Australia, happy hour. Polska, polityka i zwierzęta.

Psy staroegipskie Tesem couple Wikimedia Commons
Jest piątek. Piszę krótko i dosadnie, choć mógłbym rozwlekle. O zwyczajach, zwierzętach, których widok sprawia mi radość, oraz o niektórych (pożal się Boże) politykach zesłanych społeczeństwu przez los w charakterze bicza bożego za to, że dopuściło ich do władzy. W tym momencie wspomnień proszę was, Drodzy Czytelnicy, o wspólną wieczorną śpiewną modlitwę: Ojczyznę wolną racz nam zwrócić, Panie!

Dzień zaczął się obiecująco. Kupiłem gazetę, położyłem na ladzie i płaciłem, kiedy odezwał się mężczyzna obok:

– Cieszę się, że ktoś jeszcze czyta „Gazetę Wyborcza”. Też się ucieszyłem, że jest taki ktoś oprócz mnie. Wyszliśmy razem. Idąc w tym samym kierunku rozmawialiśmy o polityce i politykach. Pies mojego towarzysza drogi i czytania nic niestety nie mówił, tylko na końcu mruknął: Szkoda strzępić język.

– Mądre zwierzę. – Rozsądnie pomyślałem.

Rozpoznaliśmy sytuację polityczną; była żałobna, źle się kojarzy. Do tego stopnia, że chcieliśmy rzucić paskudnym mięsem kilka razy, lecz zaistniała obawa, że pies chwyci, zje i zejdzie śmiertelnie. I to z powodu polityki. Jad w niej zawarty jest nie do strawienia nawet dla zwierzęcia.

Dyskusją nic niestety nie załatwiliśmy, lecz połączyły nas poglądy. Ten prosty, obywatelski sojusz przyjęliśmy jako dobry początek dnia.

Jest nadal piątek, dokładnie godzina 17.00. W Australii o tej porze zaczyna się „happy hour”. Pamiętam te imprezy. Pracownicy opuszczają miejsce pracy i jak pracowite lemingi ciągną zgodnie do najbliższego pubu, aby bratać się w radosnym nastroju.

U nas z brataniem jest dużo gorzej, nawet z własnym bratem. Z jednym się bratam, drugi mnie odrzucił i nawet nie powiedział dlaczego. Tylko rządzący są mi życzliwi, głownie w tym sensie, że wiem, że nic nie trwa wiecznie. Szkoda, że oni tego nie wiedzą, zwłaszcza jeden, ten taki, dla którego zbudowano nowe mównice powiększono garnitur z przodu, aby zmieścił brzuch dobrobytu, jaki słowem i czynem niesie w darze narodowi. Jego słowa często rozumiem, czyny kojarzą mi się natomiast z czynownikiem. To chyba coś ze Wschodu.

Biegałem w lesie. Jak zwykle, oprócz drzew, ciszy i śmieci byli tam także ludzie i psy. Nic mnie tak nie cieszy, jak psy. Dzisiejsze mijane spotkania z psami i ich właścicielkami zachęciły mnie do napisania tego blogu.

Pies w języku pisanym i mówionym różnie się kojarzy: pod psem, pieski świat, pies na kobiety (dobre!), warczeć, odszczekać coś (ten termin powinien znaleźć się obowiązkowo w regulaminie Sejmu), kaganiec (to też powinno być na wyposażeniu rzeczonej instytucji, idealnie z regulacją głośności), pies z kulawą nogą, pies ogrodnika, co to sam nie zje i nie da, psy szczekają, a karawana idzie dalej, francuski piesek (tylko, jeśli masz salony), nie dla psa kiełbasa, no i najbardziej nieproduktywne „pies, który dużo szczeka, mało mleka daje”. Jak widać, człowiek nie jest psu życzliwy, a przecież jest to istota niezwykle udana.

Liczne przykłady pozytywnych zachowań zwierząt oraz przykłady fatalnych zachowań ludzi zwanych wybrańcami narodu, tych deliberujących nocą i tych szybkopiszących, rozstrajają mnie. Nie wiem, dlaczego jeden i drugi wybraniec łże jak pies, i kiedy czyni to w jakimś celu, a kiedy zupełnie bez celu. To mnie dezorientuje i deprawuje do tego stopnia, że czasem warczę na siebie patrząc w lustro. Deprawacja polityczna tylko pogłębia mój i tak już przykry charakter.

Psów się nie boję, lubię je, a one to wiedzą. Lubię także właścicieli psów, a jeśli tego nie wiedzą, to im to mówię. Nie jest to kompletny opis sytuacji, gdyż w grę wchodzi także nasza rodzima, ojczysta, niesponsorowana zza granicy, wszechobecna wielka polityka, wciskająca się w oczy jak pustynny piasek w czasie burzy.

Zwierzęta związane z polityką mogą być niebezpieczne. Gdybym spotkał pewnego wielce szacownego prezesa (poznaję go po tym, że wyznawcy jego kaznodziejskich teorii i praktyk podchodzą do niego na palcach, pochylają się i dyskretnie całują w rękę łaskawą w zaszczyty i kary), gdybym go spotkał z psem, to bałbym się, że jest podobnie nieobliczalny; znaczy się pies, bo zwierzęta szarych eminencji z racji wspólnego zamieszkania upodabniają się nierozważnie do właścicieli i cierpią już do końca życia.

Psie życie. Psia mać!

Michael Tequila: “Sędzia od Świętego Jerzego”, powieść psychologiczno-obyczajowo-kryminalna do nabycia w księgarniach Matras, Dom Książki i księgarniach internetowych.

Przekaż dalej
0Shares

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *