Piekło po australijsku

Piekło kojarzy mi się z wysokimi temperaturami, ogniem, cierpieniem, bezlitosnym żywiołem. W lokalnym adelajdzkim wymiarze piekłem może być upał utrzymujący się przez kilka dni. Minionej nocy temperatura nie spadła poniżej 27 stopni C, dziś o godzinie 7 rano wynosiła już 37 stopni. Teraz jest 41 stopni C. Zapowiadają się kolejne
upalne dni. To najgorsze, co może się zdarzyć. Wysokie temperatury w dzień i w nocy wymagają nieprzerwanego korzystania z klimatyzacji.

Liście żywopłotu,który przyciąłem kilka dni temu, są częściowo lub całkowicie popalone,  pokurczone i powykręcane. Przygnębiający to widok: kolor spopielałego brązu.  Być może sam się do tego przyczyniłem. Kilka dni wcześniej przyciąłem żywopłot, co obnażyło gałązki i liście poprzednio ukryte wewnątrz i nieprzyzwyczajone do bezpośredniego promieniowania słońca.

Wydarzenie to przypomniało mi wiersz, który napisałem kilkanaście lat temu. Wysłałem go wówczas przyjaciołom do przeczytania (było to małżeństwo Heleny i Tadeusza obecnie mieszkające w Polsce). Helena powiedziała mi, że nie powinna czytać takich
wierszy wieczorem, bo potem spać nie może. Treść wiersza była dla niej
straszna. Zaskoczyło mnie to i rozbawiło, ponieważ wiersz jest to tylko tworem
wyobraźni. Przedstawiłem w nim wizję końca świata. Koniec świata w wymiarze
kosmicznym nie jest możliwy, ponieważ kosmos jest niezniszczalny tak jak
przestrzeń i czas. Może tylko ulegać przemianom. Czy umiesz sobie wyobrazić rzeczywistość, gdzie nie ma materii, przestrzeni i czasu?

Koniec świata

Góry się rozwierają, powietrze się burzy

i płonie czerwienią – barwą krwawej róży.

Słup ognia wystrzela, płomień się rozrasta

i w nicość obraca lasy, domy, miasta.

 

Los koniec odmienił w prapoczątek ziemi,

skały płyną stopione śród żółtych płomieni,

gaz zwęgla powietrze i pyły rozwleka,

życie kona rozdarte, duch z niego wycieka.

 

Rzeka unosi się w górę, obłokiem się wzbija,

przestwór ognia ją chłonie i chciwie wypija.

Niedostrzegalny atom w proch też się rozpada

czarny – światła wygasiła kosmiczna zagłada.

 

Z krańców galaktyki tajnej mocy ręka

zgniata kulę ziemską, która z hukiem pęka;

jej szczątki ulatują w Gwiazdozbiór Kangura

i nikną powoli – wsysa je czarna dziura.

 

Z odrobin i pyłów nowy byt się tworzy,

miliardy lat kołuje w pierścieniach przestworzy,

nim znów duch go scali – pan wszechświata,

co kryje się w kosmosu bezgranicznych latach.

Morphett Vale, 23 sierpień 1996

Powyższy wiersz znajdziesz w tomiku „Oniemiałość” po kliknięciu linka http://www.smashwords.com/profile/view/MichaelTequila

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *