Rano laboranci zaczęli gromadzić się w wielkiej sali konferencyjnej na codzienną dyskusję. Nina była niespokojna, przypominały jej się nocne chimery i dziwadła. Zanim wszyscy się zebrali, opowiedziała swój sen. Pozostało w niej przekonanie, że nie ma co spekulować na temat przyszłości Josefa, ponieważ rzeczywistość może okazać się zupełnie inna niż ta, jak ją sobie wyobrażają laboranci.
Inni też mieli swoje przemyślenia. Pierwsza zabrała głos filozofka Sofia.
– Nie sądzę, że Josef musi mieć trudne życie, ponieważ wygląda inaczej niż my wszyscy, że będzie traktowany niechętnie czy nawet wrogo jak przybysz z obcej planety. Jest żywą istotą o cechach konia i człowieka, a ludzie są przecież przyzwyczajeni do wyglądu jednego i drugiego osobnika. U Josefa tylko konfiguracja ciała jest odmienna. W sensie filozoficznym nie jest to ani człowiek, ani koń, a równocześnie jest to i człowiek, i koń. Ta podwójność ma pewien nieokreślony diaboliczny wymiar, ale nie musi to być przekleństwo losu.
Ninie zapadło w pamięć jej podsumowanie. Zaczęła zastanawiać się, jak będą Josefa widzieć i opisywać zwykli ludzie, kiedy go zobaczą, a w szczególności, kiedy go bliżej poznają. Opinii było tyle, ile osób na sali. Wydawało się, że dalsze roztrząsanie przyszłości Josefa niewiele wniesie. Sofia zaproponowała opracowanie listy zagrożeń, jakie może napotkać Josef jako osobnik gatunku odmiennego od wszystkich znanych organizmów. Nikt nie wiedział, jak otoczenie potraktuje konioczłowieka na wolności, poza terenem Laboratorium.
– Nie wiemy nawet, jak zareagują na niego konie, czy rozpoznają w nim pobratymca, czy dostrzegą jakąś formę powinowactwa. Koniarze najbardziej niepokoili się o reakcję koni, którym przypisywali pozytywne cechy, które jednak również potrafiły być narowiste i niezrozumiałe.
Obserwacje i sugestie notowano na tablicy. Na pierwszym miejscu znalazło się zabójstwo. Paradoksalnie, obawę o zabójstwo Josefa łączono z kościołem, ponieważ w sposób bezkompromisowy uznawał prymat Boga jako twórcy wszelkiego życia. Laboranci nie mieli wątpliwości, że Kościół Hierarchiczny, a w ślad za nimi wierni, uznają konioczłowieka za twór szatana. Byli też przekonani, że rozmowy na ten temat z przedstawicielami kościoła nic nie dadzą.
– To instytucja zapiekła w doktrynalnym uporze. Oni jeszcze nie całkiem uwierzyli w ewolucję. Kościół będzie pierwszym wrogiem konioczłowieka, a ponieważ to my go stworzyliśmy, staniemy się również jego największym wrogiem. – W wypowiedzi byłego księdza, zwanego Klechą, pozbawionego przez kościół uprawnień kapłańskich z powodu zbyt liberalnych poglądów, brzmiała gorycz. W kuluarach Laboratorium szeptano, że Kościół miał z nim na pieńku, ponieważ Klecha opowiadał się za wyświęcaniem kobiet na księży, zniesieniem celibatu i przyznaniem homoseksualistom praw do zawierania związku małżeńskiego.
Laboranci poczuli się bezsilni. Nikt nie miał pojęcia, jak rozwiązać dylemat przyszłości Josefa budzący tyle niepokoju. Myśl, jaka kołatała im w głowach, to powolne przebijanie się przez mur uprzedzeń i wątpliwości gatunkowych i rasowych, aby zbudować pozytywny wizerunek konioczłowieka w społeczeństwie. Był to pomysł zbyt powolny w realizacji, aby na niego liczyć. Potrzebna była inna, zupełnie nowa i nietypowa strategia. Nikt nie miał pojęcia, jak mogłaby ona wyglądać.
Na drugim miejscu zagrożeń pojawiło się porwanie Josefa w celu poznania jego genomu i drogi powstawania nowego gatunku z wykorzystaniem inżynierii genetycznej.
Trzecim zagrożeniem była śmierć z dowolnej innej przyczyny. Najbardziej obawiano się najzwyklejszych zdarzeń; choroby, zatrucia, nieszczęśliwego upadku z małej lub z dużej wysokości, wypadku drogowego, pogryzienia przez dzikie zwierzęta lub wygłodniałe psy, zasłabnięcia i zaśnięcia na mrozie, utopienia się, czy porażenia piorunem. Były to zdarzenia zagrażające zdrowiu i życiu każdej istoty w najmniej oczekiwanych okolicznościach i Josef nie mógł być wyjątkiem.
Od czegoś trzeba było zacząć. Wybrano ankietę z pytaniami tworzącymi pełny scenariusz zdarzeń i ewentualności. Pytania zaczynały się od „Co …”, „Gdyby …”, „Jeśli …”, „Jak …”. Były też i takie, które brzmiały dziwacznie i niedojrzale, dopóki ktoś nie zastanowił się nad nimi głębiej i nie podjął próby znalezienia rozsądnej odpowiedzi.
– A co będzie, jeśli Josef wejdzie do rzeki lub do jeziora, aby zażyć kąpieli, i zacznie się topić, lub nie daj Boże utopi się. Co wtedy? Z każdego pytania wypływały dalsze. Pytając, zastanawiając się i odpowiadając, poruszając się powoli do celu jak po nitce do kłębka, Laboranci rozumieli coraz lepiej, na jak liczne ewentualności w życiu Josefa muszą być przygotowani. Niezależnie od spraw oczywistych, genetycy i chirurdzy nie byli pewni, czy w trakcie życia Josefa – myśląc o nim wzdychali życząc mu, aby żył długo i szczęśliwie – nie wyjdzie na jaw jakaś wada organiczna, defekt lub nieoczekiwana ułomność, o których mogli powiedzieć z pewnością tylko to, że mogły być cholernie skomplikowane.
Po przedyskutowaniu zagrożeń stało się jasne, że musi powstać bank zastępczych organów wewnętrznych. Sporządzono listę, zaczynając od tych najbardziej oczywistych i niezbędnych, jak serce, płuca, wątroba czy żołądek, dających się łatwo przeszczepić, ale także krwi, tkanek, substancji kostnej, skóry, wymagających więcej zabiegu i manipulacji. Gromadzenie po jednym egzemplarzu każdego organu byłoby beznadziejnym minimum; potrzeba było co najmniej kilka egzemplarzy i odmian każdego organu, aby uwzględnić możliwość odrzutu, przypadkowego zniszczenia, uszkodzenia czy nawet kradzieży. Przytłoczeni ogromem wyzwań laboranci zdali sobie sprawę, że stworzenie konioczłowieka było jedynie wygraną bitwą; teraz musieli przygotować się do wojny o jego przetrwanie i rozwój.
Przekaż dalej