Przerywnik literacki. Republika Kokosza. Część 1.

Po zakończonej sesji parlamentarnej wychodzących z budynku posłów filigranowa stewardessa kierowała do autobusu. Jej radosna dziecięca buzia z lekko skośnymi oczami wskazywała na wschodnie pochodzenie.

Gdzie ja jestem? Co ja tu robię? – zapytał poseł, który zdezorientowany szybkim zakończeniem sesji, grenlandzką pogodą i nietypową urodą stewardessy z trudem kojarzył sobie zmianę miejsca pobytu.

Jedziemy na późne śniadanie wielkanocne. Funduje pan Premier – przewodniczka obdarzyła pytającego uroczym uśmiechem.

A, to co innego.

Oprócz diet poselskich należy nam się od czasu do czasu bezpłatne śniadanie na koszt podatnika – wyjaśnił tęgawy przywódca partii opozycyjnej „Patria”, człowiek bezpośredni i elastyczny. Przy mównicy przekonywał ostatnio, że podatnicy powinni płacić mniej podatków. Nie dziwiło to nikogo, mądrość wybrańców narodu kryje się pod wieloma postaciami i przejawia na wiele sposobów.

W trakcie przejazdu autobusem padła propozycja. Pół żartem, pół serio, jak w filmie. Wiadomo, każdy lubi i ceni poważny żart.

Jest Wielkanoc, niedługo przyjdzie słońce, w perspektywie bezpłatne śniadanie. Przyjmijmy pseudonimy, udawajmy, że nie znamy się nawzajem. Tak będzie ciekawiej. Wrogowie polityczni będą mogli w końcu porozmawiać ze sobą. Może nawet w duchu przebaczenia? Ogólnie rzecz biorąc jesteśmy przecież społeczeństwem ludzi wierzących. Autorka przedniej myśli, Posłanka Synogarlica, o głosie wysokim jak maszt telewizyjny, wypowiedziała te słowa z taką żarliwością, że prawie sama uwierzyła w to, co mówi.

Wierzących? W co? – mruknął pod nosem poseł znany ze sceptycznego usposobienia.

Po co i komu są tacy potrzebni? – zadał sobie pytanie poseł-narrator obdarzając sceptyka niechętnym spojrzeniem. Starożytni Grecy mieli tylu wybitnych sceptyków, a dzisiaj nie umieją poradzić sobie nawet z marnymi drachmami. Sceptycyzm jest do bani. Dyskretnie splunął w obszerny mankiet marynarki, aby zachować dobre maniery parlamentarne.

Jakie pseudonimy? – zaniepokoiła się posłanka, o której mówiono, że jest niejasnego pochodzenia partyjnego.

Nazwy ptaków. Ptak to symbol pokoju, pojednania.

Wniosek przyjęto z aplauzem. Skryba parlamentarny zanotował szczegóły postanowienia na malutkim laptopie marki Saint Parlamentarian.

Nad drzwiami wielkanocnej sali bankietowej figurował napis: „Zakaz konsumpcji napojów alkoholowych”. Kilku przerażonych posłów rzuciło się wstecz, w kierunku skąd przyszli, choć wiało stamtąd śniegiem i mrozem. Zatrzymali ich pracownicy ochrony. Niedoszli uciekinierzy zmuszeni zostali do wejścia na salę, gdzie po rozejrzeniu się uznali, że diabeł nie jest tak straszny, jak go malują.

Okrągłe, ośmioosobowe stoły przykryte były luksusowymi białymi obrusami i ustawione w kształt zajączka wielkanocnego. Na każdym stole znajdował się bukiet kwiatów wiosennych, poza tym zestawy talerzy, talerzyków, sztućców, szklanek i kieliszków w liczbie ośmiu. W dyskretnie oznaczonych kopertach każdy z gości znalazł osiem banknotów, nagrodę pocieszenia od marszałka parlamentu, który uznał, że należy wynagradzać ludzi za ciężką pracę. Banknoty miały różne nominały w zależności od zasług obdarowanego.

Liczba osiem w numerologii chińskiej symbolizuje determinację i wytrwałe dążenie do celu, i kojarzy się z sukcesem. Dzięki nauce języka mandaryńskiego liznąłem nieco wiedzy o symbolice – z satysfakcją uświadomił sobie przewodniczący „Patrii”, poseł Kania.

Rojowisko wybrańców narodu gotowe było popaść w zachwyt, gdyby nie rozczarowanie brakiem napojów niosących relaks i uniesienie. Co robić? – zaczęły się pytania i niebezpieczne szemrania. Pragnienie nie zna litości; pod powierzchnią parlamentarnej uprzejmości zaczynał gotować się bunt.

Były prezydent Kwiczoł nie stracił głowy, która zawsze była okrągła i pojemna na myśli i napoje, co służyło doskonale jemu, ułaskawionym przestępcom oraz narodowi. Wyciągnął z kieszeni telefon komórkowy skromniejszy niż najniższe uposażenie, o którym zresztą mało kto pamięta. Jeśli chodzi o pieniądze dla ubogich, pamięć jest bardziej zawodna. Grube pieniądze zapadają w pamięć równie łatwo jak wypasiony  zając w puszysty śnieg.

Jasiu, przyjeżdżaj. Ktoś musi nas pobłogosławić. Mamy przecież Wielkanockę – ciepłym głosem wyszeptał do komóreczki. Serdeczność obywateli Republiki Kokoszej wyraża się nader często w zdrobnieniach.

Dwie minuty później jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki na salę wkroczył dostojnie z wielką wypchaną teczką Arcyduchowny Grubodziób. W drugiej ręce trzymał kropidło i naczynie z wodą święconą. Rozległy się oklaski i okrzyki aprobaty. Różowe policzki gościa błyszczały od mrozu typowego dla dni, w których ranne zorze wstają wcześniej niż otwierają się sklepy z napojami. Arcyduchowny znany był z pobożności i gościnności. Usadowił się przy stole i głośno objawił: mam dla was niespodziankę. Tu w teczce.

Obecni zawiesili oczy na pulchnych ustach gościa w oczekiwaniu dalszych objawień.

To świeżutka, pyszna oranżada i inne napoje chłodzące. Arcyduchowny nachylił się do ucha Prezydenta Kwiczoła i dodał: Oranżada Wyborowa, Lemoniada Smirnoff, Coca Cola American Honey oraz lokalny produkt Coca Cola Żytnia Niesłodzona.

Jak to się stało, że tak szybko przybyłeś? – Prezydent wciąż był zaintrygowany tajemnicą ekspresowego pojawienia się gościa.

Wiedziałem, że będziecie mnie potrzebować. Święta Wielkanocne bez poświęcenia jadła i napoju to jak polityk bez zaplecza. Czekałem w pobliżu z teczuszką. Pomagać bliźnim w potrzebie to moja specjalność – westchnął w sposób wskazujący na gotowość do dalszych poświęceń.

 

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *