Powieść. Laboratorium szyfrowanych koni. Cz. 206: Szalony rozwój nowych form i języka indywidualizmu

Dzięki Internetowi indywidualizm kwitł jak szalony. Ludzie traktowali go jak biznes oferujący przedsiębiorczym jednostkom niesamowite korzyści. Wkrótce pojawiły się na rynku liczniki pomiaru aktywności internetowej, nieco później również mierniki indywidualizmu.

Indywidualizm pokazał także wilcze kły i pazury. Wielu ambitnych obywateli, byli to głównie mężczyźni, zapragnęło wyróżnić się tym, na czym znali się najlepiej, co było ich pasją, co ich najbardziej kręciło – zabijaniem i wysadzaniem w powietrze ze względów patriotycznych lub religijnych. Różnie to nazywano, jedni nazywali to terroryzmem, inni walką o słuszną sprawę lub ideały. Uprawianie terroryzmu stwarzało szansę błyskawicznego wybicia się, zostania celebrytą żyjącym na ustach setek tysięcy obywateli, przez jednych przeklinanym, przez innych wielbionym.

Ta droga do indywidualizmu okazała się tak atrakcyjna, że wkrótce pojawiły się kursy i szkoły terroryzmu. Terroryści uaktywnili się, byli wszędzie.

W Internecie zbierali informacje, gdzie i co można wysadzić w powietrze, kogo zamordować i gdzie najłatwiej rozjechać większą ilość osób samochodem. Najgorsze były samotne wilki. Nie pozostawali oni jednak bezpieczni; tajna policja Babochłopa i agenci wywiadu wojskowego Nomadii gromadzili o nich tony danych, deptali im po piętach, infiltrowali ich organizacje i rozsadzali od środka materiałami wybuchowymi.

To, że w Nomadii nie zanotowano poważniejszych aktów terroru, było nie tylko efektem czujności rządu i policji, ale również działań partii radykalnych. Obydwie strony wspierały się nawzajem. Rząd nie pozwalał przenikać do kraju elementom terrorystycznym zza granicy, partie radykalne zwalczały natomiast terroryzm wewnątrz kraju. Traktowały go jako znak braku patriotyzmu.

Cyniczni wyznawcy teorii spiskowych twierdzili, że zwolennikom indywidualizmu poruszającym się drogą między terroryzmem a patriotyzmem chodzi nie tyle o bezpieczeństwo państwa, ile o rządy nad produkcją i handlem narkotykami. Nie wiadomo czy było to prawda, wiadomo natomiast, że w tym obszarze wszyscy walczyli z wszystkimi.

*****

Wraz z technologią i zwyczajami przeobrażał się język. Obywatelem Nomadii coraz trudniej było porozumieć się. Obok zmieniających się pojęć opisu rzeczywistości, rodziły się nowe pojęcia. Najpierw pojawiła się ćwierćprawda, potem półprawda, w końcu postprawda i uczciwe kłamstwo. Były one wzorowane na pojęciach ćwierć i półinteligenta przemyconych z ustroju despocji ludowej. Na ostatnim etapie zmian dominowało uczciwe kłamstwo.

– Jest to forma najwyższej prawdy, ukrytej przed oczami zwykłego śmiertelnika, który niewiele rozumie ze spraw wielkiej polityki stanowiącej materię delikatną i skomplikowaną. Uczciwe kłamstwo zyskało sobie uznanie społeczne, dlatego staramy się je umocnić i upowszechnić. – Wyjaśniał specjalista ministerstwa sprawiedliwości, rumiany, drobny człowieczek w okularach intelektualisty, zajmujący się definicjami prawnymi i usprawnieniami zarządzania państwem. Mimo ministerialnej harówki zachował młodzieńczy wyraz twarzy. Raz po raz rozświetlał ją łagodny uśmiech. Wszyscy go za to lubili.

Uczciwe kłamstwo doczekało się wkrótce teorii naukowej, udowadniającej jego wyższość nad zwykłą prawdą, o której mówiono od dawna, że jest naga i prostacka.

– Jeśli nie jest naga i prostacka, to nie jest także prawdą. Licho wie, czym wtedy jest. – Tego rodzaju wyjaśnienia udzielił Sefardiemu jego wnuk Enrique w trakcie poobiedniej dyskusji na tematy krajowe.

Ludzie prości, mniej obyci w nowoczesności, nadal tęsknili za zwykłą prawdą, było o nią jednak coraz trudniej. Postępowa część społeczeństwa zwalczała ją, ponieważ nie służyła dobrze wizerunkowi kraju. Wulgarny język stał się normą zwłaszcza wśród osób młodych, nieskażonych zasadami dobrego wychowania. Używano go coraz powszechniej w miejscach publicznych, nazywając go „nowomową”. Przyznawano się do niej coraz częściej, pozbywając się poczucia zażenowania. Obywatele uważali ją za “signum temporis”, znak czasu, jak wyjaśnił pewien student. W rodzinie miał księdza i aptekarza i od dziecka przyswajał sobie łacinę, języka stosowany w nauce, zwłaszcza medycynie.

– Używanie łaciny w mojej rodzinie to chleb powszedni, kiedy spotykamy się razem na obiedzie. Dlatego jest mi łatwiej niż innym być wulgarnym. – Mówiąc to patrzył spokojnie w oczy rozmówcy albo zawieszał wzrok na wielkim patriotycznym obrazie zdobiącym ścianę rodzinnej rezydencji.

Wulgarne słowa i grubiańskie przekleństwa stały się równie naturalnym nawykiem jak jedzenie. Nikt już nie wyobrażał sobie innego życia. Ludzie maciowali, rzucali mięsem i lżyli swoich wrogów lub rząd, znajdując w tym coraz więcej upodobanie.

Przekaż dalej
0Shares
Kategorie: Australia. Autor: Michał Tequila Wrzesiński. Dodaj zakładkę do bezpośredniego odnośnika.

O Michał Tequila Wrzesiński

Z wykształcenia doktor nauk ekonomicznych. Kariera zawodowa: handel zagraniczny (m.in. praca na stanowisku attache handlowego i radcy handlowego w Polskiej Ambasadzie w Bogocie), bankowość (kierownik planowania strategicznego w banku australijskim) oraz nauczanie (wykładowca akademicki w zakresie marketingu, zarządzania strategicznego i etyki biznesu), tłumacz polsko-angielski akredytowany przez NAATI, Australia. Hobby i zainteresowania: twórczość literacka, psychologia, pływanie, jazda na rowerze. Miejsca zamieszkania: Bogota, Ateny, Adelajda, Gdańsk.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *