Odc. 1 Nocne odwiedziny
W nocy z dwudziestego pierwszego na dwudziestego drugiego lutego, w ciemnościach tak gęstych, że zdawały się wsiąkać w ściany domów, w drzwiach mieszkania Salomona Irchy zjawił się starszy mężczyzna – wysoki, szczupły, o zmęczonej twarzy. Jego łysiejącą głowę i oczy podkrążone z niewyspania okalał wianuszek siwych włosów. Ubrany w grubą, puchową, czarną kurtkę, ciemne spodnie i czarne buty, zapukał do drzwi, nie korzystając z dzwonka – jakby przynależał do tego miejsca od zawsze.
Salomon, przekonany, że to sąsiad, który zapomniał kluczy, bez wahania otworzył drzwi i spojrzał w twarz nieznajomego, patrzącego na niego spokojnie, jakby właśnie wrócił w rodzinne strony z długiej podróży z innego wymiaru czasu. Przybysz przedstawił się w najbardziej lapidarny sposób, przyozdabiając twarz w półcień uśmiechu:
– Nazywam się Feliks Starecki.
Zaskoczony gospodarz wydusił z siebie tylko:
– Słucham pana.
Salomon nie wiedział, dlaczego nie czuje strachu, mając do czynienia z zupełnie nieznanym człowiekiem. Chyba dlatego, że był w podobnym jak on wieku, poszukujący pomocy i bezbronny, w kłopotliwej sytuacji. To go uniewinniało.
Mężczyzna chwilę milczał, zanim przemówił. Wydobywał z siebie słowa powoli, jakby oceniając każde z nich na niewidzialnej wadze przeznaczenia. Czynił to w sposób tak rzeczowy, że brzmiały jak prawo zapisane w jakimś starożytnym kodeksie.
– Widzę zdziwienie na pańskiej twarzy. Prawdopodobnie zastanawia się pan, dlaczego nie odpowiedziałem od razu na pańskie zaproszenie do rozmowy. Uważam, że zastanowienie się nad przekazem rozmówcy jest pozytywną cechą, gdyż wartość człowieka mierzy się umiejętnością milczenia, kiedy trzeba, a nie gadulstwem, które zalewa świat jak powódź z uszkodzonej tamy.
Mężczyzna zakończył swoją tyradę i nie szukał dalszych wyjaśnień, jakby jego obecność w tym miejscu i czasie była równie naturalna jak mgła na ulicy w listopadowy poranek. Powiedział tylko, że nie pamięta, gdzie mieszka, choć wie, że to musi być gdzieś blisko – może nawet na tej samej ulicy, może dwie przecznice dalej.
– Może nawet w miejscu, które zniknęło już z mapy, ale żyje jeszcze w jego pamięci – pomyślał Salomon, ujęty jego bezpośredniością.
Kiedy Feliks wymienił trzy nazwiska swoich znajomych, z których jedno było znane Salomonowi, stał się na tyle realny, że zaproszenie go do środka wydało mu się równie naturalne jak wprowadzenie przyjaciela do domu podczas burzy. Zanim to nastąpiło, Feliks zapytał, czy Salomon mógłby go przenocować, bo on nie ma nawet smartfona, aby zadzwonić do kogokolwiek z prośbą o pomoc. Naturalność jego postępowania stanowiła dla Salomona dodatkową gwarancję, że nieznajomy nie jest człowiekiem szalonym lub niebezpiecznym. Prosił o przenocowanie, sumitując się nieco chaotycznie.
– Mam problemy z pamięcią. Jestem już w tym wieku, że niektóre rzeczy zapominam. Na szczęście nie jest to demencja. To sprawdziłem. Pocieszam się, że wiele starszych osób czasem coś zapomina, czegoś nie może sobie przypomnieć, nie kojarzy. Wiem, że na pewno nie jestem bezdomny. Gdybym był bezdomny, pamiętałbym przynajmniej, gdzie sypiam: w klatce schodowej, w domku na ogródkach działkowych, na dworcu kolejowym czy też może w pudle kartonowym. Skoro niczego takiego sobie nie przypominam, to z pewnością nie jestem bezdomny.
Odc. 2 Wyznania przy herbacie
Kilka minut później, siedząc przy stole przed filiżanką gorącej herbaty, Feliks opowiadał o sobie, mieszając z dziecięcą szczerością wspomnienia z rzeczywistością. Przypominał sobie żonę, która odeszła kilka lat wcześniej, i dzieci, które wyparowały z jego życia jak duchy z rozbitego lustra.
– Mieszkam sam od czasu, kiedy żona mnie opuściła – zaczął powoli, z wyraźnym trudem sięgając wstecz pamięcią. – Nie mam dzieci, wyjechały, zniknęły z mego życia, tak jak się pojawiły, po cichu. Były czymś ulotnym, choć wolałbym, aby tak nie było. Nie wiem, gdzie są teraz – nie kontaktują się ze mną. Podejrzewam, że żyją gdzieś za granicą. To…tak, jakby ich w ogóle nie było.
Do sprawy dzieci – a właściwie ich nieobecności – wracał jeszcze kilkakrotnie.
– To bardzo smutne – oświadczył, po czym powtórzył te trzy słowa z wyrazem zasępienia na twarzy. Jego oblicze i zachowanie przypomniały Salomonowi kogoś, kogo widywał niejednokrotnie, ale nie potrafił sobie skojarzyć.
Starecki żalił się z łagodnym uśmiechem rezygnacji, sprawiając wrażenie, że samotność nie była dla niego przykrą karą, lecz raczej nieco smutniejszym stanem duszy. W trakcie wymiany słów i emocji, unoszących się w nikłych obłokach pary nad stygnącą herbatą, przeczytał Salomonowi własny wiersz, a potem wręczył mu kartkę, prosząc – bez nalegania – by zrobił z nią, co tylko zechce.
– Co powinienem z nią zrobić? – zapytał Salomon niepewnie, jakby chodziło o coś znaczącego, wymagającego podjęcia ważnej decyzji.
– Co tylko pan sobie życzy – odpowiedział Feliks uspokajająco. – Może pan ją spalić, wyrzucić, podarować, a nawet opublikować wiersz. Nie będę mieć o to do pana pretensji. Taki już jestem – dodał, uśmiechając się bezradnie. – Zanim jednak cokolwiek pan z nią zrobi, proszę ten wiersz przeczytać sobie w skupieniu. Może się panu spodoba? Poezja wyraża przecież esencję ludzkiego życia.
Salomonowi wydało się, że Feliks uśmiechnął się, jakby chciał pocieszyć samego siebie, że mimo wszystko nie spotkał go najgorszy los.
– Mam kilku przyjaciół, tylko oni mi pozostali – wyjaśnił. – Dobrzy przyjaciele to mój największy dorobek, oprócz wielu przemyśleń, jakie spisałem, aby dzielić się z innymi ludźmi.
Odc. 3 Błędny adres zamieszkania
Noc Feliks spędził w pokoju gościnnym. Stało tam wolne łóżko z kompletem świeżo upranej bielizny pościelowej. Salomon zaproponował mu, by skorzystał z jego nieużywanej jeszcze piżamy w stylowe wzory geometryczne, ale gość odmówił z takim przekonaniem, jakby ten ubiór miał ujawnić jakąś ważną dla niego tajemnicę. Rankiem Feliks bardzo się śpieszył, szybko się umył i ubrał.
– Ki diabeł! – mruknął pod nosem gospodarz. – Czy on w domu ma głodne sieroty do wykarmienia!?
– Przepraszam, że nie mogę razem z panem zjeść śniadania. Mam pilne obowiązki, o których przypomniałem sobie nad ranem. Może kiedy indziej – powiedział z lekkim uśmiechem, wyraźnie zakłopotany.
Po kilku dniach zadzwonił do Salomona, podziękował za gościnę oraz podał swój numer telefonu, powiedział, gdzie mieszka, i zaprosił go do siebie.
– Proszę tylko zadzwonić dzień lub dwa wcześniej, abyśmy obydwaj byli pewni, że będę w domu.
Salomona zdziwiło, że Starecki zadzwonił – przecież nie podał mu swego numeru telefonu. Czy zapisał go wcześniej, podsłuchał, a może po prostu zdobył gdzieś, nie mówiąc o tym?
Starecki nie mieszkał daleko, jednakże Salomon przez kilkanaście dni wynajdywał wymówki, aby odkładać odwiedziny na później. W końcu umówili się na najbliższy piątek. Kiedy Salomon dotarł na miejsce, okazało się, że znalazł się pod niewłaściwym adresem. Zastanawiał się, czy był to błąd z jego strony w zapisie adresu, czy też przez pomyłkę Starecki podał mu błędny adres. Nie lubił takich sytuacji. Zdenerwował się tym bardziej, że zaczynał padać deszcz, a on nie miał parasola. Żal mu było zmarnowanego czasu.
– Chłop ma chyba poważny problem z pamięcią, choć się do tego nie przyznaje. Nie powinno mnie to dziwić, bo nikt nie lubi mówić o rzeczach przykrych. Nie daj Boże, ma początki demencji, choć temu zaprzecza – pomyślał z niechęcią, zdając sobie sprawę, jak straszna potrafi być ta choroba.
Od razu zadzwonił do Stareckiego, aby poinformować o sytuacji.
– To rzeczywiście niewłaściwy adres. Nie mam pojęcia, jak to się stało. Jestem dosyć daleko od tego miejsca, aby do pana przyjechać. Jeśli pan może, proszę do mnie przyjechać pod właściwy adres, który już panu podaję.
Salomon odmówił, wymawiając się brakiem czasu.
Odc. 4 Dziwne spotkania
Od tego dnia spotykali się, choć niezbyt często, umawiając się w kawiarni, w cukierni, lub w mieszkaniu któregoś z nich. Zdarzało się też, że Feliks pojawiał się obok Salomona w miejscu najmniej oczekiwanym, jakby był cieniem przypisanym do jego kroków. Najpierw zjawił się w dużym warzywniaku, gdzie Salomon akurat robił zakupy, a potem nad zbiornikiem wodnym, kiedy odbywał zwyczajowy spacer z kijkami. Pierwszy raz, zaskoczony nieoczekiwanym pojawieniem się Feliksa, Salomon zapytał:
– Jak to się stało, że pan się tutaj znalazł? Czy pan też tu robi zakupy?
– Nie. To przypadek. Akurat przechodziłem tędy i zobaczyłem pana przed sklepem.
Przy następnych nieoczekiwanych spotkaniach pojawiały się komentarze w rodzaju: To miasto nie jest tak duże, abyśmy się przypadkiem nie spotykali, To kwestia prawdopodobieństwa lub Sam nie wiem, jak to się dzieje, że natykamy się na siebie.
Ircha nie wierzył w te tłumaczenia. Męczyła go myśl, że Starecki go śledzi, korzystając ze smartfonu ustalającego przez GPS miejsca jego pobytu na podstawie jego numeru telefonu. Salomonowi wydało się to prawdopodobne, kiedy przypomniał sobie, że przed ostatnim „nieoczekiwanym” spotkaniem rozmawiał ze Stareckim przez telefon. To tylko pogłębiło jego podejrzenia. Wkrótce dowiedział się, że istnieją programy, które potrafią śledzić telefon po numerze; mówiono o nich w mediach, używały ich służby specjalne. Wniosek był jeden: programy szpiegowskie, które śledziły telefony, były rzeczywistością. To nie były urojenia ani paranoja, to działo się naprawdę. Raziło go tylko to, że mógł to robić ktoś z osób mu bliskich.
Starecki pytany, czy jego smartfon nie ma podobnych aplikacji, śmiał się i odpowiadał, że nie ma o tym pojęcia, ale nie zaprzeczał.
– To, co pan mówi, jest zbyt skomplikowane dla mnie. Ale ma pan wyobraźnię!
Odc. 5 Złożoność rzeczywistości
Tłumacząc sobie, że rzeczywistość jest zbyt złożona i wielowymiarowa, aby można było zrozumieć jej wszystkie aspekty, Salomon uznał, że dochodzenie prawdy w tym przypadku nie ma sensu. Mężczyźni spotykali się więc nadal, umawiając się, ale też bez umawiania się. Ich zachowania przypominały bohaterów powieści, której rozdziały obydwaj pisali na marginesach codziennych zdarzeń.
Wkrótce wyszło na jaw, że łączyło ich zamiłowanie do pisarstwa – tej dziwnej sztuki, która jest bardziej próbą pokazania siebie niż próbą odkrycia świata. W młodości pisali proste wiadomości i krótkie reportaże do gazetek szkolnych, potem artykuły do gazet, a także jakieś przemówienia i eseje. Wspólne zainteresowania tak bardzo zbliżyły ich do siebie, że uznali je za początek przyjaźni. Był to czas, kiedy zaczęli mówić sobie po imieniu.
Salomon podsumował to żartobliwie, cytując powiedzenie: Jeśli nie teraz, to kiedy? Jeśli nie my, to kto? Wydało mu się, że cytat wywoła jakąś reakcję u rozmówcy – choćby podniesienie głowy czy błysk w oku – ale Feliks go zawiódł, nie wykonując najmniejszego ruchu ani gestu, jakby w ogóle niczego nie usłyszał. Przyszło mu do głowy, że Starecki jest dziwnym człowiekiem, jakby żyjącym w świecie wirtualnym, a nie żywą istotą stąpającą po twardym gruncie.
W domu Salomon sprawdził, korzystając z programu sztucznej inteligencji, kto był autorem tego powiedzenia. Przypisywano je najczęściej Hillelowi Starszemu, żydowskiemu uczonemu żyjącemu jeszcze przed Chrystusem. To on wypowiedział podobne słowa, które wieki później, na styku rzeczywistości i świata cyfrowego, inspirowały do działania aktywistów, przywódców i polityków.
Odc. 6 Wykład w domu kultury
Sala Domu Kultury była wypełniona po brzegi przez osoby należące do organizacji „Akademia Inteligentnego Uczenia Się”. Wykład był na temat sztucznej inteligencji. W audytorium zdecydowaną większość stanowiły kobiety. Na krzesłach siedziały osoby w różnym wieku: młodsze kobiety w obcisłych getrach, starsze różnie ubrane, najstarsze z siwymi kokami. Podobnie było z mężczyznami – cała gama postaci i charakterów.
Na środku sceny krzątał się profesor Animusz, specjalista od sztucznej inteligencji i ludzkiego mózgu. Profesor okazał się być szczupłym mężczyzną w wieku przedemerytalnym, o bujnie roztrzepanej czuprynie i żywym usposobieniu. Był zwiastunem gwałtownych zmian cywilizacyjnych, których istotą była sztuczna inteligencja. Wykład był bardzo dynamiczny, profesor prezentował slajd po slajdzie, aby sprawnie i szybko uświadomić zebranym, w jakim miejscu jest i dokąd zmierza świat. Poruszał się po scenie z rozwianą czupryną i twarzą pełną energii, jakby zamiast wykładu przygotowywał się do eksperymentu z dynamitem.
– Proszę państwa! – zawołał. – Przyszłość nie pyta nas o pozwolenie. Ona już tu jest. Tyle że w formie cyfrowej. Nie widzimy jej, bo nie ma ciała, ale mózg już ma. I to jaki!
Salomon siedział w trzecim rzędzie, robiąc długopisem krótkie notatki. Starał się notować ważniejsze tezy wypowiedzi naukowca. Dwa dni wcześniej przeczytał artykuł o sztucznej inteligencji wspierającej diagnozy medyczne. Profesor pokazywał slajd, który na ekranie wyglądał inaczej niż na jego laptopie.
– No tak, znowu coś się przesunęło… – burknął Animusz i machnął ręką. – Ale to nieważne. Ważne jest to, że jeszcze niedawno sądziliśmy, że sztuczna inteligencja osiągnie pełną moc za osiem, dziesięć lat, a mamy już ją teraz. I nie mówię o science fiction, tylko o twardych danych.
– Przepraszam, panie profesorze. Jakich danych? – zapytała kobieta w czerwonym swetrze, siedząca w pierwszym rzędzie, nie wstając z krzesła.
– Myślę o testach diagnostycznych. Zespół lekarzy — skuteczność ich diagnoz: siedemdziesiąt procent. Sztuczna inteligencja — skuteczność jej diagnoz — dziewięćdziesiąt procent. Ten sam przypadek, ta sama baza informacji. Na czym polega różnica? Sztuczna inteligencja reprezentuje wiedzę wszystkich lekarzy, a nie jednej grupy specjalistów, nie męczy się, nie zapomina, nie kieruje się intuicją.
– A serce? – odezwał się starszy mężczyzna w kolorowej koszuli. – Gdzie w tym wszystkim jest serce? Czy sztuczna inteligencja ma empatię?
– Jeszcze nie – przyznał profesor. – Ale czy każdy lekarz ją ma?
Przekaż dalej