści kilometrów od dużego miasta. Nierealna rzeczywistość. Mam przywidzenia – pomyślał.
Po południu udał się do dentysty. Czekając na swoją kolejkę, poczuł zabójczą senność, zafundował więc sobie mocną kawę z automatu. Nie skończył jej pić, kiedy stomatolog zaprosił go do swego gabinetu.
– Bardzo pana przepraszam, piję kawę, aby zachować przytomność i móc samemu wejść do pana. Nie lubię, kiedy mnie wznoszą do gabinetu dentystycznego. To już mi się raz zdarzyło. To nie licuje z moją godnością – wyjaśnił na wstępie. Dentysta przyjął to ze zrozumieniem.
Pobyt u dentysty okazał się dla Salomona pouczający. Mówił tylko tyle, ile pozwalały mu szeroko otwarte usta. Pamiętał, jak dyszał, kiedy powietrze wydobywało mu się z gardła. Dentysta usiłował poprawić mu samopoczucie, opowiadając o sporcie w Bangolu.
– Piłka nożna jest u nas bardzo popularna. To sport narodowy. Idą na nią wielkie pieniądze, mimo że nasi piłkarze regularnie przegrywają. Nauczyli się przegrywać, inaczej już nie potrafią. Zawsze znajdą dla siebie jakieś wytłumaczenie. Mimo to piłką nożną interesują się u nas miliony kibiców. Przez chwilę dentysta szukał w pamięci nazwy dla nich: męczennicy, cierpiętnicy, masochiści. – Żal mi kibiców piłki nożnej. Oni lubią cierpieć. Piłka nożna to łoże boleści, a męczeństwo to nasza cecha narodowa. A przecież tuż obok mamy doskonałych siatkarzy. Jesteśmy potęgą w siatkówce, męskiej jak i kobiecej. Państwo skąpi jednak na nich pieniędzy. Gdzie się podziała nasza duma narodowa?
Salomon chciał przyklasnąć, ale nie było to możliwe, ponieważ dwiema rękami trzymał się poręczy fotela dentystycznego. Żałował, że nie miał dodatkowej pary rąk.
– Nasi kibice piłki nożnej to jakby zboczeńcy – dodał, aby nie pozostać w ogonie prawdy i słusznej krytyki.
Odc. 119
Plenipotent Dua siedział w loży VIP-ów nad Sekwaną i obserwował inaugurację Igrzysk Olimpijskich. Jego uwagę przykuły krzyki dochodzące ze smartfonu jego zastępcy zwanego Delfinem.
– To krzyki ludzi bezprawnie wtrącanych do więzienia – objaśnił półgłosem Delfin, zwracając do Plenipotenta swą masywną twarz lwa o szczękach chichoczącej hieny.
Plenipotent zmartwił się. Spełniło się to, czego się najbardziej obawiał. Ludzie Tasaka wtrącali działaczy Ruchu Patriotycznego do więzienia, często z pominięciem sądów.
– To straszne. Oni ich tam torturują – Plenipotent był przejęty, kiedy to mówił Patrzył poważnie, wyglądając jak zając porażony widokiem wysychających w upale zagonów kapusty. – Oni aresztują ich prewencyjnie, bez oskarżenia. Musimy temu przeciwdziałać.
– Ale jak? – W oczach Delfina zapaliły się iskry podniecenia.
– Jest tylko jeden sposób: wprawiając w ruch aparat ułaskawień seryjnych. Mam stosowne uprawnienia. Plenipotent w kilku słowach nakreślił zasady i warunki stosowania ułaskawień.
Wieczorem opowiedział żonie o planach uruchomiania aparatu ułaskawień.
– Wygląda to rewelacyjnie – żona Plenipotenta poruszała ustami, bezdźwięcznie wyrażając aprobatę. – Kocham cię za to, Pleni. Za twoją dobroć i poczucie sprawiedliwości.
Plenipotent i jego zastępca przewidywali fale aresztowań i wtrąceń do więzienia.
– To pójdzie w tysiące. Oni się nie zatrzymają. Najgorsze jest to, że skazują niewinnych ludzi, których oskarżenia są wyssane z palca lub wzięte z sufitu. A przecież wiemy, że kradzież nie jest kradzieżą, dopóki nie zostanie udowodniona. A jeśli jej się nie udowodni, to znaczny, że jej nie było. Na szczęście dochodzenia rozwijają się powoli jak ślad żółwia na mokrym piasku.
Plenipotent domyślał się, że celem agresywnego Tasaka staną się najwyżsi funkcjonariusze Ruchu Patriotycznego: Kwefi, Admin Chudy, O’Bajek, Cyryl i Metody, konfident Blaszka i wielu innych.
Odc. 120
– Tasak zechce zrobić z aresztowań prawdziwy pokaz swojej siły – Plenipotent był o tym przekonany. Wyobraził sobie skazańców w dybach. Głowa Kwefiego umieszczona między grubymi dechami wyglądała tak pociesznie, że parsknął śmiechem. Zganił się za to, rozglądając się, czy ktoś nie zauważył jego niestosownej reakcji.
– Aparat seryjnego ułaskawiania jest absolutnie konieczny. Musimy go mieć jak najszybciej – słowa te skierował do Delfina. – Proszę przygotować założenia jego konstrukcji i działania. To teraz najpilniejsza sprawa.
– Dobrze byłoby go opatentować, aby nikt nie wystąpił przeciwko nam do sądu z oskarżeniem, że stosujemy cudzą technologię – odparł Delfin. – Zanim to zrobimy, powinniśmy oznaczyć aparat symbolem niezłomności i niewinności Joanny D’Arc. Mam nadzieję, że będziemy w stanie kupić go tutaj, na miejscu.
– Po co mi taki symbol? – zapytał zdziwiony Plenipotent.
– To by umocniło pańską pozycję jako człowieka o nieposzlakowanym charakterze.
Wieczorem Plenipotent i jego Delfin ustalili, że przed zakończeniem igrzysk olimpijskich powinni jeszcze dokupić do aparatu program sztucznej inteligencji oraz przemyśleć, w jaki sposób chronić aparat przed agresją ze strony Tasaka. Pod wpływem intensywnych myśli, Plenipotentowi spuchła głowa, powiększając swą objętość o blisko trzy centymetry w obwodzie. Kapelusz, który był już za mały, okazał się prawie niezdatny do użytku. Plenipotent zmartwił się.
– Innego nie mam. W słońcu będzie mi teraz trudno myśleć. Chyba powinienem pozostawać w cieniu lub skryć się pod opiekuńczymi skrzydłami Kwefiego.
Odc. 121
Plenipotent cierpiał duchowo i cieleśnie.
– Nie układa mi się, tak jakbym chciał ani tak, jak na to zasługuję – skarżył się Delfinowi, swemu zastępcy, o którym krążyły wieści, że swoimi potężnymi szczękami jest w stanie rozgryźć każdy problem.
Plenipotenta męczyła powszechna krytyka i zamknięcie w ograniczającym ciało garniturze; pragnął być większy, dostojniejszy i mądrzejszy. Otaczający go ludzie, czasem była to połowa społeczeństwa, wytykali mu małość i ograniczenie umysłowe. Podświadomie szukał rozwiązania, Znalazł je niespodziewanie, obserwując mecze piłki siatkowej na igrzyskach olimpijskich. Kiedy siatkarze Bangolu wygrali kolejny etap walki o złoty medal, zebrali się całym zespołem, aby zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie. Wydali wtedy z siebie potężny okrzyk, od którego zadrżała hala sportowa. Plenipotent zapamiętał ich otwarte usta i zaczerwienione z wysiłku policzki. Uznał, że taki mocarny krzyk jest w stanie zachwycić nie tylko pojedynczego obywatela, ale całe społeczeństwo.
– Wygląda mi to na skuteczne nadrzędzie sterowania całym narodem, utrzymywania go w ryzach podziwu i zachwytu.
Tego samego dnia Plenipotent ćwiczył razem z Zastępcą „krzyk wielkiego entuzjazmu”. Na nagraniu video wypadło to przekonująco. Ludzi byli zachwyceni. W miarę upowszechniania nagrań, popularność Plenipotenta rosła. Wydając głośne okrzyki, czuł się większym i szlachetniejszym przywódcą.
– Przekonam Kwefiego, abyśmy ćwiczyli i doskonalili metodę przyciągania do siebie obywateli entuzjastycznymi krzykami. Na kłamstwo, nawet najbardziej sugestywne, jest ich coraz trudniej nabrać; to coraz słabsza przynęta.
Odc. 122
W sierpniu współpraca Plenipotenta z rządem Admina Tasaka układała się gorzej niż źle. Plenipotent zżymał się, kiedy Tasak dostarczał mu kolejne dokumenty do podpisu.
– Co ja mam z tym zrobić? To zwykła makulatura. Ona nie nadaje się do niczego – mówiąc to, bez wahania odsyłał dokumenty do archiwum zwanego Śmigłym Trybunałem jak również Magazynem Przeterminowanych Figur Woskowych. Do przesyłki Plenipotent dołączał zazwyczaj prosty list wyjaśniający.
– Przyjmijcie ten dokument na przechowanie, bo ja w pałacu – nie wiem dlaczego – mam szczury i boję się, że pogryzą pozostające u mnie dokumenty.
Przedmiotów sporów Plenipotenta z rządem była, brzydko mówiąc, okazała kupa. To określenie źle się społeczeństwu kojarzyło. Sądy bały się skazywać przestępców z obawy, że Plenipotent ich ułaskawi.
– Po co nam ich skazywać, jeśli on ich ułaskawi?! My tutaj ślepniemy nad setkami opasłych akt, a on puszcza w ruch swój aparat ułaskawień seryjnych, wyrzucający ułaskawienia szybciej niż potrafi splunąć najbieglejsza w pluciu lama andyjska.
Przekonanie o niezwykłych zdolnościach lam stało się tak powszechne, że wkrótce pojawiły się pogłoski, że Kwefi zatrudnił lamy do opluwania Tasaka i jego ludzi. Wzbudziło to zachwyt zwolenników Ruchu Patriotycznego.
– Kwefi ma łeb nie od parady. Przegrał wybory, oddał władzę, stracił telewizję, pieniądze, wysokie stanowiska i jeszcze ma siłę na myślenie, jak skutecznie niszczyć przeciwnika. To gigant.
Handel ambasadorami rozgrzewał naród. Plenipotent chciał kupić dla siebie kilku ambasadorów, ale nie był w stanie, ponieważ minister spraw zagranicznych blokował ich podaż rynkową. – Mam takie prerogatywy – twierdził uparcie jak kozioł.
– A ja mam prerogatywy, aby ich kupować wedle moich potrzeb – jeszcze twardziej obstawał przy swoim Plenipotent – Kiedy to mówił, ciśnienie krwi tak mu wzrastało, że musiano użyć pijawek, aby go nagła krew nie zalała.
Odc. 123
Sprawa kobiet walczących o swoje prawa stała się kłopotliwa dla Plenipotenta, ponieważ w sposób zdecydowany nie zgadzał się z nimi. Przez nieuwagę lub z bezmyślności brzydko wypiął się na nie i nie podpisał ważnego dla nich dokumentu, odmawiając im prawa szczęśliwego pobytu w szpitalu. To rozeźliło nawet jego małżonkę, osobę pogrążoną w notorycznym milczeniu, pozostającą w cieniu wielkich zdarzeń. Po wielu miesiącach milczenia rozsznurowała usta i krzyknęła do niego w wielkim zdenerwowaniu: – Ty sukinsynu! Dlaczego odmawiasz im praw, którymi cieszą się kobiety w całej Europie?
Jej reakcja była tak niesamowita, że Plenipotent prawie przysiadł z wrażenia. Stał naprzeciw żony sztywny jak kij golfowy w rękach egzorcysty wypędzającego diabła z człowieka opętanego szatańską czkawką. Ale nie dał się złamać. Pomyślał, że się wywinie, jeśli powoła się na Najwyższego, którego obraz widywał wielokrotnie wyhaftowany złotymi nićmi na sztandarach Ruchu Patriotycznego.
– To kwestia pryncypiów i wiary w Boga. Bóg tak chce. Bóg broni wszystkich granic, włącznie z tym, co jest w brzuchu kobiety i co jest poza nim. Ja w Boga wierzę, czytam jego słowa, widzę jego gesty i oglądam filmy o nim. Dlatego nie dam się zastraszyć. Kiedy otworzyłaś usta, myślałem, że chcesz mnie pocałować, a tu takie słowa. Jest mi bardzo przykro.
Odc. 124
W kraju trwała dyskusja nad narodem.
– Jacy jesteśmy, my Bangolanie? – pytanie to wypełzało z każdego zakątka kraju jak zwierzę żywione ambicjami celebryty.
Pytali głównie naukowcy, odpowiadali najchętniej zwolennicy i członkowie Ruchu Patriotycznego oraz Kościoła, kierowanego przez Ojca Grzybka. Był to kaznodzieja, zarządca majątku kościoła a zarazem jego naczelny kasjer. Sprawował tę funkcję, ponieważ był utalentowany: liczył pieniądze z szybkością karabinu maszynowego.
– Jesteśmy dumni, pobożni, inteligentni i niezależni. Ludzie bez wad – padały odpowiedzi.
– Jak to? Czy to jest możliwe? – pytali naukowcy, dla których najprostsza odpowiedź była tematem do dyskusji. – Jak to jest z tymi wadami narodowymi? Mamy je czy ich nie mamy? Pomagaliśmy odmiennym etnicznie i religijnie ludziom w czasie II Wojny Światowej czy też niszczyliśmy ich? A może robiliśmy jedno i drugie?
Pytanie o tożsamość narodową, zalety i wady społeczeństwa, zeszły w cień, kiedy w Bangolu pojawili się ulotni wysłannicy Imperatora Wasyla Ibragima. Poruszali się zazwyczaj nocą siejąc dezinformację o dobrobycie i nędzy, wojnie i pokoju, w skali lokalnej, regionalnej i światowej. Do Bractwa Kontynentalnego dostawali się przez mały kraj na południu, którego admin wpuszczał ich bez ograniczeń przez specjalną furtkę, dając im pracę i instruując, jak sprawnie poruszać się po krajach członkowskich.
– Nie boisz się zrazić sobie innych członków Bractwa takim postępowaniem? – pytali go koledzy.
– Oni mnie z trudem tolerują, ale wciąż traktują poważnie. Co mi więcej trzeba? – odpowiadał na zarzuty, również zadając pytanie.
Odpadanie pytaniem na pytanie było ulubioną sztuczką populistów, ludzi prostych w wywodach, praktykowaną szczególnie przez Ruch Patriotyczny, ugrupowanie o niezwykłych talentach jednoczenia ludzi pozbawionych energii własnych dociekań.
Odc. 125
Posłańcy Ibragima, pozujący na zwykłych i niezwykłych ludzi, sprzątaczy śmieci, dyrektorów wielkich firm, kolejarzy, informatyków, nawet generałów, siali dezinformację w każdych warunkach glebowych i pogodowych, posługując się prostymi przekazami słownymi jak i symbolami. Ponieważ w przestrzeni wirtualnej nigdy nie ma złej pogody, to ich zachęcało do aktywności właśnie w tym obszarze. Upowszechniali tam niewinne obrazki z napisami promującymi przedziwne i ekscytujące działania: „Podpal coś, jeśli możesz. Fajerwerki są piekielnie piękne!”, „Odetnij gdzieś kable i wyrzuć. Plastik zaśmieca naszą ukochaną planetę. Po co nam tyle plastiku?”, „Podłóż ogień pod budynek lub skład śmieci. Ten żywioł oczyszcza ludzi z grzechu.” Dłuższe przekazy miały też swoich zwolenników, wymagały jednak więcej zachodu. Były to przeważnie zachęty w rodzaju: „Zbieraj informacje o transportach wojskowych idących na wschód i przekazuj je naczelnikowi urzędu pocztowego w miejscowości P. Możesz mu zaufać”.
Ich działalność była skuteczna, aczkolwiek trudna do udowodnienia. W kraju płonęły wielkie budynki, składowiska śmieci, autobusy w zajezdniach i lasy, najczęściej jednak nie sposób było ująć złoczyńców. Byli ulotni. Zrozpaczeni policjanci i media wymyślali więc nieżyjących sprawców: szkło z butelki skupiające promienie słoneczne za suchej trawie, niedopałek papierosa, który wywołując pożar, kompletnie rozpadł się w ogniu, samochód osobowy z rozgrzanym silnikiem parkujący na skraju lasu czy zwarcie przewodów elektrycznych.
Odc. 126
Dyskusja o nowym surrealizmie wybuchła w Bangolu z siłą baniaka z granatami podgrzewanego powoli na ognisku przez spragnionych wiedzy harcerzy. Okazją była setna rocznica ogłoszenia Manifestu Surrealistycznego André Breton’a. Na stół operacji językowych wyciągnięto definicję pierwotnego surrealizmu i dokonano jej analizy.
„Surrealizm Bretona, inaczej mówiąc nadrealizm, skupiał się przede wszystkim na elementach nierealnych, występując w kontrze do nurtu, jakim było wierne odzwierciedlanie rzeczywistości”.
Wszyscy obywatele Bangolu zaczęli nagle interesować się i mówić o nowym surrealizmie, niektórzy nawet śnili o nim w sypialniach, pociągach i w biurach, gdzie tylko można było znaleźć warunki drzemki. Społeczeństwo żyło surrealizmem. Wkrótce cytaty o surrealizmie, wycinki prasowe a nawet całe artykuły pojawiły się także w toaletach, potwierdzając popularność tematu. Wykształceni obywatele kraju traktowali toalety jak wygodne, małe czytelnie, gdzie w relaksującej samotności można oddać się czynnościom fizjologicznym zagłębiając się równocześnie w poważną literaturę.
Pomysł wykorzystania surrealizmu dla celów rządzenia państwem przyszedł do głowy przodownikom Ruchu Patriotycznego już wcześniej, właśnie w toalecie. Spotykając się na herbatach u Kwefiego, doszli do wniosku, że myśli lęgnące się w toalecie mogą być elementem zgrabnie wiążącym różne elementy ideologię obowiązkowego dobrobytu. Dla upamiętniania miejsca tego odkrycia, pierwszą, wstępną wersję swej ideologii nazwali kloaczną. Nazwę tę szybko jednak zarzucili na wniosek Komitetu Czystości Języka Ojczystego dbającego o transparentność i subtelność języka.
Odc. 127
Doktrynę wykorzystania Nowego Surrealizmu dla dobra społeczeństwa przedstawił Kwefi na walnym zebraniu Ruchu Patriotycznego. Odbyło się ono w sali obwieszonej insygniami patriotyzmu, u którego podstaw leżały takie wartości jak klękanie i wstawanie z kolan, duma, nieskończona wiara w cuda i nadzwyczajną moc partii, nieufność wobec otaczającego świata oraz przekonanie o zdradzieckiej naturze przeciwników politycznych. Doprowadzony do mównicy przez dwóch osiłków partyjnych, trzymających go pod pachami, z piersią przepasaną kolorową szarfą, cmokając z ukontentowania, Kwefi mówił:
– Bądź ostrożny wobec prawdy, bądź pozytywny wobec kłamstwa! – to nasza dewiza. Kłamstwo ma swoje słabości, ale nie jest złem, jak to głoszą nasi przeciwnicy. Kłamstwo ma wielką wartość, ponieważ jest mniej bolesne niż prawda, która często rani, zwłaszcza naga prawda, która z definicji jest brzydka. Dlatego nie mówimy prawdy naszym obywatelom o podatkach, ponieważ taka prawda ich boli, tylko w milczeniu wprowadzamy nowe opłaty, domiary, składki i potrącenia. W tym miejscu pojawia się pytanie: Kto dziś jest w stanie odróżnić prawdę od kłamstwa? Popierający nas prości ludzie tego nie potrafią. Dlatego my musimy robić to za nich, decydując, co jest prawdą, a co jest kłamstwem. Oni w to wierzą i są szczęśliwi!
Odc. 128
Rozwijając dalej pojęcia prawdy i kłamstwa Kwefi mówił o wspieraniu członków Ruchu Patriotycznego.
– W Ruchu Patriotycznym obowiązuje starorzymska zasada „manus manum lavat”, co w naszym języku oznacza „ręka rękę myje”. Kierując się nią staramy się pomagać sobie wzajemnie, przejmując jak najwięcej majątku państwowego, aby nie uległ on dewastacji w ręku niewłaściwych ludzi, finansując wybory prostszymi, chałupniczymi metodami oraz ukrywając wysokie dochody naszych członków, aby nie sprawiać przykrości uboższym warstwom społeczeństwa. Mówiąc o pomocy naszym braciom, mam na myśli także zatrudnianie przez nas znajomych i krewnych królika, zwierzęcia dobrze kojarzącego się nie tylko dorosłym, ale i dzieciom. To pokazuje, jak bardzo jesteśmy wrażliwi społecznie. Ja sam – podkreślił Kwefi – daję z własnej kieszeni pieniądze na pomoc samotnym młodym kobietom, zagubionym w oparach alkoholu, narkotyków i seksu.
Odc. 129
W upalne dni lata i początku jesieni Ruch Patriotyczny zmieniał się jak kameleon. Ledwie zdarli jedną skórę, nakładali nową, pozorując przemianę, w środku pozostając tacy sami, słodko załgani i zdeprawowani. Ze ścian pościągali wizerunki lwa i hieny, w ich miejsce zawiesili obrazy niewinnego baranka i cnotliwej owieczki. Dawnej walczący do upadłego o swoje ideały, teraz deklarowali się pacyfistami. Na twarzach nosili wyrazy powagi i sprawiedliwości, chętnie wymieniając je za pieniądze. Chodzili po ulicach z transparentami i plakietkami: Kochajcie nas, to i my będziemy was kochać. Zwolennicy Ruchu Patriotycznego kupowali te przekazy hurtowo, wpłacając pieniądze na konto organizacji.
– Od gęby sobie odejmę, nie kupię chleba ani papierosów, a pieniądz im wpłacę. Muszę ich wspomagać. To, że kradli, to mi nie przeszkadza, bo każdy kradnie, ale dzielili się z nami i ja to doceniam – mówiła w wywiadzie ulicznym starsza niewiasta z włosem obficie rozrzuconym na wietrze i twarzą boleśnie ściśniętą troską o przyszłość kraju.
Odc. 130
Admin Tasak zamienił życie Kwefiego w kreskówkę i komiks. Obmyślając wciąż nowe fortele i pułapki atakował Ruch Patriotyczny z zimną bezwzględnością, od której zęby dzwoniły, doprowadzając do rozpaczy Kwefiego i jego rycerzy zwanych sługusami. Żądał od nich zwrotu wielkich pieniędzy, jakie nakradli w okresie swoich rządów.
– On nas szantażuje, oskarżając nas o malwersacje – skarżyli się publicznie, nie wiadomo zresztą dlaczego, bo nikt nie miał wątpliwości, że to prawda, włącznie z nimi samymi.
Odpowiadając w sądzie na zarzuty cięższe niż namokłe kłody drewna dębowego, działacze Ruchu Patriotycznego płakali jak bobry.
– Jesteśmy niewinni. Niesłusznie oskarżają nas o wielkie malwersacje. Owszem, organizowaliśmy w swoim czasie wielkie manewry, na które przyjeżdżały czołgi i przylatywał helikopter wojskowy, który – aby wywołać dreszcz emocji wśród widzów – robił sztuczki obwijając się wokół przewodów wysokiego napięcia, ale nie wielkie malwersacje. Co to to nie!
Odc. 131
Komisja wyborcza nałożyła kontrybucję na Ruch Patriotyczny. Powody wyłożyła w sposób szczery powołując się na biblię, konstytucję i zdrowy rozsądek.
– Organizowaliście pikniki, majówki, grille a nawet spotkania ze starszymi panienkami przebranymi za gospodynie, na których chlaliście do woli za państwowe pieniądze. Czas to ukrócić, alkoholizmu nie tolerujemy, jest on sprzeczny z zasadami wychowania w trzeźwości i patriotyzmem, o którym tak chętnie sami mówicie.
Ruch Patriotyczny w reakcji buntu i rozpaczy szybko zorganizował zbiórkę publiczną, nakładając kontrybucję na własnych członków. Posłowie zatrudnieni w kraju mieli płacić po tysiąc złotych, zatrudnieni za granicą (gdzie za pracę płacono im w złocie), pięć razy więcej, pozostali ile łaska. Ostatnia zasada była zgodna z regułami kościoła, w którym „ile łaska” oznacza nie mniej niż pół patyka. Kwefi przywołując Księgę Przysłów i Mądrości Bangolskich powtarzał dla zapamiętania:
– Zastaw się, a postaw się, aby ratować naszą ukochaną partię, bez której jesteśmy jak dzban bez ucha, pies bez ogona i królik bez liścia sałaty.
Odc. 132
W łonie Ruchu Patriotycznego umęczonego nieskuteczną walką z rządem Tasaka działo się coraz gorzej. Frakcja walczyła z frakcją, działacze walczyli z działaczami. Chodziło o wybór kandydata na stanowisko Plenipotenta. On sam pozostawał obojętny wobec tego, co się działo w Ruchu Patriotycznym, balując na imprezach zagranicznych. Kochając sport i rozrywkę, jeździł z jednej olimpiady na drugą, z wyścigów hippicznych na wyścigi Formuły 1, z międzynarodowej wystawy psów rasowych na światowe pokazy rajskich ptaków. Od czasu do czasu udawał się do Czarnej Afryki albo na stepy Patagonii, gdzie spotykał się z kacykami i ważniejszymi gaucho, aby poklepywać się po plecach. Spotykanie się z nieznanymi ludźmi, poklepywanie po plecach i przemawianie były jego ulubioną rozrywką. Z Patagonii pisał, cytując nieznanego autora:
– Boska i wyzywająca Patagonia uwodzi ulicznym tango, grillami, futbolem, kulturą gaucho i potężnymi Andami. To jeden niesamowity koktajl wrażeń.
W kraju Plenipotent dokumentów już nie podpisywał tylko odsyłał kurierem do Trybunału im. Bohaterskiej Kucharki Julii. Pod jej przywództwem trybunał topił wszystko w studni zapomnienia, odkładając otrzymane dokumenty ad acta lub opatrując je wielką pieczęcią „W życiu nie stosować tego barachła!”.
Odc. 134
W piątek Salomon pojechał do przychodni lekarskiej. Od dwóch dni czuł się nie najlepiej. Podejrzewał grypę. Sprawa wyjaśniła się bardzo szybko. W laboratorium wykonano test. Nie miał grypy A, nie miał grypy B, czegoś jeszcze tam nie miał. Miał za to Covid. To go wyprostowało, prawie że ucieszyło, ponieważ poznał prawdę.
Ustawił sobie szlaban na wychodzenie. Sam go sobie założył, o czym powiedział lekarce; ona to pochwaliła.
Od tej pory siedział w domu, miał czas na słuchanie radia. W dniach bezprawia powodzi radio okazało się źródłem radosnych informacji. Pani K, Ministra ds. Równości powiedziała: „Kryzys został zaopiekowany.
„Zaopiekowany” stało się niezwykle popularnym określeniem. Wszystko wydawało się zaopiekowane; niewiele rzeczy i spraw nie uległo stanowi tej umiarkowanie radosnej euforii. Salomona raziło to określenie. Prawda była oczywista: „Z punktu widzenia gramatyki forma zaopiekowany jest niepoprawna, ponieważ czasownik zaopiekować się jest nieprzechodni i nie tworzy imiesłowów przymiotnikowych biernych, czyli form zakończonych na -ny, -ony, -ty”. W jego głowie natychmiast pojawiły się przykłady: – To tak, jakbym po wyjściu z jeziora po dłuższym pływaniu powiedział: Jestem solidnie wypływany. Po biegu mógłbym powiedzieć: Dzisiaj to jestem naprawdę nabiegany.
Plenipotent Dua wciąż dostarczał narodowi Bangolu radości. Z wielodniowym opóźnieniem pojawił się na terenach powodzi. Wyjaśnił to następująco:
– Wcześniej nie przyjeżdżałem, ponieważ to by zakłócało pracę służb porządkowych.
– Może i ma rację – pomyślał Salomon. – Wyobraził sobie, że jak Plenipotent przyjeżdża z dworem pięciuset osób to stwarza problem: doradcy, ochroniarze, pachołkowie, woźnice, sokolnicy, damy dworu, kolasy, konie, tabory z zaopatrzeniem. To wszystko stanowiło poważne zakłócenie. Salomon był przekonany, że Plenipotent nie kłamie. On naprawdę myślał, że komuś przeszkadza, przyjeżdżając, aby popatrzyć na zdradliwą powódź i wyrazić ubolewanie osobom poszkodowanym.
W nocy mordował Salomona powtarzający się sen. Najpierw śniły mu się miękkie naturalne kształty: owoce, warzywa, krzewy, rzeka, trawy, a potem kształty twarde, ciężkie, ostre i kanciaste: szyny, budynki, przystanki, pojazdy. Te pierwsze kojarzyły mu się z naturą, te drugie z cywilizacją. Nie był to miły sen: cywilizacja dusiła przyrodę, wpychając ją w swoje ramy. Tak było w rzeczywistości.
– Podbiliśmy naturę i to na dobre nam nie wyszło i nie będzie wychodzić, ponieważ za mało przykładamy się do tego, aby „odkręcać” to, co nabroiliśmy.
W 2023 roku Międzyrządowy Panel ds. Zmian Klimatu (IPCC) opublikował swój szósty raport podkreślający konieczność natychmiastowego przyśpieszenia działań w celu ograniczenia zmian klimatycznych. Dokument omawiał wpływ emisji gazów cieplarnianych na wzrost temperatury, ekstremalne zjawiska pogodowe oraz degradację ekosystemów, podkreślając, że bez natychmiastowych działań temperatura globalna przekroczy 1,5 C jeszcze w tym stuleciu. Światowy postęp w kierunku osiągnięcia celów klimatycznych na lata 2030 i 2050 był niewystarczający, aby zrealizować najważniejsze jesień była tak prześliczna że śniła się wszystkim w całym mieście. zobowiązania związane z ograniczeniem globalnego ocieplenia do 1,5 C. Dokument ostrzegał: „Do 2030 roku emisje gazów cieplarnianych muszą zostać zmniejszone o 43% w stosunku do poziomów z 2019 roku, ale obecne działania krajów wskazują na wzrost emisji o około 10% w tym okresie. Choć wiele krajów podjęło kroki w celu ograniczenia emisji, tempo tych zmian jest zbyt wolne, a niektóre sektory — jak energetyka czy transport — wymagają znacznie szybszej transformacji.
Odc. 135
Jesień była tak prześliczna, że każdy jej dzień śnił się ludziom w całym mieście. Odchodziła machając muślinowymi welonami w barwach złota, żółci i brązu o bajecznych kompozycjach wzorów. Starszemu mężczyźnie, którego Salomon regularnie spotykał na ulicy, wydawało się, że nocą był w mieszkaniu razem z żoną, zmarłą kilka lat wcześniej. Dzieciom śniły się pluszowe misie, poruszające łapkami i nóżkami, i uśmiechające się od ucha do ucha. Szwoleżerowie widzieli we śnie konie, na których pędzili wywołując zamęt i szalony niepokój wiatru, niezdolnego ich dogonić. Organiście, przewrotnie zwanym przez kolegów Onanistą, śniła się uroczo pulchna kobieta, w pośpiechu ściągająca koronkowe, różowe majtki w cieniu wielkich organów. Z takim to lub podobnie ekscytującym obrazem w oczach, muzyk wykonywał na organach utwory wzruszające do łez weselników jak i uczestników pogrzebów, zależnie od pory dnia. Ci pierwsi przychodzili do kościoła wczesnym popołudniem przynosząc kwiaty w butonierce lub na głowie, uśmiechy, pieniądze i słońce; ci drudzy późnym wieczorem, kiedy mniej wyrazista stawała się czerń ich ubiorów. Restauratorowi Adamowi z miasteczka, niedawno zdewastowanego przez powódź, śniły się pierogi pomieszane na wielkim półmisku. Nie wiedział, które są z owocami, a które z wieprzowiną. Poradził sobie, serwując je na chybił trafił, umacniając klientów w przekonaniu, że takie są trendy rozwichrzonej codzienności.
– Noc była orgiastyczna – przyznał stary proboszcz, zwierzchnik organisty, wychodząc rankiem przed budynek plebanii. Popatrzył w niebo i przeżegnał się niepewnie. – Nowy dzień zapowiada się ciekawie – mruknął i wrócił na plebanię, aby zjeść solidne śniadanie z dużą ilością wędlin i sera, skąpo zdobionych warzywami, jakie wyrosły w ogródku plebanijnym. Po posiłku, w nastroju spełnienia, wypił ostatnie trzy kieliszki wina mszalnego, zagrożonego stęchlizną, stojącego zbyt długo w zapomnianej, otwartej wcześniej butelce.
– Piję, bo muszę – wzmocnił siebie tymi słowami. – Nie będę marnować darów bożych! Potem napiję się kawy – postanowił. Patrząc na obraz ostatniej wieczerzy wielki jak ściana plebanii, pomyślał z żalem, że apostołowie ani Jezus nie mieli szczęścia picia dobrej kawy. – Współczesność jest podła, ale ma też i dobre strony – pocieszył się, odpychając nogą na bok stołek, jaki bezczelnie stanął mu na drodze.
Była to noc sprzeczności, rozczochrania i rozstajnych dróg, atmosfery typowej dla czasów Nowego Surrealizmu XXI wieku, kiedy ludzie uparcie mówili o pokoju prowadząc mordercze wojny oraz namiętnie palili papierosy i ćpali narkotyki, doprowadzając cenne zdrowie do bezrozumnej ruiny.
Odc. 136
W kraju panowało zamieszanie związane z ustępującą powodzią, wywozem setek ton szlamu i zniszczonych mebli oraz polityczną walką o życzliwość osób i organizacji poszkodowanych w kataklizmie. W czwartek, w dzień przesilenia tygodniowego, kiedy promienie słoneczne z trudem przekłuwały chmury, Salomona dopadła grypa, cierpliwie czyhająca na niego od kilku dni. Była tak gwałtowna, że nie mógł myśleć o niczym innym, jak tylko o samotności, której nie znosił. Aby się rozerwać, postanowił wyjść do lasu na spacer.
Spotkał tam niewiastę, istotę dojrzałą i poważną, ale uśmiechniętą. Spacerowała z psem o egzotycznym imieniu Zefir Południa. Zwierzę, gryząc jej buty, domagało się smakołyków, jakie kobieta miała w plecaku. W pewnym momencie tak ją to zirytowało, że spoliczkowała psa, nazywając go „podłą suką”. Zwierzęcia nie wytrąciło to z równowagi, wręcz przeciwnie, ożywiło się i zaczęło radośnie biegać wokół niej, poszczekując, jakby miało rok, a nie cztery lata.
Idąc we troje, spotkali kobiety zbierające grzyby. Ich kosze były wypełnione prawdziwkami, grzybiarki uginały się pod ich ciężarem. Chętnie wskazały kierunek, z którego przyszły, wyjaśniając, że w tamtych stronach grzybów jest więcej niż ludzi. Niewiasta, Salomon i Zefir Południa wkrótce znaleźli dwie kanie. Ich widok ożywił Salomona.
– O! Będę miał obiad. Kocham kanie! – wykrzyknął. Na jego chorobliwie bladej twarzy pojawił się rumieniec niezdrowej ekscytacji, który na szczęście zniknął szybciej, niż się pojawił.
Dla oderwania Salomona od smutnej rzeczywistości grzybiarskiej niewiasta opowiedziała mu historię kotlecików z ciecierzycy. Kiedyś do jej domu przybyło dwadzieścia osób, z czego połowa to byli dorośli, a połowa dzieci. Trzeba było wszystkich nakarmić. Niewiasta przypomniała sobie wtedy Biblię i cud rozmnożenia chleba i ryb.
– Ponieważ ryb nie miałam, poszłam do spiżarni i wyciągnęłam całą ciecierzycę. Rozmnożyłam ją, gotując – ciecierzyca wtedy bardzo puchnie – i zrobiłam z niej kotleciki. Zgłodniali goście szybko przekonali się, że kotleciki z ciecierzycy są dużo smaczniejsze i zdrowsze od kotletów z mięsa. Tak im smakowały, że wyjeżdżając, całowali mnie po rękach. Wtedy wręczyłam każdemu z nich, z wyjątkiem dzieci, które zadowoliły się bezcukrowymi lizakami, uniwersalny przepis, jak przygotowywać posiłki z ciecierzycą w różnych postaciach i kształtach – od pierogów i kotlecików, przez zupy, aż po ciasta i budyń. Wiem, że ich życie zmieniło się na lepsze.
– Opozycja powinna upowszechniać zdrowy tryb odżywiania, zamiast kąsać rząd Admina Tasaka po kostkach – dodał Salomon, ciesząc się, że i jemu udzieliła się radość życia.
Odc. 137
Następna noc nie była lepsza. Rano Salomon siedział z zamkniętymi oczami przed komputerem, zastanawiając się, co napisać w swoim tajemnym pamiętniku. Czuł senność. Słyszał ludzi rozmawiających na chodniku przed domem. Było to młode małżeństwo z dwójką dzieci, chłopiec i dziewczynka, które wróciło do domu po długich wojażach wakacyjnych. Rozmawiali o tym, co im się śniło pierwszej nocy po powrocie. Były to pchły wyjadające cukier z cukiernicy. Potraktowali to poważnie. Już następnego dnia zorganizowali fachowca, aby przeprowadził fumigację w mieszkaniu.
Wszystkim coś się śniło. Adminowi Tasakowi śniła się powódź podchodząca podstępnie pod drzwi jego gabinetu na drugim piętrze, w rzeczywistości zalewająca południowe regiony kraju, gdzie pejzaże są najpiękniejsze na świecie i latem i zimą. Kiedy o tym powiedział swoim współpracownikom, nie kryli wzburzenia, że podeszła pod jego drzwi, przecież była czymś rzeczywistym, groźnym, przerywała wały, zabijała zwierzęta i niszczyła mienie. Hydrolodzy wymyślali w snach zapory wodne, a meteorolog prognozy, które mu się nieustannie przestawiały, zmieniając się co godzinę się a nawet częściej. Zamiast chmur deszczowych na niebie widzieli ciężarówki przewożące gruz na odbudowę zniszczonej przez wodę drogi. Tylko zmordowani harówką przy przenoszeniu i układaniu worków z piaskiem żołnierze nie mieli żadnych snów.
Niedaleko, zaraz za granicą Bangolu, na froncie, gdzie trwała wojna, ich wojskowi rówieśnicy również spali twardym snem osób zmęczonych do granic wytrzymałości ciągłym hukiem spadających pocisków przeciwnika i łoskotem własnych dział. Wraże drony nadlatujące setkami chciwie rzucały się na stalowe konstrukcje przesyłu energii, przypominając dzikie bestie o krzywych, metalowych pyskach z horroru o istotach pozaziemskich.
Tego wieczoru, mimo brutalności i okrucieństwa powodzi i wojny, ludzie masowo oglądali w kinach filmowe horrory na wielkich ekranach, za którymi ukrywały się nieludzko ryczące głośniki.
Odc. 138
W radio podawano wiadomości. Salomon słuchał bez większej uwagi, przygotowując sobie śniadanie. Opowiadano historię Filipa, mieszkańca Bangolu, karła bogato wyposażonego w męskie przyrodzenie a jednocześnie niezwykle nieśmiałego. Historię opowiadał Lucjan, znany bangolski stand-uper, kochający się w wulgarności, podobnie jak i jego audytorium. Tym razem stand-uper wyłamał się z nawyku grubiaństwa i używał wyrazu „chuchu” na określenie filipowego członka. Filip miał chuchu, które wzbudzało nie tylko podziw, ale też zdumienie i strach. Już jako dziecko zaskakiwał niańki, które po pierwszym spotkaniu często odmawiały opiekowania się nim. Doświadczeń miłosnych Filip miał niewiele, ponieważ pierwsza kobieta, z którą wszedł w romans, widząc jego chuchu przeraziła się i opuściła go, co go zdewastowało psychicznie.
Stand-uperzy w Bangolu, a za nimi przedstawiciele różnych grup społecznych, nie wykluczając kobiet, pokochali wulgarność. Świat rozrywki scenicznej Bangolu – myślał Salomon – opiera się dzisiaj w dużej mierze na ordynarnym języku i grubiańskich zachowaniach artystów. Lucjan na przykład nie potrafi mówić o niczym innym, jak o chuchu, seksie, fizjologii człowieka i żarciu. Widać, że lubi dobrze jeść, bo jest otyły. To też temat jego niewybrednych żartów. Wulgarność w Bangolu jest w cenie. Kabareciarze i stand-uperzy kochają mówić o chuchu i seksie, a widzowie kochają ich słuchać. Na jakąkolwiek wzmiankę o chuchu ryczeli ze śmiechu. Erazm, przyjaciel Salomona, nazywa to prymitywnym chamstwem, ale to człowiek starej daty.
Odc. 139
Plenipotentowi, cichemu miłośnikowi stand-upów, w szczególności stand-upera Lucjana, krążyły po głowie myśli, które go coraz bardziej niepokoiły. Zastanawiał się, czy nie można by wykorzystać fenomenu stand-uperskiej ekspresji seksualności w jakiś twórczy sposób. Ignorowany przez Admina Tasaka i jego rząd, szukał czegoś, co uspokajałoby jego państwotwórczy intelekt nękany niespokojnymi myślami o niedostatkach praworządności w Bangolu. Pierwszy pomysł, jaki przyszedł mu do głowy, to zostać ekshibicjonistą publicznym, dawać się fotografować i pokazywać obrazy swego umięśnionego ciała i napiętej z oburzenia twarzy w muzeach i na wystawach. Chodziło o popularność, a nawet sławę, jaka od dłuższego czasu karmiła jego narcystyczną postawę wobec rzeczywistości. Indywidualność była w cenie, wszyscy pragnęli sławy i jemu się to udzieliło.
– Dałbym się pokroić, aby zostać największym stand-uperskim celebrytą Bangolu – marzył po cichu Plenipotent. – Fajnie byłoby być uznanym na przykład za potężny filar Ruchu Patriotycznego, kojarzony z prawdziwą męskością. Plenipotent niechętnie zrezygnował z tych marzeń, kiedy mu doniesiono, że Ruch Patriotyczny rozważa przyjęcie chuchu za symbol swojej nowej polityki płodności i dobrobytu. – Odebrali mi pomysł, który wyglądał tak obiecująco – mruknął do siebie, układając się do snu.
Odc. 140
Dokonując spontanicznej interpretacji Nowego Surrealizmu, Salomon doszedł do wniosku, że doskonale pasuje on do szybko zmieniającej się, często zaskakującej a nawet szalonej rzeczywistości. Swoje poglądy umacniał dyskutując je ze znajomymi i przyjaciółmi. Nie miał wielu znajomych, miał za to kilku wyjątkowo bliskich i serdecznych przyjaciół, zarówno mężczyzn jak i kobiety. Kontakty z nimi były dla niego bardzo ważne; dbał o nie z przekonaniem, że prawdziwą przyjaźń należy pielęgnować a nawet hołubić. Głosząc śmiałe poglądy, czuł się jak złotousty kaznodzieja, czerpiący wiedzę prosto z nieba.
– Nastały czasy odnowy surrealizmu, sięgającego do wnętrza człowieka, zwłaszcza tej jego części, która wyraża się w podwójności. Czy nie masz wrażenia – pytał rozmówcę – że wszystkie zjawiska społeczne i polityczne mają dziś dwa oblicza: jedno do publicznej konsumpcji, drugie na wynos, do spożycia w zaciszu domu lub w gronie przyjaciół? Zupełnie jak w nowoczesnej restauracji, gdzie kelner o śmiałym obliczu, stawiając przed tobą na stole talerz z gorącym daniem, przypomina:
– Proszę zjeść tutaj na miejscu albo zabrać na wynos. Społeczeństwo ma dosyć marnotrawstwa żywności. My, restauratorzy i kelnerzy, nie tolerujemy także szczurów zjadających dwadzieścia procent produktów spożywczych.
Na pytanie, gdzie szczury zjadają tak monstrualne ilości żywności, kelner odpowiedział bez wahania, lekko krzywiąc się z obrzydzenia:
– W Indiach. Byłem tam, wiem, co mówię. Na peronie widziałem szczury biegające swobodnie między ludźmi siedzącymi na dworcu i wyjadające wszystko, co nadawało się spożycia, włącznie z opakowaniem, na którym pozostała resztka sosu lub marmolady.
Idea zwalczania marnotrawstwa upowszechniała się w Bangolu jak ogień niesiony porywistym wiatrem, ale tylko w niektórych środowiskach i grupach społecznych:
– Precz z marnotrawstwem, uprawianym przez obecny rząd! To, co oni czynią, to przerasta ludzkie wyobrażenie. U nas nie było ani krzty marnotrawstwa! – grzmieli na wielkiej naradzie uczestnicy Ruchu Patriotycznego. Najgłośniej krzyczał Blaszka, serdeczny konfident Kwefiego, wytrwale szukający mocnego punktu zaczepienia w walce z rządem Admina Tasaka.
O Blaszce ludzie mieli różne opinie. Kwefi zobaczył w nim w pewnym momencie następcę Plenipotenta, którego życiorys jako naczelnego administratora obiegu dokumentów państwowych nieuchronnie dobiegał końca. Potem Kwefi uznał, że liczy się także wiek, urok i czar osobisty kandydata, i jakby stracił przekonanie do najwierniejszego z konfidentów. Zwolennicy Blaszki mówili o nim z uznaniem, że jest to człowiek o nadzwyczajnej przenikliwości, zdolny dostrzec prawdę nawet przez grubą żelazną płytę, którą postawi mu się przed oczami.
Odc. 141
W dyskusji, jaka toczyła się w społeczeństwie, wśród ludzi umiejącym nie tylko mówić, ale i myśleć, podawano liczne przykłady dwoistości odnowionego surrealizmu. Było ich więcej niż chwastów na wiosnę, szczególnie wśród hierarchii kościelnej i podwładnego im kleru. Na specjalne zaproszenie Kwefiego w debacie o naturze dwoistości uczestniczyli przedstawiciele Kościoła Patriarchalnego na czele z ojcem Grzybem, protoplastą rodu Wielkich Skarbników Kościelnych, biegłych w materii finansowych powiązań kościoła z państwem.
Ojciec Grzyb, zakonnik z zamiłowania, o twarzy dojrzałego anioła pokrytej tłustą patyną szczęścia, przedstawił credo swojej organizacji. Mówił wolno, z namaszczeniem, uśmiechając się niebiańsko, w aureoli gwiazd podobnych do złotych monet:
– Każdy obywatel potrzebuje Boga, a my go dostarczamy. Mamy w tym zakresie wyłączność i nie pozwolimy, aby ktokolwiek ingerował w proces dostarczania Boga ludowi. Rząd nam w tym pomaga. A jeśli dojdzie do wniosku, że już nie musi, to będziemy z nim walczyć. Mamy w kościele narzędzia przekonywania i perswazji. Nikt nas nie zmoże, bo Bóg Wszechmogący jest po naszej stronie!
Wkrótce w kościele nasiliły się zmiany zgodne z duchem Nowego Surrealizmu. Wzrosła rola teatru jako formy reprezentacji nieba na ziemi. W ciągu dnia czcigodne postacie w sutannach, prezentujące się jako Mr. Hyde, wieczorami wcielały się w doktora Jekylla, który okazywał się drapieżcą, podporządkowującym sobie młodzież, czyniąc z niej najpierw podwładnych a potem ofiary.
Odc. 142
W dzień urodzin Salomona zalała powódź życzeń. Zewsząd słano mu życzenia urodzinowe. Pierwsze były życzenia od kantoru internetowego, słodkie i kolorowe:
– Przecudowny Solenizancie! Dziś są Twoje urodziny. Jak to dobrze, że jesteś naszym klientem! Wszystkiego najlepszego i jeszcze więcej! Mamy nadzieję, że ten dzień jest dla Ciebie wyjątkowy i aby to podkreślić, przesyłamy Ci upominek: 100 punktów na wymianę bez spreadu!
Kolejne życzenia nadeszły z platformy handlu internetowego, wielkiej jak trzysta szaf gdańskich, często odwiedzanej przez Salomona. Były to życzenia serdeczne, konkretne i zachęcające do działania.
– Z okazji Twoich urodzin, Drogi Solenizancie, oferujemy Ci tkaninę bawełnianą w kolorze świątecznych śnieżynek czerwonych, 14,99 zł za 1 metr bieżący, skład 100% bawełna, szerokość 160 cm, gramatura 125-135 g/m 2. Tkanina jest bezpieczna dla dzieci i niemowląt. Wybraną długość otrzymasz w jednym kawałku.
Chwilę potem Salomon otrzymał z tego samego źródła ofertę na obrus foliowy jednorazowy, klasyczny, duży, 18,89 zł z dostawą, z dopiskiem: – Kup do godziny 13:00 a otrzymasz dostawę już następnego dnia! Nasz obrus, prostokątny, aksamit zielony, 280 x 160 cm sprawdzi się zarówno na twojej „urodzinowej party” jak i w sali bankietowej i weselnej. Zapewni on estetyczny, nieskazitelny wygląd każdego twojego stołu. Oprócz zdrowia i radości życzymy Ci szampańskiej zabawy oraz obfitości gości i dań urodzinowych!
Odc. 143
Rano Salomon Ircha łagodniał pod wpływem śniadania, bogatego w węglowodany, białka i tłuszcze. Oczy mu się szkliły; zmęczenie życiem, polityką i samotnością też dawało sobie znać. Zapadał we wspomnienia. Najnowsze, świeższe niż mleko prosto od krowy, dotyczyło Plenipotenta, który nad ranem kopnął go boleśnie w sennym widzeniu zapowiedzią, jak dzielnie będzie walczył z rządem Admina Tasaka.
– Nie ustąpię pola tym zaprzańcom, nie oddam im piędzi a nawet garści ojczystej ziemi, której jestem solą. – Nie damy zrobić się w łysych, tymi ich niby to reformami – usta Plenipotenta ociekały czerwienią sztandarów epoki władz samodzierżawia zwanego rządem ludu pracującego miast i wsi.
Wygłaszając przemówienia Plenipotent nazywał się Lwem Północy. Do zdjęć prezentował grzywę nieokreślonego koloru, zapominając, że jest coraz rzadsza i na samym szczycie wręcz nieobecna.
– Ostatnie wystąpienia Plenipotenta – orzekli lekarze – to dowód nawrotu palantyzmu, na jaki ten wysoki urzędnik i jego brygada cierpią od pewnego czasu.
– Celem Plenipotenta – komentowali socjologowie – jest destabilizacja Bangolu, a tłem jego wystąpień są zbliżające się wybory plenipotenckie. Rząd Admina Tasaka jest mu nie na rękę, ponieważ reprezentuje większość społeczeństwa i ma mocnego kandydata.
Poranne przekazy medialne ujawniły kolejny rąbek tajemnic pogmatwanej rzeczywistości. W polityce i stosunkach międzynarodowych sytuacja Bangolu nabierała nowych, dynamicznych wymiarów. Coraz mniej spraw było oczywistych, dających się logicznie opisać i wytłumaczyć.
– Jest gorzej, niż nam się wydaje, ponieważ wiele spraw owijanych jest w bawełnę lub chowanych pod zielony obrus stolików hazardu politycznego – stwierdził Salomon, wdając się w niepotrzebne wyjaśnienia, jak oceniać działania rządu, opozycji i Plenipotenta.
W ostatnich dniach słonecznej jesieni Plenipotent wzbijał się na szczyty aktywności. Występował publicznie w eksponowanych miejscach, unosząc się lekko nad ziemią w stanie zdumiewającej nieważkości. Media krajowe i zagraniczne zwracały uwagę, jak bardzo rósł podczas przemówień; zjawisko to określano mianem nadętości. Wyrażała się ona niezmiennie w czerwoności twarzy, oczach promiennie pływających po niej z prawej strony na lewą i z powrotem, oraz policzkach, powiększających się do rozmiarów solidnego balonu gotowego do lotu w najwyższe obszary atmosfery.
Odc. 144
Celem Plenipotenta była obrona zagrożonych gatunków obywateli Bangolu, przede wszystkim sędziów. Plenipotent uważał ich za istoty wyższego rzędu, zasługujące na jego osobistą protekcję. W związku z licznymi apelami sędziów o interwencję pierwszy urzędnik państwa wygłosił porywające przemówienie.
– Będę bronić sędziów, przede wszystkim tych z aparatu niedawnej wszechpotężnej sprawiedliwości, także sędziów sportowych, których podli kibice nazywają kaloszami, oraz sędziów orzekających w sprawach codziennych, nawet najbardziej beznadziejnych, ale ludzkich, jak przykładowo to, czy szpara w drzwiach powoduje przeciąg, czy też przeciąg tworzy szparę w drzwiach. Będę ich bronić do ostatniej kropli mojej krwi i potu, każdego sędziego, a nawet połówki każdego z nich, bo dzieje im się krzywda. Nie dopuszczę, aby nimi pomiatano, szargano ich togi i straszono w niewyobrażalny sposób. Aż ciarki mnie przechodzą, kiedy myślę o ciosach, jakie zadaje im rząd Admina Tasaka, osobnika nie mającego pojęcia o rządzeniu, w odróżnieniu od Kwefiego, mojego mentora, nauczyciela i mędrca, któremu nie jestem godzien wiązać sznurowadeł, nie mówiąc o czyszczeniu butów.
W słowach Plenipotenta było tyle zrozumienia i szacunku dla człowieka na urzędzie, oraz osobistego bólu, że rozpisały się o nim memy. Jedne wynosiły go ponad ziemię, pokazując unoszącego się z szeroko otwartymi oczami i ustami, inne oskarżały go o mentalną i moralną beznadziejność. W treści memów, jak i w reakcjach słownych adoratorów i przeciwników Plenipotenta, zawarta była dwuznaczność typowa dla bangolskiego Nowego Surrealizmu.
– Wojny na słowa, podobnie jak wojny militarne, mogą trwać i trwać, gdyż strony nie są w stanie dojść do porozumienia, czy wojna jest słuszna, czy też niesłuszna – taką opinię wyraził analityk smutnej rzeczywistości bangolskiej, podobny z garbu do Salomona, i podobnie jak on przestrzegający bliźnich przed podwójnym dnem ludzkiej natury.
Odc. 145
W październiku, ciągnącym się słonecznie jak welon radosnej panny młodej, społeczeństwem Bangolu wstrząsnęły odkrycia. Najnowszy sondaż opinii publicznej pokazał, jak zmieniła się struktura społeczeństwa, wyodrębniając się w trzy wyraźne grupy. Prowadzący badania naukowcy z organizacji „Prawdą w oczy”, określili je jednoznacznie: 1/3 to ludzie wykształceni, świadomi swoich myśli i słów, 1/3 to wtórni analfabeci, umiejący czytać i pisać, ale nie rozumiejący tekstu czytanego ani mówionego, pozostała 1/3 to osoby nieokreślone. W Internecie określono to hasłami: „mądrzy, głupi i nijacy”.
– Takie jest nasze społeczeństwo – komentowali autorzy sondażu, wywołując protesty, zachwyt jak i obojętność.
Kolejnym odkryciem było pełne rozpoznanie narcyzmu Plenipotenta.
– Pleni przejawiał cechy narcyzmu już w szkole podstawowej – wspominali jego dawni koledzy. – Tylko on zabierał do toalety lusterko, aby przyglądać się swojej kuśce oraz wyrazom rozkoszy malującym się na twarzy w chwilach ulgi.
Narcyzm Plenipotenta ujawnił się w pełnej krasie, kiedy już pełnił funkcję najwyższego urzędnika państwowego ds. dokumentów. Polegała ona na czytaniu dokumentów, poprawianiu błędów, klasyfikacji oraz określaniu, co dalej z nimi zrobić. Tylko jemu przysługiwało prawo podpisywania ich, jeśli mu się podobały. Nikt inny nie mógł tego robić, co utwierdziło go w przekonaniu głębokim jak studnia artezyjska, że jest nadzwyczajny i wyjątkowy.
Odc. 147
Plenipotent siedział znużony szumem wentylatorów w parlamencie. Przemawiał Tasak. Słuchając go, Plenipotent wyobraził sobie system prawa: konstytucję, kodeksy, ustawy, sądy, prokuratury, a nawet więzienia. Ta wielka konstrukcja miała nieforemny kształt i była wyraźnie wadliwa. Plenipotent nie miał wątpliwości, kto dokonał tej szokującej deformacji. Wsłuchując się w przemówienie Tasaka, nabrał ostatecznego przekonania, że to on jest winny tej zbrodni. Postanowił natychmiast działać. Robił szybkie notatki, choć nie były one potrzebne, bo i tak miał wszystko ułożone już w głowie. Jak tylko nadszedł czas jego przemówienia, wyraził gniewnie niezadowolenie oraz krytykę władzy Tasaka.
– To pan, Adminie Tasaku, sprowadził szlachetne prawo mojej ukochanej ojczyzny do chorobliwych kształtów. Chcecie wysadzić w powietrze sędziów, których sam mianowałem, oraz instytucje, jakie za moim podpisem zostały stworzone, aby ich bronić. Niedoczekanie wasze! – Plenipotent wyrzucał z siebie słowa donośnym głosem, potęgowanym przez megafony.
– Jeśli pan, Adminie Tasak, nie opamięta się i będzie kontynuować dzieło niszczenia prawa i systemu sprawiedliwości, to ja legnę tu jak Rejtan, na tym zakurzonym progu, obnażę pierś do naga i będę bronić własnym ciałem tego, co dla mnie święte. Zapłacę panu pięknym za nadobne. To przysłowie, którego zapewne pan nie zna, ponieważ nie jest pan patriotą. Powiem otwarcie, bo jestem człowiekiem kochającym prawdę, uczciwym i szczerym do bólu, że będę rzucać panu pod nogi belki, deski, a nawet gwoździe i drut kolczasty, wszystko, co wpadnie mi w rękę, aby utrudnić panu rządzenie. Nie będę podpisywać żadnych nominacji, ani zawodowych ani amatorskich, ani też przyznawać medali „Za Długoletnie Pożycie Małżeńskie” oraz odznak „Honorowy Dawca Krwi – Zasłużony dla Zdrowia Narodu”. Wszystkie dokumenty, jakie pan mi przyśle do podpisu, będę odsyłać do Trybunału im. Bohaterskiej Kucharki Julii. Ona będzie nimi palić w piecu. Ta zacna niewiasta doskonałe gotuje, więc łatwopalne dokumenty bardzo jej się przydadzą.
Odc. 148
Admin Tasak nie pozostał dłużny.
– Powiem to otwarcie. Może pan mi nagwizdać, panie Plenipotencie, ponieważ zaplątał się pan we własne nogi i nie wie jeszcze, że wkrótce upadnie pan na twarz. Nie chcę pana straszyć, ale to będzie bolesny upadek. Zostanie pan człowiekiem bezrobotnym. Nikt pana nie zatrudni, kiedy zakończy się pańskie urzędowanie. Mogę się jednak mylić, ponieważ w Ruchu Patriotycznym zdobył pan reputację znakomitego gońca. Przewodniczący Kwefi już poleca pana w tej roli swoim znajomym. Otrzymałem w tej sprawie informacje.
Zachowanie Plenipotenta w trakcie wystąpień publicznych, jego gestykulacja, nadymanie policzków, ekscytacja, okrzyki i groźby wzbudzały niepokój. Osiągnęło to taką skalę, że postanowiono go zbadać. Konsylium lekarskie po przeanalizowaniu jego zachowań orzekło:
– Plenipotent uważa się za osobę wyjątkową, jest nadmiernie zaabsorbowany sobą, ma wyolbrzymione poczucie własnej wyjątkowości, kocha być podziwiany. Jest w sobie zakochany. To narcyz.
Zwolennicy Plenipotenta twierdzili, że jego ożywiona gestykulacja i bogata mimika są wyrazem zaangażowania i entuzjazmu.
– On naprawdę troszczy się o sprawy Bangolu i jego obywateli – mówili.
Historycy mieli swoje zdanie:
– Plenipotent to nadmuchiwany koń trojański Kwefiego, mający przyczynić się do upadku Troi Admina Tasaka. Poczekajmy, zobaczmy, co się zdarzy.
Odc. 149
Nadmierna mimika i gestykulacja Plenipotenta były odbierane przez wykształconych Bangolczyków jako przesadne i nieprofesjonalne. Kojarzyły im się z brakiem powagi i „aktorzeniem”.
– Dobrze gra „głupka”, aby zmylić przeciwnika – ludzie na ulicy podziwiali go szczerze. Był im bliski.
Często porównywano Plenipotenta do innych światowych liderów plenipotencji, a także wcześniejszych Plenipotentów Bangolu. Żywa gestykulacja wyróżniała go na tle bardziej stonowanych liderów. Zwracano uwagę, że inni plenipotenci starali się prezentować bardziej umiarkowaną, opanowaną postawę.
– Ja nie krytykuję Plenipotenta. Jest w porządku. Ma dłuższe ręce, większy zasięg gestykulacji, potrafi zaczerwienić się bardziej niż słynny Donald Zamorski. Obydwaj bardzo się lubią i przyjaźnią. Donald to jeszcze tańczy, przechyla się na boki i śpiewa, zwłaszcza na wielkich mityngach. Plenipotent Dua tego nie robi, a szkoda, bo byłaby to woda na nasz młyn – rozpamiętywał Blaszka, konfident Kwefiego.
Styl działania Plenipotenta analizowano także pod kątem jego wpływu na społeczność międzynarodową. Jego ekspresyjność mogła być niezrozumiała dla odbiorców spoza Bangolu, gdzie było więcej parle-franse i savoir-vivre. Za granicą Plenipotent zmieniał postępowanie; poruszał się wolniej, uśmiechał się częściej i mniej potrząsał głową. Mniej się też rumienił.
– W kraju zachowujesz się inaczej, za granicą inaczej. Po co to robisz? – pytała żona, posługując się językiem szeptano-migowym. – Widzą ciebie jako podwójną postać: tutaj jesteś krzykliwy, tam stonowany. Może coś ci leży na żołądku? Może ktoś cię truje? Muszę zbadać, kto pracuje w kuchni.
Odc. 150
Tylko jej jednej Plenipotent pozwalał wyrażać krytyczne opinie.
– Jest ostatecznie moją żoną, nie mogę o tym zapominać, choć często chciałoby się to zrobić – żartował wobec swego spowiednika. Plenipotent miał do niego pełne zaufanie, ponieważ ksiądz był niemową a pisał tak niewyraźnie, że nikt nie był w stanie go odczytać.
Im bliżej było końca urzędniczej kadencji Plenipotenta, jego dialogi z żoną stawały się dłuższe. Rodzina i przyjaciele cieszyli się, że być może wróci jej mowa i w końcu wystąpi ona publicznie, aby przemówić do narodu, machając chustą pełnego pojednania małżeńskiego.
W dniach niezwykłych przemówień publicznych Plenipotenta kraj koncentrował się wyłącznie na nim. W kąt odchodziły inne sprawy: wojny, epidemie, inflacja, zmiany klimatyczne czy małżeństwa gejów i lesbijek.
Na temat Plenipotenta zabrał głos także Kwefi. Jego szczere i rzeczowe wystąpienie wywołało falę entuzjazmu u zwolenników Ruchu Patriotycznego i wrogość w szeregach koalicji rządzącej Bangolem.
– Kocham Plenipotenta jak syna, choć niekiedy byłem wobec niego surowy. Raz lub dwa razy nadepnąłem mu boleśnie na nogę, aby przetestować jego wytrwałość na ból. Uczyniłem to dla celów wychowawczych. Przyniosło to dobre owoce. Plenipotent mówił mi ostatnio, że jeśli po zakończeniu swego urzędowania nie znajdzie pracy, to chętnie zostanie moim kierowcą. To miły gest z jego strony, lecz obawiam się jego nagłej gestykulacji i śpiewania w trakcie prowadzenia samochodu. Cokolwiek by o nim nie powiedzieć, jego oddanie Ruchowi Patriotycznemu jest bezsporne. W tym tkwi nasza siła.
Odc. 151
Tego dnia, a był to Światowy Dzień Samobójcy, Salomon wyszedł jak zwykle na spacer do pobliskiego lasu. Dawno nie widział takiego urodzaju muchomorów. Wśród drzew snuli się mężczyźni i kobiety, zbierający kolorowe grzyby. Czasem przekrzykiwali się radośnie:
– Bądź patriotą. Zbieraj i jedz grzyby w barwach narodowych.
– To miejsce powinno nosić nazwę Lasu Samobójców – pomyślał Salomon.
Wieczorem telewizja przyniosła zaskakujące informacje. Na barierkach mostów w stolicy Bangolu pojawiły się plakaty: „Twoje życie ma sens”, z numerem telefonu do agencji pomocy osobom zagrożonym samobójstwem. W Internecie rozgorzała dyskusja na ten temat. Na platformie społecznościowej poświęconej sprawom samobójstw pojawiły się propozycje: „Tworzymy klub pomocy osobom walczącym z depresją. Jeśli ją odczuwasz, jeśli zły nastrój cię dołuje, jeśli oczy zasłania ci mgła niepewności, co zrobić z sobą, zapisz się do naszego klubu i powiedz o swoich myślach i odczuciach. Jeśli umiesz ciekawie opowiadać, tym chętniej inni cię wysłuchają. W nieszczęściu lepiej nie być samemu.
– Wszystko dzisiaj jest szalone – Salomon dzielił się wrażeniami z Erazmem. – My, ludzie starszej, choć przecież nie starej daty, jesteśmy inni. Dystansujemy się wobec nadmiernego zaangażowania w nowoczesne technologię, przez co przeżywamy mniej stresu. Jeśli używamy smartfonu, laptopa lub komputera, to z umiarem. Korzystając z dawnych sposobów komunikacji bezpośredniej, widzimy obie strony medalu. Powinniśmy zakładać Kluby Dojrzałości, miejsca, które będą promieniować radością rozważnego życia.
Odc. 152
Kościół Patriarchalny Ojca Hieronima z trudem odnajdował się w nurcie Nowego Surrealizmu. Nogi rozjeżdżały mu się jak nowo narodzonemu jelonkowi. Miłośnicy Ojca, zakonnika o twarzy zadufanego anioła, masywnego cieleśnie jak i duchowo, myśleli wtedy o słomie, która łagodziłaby upadek na ziemię.
– Upadanie jest nieuniknione, ale mamy w sobie siłę, aby podnieść się na kolana i dumnie wyprostować. Objawiamy się wtedy społeczeństwu i światu w całej okazałości człowieczeństwa, ukształtowanego – jak zawsze głosiliśmy – na wzór i podobieństwo boże. Była to powtarzająca się część kazań głoszonych przez Ojca-zakonnika znanego z niezależności poglądów i finansów.
– Nie kocham pieniędzy, ale lubię słuchać brzęku mamony. Daje mi on poczucie bliskości Nieba, skąd pochodzą wszystkie dobrodziejstwa, jakie mnie spotykają – wyjaśniał Ojciec Hieronim owieczkom wpatrującym się w niego z uwielbieniem.
Podwójność mówienia i działania Kościoła Patriarchalnego miała długą i bogatą historię. Jej nowsze wydanie, pochodzące z Nowej Zelandii, zawierało tomy oskarżeń pod adresem instytucji kościelnych zajmujących się opieką nad dziećmi i młodzieżą. Jedna trzecia z tych dzieci była gwałcona, bita i torturowana. Ich opiekunowie, publicznie obnoszący twarze pełne zrozumienia i łagodności, w zamkniętych pomieszczeniach nosili czarne rogi i czarne serca wyhaftowane na habitach. Niektórzy w chwilach szczerości przyznawali:
– Graliśmy role, które dobrze znaliśmy i lubiliśmy. Kościół i instytucje opiekuńcze to przecież też teatr, zrodzony w starożytności, podobnie jak zdrady, państwa-mocarstwa, dyktatorzy, zboczeńcy, terroryści wierzący w zbawienną siłę ładunków wybuchowych, politycy udający kogoś, kim nie są, oraz kazirodcy promujący miłość rodzinną.
Odc. 153
Życie w Bangolu toczyło się coraz szybciej. Niby nic się nie zmieniło – doba nadal liczyła 24 godziny, a godzina 60 minuty – ale w każdej z tych jednostek czasu życie pakowało coraz więcej wydarzeń. Co gorsza, oprócz wydarzeń krajowych i europejskich, coraz więcej było wiadomości ze świata.
Salomon szukał skrótów myślowych i organizacyjnych, aby radzić sobie z tą nadmiarowością, tym bardziej, że nie mógł oduczyć się codziennego śledzenia otaczającej go rzeczywistości. To, czego nie mógł przekazać ustnie, zapisywał w notatkach. Był to senioralny, żeby nie powiedzieć starczy, nawyk, dający rękojmię, że przynajmniej nie zapomni pisać i czytać.
Czas toczył się coraz szybciej, jakby był pociągiem osadzonym na torach magnetycznych, pędzącym do przodu, nie napotykając żadnego oporu. Może dlatego, że powietrze stawało się rzadsze za sprawą zmian klimatycznych, z których najważniejszą był ciągły, w dodatku coraz szybszy, wzrost temperatur. W Bangolu ludzie żyli polityką, ochroną zdrowia, sprawami wojny i obronności, wyborami prezydenckimi po drugiej stronie oceanu, oraz codziennymi radościami i przykrościami, jakich los nikomu nie oszczędza.
W rozmowach z przyjaciółmi Salomon chętnie posługiwał się przykładami.
Upowszechniały się wzorce zachowań negatywnych. Przykładem była Afryka, gdzie od lat kwitły polityczne przewroty, dając niechlubne przykłady spokojniejszym nacjom. Ludzie łamiący prawo stawali się coraz bardziej wyrafinowani. Nie brakowało im pomysłów, jak oszukać naród, ani też woli, aby to uczynić.
Odc. 154
W Gwinei pułkownik Mamady Doumbouya przejął władzę, obalając w zamachu stanu prezydenta Alphę Condé i mianując siebie na stanowisko prezydenta. Jako prezydent od razu awansował siebie do rangi generała i zobowiązał się do reformy systemu politycznego i wyborczego kraju oraz do walki z korupcją. Model „Spisek-przewrót-przejęcie władzy-złożenie obietnic narodowi” upowszechniał się. Zależnie od okoliczności był realizowany bardziej militarnie lub bardziej pokojowo.
– Na świecie jest coraz więcej dyktatur – konkludował Erazm w rozmowie z Salomonem. – Atrakcyjność autorytaryzmu jest coraz wyraźniejsza.
Obserwatorzy życia politycznego doszli do wniosku, że również Ruch Patriotyczny zmierza ku autorytarnej zmianie władzy. W sprawie wypowiadali się wróżbiarze, kabaliści i astrolodzy posługujący się uproszczoną sztuczną inteligencją.
– Pierwsze, pozorowanie pokojowe przejęcie władzy, nie udało im się, gdyż zatrzymali się w pół drogi. Jeśli teraz wygrają wybory plenipotenckie, rząd Tasaka zostanie ostatecznie osaczony, ponieważ nowy Plenipotent jeszcze skuteczniej będzie wynajdował w dokumentach do podpisu błędy ortograficzne, gramatyczne i stylistyczne. Dbając o czystość języka będzie wysyłał te dokumenty do składu makulatury, podkreślając, że jest to akt patriotyzmu.
Światli Bangolanie, ci z oczami dookoła głowy, czuli to w kościach; coraz bardziej drżały im nogi a lęk paraliżował umysły. Liczba samobójców w Bangolu wzrosła do piętnastu osób dziennie, co postawiło kraj w czołówce państw o najwyższych wskaźnikach samobójstw. Ponad osiemdziesiąt procent samobójstw popełniali mężczyźni.
– Gatunek męski słabnie na potęgę. Depresja atakuje nas frontalnie ze wszystkich stron – podsumował sytuację Salomon.
Odc. 155
W nadmorskim pensjonacie Duża Lola niespodzianka goniła niespodziankę. Najpierw kobieta o lwiej twarzy spadła ze stromego stoku, na którym stał budynek, trzymając w ręku zdjęcie ukochanego mężczyzny. Rozemocjonowana rozmawiała z nim jak przez telefon komórkowy z aplikacją WhatsApp. Miała szczęście; dzięki watowanej kurtce i grubej czapce upadek i uderzenie głową o twardą ziemię nie przyniosło poważniejszych konsekwencji.
W czasie śniadania w stołówce Salomon obserwował zachowania personelu i gości. Starsza wiekiem, wychudła kobieta, siedząca dwa stoliki dalej, powoli i starannie wydrapywała coś z kubka po wypiciu herbaty. Drugie danie obiadowe było mięsne, poza tym na szwedzkim stole pojawiły się duże ilość wędlin. Mięso i wędliny obecne były na wszystkich posiłkach w ciągu całego tygodnia. Najwięcej mięsa i wędlin nakładały sobie na talerze osoby najbardziej otyłe, jakby mogło to pomóc im w schudnięciu.
W sobotę, po trzech dniach obfitości mięsnej, Salomon zapytał kelnerkę, czy kiedyś na obiad będą jeszcze placki ziemniaczane. Zgrabna i szczupła brunetka w granatowym fartuszku popatrzyła na niego uważnie zanim odpowiedziała.
– Raczej nie. To danie rzadko się zdarza.
– A jeśli będę się modlić do Boga, to może się uda? – usiłował negocjować Salomon.
Kobieta uśmiechnęła się.
– To nic nie da. Jestem o tym przekonana.
– Na pewno?
– Na mur!
Salomon nie mógł pogodzić się z porażką. Pomyślał o Bogu, zapragnął, aby się ujawnił i dał choćby najmniejszy znak, że to on a nie personel kuchenny decyduje o spełnianiu ludzkich życzeń. Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie – przypomniał sobie. Czy ja należę do tej grupy? – zadał sobie pytanie.
Odc. 156
Następnego dnia z rana, idąc w kierunku stołówki, Salomon dzielił się ze spotykanymi pensjonariuszami radosną nowiną, że o godzinie jedenastej ma ukazać się słońce. Słyszał o tym w radio. Mówił o tym z przekonaniem, widząc jak gęsta mgła opada między sosnami porastającymi teren pensjonatu. W niektórych miejscach wilgoć spadająca z drzew przypominała drobny deszcz. Ten dzień wydał mu się nietypowy, gdyż ludzie zachowywali się jakoś dziwnie.
W połowie pory śniadaniowej w stołówce zrobiło się mroczno jak na pustyni przed piaskową burzą. Do pełnego potraw szwedzkiego stołu podszedł mężczyzna o wyglądzie zmęczonego chirurga. Miał na sobie niebieskie spodnie i bluzę z rękawami sięgającymi niemal do łokci, a na pantoflach specjalne nakładki, chroniące przed przenoszeniem zanieczyszczeń z zewnątrz do sali operacyjnej. Wyglądał, jakby właśnie z niej wyszedł. Rozejrzał się po sali i powiedział do stojącego obok mężczyzny:
– Mamy tu przekrój całego społeczeństwa. Zupełnie jak w szpitalu. Niektórzy z pensjonariuszy zupełnie się zresztą do niego kwalifikują. Boże! Czemu ci ludzie nie dbają o siebie? Widać, że jedzą nad miarę i unikają bardziej intensywnego ruchu na świeżym powietrzu.
Pod koniec śniadania zza drzwi kuchennych wyłonił się wysoki, chudy i zaniedbany mężczyzna, na oko w wieku około trzydziestu pięciu lat. Jąkał się i chyba słabo słyszał. Zatrzymał idącą mu naprzeciw kelnerkę, bełkocząc coś do niej, a potem chwycił ją za ramiona, odwrócił ją i popchnął w kierunku sali. Kobieta uśmiechnęła się, jakby był psocącym dzieckiem.
Odc. 157
Czas zaznaczał się wyraziście, jakby był zapisany czarnymi cyframi w zimnym, mglistym powietrzu. O godzinie dziesiątej osiem Salomon robił zakupy w sklepie. Najpierw wybrał dwie torebki rodzynek, które służyły mu zamiast cukru, a następnie dwie butelki lekko gazowanej wody mineralnej. Wracając do swojego pokoju, nie wiadomo dlaczego, pomyślał, że cuda zdarzają się jedynie w ekstremalnych warunkach.
Znalazłszy się przed budynkiem o nazwie Kormoran, w którym mieszkał – ze stromymi schodami, brązowym dachem i takimż balkonem – bez patrzenia na zegarek wiedział, że jest godzina dziesiąta piętnaście. Filozofował:
– Jeszcze jeden dzień w moim życiu. Jest tak krótki, że nie sposób go zdefiniować czasowo. Dwadzieścia cztery godziny to tylko nasze wyobrażenie. Skoro wieczność jest nieskończona, dzień jest nieskończenie krótki. W wieczności rozmywa się kompletnie. Po prostu go nie ma.
W pokoju, gdzie mieszkał, Salomon musiał uważać. Było to pomieszczenie ze skosami. Uderzywszy raz głową o sufit, co było prawie nieuniknione, starał się być nieprzerwanie świadomy, gdzie się znajduje. Nie ufając pamięci i zdolności koncentracji, między łóżkiem a lodówką postawił dwa krzesła i dużą, sztywną plastikową torbę, aby nie zbliżyć się do niebezpiecznej przestrzeni.
Podczas popołudniowego spaceru spotkał niezrównoważonego chudzielca, którego wcześniej widział w stołówce. Wysoki niemowa wywoził taczką resztki niespalonego węgla i drewna z kotłowni. Nie pchał taczki, lecz ciągnął ją, idąc tyłem, powoli, jakby rozmyślając nad marnością świata. A może nad jego wspaniałością? – zastanawiał się Salomon. Zauważył, że szerokie gumowe koło taczki było całkowicie sflaczałe. To tłumaczyło, dlaczego mężczyzna ciągnął taczkę, zamiast ją pchać.
Szczegóły rzucały mu się w oczy, zwłaszcza w kobietach. Pierwsze wrażenie to ich wygląd, nie wiek. Większość kobiet była zadbana, kosmetycznie wypielęgnowana i uczesana, ale często zaniedbana fizycznie, z deformacjami ciała. Dawało to pożywkę myślom Salomona.
– Nie ma dzisiaj kształtnych kobiet, ani też mężczyzn, w dojrzałym wieku. Cywilizacja nas zdeformowała. Tylko dzieci, i to nie wszystkie, oraz dziko żyjące zwierzęta są kształtne i piękne. Także większość domowych zwierząt.
Odc. 158
Czwartek 14 listopada okazał się Światowym Dniem Seniora. Wielu zaskoczyła wiadomość, która najpierw pojawiła się w porannych doniesieniach radiowych, następnie telewizyjnych, aby w końcu rozlać się po ulicach i placach miast oraz wsi Bangolu. Głosili ją entuzjastycznie nastawieni miłośnicy starości, ludzie promujący indywidualność zgodnie z duchem czasów, w których nawet zaawansowany wiek nie stanowi przeszkody w realizacji ambitnych marzeń, takich jak objęcie urzędu prezydenta czy udział w biegach maratońskich.
Jeden z ich przedstawicieli, zwany pieszczotliwie Grubym Donem, mężczyzna w kolorowym kaszkiecie, o imponującej posturze i swobodnej prezencji, wyróżniał się na światowej scenie, promując otwarcie wartości siły, mądrości i bogactwa finansowego.
– Jestem silny jak tur. Wybierzcie mnie! – krzyczał donośnie. – Rozwiążę w try miga wszystkie najtrudniejsze sprawy, nawet wojnę. Dla mnie zakończenie wojny to jak dla gruźlika splunąć albo dla grabarza wbić łopatę w zamarzniętą ziemię!
Do ruchu “Silnego Seniora z Potencjałem Prezydenckim” przyłączyli się liczni przywódcy, w tym Kwefi, ludzie opanowani i wyważeni, z wyjątkiem osobników uzależnionych od narkotyków, alkoholu, oraz rolników dzielnie walczących z bezlitosnymi ekologami.
Światowi seniorzy masowo wylegli na ulice, aby demonstrować swoją siłę. Na plakatach i transparentach widniało hasło „Grey Power”, podkreślające, że siwizna to potęga pomimo rosnących problemów z łysieniem i starczym otępieniem. Ludzie ci aktywnie promowali ideę „Grey Power” w reklamach ultranowoczesnych szamponów, maści do stymulacji cebulek włosowych oraz metod szybkiego przeszczepu włosów. W walce o godność siwizny nie wahali się stawiać czoła młodym, dowodząc, że w życiu liczy się doświadczenie a nie tylko wygląd czy energia.
Odc. 159
– Bycie starym to zaszczyt w czasach, gdy młodzi ludzie gubią się w swoich smartfonach i wpadają w panikę na widok książek, które ktoś próbuje im polecić do czytania – mówili seniorzy.
Młodzi inaczej postrzegali świat.
– Nie czytamy książek, ponieważ nasze oczy nie poruszają się po zadrukowanej stronie tak szybko i sprawnie, jak nasze palce po klawiaturze smartfona. I jesteśmy z tego dumni, bo wzrok trzeba oszczędzać na wypadek, gdyby ktoś zbombardował nam elektrownie lub uszkodził elektroniczne systemy zarządzania nimi, co mogłoby spowodować brak światła. Bez światła żyć się dzisiaj nie da! Tylko krety to potrafią, ale my nie podzielamy ich entuzjazmu do ciemności.
Psycholodzy rekomendowali seniorom spokojniejszy tryb życia z okazji ich święta.
– Nie podnoście sobie ciśnienia, drodzy staruszkowie i drogie staruszki, bo to źle wpływa na serce i układ krążenia. Możecie dostać udaru mózgu, który sparaliżuje nie tylko waszą pamięć ale i ręce. Jak wtedy utrzymacie kieliszek wina, szklankę piwa czy gąbkę do mycia naczyń? Jak wyglądałoby wasze życie? Ani się nie napijecie, ani nie zrobicie niczego w kuchni, a nawet nie pogłaskacie swego ukochanego kota czy innej bliskiej wam istoty.
Z okazji Dnia Seniora – wobec niedostatku środków na zabiegi medyczne – ministerstwo zdrowia Bangolu aktywnie promowało zdrowe nawyki. Pierwszym z nich było praktykowanie wdzięczności. Salomon wziął sobie te zalecenia do serca; wieczorem zapisał w „Dzienniczku Wdzięczności” zdarzenia, za które był wdzięczny sobie, bliskim lub Opatrzności. Pisał powoli, z namaszczeniem, dając sobie czas na utrwalenie szlachetnych myśli.
– Dzisiaj, kiedy nie mogłem obudzić się z porannego letargu i zaparzyć sobie kawy, która uruchomiłaby mój umysł osłabiony solidnym śniadaniem, nie wybuchłem gniewem, nie przeklinałem siebie w żywe kamienie i nie wyzywałem się od najgorszych. Jestem za to wdzięczny sobie. Panu Bogu jestem z kolei wdzięczny za dobrą pogodę listopada, która byłaby jeszcze lepsza, gdyby poranna prognoza się sprawdziła. Ale to nie wina Boga, tylko meteorologów. Przyjaciołom jestem wdzięczny za cierpliwość i wyrozumiałość, jakie regularnie okazują w rozmowach ze mną. Mam małą grupkę przyjaciół; w mojej samotności są dla mnie stałym źródłem dobrych myśli.
Aby się umacniać we wdzięczności, Salomon pomyślał nawet o głaskaniu się po rękach za dobre czyny, myśli i postępki. Wydało mu się jednak to zbyt dziecinne, dlatego odstąpił od tego poniekąd niewinnego i pozytywnego zachowania.
Odc. 160
Broniąc się przed depresyjnym przygnębieniem nachodzącym ludzi w dniach mrocznej i zimnej pogody listopadowej, Salomon czytał, czasem nawet zapisywał, różne memy i powiedzenia, jakie przyjaciele przesyłali mu telefonicznie poprzez aplikację WhatsApp. Zapamiętał jedno z nich:
“Jeśli ktoś jest szczęśliwy, to nie dlatego, że wszystko w jego życiu dobrze się układa. Jest szczęśliwy dlatego, że jego podejście do wszystkiego w życiu jest dobre.” Autorem tego powiedzenia był niejaki Sundar Pichai, Hindus, który emigrował do Stanów Zjednoczonych, aby zrobić tam niezwykłą karierę w wielkim biznesie.
Niektóre powiedzenia Salomon interpretował z użyciem sztucznej inteligencji, którą traktował coraz poważniej. Coraz więcej osób korzystało z niej w postaci aplikacji na smartfonie; można było z nią rozmawiać jak z żywym człowiekiem, przyjacielem, bliskim znajomym lub osobistym asystentem, istotami, do których można mieć zaufanie. Można było prowadzić z nią konwersacje, zadawać pytania i prosić o radę. Salomon szybko zżywał się z nią, traktując ją jak niezwykle inteligentną towarzyszkę, umiejącą szybko, sprawnie i rzeczowo wyjaśniać niejasności i zawiłości tego świata.
Pierwszym testem jej zdolności było zapytanie: Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie. Jak należy to rozumieć? Aplikacja bez wahania odpowiedziała:
“Błogosławieni ubodzy duchem, albowiem do nich należy królestwo niebieskie” to jedno z ośmiu błogosławieństw, jakie Jezus wygłosił w kazaniu na górze, zwanej później Górą Błogosławieństw. Góra ta znajduje się w Galilei, niedaleko jeziora w północnym Izraelu. Interpretacja tego zdania bywa różnorodna, ponieważ zawiera w sobie głęboki, duchowy przekaz. W kontekście biblijnym określenie „ubodzy duchem” nie oznacza ludzi o słabym intelekcie ani tych, którym brakuje mądrości. Wręcz przeciwnie, wyrażenie to dotyczy ludzi świadomych swojej ograniczoności i niedoskonałości wobec Boga. Tacy ludzie wiedzą, że sami z siebie niewiele mogą uczynić, i dlatego zwracają się do Boga, szukając jego pomocy i prowadzenia.”
Odc. 161
Niegodziwość i okrucieństwo pleniły się na świecie w takiej skali, że coraz więcej ludzi zaczynało uważać je za normalność. Wojny, bombardowania, burzenie miast, uprowadzenia, zabójstwa i poniżanie człowieka wywoływały coraz mniejsze wrażenie.
– Gdyby nie przyzwyczajenie do okrucieństwa, ludzie cywilizowani przestaliby się cieszyć życiem i zaczęliby popełniać samobójstwa z rozpaczy – myślał Salomon. – Chyba sam muszę nauczyć się z tym żyć; w przeciwnym razie ciężko się rozchoruję.
Któregoś dnia, na wystawie malarstwa współczesnego, zobaczył obraz przedstawiający niewyraźną męską postać z rozrzuconymi rękami i nogami, wyglądającą jak ktoś zmaltretowany ciężkimi przeżyciami. Zobaczył w nim siebie. Kupił obraz i nadał mu tytuł „Człowiek w rozkładzie moralnym”. Powiesił go na ścianie w swoim gabinecie i zastanawiał się, co z nim zrobić. Czuł się ujarzmiony, przeżywał niejasne wyrzuty sumienia.
Aby zrzucić z siebie choćby część narastającego niepokoju, postanowił malować. Chodziło mu o ekspresję, wyrażenie siebie, swojej niepewności, zagubienia w coraz bardziej niespokojnym i niepewnym świecie, pędzącym w niewiadomym kierunku. Nie miał jednak przekonania do swojego postanowienia. Obawiał się, że nie dotrzyma słowa, ponieważ często zawodził sam siebie, nie realizując podjętych decyzji.
– Żyjesz w epoce Nowego Surrealizmu, gdzie wszystko ma podwójne standardy, najbardziej zaś prawda. Prawda raz jest prawdą, innym razem okazuje się kłamstwem. Ci, którzy najczęściej kłamią, konsekwentnie twierdzą, że mówią prawdę; może nawet sami w to wierzą. Trudno to ocenić, bo nikt nie potrafi jeszcze czytać w ludzkiej duszy. To otoczenie mogło ci się udzielić, przyczyniając się do twojej niepewności – Erazm pocieszał Salomona i jakby napominał, aby uważniej przyglądał się światu i sobie samemu, by nie stoczyć się na dno niepokoju.
Usiłując utemperować swoją rozbieganą wyobraźnię, Salomon wierzył w przyszłość, w której sztuczna inteligencja, analizując miliardy informacji dotyczących człowieka, będzie w stanie określić, kiedy kłamie, a kiedy mówi prawdę.
– To temat mariażu człowieka i technologii o niezwykłych, trudnych do określenia perspektywach – Salomon był o tym przekonany.
Nie pozostawało mu nic innego jak czekać i obserwować świat.
Pod tym linkiem znajdziesz wszystkie moje książki, także w wersji ebook: www.empik.com Kliknij!
Przekaż dalej
“Niezłe” rozumiem, że może być lepsze. Taką mam nadzieję. Dzięki za czytanie i komentarze. Pozdrawiam, MTW
Niezłe.
Pozdrawiam
Aleksandra