Powieść. Laboratorium szyfrowanych koni. Cz. 69: Wypadek samochodowy

Trwał blady, rozmazany świt, kiedy Sefardi wyprowadził samochód z garażu. Zatrzymał się, aby zainstalować GPS. Nie umiał już jeździć korzystając tylko z mapy, gubił się zbyt często. Po drodze miał zabrać Iwana Iwanowicza i Wiktora. Wybierali się razem na wystawę wynalazków, gdzie prezentowano także jego zegarki nagradzane w przeszłości.

Otwierając okno samochodu, aby wpuścić trochę świeżego powietrza, zauważył dwa ptaki. Siedziały na dachu domu nieruchome i milczące, i przypatrywały mu się z przekrzywionymi łebkami. Był o tym przekonany. Wzdrygnął się. Elektryczny mechanizm bramy wjazdowej był zepsuty i Sefardi musiał otworzyć ją ręcznie. Podchodząc do bramy usłyszał dziwne głosy, dobiegające z góry jakby zza pleców. Jeden z ptaków wydawał niezwykłe dźwięki. Sefardi nie umiał ich określić. Na początku było to ćwierkanie, które przeszło w świergot, potem ptak kwilił jak dziecko, w końcu jego głos brzmiał jak miauczenie kota. Pomyślał, że to szpak znakomicie naśladujący głosy ludzi, zwierząt, a nawet piły mechanicznej. Kiedy wsiadał do samochodu, ptaki już odlatywały. Miały ciemne upierzenie, wyglądały jak kawki lub młode kruki. Źle mu się to skojarzyło, poczuł ciarki na plecach. Starał się zapomnieć o dziwacznym wydarzeniu, potrzebował się skoncentrować; brama nie rozsunęła się do końca i przejazd był bardzo wąski.

Najpierw jechali drogą szybkiego ruchu, potem dobrze utrzymaną drogą lokalną, wysadzaną drzewami, mniej uczęszczaną. Przypominało to podróż aleją parkową. Słońce filtrowane przez pnie, gałęzie i liście rozbryzgiwało się na masce i przedniej szybie, działało usypiająco. Po przejechaniu kilkunastu kilometrów, Sefardi nabrał przekonania, że jedzie za nimi ciągle ten sam samochód, raz się przybliża, raz oddala, jakby starał się zniknąć z pola widzenia. Pojazd wyglądał na stary, lecz dobrze utrzymany Chevrolet Belair sprzed kilkudziesięciu lat. Na zakrętach Sefardi widział wyraźnie jego sylwetkę i czerwony kolor lakieru. Obserwacją podzielił się z pasażerami.

– Masz przywidzenia, Sefardi! Raz widzisz dziwne ptaki, teraz jakiś samochód! Ktoś, kto jedzie za nami kilka kilometrów nie oznacza, że cię śledzi. – Wiktor śmiał się, że przyjaciel jest przewrażliwiony.

Kierującemu nie było do śmiechu, ponieważ wciąż widział pojazd w tylnym lusterku. Kiedy w pewnym momencie zamiast przednich reflektorów towarzyszącego im samochodu zauważył parę dzikich oczu nad jezdnią, uznał, że to wynik niewyspania. Oczy poruszały się niespokojnie jak dwie fantastyczne istoty, po czym znikły razem z samochodem z pola widzenia.

*****

Pułapka zakamuflowana szarością jezdni była nie do zauważenia. Znajdowali się akurat na samym zakręcie, kiedy wybuchły równocześnie dwie przednie opony. Sefardi gwałtownie przycisnął pedał hamulca. W chwilę później przebiciu uległa tylna opona i samochód zaczął ściągać w prawo zjeżdżając na pobocze. Zatrzymali się po kilkunastu metrach, wysiedli z wozu i gapili bezmyślnie na siebie, spoceni i oszołomieni nagłością zdarzenia.

Wspólnie obejrzeli trzy sflaczałe opony. Mistrz ukląkł na ziemi, aby przyjrzeć się karoserii od spodu, jakby spodziewając się, że i ona uległa uszkodzeniu. Wstał, wytarł zabrudzone dłonie w chusteczkę i otrzepał spodnie na kolanach. Podwozie samochodu nie nosiło żadnych znaków uszkodzenia; na samych oponach też nie było widać najmniejszego śladu przebicia. Nie było w nich żadnego ostrego przedmiotu. Musieli przejechać po kolczatce położonej w poprzek jezdni. Nie mieli pojęcia, kto i w jakim celu dokonał na nich zamachu. Nie mogło to być przypadkowe zdarzenie. Zastanawiali się, że pojazd bezpośrednio jadący przed nimi nie wpadł na przeszkodę. Gdyby tak się stało, ofiara wypadku znajdowałaby się dokładnie w tym samym miejscu, co oni.

Wypadek był nietypowy. Normalnie o tej porze na drodze był znaczny ruch. Ktoś musiał wiedzieć, kiedy nadjadą i mieć dostatecznie dużo czasu, aby ułożyć na jezdni pas z kolcami. Nie potrzeba było na to wiele, wystarczyłoby kilkadziesiąt, a może nawet i kilkanaście sekund. Zastanawiali się, czy widzieli przypadkiem kogoś z boku jezdni na wysokości zakrętu zanim wybuchły przednie opony. Były tam jakieś krzaki, a w głębi las. Nikt niczego nie zauważył. Zaczęli spekulować, kto i po co to uczynił. Mógł to być czysty przypadek, jakiś szaleniec robiący wredny kawał dla własnej przyjemności. Wiktor przypomniał sobie, że podobne wydarzenie miało miejsce kilka lat wcześniej i prawie skończyło się tragicznie. Samochód zatrzymano wtedy w odludnym miejscu, aby rozpocząć dzikie polowanie na jadącego na wakacje turystę.

Aby się pocieszyć, zaczęli żartować.

– To jacyś zboczeńcy. – Rzucił Wiktor, po czym zaproponował, aby wrócić na zakręt i dokładnie obejrzeć miejsce zdarzenia. Dopiero teraz przyszło im to do głowy. Byli źli na siebie, bo następny kierowca mógł mieć ten sam problem. Należało jak najszybciej usunąć przeszkodę i go ostrzec. Wypadek miał miejsce na samym zakręcie, tuż przed kępą drzew. Kiedy tam doszli, jezdnia była pusta, nie było na niej niczego, co mogłoby poprzebijać opony. Sprawca musiał usunąć przeszkodę od razu, jak tylko samochód Sefardiego przejechał przez pułapkę. Rozejrzeli się. W głąb krzaków i drzew rosnących przy szosie prowadziła mało widoczna polna droga. Zauważyli na niej ślady opon samochodowych, były świeże i wyraźne. Bieżnik był prawie nowy, poprzedniego dnia padał deszcz i na drodze utrzymała się warstwa wilgoci.

– Ktoś musiał stąd niedawno odjechać. – Stwierdził Iwan Iwanowicz rozglądając się po okolicy. – Ten łajdak ułożył i natychmiast zabrał kolczatkę.

Sefardi i Wiktor ucieszyli się, że ich towarzysz otworzył usta, ponieważ uparcie milczał przez  czas podróży. Myśleli, że czuje się źle. Wiktor zapytał go o to, ale starszy pan milczał. To jeszcze bardziej ich zaniepokoiło. Żartowali, że niemiło byłoby przywieźć na wystawę wychłodzone podróżą ciało zamiast ciepłego, żywego staruszka. Kamień spadł im z serca, kiedy się odezwał. Zgodzili się, że mogła to być tylko kolczatka, nic innego, ponieważ dwie przednie opony eksplodowały w tym samym momencie.

– Ktoś stał kilkaset metrów przed zakrętem, rozpoznał samochód i dał znać wspólnikowi ręką lub używając telefonu komórkowego. Ten ułożył kolczatkę na jezdni i schował się w krzakach. Potem, jak tylko zniknęliśmy za zakrętem, od razu ją usunął i odjechał. – Kiedy Iwan Iwanowicz wyraził swój pogląd, Sefardi przypomniał im śledzący ich samochód. Dopiero teraz mu uwierzyli. To był prawdopodobny scenariusz: kierowca lub pasażer jadącego za nimi samochodu poinformował stojącego przy zakręcie wspólnika, że interesujący ich pojazd zbliża się do zakrętu.

– Ale po co ktoś miałby to robić? To nie ma sensu. – Na pytanie nie umieli znaleźć odpowiedzi.

Przekaż dalej
1Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *