Przerywnik reporterski. Między patelnią a zamrażarką.

Dziś w grę wchodzi zamrażarka. O godzinie 7 rano termometr na werandzie pokazuje 4 stopnie C, w domu jest 15 stopni C. Na farmie u Jenny, przemiłej i niezwykle skutecznej fizjoterapeutki mojej żony, temperatura w nocy wynosiła minus 1 stopień C. Farma jest położona na Wzgórzach Adelajdzkich w odległości około 15 km od mojego domu.
Zakładam ciepły dres a na kolana i łokcie „ogrzewacze” wełniane, takie, jakie noszą tancerze i tancerki. Mnie jednak nie do tańca, bo zimno jak diabeł. W Adelajdzie jest środek zimy i nad ranem jest różnica około 10 stopni C między temperaturą w domu i na dworze. Mieszkań w nocy nie ogrzewa się, ponieważ oznaczałoby to ruinę finansową. W domu jest ciepło tak długo, jak długo działa elektryczne ogrzewanie nawiewowe przez otwory w suficie znajdujące się w każdym pomieszczeniu.
Na szczęście dzień zapowiada się słonecznie. Moja ulubiona kotka nosi futro grubsze od baraniego kożucha a mimo to wdrapuje się na parapet okienny ogrzewany już promieniami słońca. Wchodzi wdzięcznie jak chiński ekwilibrysta ponad trzema głośnikami komputerowymi, które zajmują całą powierzchnie szafki i grzeje się na parapecie dwie długie godziny.
IMG_20130619_082516
Na zielonej trawie w parku za płotem leży biały szron, lecz park jest pusty. Latem są zjawiają się tam ludzie z psami, jest to wtedy najdogodniejsza pora na spacer. Zimą mieszkańcy domów mogą liczyć jedynie na słońce, które ogrzewa frontową ścianę domu i dach od strony północnej. Brzmi to jak żart. Mieszkając na półkuli południowej widzi się słońce od strony północnej, nie południowej, jak w Polsce.
IMG_20130512_135402
W Adelajdzie masz gwarancję marznięcia nocą i nad ranem we własnym mieszkaniu, które powinno kojarzyć się jako „przytulne”. Artretyzm, reumatyzm to powszechnie spotykane dolegliwości życia w południowych rejonach Australii, wciśniętych przez los między ogromne pustynie a mroźną Antarktydę, od której dzieli nas tylko otwarty ocean.
W ciągu dnia moją sytuację ratują rydze. Mój przyjaciel, George, zebrał je u siebie na rodzinnej farmie, gdzie rosną w sosnowym lesie w niewyobrażalnych ilościach. George pytał mnie o kosę; poszukiwał narzędzia do ułatwienia sobie zbierania rydzów. Chyba mówł poważnie, ponieważ nie uśmiechał się jak zwykle.
Grzybnie rydzów przywiózł z Polski jego ojciec. Ci, którzy zbierali rydze w Polsce (sam to robiłem), nie mają pojęcia, co to znaczy urodzaj na rydze. Rosną ich tu dziesiątki, setki, tysiące. Wszystkie zdrowie, od małego konuska do wielkiego kapcia. Rydze zadomowiły się w Australii bez udziału robaków, które rozsmakowały się w grzybach w Polsce. Usmażyłem sobie (na oleju z oliwek z dodatkiem odrobiny masła dla smaku) dwie duże patelnie rydzów, najpierw gotując je dziesięć minut na parze. Zachowały aromat i substancję. Istna uczta, czego wszystkim życzę.
Jeśli jesteś aktywny, to w Południowej Australii nabawisz się artretyzmu (zimą), melanomy (latem), a w międzyczasie zjesz doskonałe rydze w ilości, która niesie komunikat o dostatku i zasobności tego kontynentu.

(Tekst reklamowy sponsorowany przez społeczeństwo Południowej Australii)

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *